Arystoteles wyróżnił ich pięć, ale od jego czasów pojawiło się wiele nowych teorii na temat zmysłów, jedna z nich zakłada, że jest ich aż 21... Dziś bardziej niż konkretna liczba badaczy interesuje jednak ewolucja percepcji związana z rozwojem nowych technologii. Pytamy o to prognostyka innowacji cyfrowych Marcina Maciejewskiego.
Ile właściwie mamy zmysłów?
Mówi się, że pięć. Jednak wraz z rozwojem świata cyfrowego niektóre z nich ulegają osłabieniu, zaś inne rozwijają się w zupełnie nowych kierunkach. Dodatkowo wszystkie nasze zmysły mają swoje podfunkcje, z których każda jest uzupełnieniem kolejnej. Pojawia się pytanie, na ile rozwój technologiczny pozwoli nam uruchomić nowe elementy związane ze zmysłami. Nie chodzi mi nawet o transhumanistyczne podejście, według którego mielibyśmy wszczepiać sobie mikrourządzenia poszerzające sensorium, czyli siedlisko doznań. W rozwijającym się świecie pojawiają się nowe możliwości poszerzania doświadczenia zmysłowego. Mówi o nich sfera, którą nazywamy „phygital”, czyli przestrzeń projektowania łącząca świat cyfrowy z fizycznym. To koncepcja, którą zaadaptowaliśmy na potrzeby badań nad cyfrową bliskością „Digital Proximity", choć sama nazwa „phygital” funkcjonowała wcześniej w marketingu. To nowy paradygmat projektowania cyfrowego, dzięki któremu możemy inaczej podejść do swoich zmysłów. W phygitalu będą one trochę fizyczne, a trochę jednak spłaszczone.
Zatem które zmysły nasz współczesny świat tłumi, a które wyolbrzymia?
Zdecydowanie nadwyrężamy zmysły słuchu i wzroku. Pierwsza era rozwoju technologii pozamykała nas w ekranach, a nowe rozwiązania technologiczne nie pozwalają na poprawę tej sytuacji. Żeby stymulować w technologii kolejne zmysły, najpierw trzeba naprawić te rozwiązania, które nie działają najlepiej, a to oznacza przeciążenie wzroku i słuchu. W tym momencie możemy już mówić o visual pollution, czyli zjawisku tzw. wizualnego zanieczyszczenia, ponieważ zewsząd bombardują nas bodźce. Świat cyfrowy nierzadko przypomina śmietnik z nadmiarem treści, które nie zostały odpowiednio zaprojektowane, bo po pierwsze nie pozwalają na to ograniczenia technologiczne, a po drugie, nikt za bardzo o tym nie myśli. A to wyjątkowo obciążające dla zmysłu wzroku.
Co warto naprawić w pierwszej kolejności?
Choćby sposób, w jaki się komunikujemy. Weźmy jako przykład nasz wywiad. Prowadzimy go na Zoomie. Nie patrzymy sobie w oczy, swoje odpowiedzi słyszymy opóźnione – to tzw. lag – nie możemy rozmawiać płynnie, tylko ty zadajesz mi pytanie, a ja dopiero po chwili na nie odpowiadam. Na ekranie widzisz nie tylko mnie, ale też siebie samą, co daje złudzenie, jakbyś cały czas przeglądała się w lustrze. To nie jest naturalna sytuacja, a tym samym bardzo męcząca. Nic dziwnego, że coraz częściej mówi się o masowym wypaleniu zawodowym ludzi pracujących zdalnie. To zjawisko zyskało nazwę zoom fatigue.
O takie rzeczy należy zadbać w cyfrowym świecie w pierwszej kolejności. Najgorszy scenariusz byłby taki, gdybyśmy w ogóle nie wyciągnęli z tego konsekwencji i nadal pozwalali osłabiać się naszym zmysłom.
Zostając przy tym przykładzie, co warto by zmienić na początek?
Komunikator online to narzędzie takie samo dla wszystkich, bez możliwości edytowania. I to właśnie powinno się zmienić. Moim zdaniem przyszłością tego typu rozwiązań będzie dopasowywanie ich do indywidualnych preferencji: ile światła potrzebuję? Jak duży ma być obraz? Co chcę widzieć w tle? Jakie dźwięki chcę odbierać: czy nieco spłaszczony podczas transferu głos, tak jak teraz, czy może także trochę szelestów z otoczenia, by spotęgować wrażenie naturalności? To wszystko wchodzi w zakres działania phygitalu.
Nie wyobrażam sobie jednak, jak cyfrowy świat miałby nam zrekompensować zmysł węchu albo smaku…
Nie sądzę, by człowiek chciał smakować albo wąchać na odległość. Potwierdzają to zresztą wielomiesięczne badania, które przeprowadziliśmy w ramach wspomnianego projektu „Digital Proximity" realizowanego przez technologiczny inkubator Deutsche Telekom. Bardziej chodzi o to, żeby naprawić te dwa zmysły, o których mówisz, nieco zaniedbane poprzez nadużywanie wzroku i słuchu. W całym tym pościgu za rozwojem i sięganiu po nowinki technologiczne, to podstawowa lekcja do odrobienia: dbać o wszystkie zmysły. Pamiętajmy, że mamy na to wpływ.
Pozostaje też pytanie, czy te cyfrowe zmysły będą w ogóle chciane. Na razie tego typu zjawiska są mało dostępne, głównie w rzeczywistości wirtualnej − VR lub rozszerzonej − AR. Nic nie wskazuje na to, że wejdą do głównego nurtu, bo ludzie ich zwyczajnie nie potrzebują. Nie oczekują pełnego zanurzenia, czyli imersji, jak mówimy w żargonie technologicznym. Nie chodzi więc o przełożenie jeden do jednego świata fizycznego na cyfrowy. Wystarczy namiastka: muśnięcie, lekki wiaterek, które uruchomią w naszym mózgu mechanizmy związane z umysłem ucieleśnionym. Być może zapach kojarzący się z pewnymi rzeczami – jako dodatek do doświadczeń: w zależności od tego, co chcemy nawet nie tyle wywołać, a przenieść. Większość z nas najbardziej boi się, że rzeczywistość cyfrowa zabierze nam tę fizyczną. Tymczasem tak wcale nie musi być.
Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli realizować swoje człowieczeństwo pozazmysłowo.
Pewnie nie. Istniejemy jednak w świecie, w którym postęp technologiczny funkcjonuje, staje się elementem naszego życia, a wręcz natury. Nie chcę oceniać, czy to jest dobre, czy złe. Wolę myśleć, że jest i tak, i tak. I to ode mnie zależy, jak zbuduję swoje sensorium w zależności od tego, które zmysły będą dla mnie ważne. Będzie ono pewnie różnić się od sensorium innych ludzi, bo każdy ma odmienne zapotrzebowania. Świadczy o tym choćby fakt, w jaki sposób przyswajamy nowe rzeczy: czy jesteśmy wzrokowcami, słuchowcami, dotykowcami czy kinestetykami.
Każdy ma inny wachlarz sensorium. Być może w przyszłości będzie on stanowić element identyfikacji, tak jak dziś linie papilarne czy system rozpoznawania twarzy. Będzie to nasza indywidualna cecha, którą będziemy chcieli chronić.
Czy w związku z rozwojem technologii pojawią się nowe zmysły?
To pytanie, na które nie umiem jeszcze odpowiedzieć, pozostają mi dywagacje. Na przykład teraz rozmawiamy przez komunikator. Podczas prawdziwego spotkania widzielibyśmy owal twarzy, załamujące się światło, ruch rąk czy nóg. Zmysłowość cyfrowa może pozwolić otworzyć się na nowe doznania, które dałyby nam namiastkę supermocy. Czyli że na przykład nagle będziemy widzieć przeźroczystości albo przedmioty dookoła, dzięki technologii mixed reality, zwanej rzeczywistością mieszaną czy hybrydową, która też w jakiś sposób uruchamia ciało.
A jakie będą tego skutki uboczne?
Moją dewizą jest, by już od samego początku pracy nad XR, extended reality − co można by przetłumaczyć jako rzeczywistość powiększona, która jest połączeniem VR, AR i MR − włączać naukę. Żeby wiedzieć, w jaki sposób nasz organizm na nią reaguje. Jeśli jakiś zmysł przegra z digitalem, to będzie to nasza wina, jako użytkowników i twórców, bo nie zgłaszaliśmy takiej potrzeby. Nie chciałbym jednak tworzyć scenariuszy na temat tego, jakie supermoce uzyskamy, choć na pewno byłoby to bardzo ciekawe zagadnienie.
A może zmieni się podstawowa funkcja zmysłów? Dziś mamy zakupy online, więc nie sprawdzamy, jaka jest w dotyku sukienka. Jedzenie jest aromatyzowane, więc ciężko stwierdzić, czy jest świeże, a przecież zmysł węchu powstał po to, by nasi przodkowie mogli uniknąć zatrucia się pożywieniem.
Sądzę, że raczej nasze wybory będą podyktowane innymi kryteriami. Jednym z nich może być troska o ekologię i pytanie, czy dbam o wygodne, czy o jakościowe życie. Bo jeśli o jakościowe, to będę chciał skorzystać ze swoich zmysłów, by dokonać lepszego wyboru. Mam na przykład swoje przyzwyczajenia, lubię pomidory zbierane w określonym miejscu i o określonej porze. Muszę po nie pojechać, żeby je wybrać, dotknąć ich, powąchać. To doświadczenie obcowania z własną decyzyjnością jest ważnym elementem powiązanym ze zmysłami.
Ciekawi mnie też, czy któryś ze zmysłów może okazać się niepotrzebny z punktu widzenia przyszłości?
Na pewno o żadnym nie można zapomnieć. Dobrze jest zastanowić się, które zmysły w jakich dziedzinach życia są nam niezbędne. I znowu przywołam jako przykład Zoom – może on być używany jako narzędzie do wywiadu, lekcji czy konferencji, i każde z tych spotkań wymaga innego zmysłu wysuwającego się na prowadzenie. Tylko od nas zależy, czy będziemy świadomi, którego potrzebujemy w danej sytuacji. Powinniśmy stworzyć sobie własny leksykon sensoryczny i świadomie do niego sięgać w zależności od kontekstu. Wydaje mi się jednak, że na razie w ogóle nie operujemy taką wiedzą, bo zamknęliśmy się z nią w dzieciństwie – rozpoczynający się już w okresie płodowym prces integracji sensorycznej trwa do około siódmego roku życia.
Czy potem można jeszcze ćwiczyć zmysłowość?
Jak najbardziej, i warto to robić przez całe życie. Jako dzieci badamy wszystkie elementy naszego sensorium, w dorosłym życiu zapominamy o tym. Ćwiczenie zmysłów powinniśmy zacząć od budowania lingwistycznych określeń dla tego, co czujemy. Nie potrafimy określać faktur, zagłębiać się w smak...
Nasze sensorium może się fajnie rozwijać na przykład dzięki medytacji, wizualizacji czy kąpielom w gongach. To pola, na których różnego rodzaju zmysły wyostrzają się jednocześnie. A jednak wciąż są dziedziny, w których zmysły traktowane są zupełnie oddzielnie. Tymczasem zmysłowość nie jest zero-jedynkowa ani matematyczna, czego oczekuje współczesny świat. Zmysły są komplementarne, tyle że ci, którzy chcieliby z tego skorzystać, oczekują wzoru matematycznego. Wielkie firmy chciałyby usłyszeć, że na przykład 20 proc. słuchu plus 30 proc. wzroku daje
100 proc. satysfakcji. To tak nie działa...
Jesteśmy różnorodnymi istotami, a w dobie dużego dostępu do informacji i technologii, a przy tym dowolności, jaką mamy w obcowaniu z nowymi bodźcami, nasze wewnętrzne mechanizmy się zmieniają. Trzeba zacząć o nich myśleć, bo to od indywidualnych uwarunkowań i decyzji zależy, w jaki sposób będziemy używać zmysłów.
Marcin Maciejewski, foresighter. Odpowiada za inicjowanie i realizację procesów badawczo-rozwojowych, ze szczególnym uwzględnieniem poszukiwań jakościowych (qualitative explorations), czynników zmian przyszłości i trendów (mega, makro, mikro) w obszarze wzornictwa przemysłowego, telekomunikacji i technologii.