1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. 9 rzeczy, których nauczyły mnie psy

9 rzeczy, których nauczyły mnie psy

Zabawa jest zabawą. Psy wiedzą, że to jedna z najważniejszych potrzeb w życiu. (Fot. iStock)
Zabawa jest zabawą. Psy wiedzą, że to jedna z najważniejszych potrzeb w życiu. (Fot. iStock)
Całe życie wydawało mi się, że jestem kociarą. Pięć lat temu mój mąż znalazł jednak w lesie psa, a trzy miesiące temu adoptowaliśmy kolejnego. Zostałam psiarą, co było rewolucją w moim życiu. Psy okazały się najlepszymi nauczycielami czułości, uważności, lecz także wyrażania złości. Ale przede wszystkim – miłości. W Światowym Dniu Psa piszę o tym, czego jeszcze nauczyły mnie moje czworonogi.

1. Nie zostawiam najlepszego na później

Gdy w miseczce mojego psa oprócz suchej karmy ląduje dodatkowo smaczny kąsek w postaci jajka czy tuńczyka, ten nie odkłada go na bok, by delektować się jego smakiem na koniec, gdy już będzie najedzony. Zjada go od razu!

Jaka z tego lekcja dla mnie? Nie odkładać tego, co dobre, na specjalną okazję czy lepsze chwile. Życie jest tu i teraz i jeśli właśnie podsunęło mi okazję do przeżycia czegoś wyjątkowego, idę za tym. Nie odkładam dobrego humoru na wakacje, sięgam po niego każdego dnia. Nie trzymam w szafie ciuchów na specjalne okazje, tylko noszę to, co podpowiada mi nastrój. Nie czekam z przyjemnościami, aż na nie zasłużę, tylko je sobie sprawiam regularnie, bo wiem, że od tego zależy mój dobrostan.

2. Nie patrzę do tyłu

Gdy Lucky, zadziorny samiec, spotka na swojej drodze drugiego psa, często bójka jest nieunikniona. Zwłaszcza gdy jest na smyczy. Dlatego, gdy widzę na horyzoncie potencjalnego przeciwnika, omijamy go szerokim łukiem. Lucky powarkuje, ale gdy tylko przeciwnik znajdzie się z tyłu, poza jego wzrokiem, następuje magiczna przemiana. Teraz interesujące są: zielony park przed nim, miękki piasek ścieżki, zapach zostawiony przez suczki, a może ukryta w trawie piłeczka.

Przejmuję to podejście od niego, starając się za bardzo nie rozpamiętywać przeszłości. Jak często minione wydarzenia zakłócają nam świadome przeżywanie tu i teraz? Zamiast więc bez końca zastanawiać się, czy postąpiłam dobrze w danej sytuacji, analizować to, co było, zostawiam to z lekkością i idę przed siebie, realizując swoje cele i marzenia, podekscytowana tym, co przyniesie mi los. Osadzona w teraźniejszości z zaciekawieniem patrzę w przyszłość.

3. Uczę się wytrwałości

Wielu opiekunów psów na pewno to zna – czujny psi wzrok, gdy zajadasz się czymś wyjątkowo dobrym, np. pizzą (ach, te wonne ranciki!). W tej kwestii psy są wytrwałe, a wręcz namolne – i zupełnie się tego nie wstydzą. Będą siedziały tak długo, aż nie spadnie im smakowity kąsek, a nawet jeśli odwołasz je do drugiego pokoju, wrócą po chwili, by sprawdzić, czy przypadkiem nie zmieniłaś zdania.

W tym momencie pojawia się we mnie pytanie – ile razy rezygnowałam z czegoś, co dla mnie ważne, bo osiągnięcie tego wymagało czasu i wytrwałości? Albo – co jeszcze trudniejsze – poproszenia kogoś o pomoc, i to wielokrotnie? Ile razy wycofywałam się, bo wstydziłam się, że moja prośba jest zbyt duża, a jej wielokrotne powtarzanie zbytnim narzucaniem się. Nie jestem typem osoby „wyrzucą ją drzwiami, wróci oknem”. A co, gdybym jednak była? Od moich psów biorę więc tę niezwykłą wytrwałość w dążeniu do celu, bez absolutnie żadnego poczucia obciachu.

4. Odkryłam, że spacer jest dobry na wszystko

Zanim w moim życiu pojawiły się psy, wielokrotnie słyszałam: „Pies to obowiązek. Musisz z nim wychodzić, nawet gdy ci się nie chce albo pada deszcz”. I rzeczywiście tak jest, ale… ten obowiązek jest najlepszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać! Zestresowana przed pracą? Poranny spacer w parku pozwala mi się uspokoić i przewietrzyć myśli. Zmęczona po pracy? Spacer to cudowny aktywny relaks, medytacja w ruchu. Posiadanie psa to nieskończenie wiele okazji do obcowania z naturą, wyszukiwanie nowych szlaków, nabijanie kolejnych kroków, których liczba dawno przekroczyła magiczne dziesięć tysięcy. A o dobroczynnej mocy spacerów nie trzeba chyba nikomu wspominać.

5. Dbam o bliskich

Każdy psiarz to zna – powrót do domu oznacza jednocześnie totalną radość czworonożnego przyjaciela na nasz widok. To chyba jeden z najmilszych aspektów posiadania psa (i żaden behawiorysta nie jest mi w stanie przetłumaczyć, że mam ignorować tę rozszczekaną euforię, gdy wchodzę przez drzwi, i witać się z psem dopiero po paru minutach, już na moich warunkach).

Czego się tutaj uczę? By codzienne powroty do domu były okazją do czułego powitania, nie tylko z psiakami, lecz także z bliskimi ludźmi. W szarości codziennych obowiązków tak łatwo nam o tym zapomnieć. Burknąć „wychodzę”, zamiast dać buziaka na pożegnanie. Krzyknąć „już jestem”, zamiast czule objąć się na powitanie i zapytać, jak minął dzień.

Często łatwiej jest nam być miłym dla obcych niż tych, którzy są na co dzień obok nas. A tymczasem gdy zaczynamy się doceniać czułym gestem, uśmiechem, pocałunkiem i zainteresowaniem, dzieje się magia. To najbliższe relacje stanowią sedno naszej egzystencji, to one mają nam dawać szczęście w życiu. Umiejmy docenić to, że je mamy. Tak jak doceniają to nasze psy – za każdym razem, gdy wracamy do domu.

6. Otrzepuję się

Jest chwila na głaski albo zabawę, a potem psy zeskakują z kanapy i się otrząsają. Wracają do swoich spraw. Okazuje się, że takie otrzepywanie się ma uzasadnienie naukowe – pozwala zrzucić napięcie i ma działanie samouspokajające.

Gdy tylko o tym pamiętam, po trudnych sytuacjach, stresujących rozmowach albo spotkaniach z toksycznymi ludźmi – otrzepuję się, by wrócić do siebie. Bo ten ruch także ludziom pozwala zrzucić napięcie i nie kumulować go w ciele. Od razu jest lżej. Co ciekawe, dała nam to sama natura, gdy np. po kłótni albo przed egzaminem trzęsą nam się ręce. Poruszanie mięśniami, czyli trzęsienie się lub drżenie, to idealny sposób na zużycie nadmiaru adrenaliny. Możesz o tym przeczytać w naszym artykule o metodzie TRE.

7. Nauczyłam się stawiania granic

Gdy mały Lucky pojawił się w naszym życiu, lubił, jak to szczeniak, sprawdzać – i bardzo często przekraczać – nasze granice. A ja nie do końca potrafiłam sobie z tym radzić. Do dziś pamiętam, gdy chwilę po spacerze próbował wymusić kolejny. W końcu stanął na środku pokoju i, patrząc mi głęboko w oczy, zaczął sikać. Sytuacja powtórzyła się kolejnego dnia i kolejnego, za każdym razem pozostawiając mnie w stanie rozdygotania. Nie potrafiłam powiedzieć mu, by przestał. Podobnie na spacerach nie reagował, gdy go przywoływałam. Totalnie mnie nie słuchał. Nie potrafiłam pokazać mu, że w naszym duecie to ja jestem samicą alfa. I że to ja decyduję o tym, co robimy, bo mam do tego większe kompetencje. Problemem był nawet mój głos – nie potrafiłam krzyknąć. Nic dziwnego, że Lucky ignorował każde moje przywołanie.

Proces odzyskiwania własnego głosu, a przede wszystkim zrozumienia, kiedy ktoś przekracza moje granice, był długi. Dziś nie mam wątpliwości, kto jest w naszym stadzie alfą. Potrafię też skontaktować się ze swoją złością i wyrazić ją tak, by zostało to zrozumiane. Gdy trzeba, potrafię krzyknąć. Niesforny Lucky pomógł mi wydobyć moją moc.

8. Uczę się łagodności do siebie

Od trzech miesięcy jest z nami Chałwa, przybrana „psiostra” Lucky’ego. Są jak yin i yang. On – energiczny, szczekliwy, łobuzerski. Ona – delikatna, spokojna, kochająca przytulanie. Uczy mnie łagodności, bo to, co działa na Lucky’ego, w jej przypadku kompletnie się nie sprawdza. Gdy mam ją przywołać, muszę ją do tego zachęcić, a później powiedzieć to najsłodszym głosem z możliwych.

Myślę, że robię to sobie w prawdziwym życiu – wywieram na siebie presję, zamiast się łagodnie zmotywować. A tymczasem to pochwały i docenienie wysiłku włożonego w jakąś pracę działają na mnie najlepiej. Kiedy więc następnym razem mój wewnętrzny krytyk będzie chciał mnie za coś złajać, uciszę go i powiem sobie, że świetnie sobie radzę – najsłodszym głosem z możliwych.

9. Odkryłam, że można porozumiewać się tylko za pomocą uczuć

Głęboko wierzę, że porozumienie psio-ludzkie jest możliwe. Owszem, psy rozumieją około dwóch tysięcy ludzkich słów, ale nie o tym myślę. Gdy patrzę w brązowe psie oczy, widzę w nich miłość (albo irytację, że przerywam im drzemkę). Moje psy dokładnie rozumieją moje stany emocjonalne. Gdy jestem zła, dyskretnie schodzą mi z pola widzenia. Gdy płaczę, przychodzą mnie pocieszyć i zlizują mi łzy z policzka. Nie muszę nic mówić – one czują. Myślę sobie, jak wspaniale by było, gdybyśmy jako ludzie bardziej docenili tę umiejętność i zamiast słów, które nierzadko są kłamliwe, manipulacyjne albo zwyczajnie puste, zdali się na język serca.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze