Tak się porobiło, że dwa pojęcia określają obecnie męską seksualność, rzucając na nią cień, jak dwie ponure wieże. Mało prawdopodobne, że ktoś je nagle zburzy, więc może trzeba zadrzeć głowę, żeby samemu je zobaczyć.
Chociażby dlatego, żeby móc wybierać i nie dawać się wkręcić w mechanizmy, które doprowadzają do łykania Viagry z alkoholem i prochami, dociskania pierścieniem i wzmacniania klejem Poxipol, byle by tylko utrzymać mityczną erekcję i wiecznie "stawać na wysokości zadania".
Pierwsza wieża
Medycyna. Zgoda, lekarze ratują ludziom życie na oddziałach intensywnej terapii, są przy okazji przystojni, a rozwój medycyny to wielki krok w rozwoju całej ludzkości, która przestała wymierać na dżumę i zakażenia. Ale medycyna oznacza w tych czasach także rozrost tworu o nazwie przemysł farmaceutyczny. On nie ma za dużo wspólnego z ideałami Hipokratesa, więcej z trzaskaniem kasy na prawdziwych i nieprawdziwych chorobach.
Ludzie kochają medycynę, bo daje proste odpowiedzi na trudne pytania. Można łyknąć garść kolorowych kuleczek i mieć spokojne nerwy, bystre dziecko, wieczną chęć na seks i możliwość jego uprawiania, zdrową wątrobę i jeszcze piękna skórę. Umyka nam, że medykalizacja naszego świata oznacza jednocześnie redukcję człowieka i jego problemów do medycznego opisu, kategorii chorobowej. Stajemy się naszym symptomem, leczonym i kontrolowanym przez specjalistów.
Co to ma wspólnego z facetami i ich męskością? Znowu odpowiedzi są dwie. Z jednej strony mężczyźni zaczęli realnie dbać o zdrowie, z drugiej strony ich męskość także dostała się pod ostrze medycznej redukcji. Medykalizacja ludzkiego ciała, a pośrednio seksualności, prokreacji, to redukowanie coraz bardziej zróżnicowanych problemów do prostego opisu medycznego, który ma być rozwiązany przez medycynę lub farmakologię. Można nawet nie zauważyć jak przestaje się być człowiekiem w całości, z jego tłem psychicznym, społecznym, rodzinnym. Zgłębienie tego tła, szczególnie w przypadku problemów z seksualnością, daje znacznie skuteczniejsze efekty, niż łykanie proszków. Ale jest długotrwałe, męczące, nie przynosi zysków, a na efekty trzeba czasem czekać latami.
I jeśli pomyślimy o zaburzeniach erekcji, jako najpoważniej traktowanym męskim problemie, to wprowadzenie na rynek Viagry jest najlepszym dowodem na tę teorię. Nieważne z jakiego powodu facet ma zaburzenia erekcji (otyłość, problemy z krążeniem, problemy w relacji etc.) skoro istnieje jedna, skuteczna odpowiedź na jego bolączki. Mała niebieska pigułka, na której Pfizer zarabia od 2002 roku około 2 miliardów dolarów rocznie, przy okazji nie dopuszczając do mediów prawdziwej liczby zgonów i powikłań wywołanych jej zażywaniem. Dzięki Viagrze zaburzenia erekcji stały się po prostu grypą, na którą jest dostępne niedrogie lekarstwo. Skoro to taka zwykła grypa, łatwo ją usunąć, a wszyscy faceci wokół na pewno mają czterogodzinne erekcje (biorą Viagrę), więc ja nie mogę być gorszy. I na tym fundamencie stoi pierwsza wieża. Mężczyźni, dając się wrobić medycynie, kręcą na siebie bicz - już zawsze muszą pozostać młodzi, piękni, seksualnie wydolni i zawsze gotowi do wykonania 300% normy w łóżku.
Druga wieża
Oprócz medycznych opisów seksualności, dzięki mediom, reklamie, a także kulturze popularnej udało nam się skonstruować drugą wieżę. Wieżę obowiązującego standardu - normy dobrego seksu, dobrej penetracji, dobrego orgazmu i wielu innych kategorii w których musimy być świetni. O ile można się zgodzić, że kryterium męskości ulega ewolucji i jest to nieuniknione - zdobywanie zamków wyszło z mody, a jako afrodyzjak społeczny lepiej działa ciekawe hobby, niż uczestnictwo w krucjacie, o tyle nie idzie nie zauważyć, że mężczyźni tkwią pod panowaniem "standardu seksualności". Tyle wyrwanych lasek, to już dobrze. Mniej o trzy i samoocena siada. Tyle, a tyle stosunków oralnych - znakomicie. Penis nie mniejszy niż X. Erekcja minimum Y. Facet zredukowany do penisa, a penis zredukowany do czasu w którym stoi. Obłęd.
W seksie już coraz mniej jest seksu - przyjemności, rozkoszy, dwojga (czy więcej) ludzi. Coraz więcej doskakiwania do standardu wyznaczonego przez otoczenie. Niemodne jest mieć problem. Natychmiast trzeba go rozwiązać. Nie zostaje czasu, żeby się czegoś przy tym nauczyć. Mamy być taśmowo szczęśliwi, dużo kupować i mało myśleć.
Uwalniającym i dającym nadzieję na zmianę jest rosnący ruch odnowy seksualności, który na razie ma wiele twarzy, ale jedną cechę wspólną - zmierza do przywracania ludziom prawdziwego odczucia i rozumienia ich seksualności. Szczególnie na poziomie zrozumienia, że udany seks to nie mierzony stoperem czas penetracji waginy przez penisa w erekcji. I, że czerpanie radości ze swojego seksu wymaga opuszczenia miejsca pod dwiema wieżami i ustawienia siebie w innym świetle.
Artykuł pochodzi z portalu