Ruszają na łowy wyposażeni w wygodne ciuchy, rękawiczki, torbę, czasem ostry nóż. Śmietniki penetrują regularnie – wtedy jest największa szansa na atrakcyjne znaleziska. Co można znaleźć w śmietniku? Niektórzy szukają konkretnych przedmiotów, innych interesują wyłącznie meble ze śmietnika, jeszcze inni idą na żywioł i zdają się na przypadek. Społeczność osób chodzących po śmietnikach i traktujących to jako swego rodzaju rozrywkę, czasem misję, wciąż się rozrasta.
Ula mieszka w Częstochowie. Pracuje na etacie. Ma przytulne mieszkanie urządzone meblami retro. Do nóg łaszą jej się dwa przygarnięte koty. Na podświetlonej półeczce efektownie prezentuje się kolekcja ceramiki. Wśród flakonów i wazoników ma swoje miejsce jeden z najcenniejszych skarbów Uli – porcelanowa figurka gibona zaprojektowana w 1958 roku przez Hannę Orthwein dla Ćmielowa. W dużym pokoju na podłodze leży kolorowy dywan, na nim stoją stół i talerz apetycznie wyglądającej zupy z grzankami. Wszystko – począwszy od dywanu i komody, przez ceramiczne wazoniki i gibona, na talerzu i składnikach na zupę skończywszy – Ula przyniosła ze śmietników. Swoje zdobycze i ich dalsze losy (czyli to, jak choćby wyglądają po renowacji) pokazuje na Instagramie; prowadzi ze swoim chłopakiem Bartem profil @_parametry. Tutaj relacjonuje też swoje śmietnikowe wyprawy. Obserwuje ją ponad 14 tysięcy ludzi. Niektórzy śmieją się, że przez zajawkę Uli na kubki z Zakładów Porcelitu Stołowego „Pruszków” ich ceny na aukcjach gwałtownie skoczyły. Za charakterystyczne kubki „Irena” w kratkę, w mniej popularnych kolorach, jak na przykład jasnoniebieski, trzeba dzisiaj dać nawet 400 złotych. Ale zupełnie nie o pieniądze tu chodzi. Przynajmniej nie Uli.
Kiedyś podczas śmietnikowych wypraw Uli towarzyszyła ekscytacja. Była ciekawa, co fajnego uda się znaleźć tym razem. Ale z czasem te uczucia ustąpiły miejsca poczuciu bezradności, bezsilności i frustracji. Dzisiaj coraz częściej ma po prostu dosyć. Podczas relacjonowania swoich wypraw niekiedy tylko nagrywa to, co widzi w kontenerach, bez słowa komentarza. – Nie wiem, co musi się stać, żeby ludzie zaczęli myśleć o tym, co wyrzucają, w jakich ilościach, w jaki sposób i w jakim stanie. A może należałoby zapytać inaczej: co musi się stać, żeby ludzie zaczęli zaspokajać swoje potrzeby życiowe w zrównoważony sposób? Ilość wyrzucanych na śmietnik ubrań, które znajduję, jest obezwładniająca. To znaczy, że po pierwsze, kupujemy ponad miarę, po drugie, nie potrafimy później zbędnymi już nam rzeczami dysponować tak, żeby zostawiły jak najmniejszy ślad w środowisku. Jesteśmy zbyt leniwi, żeby zanieść zbędne ubrania do kontenera PCK, do charity shopu, żeby popytać wśród rodziny i znajomych, czy ktoś byłby zainteresowany. O wiele łatwiej te ubrania po prostu wyrzucić – ubolewa Ula. Jeszcze dotkliwsze jest dla niej marnotrawstwo jedzenia – nie ma częstochowskiego śmietnika, w którym nie znalazłaby reklamówki pełnej pieczywa. Po świętach kontenery aż kipią od jedzenia: ciast, sałatek, zrobionych z chleba „kociołków”. – Dziś w środku wiaty natknęłam się na rzucone na ziemię kromki chleba z wyciętymi środkami. Ktoś wyciął z miękkiej części różne kształty – serduszka, gwiazdki, samochody – a resztę wywalił – nie może uwierzyć Ula. – Dla mnie, osoby, która zaznała w życiu głodu, ilość samego tylko jedzenia na śmietnikach jest przytłaczająca – przyznaje i wspomina, że był czas, kiedy w domu jedli cebulę z octem, bo nic innego nie było. – A dziś codziennie widzę chleb wyrzucony pod nogi. Patrzę na to w dalszym ciągu oczyma tego dziecka, które czasami szło do szkoły bez kanapki, bo najzwyczajniej w świecie nie było jej z czego zrobić – dodaje.
Dzisiaj Ula chodzi po śmietnikach głównie po to, żeby informować na częstochowskiej grupie „Uwaga, śmieciarka jedzie” o tym, co „jest do wzięcia”. Tak zwana śmieciarka to miejsce w sieci, które zrzesza osoby chcące oddać rzeczy, których nie potrzebują, oraz tych, którzy zauważą ciekawe przedmioty na śmietnikach. W Częstochowie członków „śmieciarki” jest ponad 4 tysiące. W warszawskiej grupie zrzeszonych jest już ponad 100 tysięcy ludzi. Kiedy Ula odwiedza śmietnikowe wiaty, przegląda rzeczy, fotografuje i wrzuca na stronę grupy. Co można znaleźć w śmietniku? Talerze, wazoniki, święte obrazki, sportowe buty, worek cebuli. Czasami weźmie coś dla kogoś znajomego. – Staram się znaleźć nowe domy dla jak największej liczby rzeczy. „Śmieciarka”, znajomi, charity shop i na ostatnim miejscu ja sama. Bo naprawdę wszystko już mam. Na śmietniku urządziłam mieszkanie klasykami wzornictwa. Na śmietniku ubrałam się od stóp do głów – w jedwabie, skórę i wełnę. Na śmietniku znalazłam sprzęty do kuchni, wagę łazienkową, dziesiątki roślin. Na śmietniku się też najadłam. Zaczęłam ostatnio przygodę z freeganizmem. Śmietnik cię i ubierze, i nakarmi. Ironia losu, czyż nie? – pyta retorycznie.
Ula jest jedną z najpopularniejszych w sieci „śmieciarek”. Społeczność ta jednak szybko się rozrasta. „Śmieciarzy” łatwo zlokalizować chociażby na Instagramie dzięki takim hashtagom jak #fromgarbagewithlove czy #zesmietnika. Tak oznaczają zdjęcia, na których prezentują swoje znaleziska. Każdy ma trochę inny charakter i co innego go interesuje. Łączy ich zamiłowanie do peerelowskiego designu – ceramiki z takich zakładów, jak: Chodzież, Ćmielów, Włocławek, Mirostowice czy Pruszków. Niemal każdy ma upolowanego „chierka”, czyli kultowy fotel typu 366 projektu Józefa Chierowskiego, czy „liska” – popularne w Peerelu krzesło autorstwa Hanny Lis.
Filip (@retro_hutas_vintage) buszuje po tak zwanych wystawkach (czyli wystawionych obok śmietników gabarytach) Nowej Huty. Na co dzień studiuje historię sztuki i zajmuje się renowacją mebli. Na profilu prezentuje z dumą swoje mieszkanie, które zdobią meble ze śmietnika, między innymi wystawione na śmietnik krzesła Rajmunda Hałasa.
Aneta mieszka w Sulejówku. Na co dzień jest terapeutką, prowadzi warsztaty rozwojowe oraz kręgi kobiet. Na Instagramie wrzuca zdjęcia na profil @co_dzis_w_smietniku. Ostatnio policzyła, że aż 17 sprzętów w jej salonie jest ze śmietnika, nie licząc kwiatków i doniczek.
Autorka profilu @ze_smietnika prezentuje znaleziska z Poznania. Wśród nich jest tradycyjnie ceramika, ale też są wiklinowe koszyki, oldskulowe odważniki, zabawki czy książki, peerelowskie lniane leżaki czy… grający akordeon.
Z kolei @fromgarbagewithlove penetruje kontenery w Gdańsku. Zaprawiona w śmietnikowych bojach fanka ceramiki z Mirostowic przygotowała nawet „Przewodnik śmieciozbieracza”, w którym zebrała dobre rady dla chcących zacząć przygodę ze śmietnikami.
Ładne zdjęcia na Instagramie i rosnące ceny peerelowskiego designu sprawiają, że wiele osób wyobraża sobie, że pójdzie na śmietnik i od razu znajdzie jakieś cuda. – Przede wszystkim musimy pamiętać, że to są śmietniki, a nie loteria z gwarantowanymi nagrodami – śmieje się Ula. W kontenerach miesza się wszystko: obierki, zużyte podpaski, koci żwir, opakowania po produktach spożywczych, stłuczki szkła, śmieci. Wiem, że niektórzy patrzą na grzebanie w śmietnikach jak na przygodę, w której można zgarnąć coś za frajer. Rozumiem to podejście, bo też kiedyś tak to traktowałam. Jednak w miarę upływu czasu zaczynasz patrzeć na to nie jak na atrakcję, tylko jak na smutny obrazek – tłumaczy Ula. Dlatego niezmordowanie pokazuje rzeczywistość polskich śmietników. Co kto z tym zrobi, to już jego sprawa. – Jedni piszą, że dzięki mnie odważyli się zabrać coś z wiaty, bo do tej pory było im głupio. Inni, że to wstyd, że grzebię w kontenerach. Grzebanie w śmietnikach to dalej temat tabu. Jakby wstydem nie było generowanie chorych ilości odpadów i nieumiejętność gospodarowania nimi – zastanawia się Ula.
Niedawno swój śmietnikowy coming out zrobiła pisarka Małgorzata Halber. Na łamach „Wysokich Obcasów” przyznała, że tym, co pomogło jej w czasach lockdownu, były… wyprawy na śmietniki. „Jedni spędzają weekendy z wykrywaczem metali na plaży, inni chodzą z rękawiczkami i torbą z Ikei po mieście. Łączy nas to samo. Poszukiwanie skarbów” – pisze Halber, która przyznaje jednak, że nie szuka „»włocławków«, żeby je sprzedać na OLX”. Zbiera stare książki, czasopisma, zeszyty, bloki rysunkowe, pojedyncze ładne kartki, mechaniczne ołówki i temperówki. Ze starych papierów tworzy dla przyjaciół i znajomych unikatowe notatniki. Czasem upoluje jakiś ciuch. Dla niej liczy się przygoda. „Lubię chodzić, szukam spokoju w mieście, od zawsze interesują mnie cudze życia i rzeczy niechciane, których to połączenie materializuje się, jak łatwo zauważyć, w śmieciach” – pisze. Spacery po śmietnikach to dla niej pretekst, żeby wyjść z domu „na inny spacer, do innych światów, innych żyć”. Dzięki nim odkrywa nieznane oblicze miasta, bez pośpiechu praktykuje, jak to nazywa, „archeologię codzienności”. Zaspokaja potrzebę posiadania nowych rzeczy bez kupowania. Kiedy to, co znajdzie na śmietniku – ciuch, przedmiot, książka – już jej się znudzi, puszcza je dalej w obieg.
Małgorzacie Halber w śmietnikowych wyprawach towarzyszy od czasu do czasu Paweł „Ponury” Żukowski, artysta i aktywista, który śmietnikowe znaleziska wykorzystuje w swoich pracach. Pierwsze „skarby” ze śmietnika przynosił jeszcze na studiach. – Kto by nie chciał stolika zrobionego ze znaku „zakaz wjazdu”? – uśmiecha się. Teraz penetrowanie śmietników to dla niego rutyna. Szuka rzeczy, które sam wykorzystuje, albo zbiera je dla zaprzyjaźnionych artystów. Jeden z nich używa w pracach nóżek peerelowskich mebli, inny potrzebuje starych haftowanych obrusów. Czasami Żukowski organizuje trash walki dla znajomych i przyjaciół. Śmieje się, że jest trochę jak Charon, który pomaga przeprawić się duszom „na drugą stronę”.
W ubiegłym roku Żukowski przygotował w galerii BWA w Zielonej Górze wystawę „Kurtyna”. To duża na kilkanaście metrów kwadratowych instalacja złożona z pozszywanych fragmentów tkanin obiciowych, które artysta wycinał ze znalezionych na śmietnikach wersalek, kanap i foteli. – Przy jakiejś okazji znalazłem fragment tkaniny, którą ktoś przechowywał „na zapas”, prawdopodobnie po to, żeby naprawić mebel. Zacząłem patrzeć na te wzory i uświadomiłem sobie, że są elementem historii polskiego designu, który zaraz odejdzie w niepamięć. Zniknie. A przecież te wzory, wymyślane przez anonimowych projektantów w dużych zakładach meblarskich, są częścią naszej codziennej historii. Bo historia składa się też z tego, co ktoś ma pod tyłkiem. Chciałem je zachować – opowiada Żukowski.
Paweł Żukowski na tle swojej wystawy „Kurtyna” w galerii BWA w Zielonej Górze (Fot. Karolina Spiak/BWA Zielona Góra)
W najnowszym projekcie, który pokazywał w Shefter Gallery w Krakowie, wykorzystuje z kolei elementy starych peerelowskich meblościanek, na których ryje hasła i napisy. – Ważne jest dla mnie to, że tworząc sztukę, nie produkuję nowych przedmiotów. Powstają nowe formy, ale nie generuję nowych bytów, tylko nadaję nowe znaczenie istniejącym przedmiotom – tłumaczy. Bycie less waste jest konceptem, który jest mu bliski – większość mieszkania ma urządzone poprzez meble ze śmietnika, dobrym designem z Peerelu, pasjami ratuje rośliny, które ktoś wywala na śmietnik.
Co można znaleźć na śmietniku? Czy kiedyś znalazł coś wartościowego? Jakieś prawdziwe skarby? Żukowski śmieje się, że pewnie znalazł, ale nie potrafił ich rozpoznać. Raz trafił na sygnowane rysunki Majora Frydrycha, legendy polskiego happeningu, lidera Pomarańczowej Alternatywy. Innym razem znalazł plik papierów pakowych Domów Centrum z różnych okresów. Papiery trafiły do Muzeum Warszawy jako eksponat. Jednak obcując z taką ilością śmieci, obcuje się przede wszystkim z przemijaniem. – Czasami trafiam do śmietnika, gdzie podzielone na papier, plastiki, szkło i zmieszane ląduje czyjeś całe życie. Dokumenty, pamiątki, przetwory, ubrania. To poruszające. Zmienia perspektywę patrzenia na przedmioty. Kiedyś z kolei znalazłem list do Świętego Mikołaja. Zakończył żywot, skończył w śmieciach. Mam go w swoich zbiorach – opowiada Żukowski.
Podczas wypraw znalazł też dwa nieodpakowane zestawy talerzy z cenionego przez kolekcjonerów Porcelitu „Pruszków”. Najwyraźniej kupione na wszelki wypadek, może akurat rzucili do sklepu, może były trzymane na lepsze czasy. Paweł schował je do piwnicy. Pewnego dnia spojrzał na talerze, na których akurat jadł – sieciówkowe, bez charakteru. – Zszedłem do piwnicy i wziąłem ten „Pruszków”. Powiedziałem sobie: „Koniec”. Poprzedni właściciel przechowywał je na lepsze czasy i jego lepsze czasy nie nadeszły. Ja nie będę robił tego samego. Będę się cieszył nimi tu i teraz. I od tej pory jem na ładnych talerzach ze śmietnika.