Obdarowywanie dziecka wszystkim, czego zapragnie, jest o wiele łatwiejsze niż nauczenie, jak na to zapracować. Dawać trzeba, ale wsparcie, system wartości, wzór postępowania w codziennych sytuacjach. Tylko że to bez porównania trudniejsze, niż położyć coś na talerzu i umyć ręce, no bo dałam – mówi Gosia Dobrowolska, aktorka od 24 lat mieszkająca w Australii, matka 23-letniej Weroniki.
– Weronika od 15. roku życia musiała zarabiać na swoje wydatki. Ja płaciłam za naukę (chodziła do szkół prywatnych, które w Australii cieszą się większym prestiżem), za wszystkie jej pasje, hobby, zainteresowania.
Ale już na kino sama zarabiała. Pracowała tak mniej więcej dwa razy w tygodniu po trzy godziny. W różnych miejscach: aptece, barze, supermarkecie, najdłużej, o ile dobrze pamiętam, w księgarni, i wszystkie te zajęcia sama sobie załatwiała. W Australii nawet dzieci milionerów zarabiają na swoje przyjemności. Zaczynają na ogół właśnie w wieku 15 lat, bo wtedy jeszcze daleko do matury, więc można spokojnie nauczyć się dzielić obowiązki szkolne z pracą.
Na początku rozpuszczała wszystko, co zarobiła. Nie wtrącałam się, ale pytałam: Czy naprawdę potrzebny ci jest ten sweterek, przecież masz trzy w tym samym kolorze? Potem zaczęła oszczędzać, pięć razy się zastanowiła, zanim wydała swoje pieniądze. Teraz jak ma gdzieś jechać, to zamiast taksówki wybiera autobus. Jak widzi swoich rówieśników, którzy nie potrafią podjąć decyzji samodzielnie, tylko oglądają się na mamusię, mówi: to kalectwo życiowe. Ostatnio powiedziała mi z dumą: Ty wiesz, ile ja już sobie mogę odłożyć! Cieszę się, że umie myśleć perspektywicznie. Ale tego nie da się nauczyć z dnia na dzień.
Weronika już jako mała dziewczynka miała obowiązki: sprzątanie swojego pokoju, wynoszenie śmieci, a jak zrobiła coś ponad to z własnej inicjatywy, dostawała nagrodę. Miała telefon komórkowy, ale musiała się pilnować, żeby nie przekroczyć określonego przez nas limitu. Jak przekroczyła, oddawała z własnych oszczędności.
Rok temu postanowiła wyprowadzić się z domu. Chciała mieć wolność, choć właściwie tylko zagroziła, że się wyprowadzi, bo myślała, że będę protestować, zatrzymywać ją, a ja powiedziałam: Okej, to świetny pomysł, ale pamiętaj, że to twoja decyzja, za którą musisz wziąć odpowiedzialność. W domu masz wszystko, możesz spokojnie studiować, nie martwisz się o jedzenie, rachunki, ale jak się wyprowadzisz, musisz sama płacić za mieszkanie, światło, telefon.
I jakoś sobie radzi. Skończyła niedawno studia (nauki polityczne, angielski, francuski, filozofię i historię), zaczęła pracę w dużej firmie przygotowującej projekty biznesowe, wynajęła mieszkanie. Nie narzeka, choć widzę, że czasami jest troszkę zestresowana. Wie, że zawsze może przyjść i na przykład coś zjeść, musi nas jednak o tym uprzedzić. Jeżeli jest w trudnej sytuacji, to oczywiście może liczyć na pomoc, ale pomoc nie powinna być regułą.
Powiedziałam jej kiedyś: Zrobię wszystko, żeby poszerzyć twoje horyzonty, dać ci możliwość rozwijania zainteresowań, pomóc rozpoznać twoje pasje, ale samochodu w życiu ci nie kupię. I mimo że wiele jej koleżanek i kolegów dostało od rodziców samochód, ona nigdy mnie o to nie prosiła.
Weronika wie, że pomogę jej stanąć na nogi, spłacić mieszkanie, że i tak wszystko odziedziczy, ale kiedyś powiedziałam jej żartem: Nie licz na to, że zostawię po sobie fortunę, bo ja zamierzam czerpać z tego, co wypracowałam. Może ci więc niewiele zostać.
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w tym względzie typowa. Bo co na ogół robimy, jak odchowamy dzieci? Zaczynamy je urządzać. Przykładem takiej matki Polki jest moja mama. Do tej pory najpierw myśli o mnie, Weronice, a o sobie na końcu. A ja się wyzbyłam takiego myślenia.
Co mi w tym pomogło? Emigracja. Wyjechałam z Polski w 1981 roku, tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Może gdybym tu została, też bym chciała jej dać wszystko to, czego sama nie miałam. A tak zobaczyłam, że człowiek jest w stanie sobie poradzić w każdej sytuacji, że można przyjechać do obcego kraju bez znajomości języka, w ciąży, zamieszkać w baraku dla emigrantów, cieszyć się z używanego materaca, który po wyszorowaniu wygląda niemalże jak królewskie łoże, potem znaleźć pierwsze mieszkanko, do którego przenosi się cały swój dobytek, czyli tenże materac, noże i widelce wyniesione ze stołówki, i można tak zaczynając, zrobić karierę.
Przekonałam się, jak trudy życia budują charakter. Moim zdaniem największym darem, jaki ofiarowuję córce, jest umiejętność samodzielnego mierzenia się z życiem, odpowiedzialność za swoje decyzje. Jak widzę, że robi wszystko, żeby stanąć na nogi, stara się, a potrzebuje pomocy, to jej z Michaelem, moim obecnym mężem, pomagamy. Chodzi o to, żeby wiedziała, że nie może opierać się na kimś, tylko ma się opierać na sobie. Jest zdrowa, piękna, młoda, wykształcona i to od niej zależy, jak te atuty spożytkuje.
Niedawno miała jakąś ważną delegację i przyszła do mnie pożyczyć garsonkę. Poszłyśmy na kawę, pogadałyśmy, a potem zabrałam ją do eleganckiego butiku i kupiłam supermodny kostium. Była tak zachwycona, że aż skakała z radości. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, żeby przyjść i zażądać ode mnie kupna czegokolwiek.
Przez wiele lat wychowywałam ją samotnie, był to piękny okres w naszym życiu. Spędzałyśmy razem nieprawdopodobnie dużo czasu, nigdy nie wynajęłam niani, jedynie rodzina mi pomagała. Wszędzie ją zabierałam: na plan filmowy, do teatru, gdzie statystowała, tańczyła (chodziła też do szkoły baletowej). Pamiętam długi spektakl, w którym grałam, i ona była na nim 17 razy. Mój kolorowy świat bardzo ją pociągał. Wychowała się wśród moich przyjaciół i do tej pory uwielbia ludzi starszych od siebie. Gdy mówię: Dziś jest u mnie impreza, będzie ten, ten i ten, to ona natychmiast oznajmia: „zostaję”, mimo że była umówiona ze swoimi przyjaciółmi. I przez cały wieczór toczy filozoficzne dysputy. Czasem mam wrażenie, że ze swoimi rówieśnikami nie ma o czym rozmawiać. Nie interesuje ją wyjście do klubu, gdzie jest głośna muzyka, uważa, że to nudne.
Czy nie mam czasem wątpliwości, że może jestem za surowa? Mam, zwłaszcza jak wracam z Polski, gdzie kuzyni mówią: Ale z ciebie okropna matka. Dużo o tym myślałam. I doszłam do wniosku, że o wiele łatwiej jest dać, niż nie dać i uzasadnić dlaczego. Nawet czasami dzielę się z nią tymi obawami: Powiedz, czy nie jestem zbyt surowa? Weronika twierdzi, że moje wymagania pomogły jej nie poddawać się, bardzo uporządkowały jej życie, bo zawsze wiedziała, czego może się po mnie spodziewać.
Strasznie marzył jej się wyjazd na studia na Sorbonę. Myśmy nie wychodzili z inicjatywą, tylko mówili: No to zaproponuj, jak chcesz ten pomysł zrealizować. Po pewnym czasie przyszła z gotowym rozwiązaniem – będzie pracowała jako au pair, czyli opiekunka do dzieci rodziny pod Paryżem, u której zamieszka. Nawet na bilet samolotowy znalazła sobie pieniądze! Dostała od nas na początek małą wyprawkę, którą zaraz jej ukradli. Po kilku miesiącach odwiedziłam ją w Paryżu. Fajna rodzina, rozkoszne dzieci, ale ona jakaś taka zgaszona. Kiedy odrabiała z dzieciakami lekcje, wyszłam na spacer po okolicy i postanowiłam spojrzeć na wszystko jej oczami. Zobaczyłam, jak pędzi prosto z uczelni do pracy, jak potem nie może wrócić, żeby spotkać się z koleżankami, bo jest późno, jak jest samotna i zawiedziona, bo nic nie zostało z jej marzeń o ukochanym Paryżu.
Ona o nic nie prosiła, wręcz na moje pytania, czy jest szczęśliwa, odpowiadała twierdząco, bo chciała mi udowodnić, że sobie poradzi. Ale jak wróciłam do Australii, porozmawiałam z mężem i postanowiłam, że tak być nie może - to jest wyjazd jej marzeń, a nie szkoła przeżycia. Zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że ma zrezygnować z pracy, znaleźć mieszkanie w centrum Paryża, a my będziemy za to płacić. Była nieprawdopodobnie szczęśliwa. Kupiła sobie rower, beret i poczuła się Francuzką. Nie wiem, czy doceniłaby to, co ma, gdyby od razu przyjechała na gotowe. Nie miałaby porównania.
Często dajemy dziecku coś, żeby mieć święty spokój. Moim zdaniem o wiele trudniej jest dawać moralne wsparcie, system wartości, niż położyć coś na talerzu i umyć ręce, no bo dałam. Rolą rodziców jest przygotowanie dziecka do życia. To jest ten najcenniejszy dar, jakim możemy go obdarować.
Ale to jest trudne, bo wymaga dyscypliny, przede wszystkim naszej własnej. O wiele łatwiej jest posprzątać pokój, niż powiedzieć: Weronisiu, posprzątaj, i wyegzekwować to. Trzeba być niezwykle konsekwentnym i dotrzymywać słowa. Pewnego razu wybierałam się wieczorem na bankiet, a Weronika miała nazajutrz w szkole bal i strasznie się denerwowała, że nie zdążę obszyć jej sukni cekinami. Przyrzekłam, że na pewno zdążę. Wróciłam o czwartej, przyszywałam do szóstej i nawet mi do głowy nie przyszło, żeby coś kombinować. Słowo dane dziecku jest święte.
Ale najważniejsza jest rozmowa. Nie wprowadzałam Weroniki w sposób sztuczny w dorosły świat, ale jeżeli padło pytanie, to zawsze była odpowiedź i uczciwa rozmowa na ten temat. Wykorzystywałam różne sytuacje, na przykład zachowanie koleżanek i kolegów, żeby porozmawiać o wartościach.
Dzisiaj śle mi SMS-y: „Jesteś najważniejszą osobą na świecie. Moją najlepszą przyjaciółką”. Jesteśmy kumpelkami, ale ona dokładnie wie, gdzie leży granica, od której jestem matką i której przekraczać nie wolno.
Nie wiem, czy ją dobrze wychowywałam, czy nie, ale moja droga jest taka, że cały czas nad sobą pracuję, żeby jej pokazać, jaką jestem kobietą, żoną, przyjaciółką, córką dla swojej matki, siostrą dla swojego brata. To według mnie podstawa pamiętać, że dziecko się na nas wzoruje. Oczywiście każdy ma swoje wady, do których po prostu trzeba umieć się przyznać. Nie stawiam jej siebie za wzór, bo mówienie o sobie jako ideale jest niemądre i nudne. Jak opowiadam jej o swojej trudnej przeszłości, to raczej jako o ciekawostce, czymś fascynującym, i staram się pokazać jej radość życia.
Obiecywałam jej, że nie zwiążę się z nikim, kogo nie zaakceptuje. Był okres, że nikt jej się nie podobał. Kiedy widziała, że ktoś stawał mi się bliższy, zaraz znajdowała powody do krytyki. Na początku nasza znajomość z Michaelem nie miała żadnych podtekstów. Któregoś dnia zaprosił mnie na obiad i przyjechał po mnie do domu. Ponieważ nie byłam jeszcze gotowa, zaproponowałam, żeby porozmawiał z córką. Jak wróciłam, powiedziała: On jest okej. Ona pierwsza zobaczyła to, czego ja wcześniej nie dostrzegłam.
Potem na naszym ślubie wygłosiła genialne przemówienie: Że Michael jest świetnym facetem – nie głaskał jej po głowie, nie chciał być kumplem, przypodobać się, po prostu był sobą.
Nie buntowała się jak większość nastolatek. Powtarzałam jej pół żartem, pół serio: Nie masz prawa się buntować, bo nie będę wiedziała, jak reagować. Kryzys przyszedł, kiedy pojawił się w naszym życiu Michael. Weronika poczuła się odsunięta, zaczęła więdnąć w oczach. Musiało upłynąć trochę czasu, żeby zrozumiała, że Michael jej nie zagraża.
Stwierdziłam, że muszę przestać wydawać opinie, zwłaszcza na temat jej chłopaków. Ona też doszła do wniosku, że przestaje ich słuchać. Obie wiemy, że jestem dominująca, mam na nią duży wpływ i to jej największy problem, bo musi znaleźć w tym wszystkim siebie. Zazdroszczę matkom, które potrafią odpuścić, nie oceniać, nie krytykować. Taka jest mama Michaela, ja cały czas się tego uczę.
Weronika przyprowadziła kiedyś kolegę, rozmawiamy, i nagle ja i ona zaczynamy się śmiać, on nie. No to już wszystko wiadomo… Potem znalazła sobie kogoś, a moja intuicja podpowiadała mi: to człowiek nie dla niej. Kiedy widziałam, jak ona się angażuje, powiedziałam: Gdybyś była zakochana, a ja odbierałabym ci miłość, to popełniłabym zbrodnię, ale ja widzę, że ty nie jesteś zakochana, tylko sobie to wmawiasz. Była z nim kilka miesięcy, a potem przyszła i powiedziała: Miałaś rację. Staram się nie mówić: „a nie mówiłam?”, tylko rozmawiać o tym, jak daną sprawę załatwić.
Weronika mówi świetnie po polsku, jest dumna z Polski. Patrzę dzisiaj na nią i widzę naprawdę piękną młodą kobietę, o wielkim sercu. Wyrosła z niej cudna dawaczka.