Niegdyś przekleństwo, dziś pożądany atrybut urody. Piegi są piękne, urocze i romantyczne, a w tym sezonie do tego bardzo modne. Wiemy, co zrobić, żeby je mieć!
Nie da się ukryć, że Ania z Zielonego Wzgórza (lub, jak chcą niektórzy, Anne z Zielonych Szczytów) mogłaby się prawdziwie zszokować, obserwując dzisiejsze kanony urody. Jej wyobrażenie o jasnej, idealnie gładkiej cerze jako wyznaczniku kobiecego piękna z pewnością ległoby w gruzach. Znienawidzone przez nią piegi w XXI wieku stały się atrybutem kobiecości. Uroda Julianne Moore czy Nicole Kidman, obsypanych nimi niczym pocałunkami słońca, uchodzi za szlachetną. Brunetki Meghan Markle czy Zoë Kravitz z kilkoma plamkami na nosie i policzkach wyglądają uroczo. Emmie Stone piegi dodają łobuzerskiego charakteru, zaś Kylie Jenner pokazuje je, gdy chce udowodnić swoim obserwatorom, że wcale nie ingerowała w swój naturalny wygląd. Pieguski chodzą w pokazach największych projektantów mody i występują w reklamach. Ba! Produkty do malowania piegów coraz śmielej pojawiają się w perfumeriach, zaś trend na sztuczne piegi, czyli faux freckles, to jedna z najgorętszych tendencji tego lata.
Co takiego jest w piegach? Może to, że każda osoba, która je posiada, wygląda jednocześnie i delikatnie, i zawadiacko. A może fakt, że pomagają nam się wyróżnić z tłumu identycznych, wykonturowanych kilkunastoma kosmetykami twarzy? Dodają romantycznego uroku i potęgują wrażenie, jakbyśmy właśnie wróciły z wakacji na wrzosowiskach. Powstają pod wpływem słońca, więc niemal podświadomie kojarzą się z dobrą pogodą i jeszcze lepszym humorem.
Piegi wpisują się też w trend ciałopozytywności. Jeszcze dwadzieścia lat temu pieguski namiętnie rozjaśniały skórę sokiem z cytryny czy wodą utlenioną. Dziś mówią: piegi są naturalne, więc piękne i zamiast się ich pozbywać, warto się nimi cieszyć i je eksponować.
Ciało całe w piegach wpisuje się w nurt body positive. (Fot. iStock)
Sekrety skóry
Skąd biorą się piegi i czy w dorosłym życiu można je sobie „wyprodukować”? Niestety nie. – Piegi to skupiska melaniny z melanocytów położonych w głębszych warstwach naskórka, które pojawiają się, kiedy wystawiamy się do słońca. Ich posiadanie oraz lokalizacja na nosie, twarzy albo całym ciele są uwarunkowane genetycznie. Są całkowicie bezpieczne i w niczym nam nie zagrażają, nie trzeba więc ich kontrolować tak jak znamion – tłumaczy dr Agnieszka Bliżanowska, dermatolożka z kliniki WellDerm. – Owszem, wciąż zdarzają się pacjenci, którzy chcą się ich pozbyć, ale zawsze im wtedy tłumaczę, że szkoda usuwać coś tak ładnego.
Dobra wiadomość jest też taka, że pieguski mają niemal idealną skórę, bez tendencji do rozszerzonych porów, zaskórników czy niedoskonałości. To dlatego, że według dermatologicznej skali fototypów Fitzpatricka piegowata cera należy do I i II kategorii – jest cienka, jasna i sucha, z mniejszą liczbą gruczołów łojowych. Piegi nie wymagają żadnej specyficznej pielęgnacji. Nawilżający krem i filtr SPF 50 codziennie zabezpieczą je przed zbyt agresywnym działaniem słońca.
Nakrapiany makijaż
Gdy byłam dziewczynką, marzenie o piegach (inspirowane, a jakże, Anią z Zielonego Wzgórza) chciałam zrealizować, opalając się któregoś dnia przez sitko. Dzisiaj sposoby na upstrzoną piegami skórę są nie tylko łatwiejsze, ale i skuteczniejsze: od tatuaży i makijażu permanentnego, przez hennę (uwaga na alergie), po zwykłą kredkę. I to ta ostatnia metoda wydaje mi się najłatwiejsza na początek. Pytam Sergiusza Osmańskiego, makijażystę i dyrektora artystycznego Sephora Polska, jak namalować faux freckles.
– Sięgnij po twardą kredkę do brwi w kolorze kamiennego brązu (tzw. stone brown) – tłumaczy. – Uważaj na te przeznaczone dla blondynek. Często mają domieszkę czerwonych pigmentów, które ujawniają się po paru godzinach od aplikacji, a makijaż, zamiast piegów, zaczyna imitować ospę wietrzną – śmieje się makijażysta. Ważne jest też wcześniejsze przygotowanie skóry rozświetlającym podkładem albo grubą warstwą kremu nawilżającego (ta druga wersja potęguje wrażenie naturalności). Film, jaki na skórze utworzą kosmetyki, w połączeniu z ciepłotą ciała sprawią, że narysowana kropka lekko się rozmaże, do złudzenia przypominając pieg.
Jeśli zależy ci na efekcie skóry totalnie obsypanej pocałunkami słońca niczym u Julianne Moore, możesz wypróbować nieco bardziej skomplikowany sposób stosowany na sesjach zdjęciowych. Sięgnij po pędzel do podkładu lub korektora z syntetycznego włosia, lekko go zwilż i zanurz w kamiennym cieniu do brwi. Potem strzelaj w niego palcami, rozbryzgując kropki na całej twarzy. Na koniec fajnie jest utrwalić taki makijaż specjalną mgiełką albo transparentnym pudrem.
Piegowate modelki pojawiły się między innymi na wiosenno-letnim pokazie Isabel Marant. (Fot. ImaxTree)
Kolory dla pieguski
Jeśli należysz do 5 proc. szczęściar posiadających naturalne piegi, dobrym makijażem możesz je jeszcze podkreślić. Do lamusa odeszły już na szczęście czasy, gdy piegi zamalowywało się ciężkim charakteryzatorskim podkładem. Tak naprawdę możesz w ogóle zrezygnować z fluidu – twoja skóra (typ I i II w skali Fitzpatrick!) wygląda tak idealnie, że go nie potrzebuje. Lepszy efekt da krem BB lub CC, który bardzo delikatnie ją rozświetli.
Pamiętaj – piegi nie znoszą konkurencji. Wszelkie bronzery czy róże do policzków utworzą na skórze nieestetyczne plamy. Warto za to podkreślić usta lub oczy, koniecznie kosmetykami w ciepłej tonacji. Cienie do powiek w kolorach karmelowych brązów czy orzechowych beży (zamiast tych w kolorze gorzkiej czekolady) idealnie dopełnią niezwykłą urodę twojej cery. Możesz też pozwolić sobie na czerwoną szminkę. Owszem, klasyczna czerwień z błękitnymi pigmentami pasuje każdej z nas, ale to w ciepłej czerwieni, z domieszką koralowego lub miedzianego, będziesz wyglądać jak milion dolarów.