To jedna z najbardziej podstępnych, bezwzględnych i powszechnych chorób. Odbiera chęć do wstania z łóżka, do życia. Ale potrafi też popchnąć do rozwoju i być początkiem naprawdę twórczej drogi. O tym, jak ważne dla chorych na depresję jest wsparcie najbliższych, ale też terapia i walka o poczucie sprawczości, debatują: PAULINA MŁYNARSKA, EWA CHALIMONIUK, AŁBENA GRABOWSKA, TOMASZ JASTRUN i DARIUSZ WASILEWSKI.
Na powitanie posłużę się cytatem z „Rejsu”: „Znamy się mało, więc może na początek opowiem coś o sobie”… Paulina Młynarska, jestem dziennikarką, choruję na depresję od dwudziestu lat. Dla mnie ta choroba stała się wielką życiową przygodą. Ukułam sobie nawet teorię, że dzięki depresji, która jest doświadczeniem stania nad przepaścią – i nawet chwilami wychylania się bardzo niebezpiecznie w kierunku otchłani – odkryłam skarby. Gdyby nie praca nad sobą, do której zmusiła mnie ta choroba, nie odkryłabym, jakie piękne, bogate i wartościowe może być ludzkie życie. Czy depresja może być szansą?
Tomasz Jastrun: Tak, ale potem, nie kiedy jest bardzo źle. Wtedy widać tylko mroczną stronę depresji. Ostateczną. Kiedy to minie, można ujrzeć pożytki z depresji. Dzięki niej docieramy jakby do głębin życia i jesteśmy o to cierpienie mądrzejsi. W kontraście z tym, co było, wszystko bardziej nas cieszy. Ja przynajmniej tak mam. Dzięki depresji nauczyłem się automatycznie podnosić samopoczucie o jedno piętro do góry. Jak jest źle – to jest nieźle. Jak nieźle – to dobrze. A jak dobrze – to bardzo dobrze. I to działa! Tak się przeformatowałem. Jestem więc teraz bardziej optymistą niż kiedyś. Ale podkreślam, takie myślenie nie jest możliwe w ciężkiej depresji. Trzeba z niej najpierw wyjść albo się podciągnąć w stan umiarkowany. A tu farmakologia bywa konieczna.
Od jak dawna pan choruje?
T.J.: Zawsze miałem depresyjną naturę. Już kiedy byłem dzieckiem, wiła się we mnie ta norwidowska „czarna nić”. Wyraźnie widać to także w mojej poezji z czasów młodzieńczych. Te wiersze są uderzająco pesymistyczne, mroczne. Ale na prawdziwą depresję choruję od ponad dziesięciu lat. Mam depresję endogenną, a nie sytuacyjną. Ona jest przekazywana genetycznie, nie jest związana więc z sytuacją, bardziej z porami roku. U mnie depresja po prostu wraca automatycznie – na ogół na jesieni. Listopad to dla mnie miesiąc przeklęty.
Ałbena?
Ałbena Grabowska: Ja mam depresję reaktywną. Chociaż te czarniejsze nitki, o których wspomniał pan Tomasz, towarzyszą mi… może nawet od dzieciństwa? Zawsze byłam dzieckiem poważnym, takim ogromnie serio. Ale problem z depresją zaczął się mniej więcej pięć lat temu, kiedy doznałam ogromnej straty. Okazało się, że mój młodszy synek jest dzieckiem autystycznym. Wtedy zmierzyłam się z bezradnością, która stała się przyczyną ogromnego obniżenia nastroju, wręcz rozłożenia się na czynniki pierwsze. Pytasz, czy coś mi to dało. Raczej zabrało. Z depresją czy bez, zawsze byłam raczej działająca, niż siadająca i rozpaczająca – taki mam charakter. Nie mogę też powiedzieć, że książki, które napisałam, napisałam dlatego, że miałam depresję. Bardzo się starałam znaleźć jakiś faktor, który mogłabym wymienić na plus, ale nic mi nie przychodzi do głowy.
Wiecej w Sensie 02/2016. Kup teraz!
SENS także w wersji elektronicznej