Wychowana w jednej z sopockich czynszówek nie wyobrażała sobie życia w miejscu bez historii. Ostatecznie Kasia Antończyk, znana na Instagramie jako Architekt na szpilkach, wróciła do punktu wyjścia, czyli kamienicy, w której dorastała. Tym razem jednak urządziła się w niej po swojemu.
Kasia od ponad roku regularnie przeglądała ogłoszenia mieszkań na sprzedaż w Trójmieście, aż wreszcie na jednym ze zdjęć zauważyła psa. Do złudzenia przypominał pupila sąsiadki, która mieszkała vis-à-vis jej rodziców. – Okazało się, że mieszkanie jest na sprzedaż. I choć od lat nie było odnawiane, zobaczyłam w nim ogromny potencjał: pierwsze piętro, mnóstwo światła i okna wychodzące na trzy strony świata: północ, południe i zachód – wymienia Kasia, z wykształcenia inżynier architekt.
Remont, który zaplanowała i nadzorowała od początku do końca, trwał ponad rok i pokierował jej dalszym życiem zawodowym. – Wychowałam się w kamienicy, znałam więc zalety i wady tego budownictwa, ale pierwszy raz w życiu odnawiałam takie mieszkanie. A tu wszystko trzeba było zrobić od zera. Zmienialiśmy układ funkcjonalny, wyburzaliśmy ściany, skuwaliśmy tynki, wymienialiśmy instalacje. To był dla mnie poligon doświadczalny. Wielu rzeczy musiałam się nauczyć, doczytać, dopytać. Na szczęście miałam czas i fantastycznego wykonawcę, który dużo mi doradzał – wspomina. Zdobytą wiedzą i doświadczeniem od początku dzieliła się na swoim blogu „Architekt na szpilkach”, dzięki któremu trafiło do niej tylu klientów, że obecnie Kasia zajmuje się głównie projektowaniem, przebudowami i urządzaniem mieszkań w kamienicach.
Wykonaną na zamówienie w latach 80. meblościankę Kasia dostała w prezencie. Sofę znalazła w jednym z trójmiejskich outletów. Kompozycję uzupełniają dwa stoliki. Ten po lewej kupiła w sklepie ze starociami. Natomiast ciężki dębowy stolik Fou polskiej marki Misa Form wypatrzyła na festiwalu Łódź Design. Dywan z tkanej bawełny to Ikea, podobnie jak słomkowe lampy. Ta wisząca nad przywiezionym z Paryża fotelem i hamakiem z Peru wciąż jest dostępna, ale lampy znajdujące się nad XIX-wiecznym francuskim stołem w jadalni ze sprzedajemy.pl to modele vintage, wyszukane na internetowych aukcjach. Lampę do salonu Kasia znalazła na Allegro. Pięknie oświetla wiszącą na ścianie kopię portretu Marii Woźniakowskiej autorstwa Henryka Rodakowskiego. (Fot. Anna Rezulak, Mateusz Ochocki)
Choć na pierwszy rzut oka w mieszkaniu wszystko nadawało się do wymiany, Kasia chciała ratować, co się da. Niestety podczas wkuwania nowych kabli w ściany tynk zaczął odpadać, musieli więc usunąć go w całości. Ale przy okazji odkryli stare cegły, które zachowali w kuchni i fragmentarycznie w holu. Resztę ścian pokryli na nowo tradycyjną techniką. – W budownictwie z cegły stosowano tynki cementowo-wapienne, które schną aż cztery tygodnie, co mocno wydłuża remont, ale warto poczekać, bo tworzą one we wnętrzu znacznie lepszy mikroklimat niż modne teraz gipsy, a poza tym wapno działa przeciwpleśniowo, co w kamienicy jest dość istotne – wyjaśnia.
Spod grubej warstwy farb olejnych i lakierów udało im się wydobyć stare deski. Jednak nawet po wycyklinowaniu miały nieładny rudawy odcień. – Długo zastanawiałam się, jak go wyeliminować, by jednocześnie nie zakrywać świeżo odzyskanych desek barwnikiem. Przypomniałam sobie, że moje koleżanki blondynki używają specjalnych srebrnych szamponów tonujących rudawy odcień pojawiający się z czasem na rozjaśnianych włosach. Uznałam, że tak samo powinno to zadziałać w przypadku podłogi. Nałożyłam więc na deski półtransparentną szarą bejcę, która faktycznie pięknie je przygasiła – opowiada Kasia. Renowacją zabytkowych drzwi zajął się jej mąż. Opalanie i usuwanie starej farby okazało się wyjątkowo żmudnym zajęciem. Po roku, kiedy już wprowadzali się do mieszkania, drzwi były oczyszczone, ale wciąż surowe. Wykańczali je stopniowo przez kolejnych kilka miesięcy.
Mąż Kasi marzył o wyspie kuchennej i krzesłach barowych, stanęły więc w centralnym punkcie mieszkania. Obudowy szafek kuchennych kupili w Ikei, ale fronty wykonał stolarz na zamówienie. Kasia długo szukała idealnego odcienia szafek, znalazła go w palecie marki Benjamin Moore. Pod kinkietem na oczyszczonej z grubej warstwy tynku oryginalnej starej cegle wisi obraz, który dostali w prezencie ślubnym od rodziców Kasi. Poniżej znajduje się okładka pisma „Moda i życie” z października 1950 roku, na której mały chłopiec wrzuca list do skrzynki – to tata Kasi. (Fot. Anna Rezulak, Mateusz Ochocki)
Na wyjątkowo rozległy hol o nietypowym kształcie wychodzi aż sześć par drzwi. Kasia ozdobiła go pięknymi cementowymi kaflami w stylu wiktoriańskim. Wyglądają, jakby miały sto lat. – Niestety bardzo się rysują. Nam to nie przeszkadza, ale nie polecam tego rozwiązania wielbicielom perfekcyjnych powierzchni – przyznaje. W holu nie ma żadnego okna, ale jasna podłoga i wszechobecna biel doskonale rozświetlają pomieszczenie. Z kolei salon zalewa taka ilość naturalnego światła, że dla równowagi dwie ściany pomalowano na czarno. Jedna z nich stanowi idealne tło dla imponującego obrazu, na którym uwieczniono kobietę do złudzenia przypominającą Kasię. – To portret Marii Woźniakowskiej, mojej praprababki, namalowany przez jej ojca, malarza romantycznego Henryka Rodakowskiego. Oryginał znajduje się we Lwowskiej Galerii Sztuki, a ja mam wydruk na płótnie w oryginalnym rozmiarze. Wiele osób twierdzi, że jestem bardzo podobna do Marii. To niezwykłe, bo przecież mam zaledwie jedną ósmą jej genów, a faktycznie widzę siebie wyraźnie w jej rysach – mówi Kasia.
Cementowe kafle w holu wyglądają, jakby miały co najmniej sto lat, ale to współczesny wyrób firmy Dom Rustykalny. Zabytkowe są natomiast drzwi, których renowację wykonali sami. Stylizowaną, rustykalną lampę Kasia znalazła na westwing.pl, stylowy, drewniany fotel to prezent od cioci. (Fot. Anna Rezulak, Mateusz Ochocki)
Rodzinne obrazy, stara szafa, skórzany fotel oraz hamak to przedmioty, które narzuciły ton całemu wnętrzu. Pochodzą z różnych etapów życia Kasi i tworzą eklektyczną mieszankę. – Skórzany fotel, który teraz stoi w salonie w wykuszu, kupiłam jeszcze na studiach w sklepie charytatywnym w Paryżu. Zrobił furorę w akademiku, bo rozkłada się tak samo, jak fotel z kultowego serialu „Przyjaciele”. Przyjechał razem ze mną do Polski, ale wtedy mieszkałam w maleńkim mieszkaniu w Gdańsku, więc przez kilka lat stał w domu mojej siostry. Dopiero tutaj mogę się nim nacieszyć – mówi. Hamak to pamiątka z Peru. – Kiedy płynęliśmy do Amazonii, okazało się, że na łodzi nie ma żadnych miejsc siedzących. Każdy musiał mieć swój hamak, kupiliśmy go więc chwilę przed wejściem na pokład. Okazał się niezwykle wygodny. Można w nim siedzieć lub leżeć w dowolnej pozycji, jest bardzo głęboki, otula jak kołdra. Do tej pory często z niego korzystamy – opowiada Kasia.
Łóżko w sypialni to Ikea, lustro z grubej, giętej, pozłacanej blachy, do złudzenia przypominającej mosiądz Kasia znalazła w sklepie ze starociami. Nad nim wisi grafika z XIX wieku przedstawiająca dwie św. Katarzyny. To prezent od babci – też Katarzyny. Idealnie komponuje się z nią XIX-wieczna, ręcznie haftowana zasłona znaleziona w czeluściach rodzinnej szafy. Świetnie współgra z tapetą zaprojektowaną przez BN Wallcoverings wspólnie z Muzeum Vincenta Van Gogha w Amsterdamie. (Fot. Anna Rezulak, Mateusz Ochocki)
Choć mieszkanie wypełnia mnóstwo ciekawych detali, panuje tu niezwykły ład. – Nie lubię zbyt wielu rzeczy na zewnątrz. Co mogę, chowam w szafkach, ale przy trójce dzieci to syzyfowa praca. Wrażenie uporządkowania tworzy więc przede wszystkim symetria, którą kierowałam się przy urządzaniu salonu – wyjaśnia Kasia. Symetria rządzi też w kuchni, symetryczny obrazek tworzą nawet płytki ułożone pod prysznicem. – Ten projekt powstał, kiedy mój szwagier, który prowadzi drukarnię, opowiedział mi, że ma maszynę, dzięki której może niemal na każdej powierzchni nadrukować dowolny wzór. Postanowiłam przetestować tę technologię i przekopiować na płytki plakat „Sopot” Ryszarda Kai. Oczywiście wcześniej zapytałam twórcę o zgodę i wysłałam mu zdjęcia płytek.
W drukarni SignProject Polska przedrukowano na płytki plakat Ryszarda Kai „Sopot”. Był to projekt eksperymentalny, ale sprawdza się już od siedmiu lat. (Fot. Anna Rezulak, Mateusz Ochocki)
Był zachwycony tym pomysłem – opowiada Kasia. I dodaje, że choć szwagier zawodowo nie zajął się jednak ozdabianiem płytek, dla niej po raz drugi zrobił wyjątek. Dzięki temu w jednym z projektowanych przez Kasię sopockich mieszkań do wynajęcia można się kąpać, podziwiając pod prysznicem „Panny z Awinionu” Picassa.