Można karać dziecko za złe zachowanie, wstawiając je pod zimny prysznic, kazać mu iść spać w środku dnia albo nie zmieniać pampersa przez całą dobę – mówi Ewa Janiuk, położna, która wie, co to znaczy zły dom.
Na co zwraca uwagę położna środowiskowa?
Ktoś kiedyś mi powiedział: „Pokaż mi najbrudniejsze miejsce w swoim domu, a bardzo wiele o tobie powiem”. Coś w tym jest. W przychodni czy szpitalu położniczym pacjentki wyglądają jednakowo, można się bardzo pomylić. Do szpitala kobieta zabiera najlepsze ciuchy, kupi sobie ładny szlafrok w szmateksie, nowe kapcie, ubranka dla dziecka. Wmiesza się w tłum. Tam nie widać tych rozbieżności. Poza tym, jeżeli zapyta się ją o cokolwiek, powie wszystko to, co byśmy chcieli usłyszeć. A my wiemy, że ta dziewczyna nie ma warunków w domu, jest tam przemoc fizyczna i psychiczna ze strony konkubenta. Albo jeszcze inaczej: ona po prostu nie ma gdzie wrócić, bo nie ma domu. Przyjechała na porodówkę z reklamówką, w której ma wszystkie rzeczy dla siebie i dziecka.
Co to znaczy, że ona mówi to, co chcemy usłyszeć?
Na przykład przekonuje: „Nie, nie, u nas w domu w żadnym wypadku nikt nie pali przy dziecku”. Ale wchodząc do mieszkania, wiem, że kłamie, bo meble są przesiąknięte dymem. Albo: „Nie, nie, dziecko jest tylko na piersi”. A ja kątem oka dostrzegam stojącą butelkę. „U nas nikt nie bije dziecka”. A ja widzę paski porozwieszane na meblach. Czasem w jednym domu jest mieszkanie, w którym strach czegokolwiek dotknąć, żeby nie ubrudzić, a tuż obok mieszkanie, w którym strach czegokolwiek dotknąć, bo się przyklei palec.
Jaki jest pani rejon?
To cztery powiaty: opolski, strzelecki, krapkowicki, opolski ziemski.
Czego się tam spodziewać?
Bardzo często idziemy w nieznane. Zdarza nam się trafiać na jakieś meliny, ale trzeba pamiętać, że patologia to jest tylko malutka część położnictwa środowiskowego. Natomiast cała reszta naszej pracy to jest po prostu matkowanie matce i dawanie jej wsparcia.
Jak rozumieć określenie „melina”?
Jedna z moich koleżanek położnych, która poszła odwiedzić rodzinę, była przymuszana, żeby dołączyć do imprezy pijackiej, i bała się, że jej stamtąd nie wypuszczą.
Szła do małego dziecka?
Tak. Właśnie świętowano jego narodziny. Raz miałam takich podopiecznych, do których przychodziłam o 7 rano, żeby zastać ich w domu, bo potem nie było ich cały dzień, chodzili po śmietnikach. Na wszelki wypadek syn stał wtedy samochodem za rogiem i mieliśmy umowę, że jeżeli nie puszczę mu sygnału w ciągu pięciu minut, to on, po pierwsze, dzwoni po ojca, po drugie, na policję. Innym razem zajechałam w miejsce, gdzie toczyły się walki psów. Chaszcze dwumetrowe, mój samochód obskoczyły rottweilery, cała masa. Więc tylko szybę odsunęłam i udawałam, że z kimś rozmawiam przez telefon: „Tak, jestem tu, gdzie ci mówiłam, zaraz będę wracać”. Tak na wszelki wypadek blefowałam. Do tych psów skaczących mi na maskę podszedł jakiś pan, a z daleka słyszę głos kobiety: „To jest położna. Ona nasza, weź psy”. Przyjechałam sprawdzić, gdzie matka z noworodkiem wróci ze szpitala, bo było podejrzenie, że coś ze środowiskiem jest nie tak. Zostało to zgłoszone do sądu rodzinnego, dziewczyna wyszła ze szpitala bez dziecka. Potem okazało się, że była kobietą szefa mafii.
Pani wkracza do akcji, kiedy szpital podejrzewa, że matka nie może dobrze zająć się dzieckiem?
Tak, to jest prawo, o które między innymi ja też walczyłam w trakcie tworzenia standardu opieki okołoporodowej. Położna środowiskowa wchodzi w środowisko i sprawdza, gdzie mieszka kobieta, w jakich warunkach, czy nie ma tam zagrożenia dla bezpieczeństwa i życia dziecka. I na podstawie tego, we współpracy ze szpitalem, określamy sposoby ewentualnej pomocy czy interwencji. Na przykład w Domu Matki i Dziecka w Opolu trafiła mi się dziewczyna, która w dniu narodzin swojego dziecka miała za sobą tylko dwie wizyty u ginekologa. Bez żadnych badań, bez wyprawki, bez niczego, trafiła na porodówkę, tak jak stała.
Bo nie interesowało jej to?
Nie, powiedziała mi, że nie miała pieniędzy na to, żeby dojechać do lekarza. Pytam: „Pali pani?”. „Tak”. Ile papierosów dziennie? „No, gdzieś w granicach dziesięciu”. „A skąd pani ma na to pieniądze? „Od mamy, od babci”. „Pani Lucynko, gdyby pani poprosiła mamę, żeby dała pani pięć złotych na bilet, dałaby?”. „Pewnie by dała”. Tak wygląda kwestia braku pieniędzy.
No tak, chociaż pewnie są takie sytuacje, że rzeczywiście ktoś nie ma pieniędzy.
Jeżeli czegoś chcesz, to znajdziesz sposób. Jeżeli nie chcesz, znajdziesz powód. To jest moje motto życiowe i wszystkim tym życie zatruwam. Pamięta pani tragedię, kiedy w Łodzi znaleziono martwe dzieci w beczkach, zabite przez rodziców? To jest sygnał, że gdzieś zawalił system. Ale takie sytuacje będą zawsze. Dzieciobójstwo było, jest i będzie. Instynkt samozachowawczy zawsze będzie silniejszy aniżeli instynkt macierzyński. Kobieta, żeby nawiązać więź z dzieckiem, musi poczuć się bezpieczna. Proszę pamiętać, że to nie jest wcale tak rzadkie – w sytuacji zagrożenia, stresu nawet panie bardzo dobrze wykształcone, naukowcy, psycholodzy, czyli osoby, które z reguły są bardziej uwrażliwione, w pewnym momencie mogą nie wytrzymać psychicznie i albo walną dzieckiem o ścianę, albo je podduszą poduszką. Czy nam się to podoba, czy nie, instynkt macierzyński i więź między matką a dzieckiem narodzi się tylko wtedy, gdy będzie poczucie bezpieczeństwa.
Spotkała pani kiedyś matki, które nie miały instynktu macierzyńskiego?
A co to jest instynkt macierzyński? Jak ja mam to określić?
Ale to pani użyła tego sformułowania.
Tak, użyłam, a teraz się wycofuję. Według mnie nie ma instynktu, jest więź pomiędzy matką a dzieckiem. To coś zupełnie innego. Jeżeli pojawia się więź, wtedy nieporównywalnie łatwiej rodzi się miłość. To nie jest tak, że każda matka bezgranicznie kocha swoje dziecko. Mówi się, że zwierzęta zawsze kochają swoje małe i się nimi opiekują. Guzik prawda. Zawsze pierwszy miot jest tym próbnym, odpada z niego najwięcej szczeniaków, bo ta sytuacja jest tak nowa i stresująca dla samicy, że niejednokrotnie w sytuacji zagrożenia zagryza swoje młode. A dziecko to dla nas jeszcze większe zagrożenie. Dopiero jeżeli matka będzie miała poczucie bezpieczeństwa, będzie w stanie nawiązać więź z dzieckiem i będzie je kochać.
Do Domu Matki i Dziecka w Opolu, w którym pani pracuje, przychodzą różne dziewczyny. Słyszałam, że była u was 13-latka, która zaszła w ciążę. Podejrzewam, że nigdy nie zaznała miłości.
Nie można powiedzieć, że ona nie zaznała miłości, tylko to była specyficzna miłość. Nikt nie jest całkowicie jej pozbawiony. Mama tłucze dziecko, bo boi się, że ono wybiegnie na ulicę. Nie potrafi inaczej mu wytłumaczyć, że to jest niebezpieczne. Gdyby go nie kochała, toby w ogóle jej nie zależało.
Jak pani rozmawia z tymi dziewczynami?
Przede wszystkim nie wynajduję błędów, nie wytykam palcami, tylko za każdym razem pokazuję, co robi dobrego. Chwalę ją. Jeżeli robi coś źle w stosunku do dziecka, na przykład pali papierosy, to też jej od razu nie oceniam. Nie mówię: „Jesteś okropną matką, nie możesz palić”. Tylko: „Słuchaj, czy wiesz, jak to wpływa na tego malucha?” „No tak, wiem”. „Może spróbujesz ograniczyć palenie. Przecież widzę, że chcesz coś zmienić, skoro tu jesteś”. „Ale ja nie dam rady”. „Nie szkodzi, spróbuj, przecież nie będziesz wiedziała, jak nie spróbujesz”. A potem mówię: „O, jak fajnie, widzę, że mniej palisz ostatnio. Mniej śmierdzisz papierochami”. Ona: „No, udało się”. I zawsze dodaję, że jestem z niej dumna. Nie muszę wymyślać rzeczy, za które miałabym ją chwalić. W każdym człowieku jest coś dobrego i ja mam to znaleźć.
To znaczy, że nie ma złych matek?
A co to znaczy dobra matka?
Dla każdego to pewnie coś innego. Ale wydaje mi się, że kobieta, która bije swoje dziecko, nie jest dobrą mamą. Oczywiście, zawsze można tłumaczyć: „Biję, bo matka biła, piję, bo ojciec pił”...
Nie, ona nie pije, dlatego że jej ojciec pił. Pije, bo jak ma problem, to ten problem po alkoholu znika. Na tu i teraz. Ale dokładnie to samo robi pańcia w butach na wysokim obcasie, pięknie wymalowana, w momencie, kiedy ma za dużo tkanki tłuszczowej. Zamiast pobiegać, pójść na gimnastykę, idzie na liposukcję, poprawia coś w swoim życiu w przyspieszonym tempie.
No tak, ale ta pańcia nie używa do tego dziecka.
Nie ma tu żadnej różnicy, dlatego że pańcia przekazuje w ten sposób swojej córce komunikat, że nie ma sensu dbać o siebie i w ogóle starać się, skoro można pójść na skróty. Ona ma po prostu więcej pieniędzy, ale niczym nie różni się od tamtej matki, która pije nie dlatego, żeby skrzywdzić swoje dziecko. Pije, żeby siebie ratować.
Ale konsekwencje w życiu tego dziecka będą diametralnie inne. To jednak przemoc fizyczna, krzywda wyrządzona dziecku.
Muszę powiedzieć, że nie zawsze klaps boli tak jak odrzucenie czy zaniedbanie przez rodziców. Naprawdę mam bardzo często do czynienia z przemocą w białych rękawiczkach.
To jest bardzo ważne, o czym teraz mówimy. Bo zła matka to jest pewien konstrukt kulturowy. U nas zła matka to jest ta bezrobotna i pijąca?
No tak, bo trzeba mieć chłopca do bicia. Te bogate są tak samo biedne, tylko w inny sposób.
Dobrze, czyli co panią najbardziej interesuje?
Warunki środowiskowo-bytowe, czyli czy w domu jest ogrzewanie, woda, czy rodzina ma za co żyć, czy jest coś przygotowane dla dziecka, jakie są relacje w rodzinie, czy kobieta może tam w ogóle mieszkać. Wie pani, że w dwóch pokojach może żyć kilkanaście osób? Albo że w mieszkaniu nie ma wody, jest jedno okno przesłonięte brudną szmatą, wszędzie leżą sterty śmierdzących rzeczy. I ja tam znajduję noworodka. Pamiętam ten przypadek, bo to było pierwsze dziecko zabierane przeze mnie do domu małego dziecka. Wszystkie inne trafiały bezpośrednio do rodzin zastępczych.
Dlaczego zostało zabrane?
Matka była w bardzo trudnej sytuacji, z deficytem umysłowym, jej dużo starszy partner też. Miała już w innych województwach trójkę odebranych dzieci. Obraz, który przyszło mi zobaczyć, był straszny: jedna wielka hałda brudu, smrodu. I w tym wszystkim ten maluszek. Pytam: „Jak pani karmi?”. „No, piersią”. „Ale tam stoi butelka”. „Tak, bo ja też dokarmiam”. „Dziecko już jest głodne, proszę je nakarmić”, mówię. No i mamusia zrobiła mu mleczko w kubku metalowym, który był zarośnięty kożuchem pleśni. Podejrzewam, że używała go od dawna, w ogóle nie myjąc. Woda nieprzegotowana i ile jej się mleka sypnęło, tyle wymieszała. Dziecka nie wykąpała od porodu ani razu. Raz zrobiła to sąsiadka, bo rodzice nie mieli nawet prądu i toalety. Ta kobieta miała też nieleczoną chorobę weneryczną. Zmiany kiłowe były już widoczne na twarzy.
A dziecko? W jakim było stanie?
Kruchutka, delikatna istotka, wyciszona, niepłacząca, bardzo grzeczna. Jeżeli noworodki są bardzo spokojne, to mi się wzmaga czujność, bo mogą być niedożywione i w ten sposób oszczędzać energię. Po tej wizycie byłam w stu procentach przekonana, że tego samego dnia trzeba będzie tu wrócić. Pięć godzin zajęło mi uzyskanie nakazu sądowego. Przywieźliśmy maluszka karetką do domu dziecka, bo to było przed długim weekendem i bałam się, że po weekendzie tylko ciałko znajdziemy. Albo nic.
Pani odreagowuje takie decyzje w domu?
Zawsze. I muszę powiedzieć, że obserwując te dziewczyny i potem dalsze losy ich dzieci, nie zgodzę się ze stwierdzeniem: „Tej matce trzeba dać szansę” albo: „Zawsze lepsza biologiczna aniżeli żadna”. To nie jest tak. Te maluchy mają z reguły problemy zdrowotne, bo w rodzinnym domu występuje przemoc przez zaniedbanie jeszcze z okresu ciąży. Ja to nazywam przemocą prenatalną. Dziecko w sposób biologiczny nie ma szansy normalnie funkcjonować, potem pojawia się niedożywienie, zaniedbanie. Niejednokrotnie wymaga rehabilitacji.
Co te mamy robią w czasie ciąży?
Często piją alkohol. Nie ma w Polsce takiej mocy sprawczej, żeby dziewczynę w ciąży, która zatacza się od krawężnika do krawężnika, posłać na przymusowe leczenie, by to dziecko nie było bombardowane alkoholem. Ono musi się urodzić i dopiero wtedy można coś z tym robić.
Przypominam – wcześniej pani powiedziała, że nie ma złych matek.
Dobrze, ale to jest kwestia tego, gdzie postawić granicę. Kiedy matka zaczyna być zła, a kiedy jest jeszcze dobra. Dla mnie ważne jest zagrożenie bezpieczeństwa życia i zdrowia dziecka.
I nawet w skrajnych przypadkach nie ocenia pani?
Nie oceniam, ale czuję wielki żal. Nawet nie mogę tego nazwać współczuciem, raczej wściekłością, że te historie ciągną się od pokoleń i ta dziewczyna jest z jednej strony sprawcą, ale z drugiej – sama jest ofiarą. Bo ktoś jej kiedyś wyrządził krzywdę i nikt nie pomógł.
Ale to nie jest tak, że biedna matka zawsze zaniedbuje swoje dzieci?
Bieda jest wtórna i dziedziczna. Ale proszę mi wierzyć, czasem w zastępstwie za koleżankę jadę w rejony popegeerowskie i pamiętam przykład, który mnie ścisnął za serce. Wjechałam do gospodarstwa, gdzie wszystko było czyściutkie, skromne, biedne, wystrój domu z czasów mojego wczesnego dzieciństwa, a mam już pięćdziesiątkę, ale wszystko wypolerowane, takie na błysk. Byłam w szoku. Starszy chłopczyk, trzylatek, bawił się kilkoma zabawkami, które miał, razem z tatą. Mama zajmowała się noworodkiem. Rozebrałam go z biednych, prawie przezroczystych ubranek, które od wielokrotnego prania potraciły kolor. Wszystko czyściuteńkie, poprasowane, pachnące tanim mydłem. Myślałam, że się tam rozryczę. To było dla mnie coś niesamowitego. Cudowna, fantastyczna rodzina i choć było biednie, to ci ludzie nie korzystali z pomocy społecznej. Przekonywali, że oni sobie dają radę, są przecież inni w gorszej sytuacji. A ci w gorszej sytuacji marnują nieporównywalnie większe pieniądze.
A gdy kobieta nie ma gdzie wrócić ze szpitala z dzieckiem? Co wtedy?
Trafia do domu matki i dziecka albo wychodzi ze szpitala bez dziecka. I tu chcę zwrócić pani uwagę: kiedyś to miejsce nazywane było domem samotnej matki. Prosiłam, zaklinałam, żeby to zmienić. Udało się. Bo ta matka nie jest samotna, ona jest matką z dzieckiem. To facet, który od niej ucieka, bo sobie nie potrafi dać z tym rady, jest samotny i zostanie sam na całe życie. W dokumentacji mamy taki podpunkt: ocena relacji w rodzinie. Sprawdzamy, czy występuje przemoc słowna. Na przykład rodzic tłumaczy kilkuletniemu dziecku, że powinno pozbierać zabawki, używając takich epitetów, że by się pani zaczerwieniła. Wie pani, że można karać dziecko za złe zachowanie, wstawiając je pod zimny prysznic, kazać mu iść spać w środku dnia albo nie zmieniać pampersa przez całą dobę?
Czy pani przyszła do głowy kiedyś taka myśl: „Ta kobieta, ten mężczyzna nie powinni mieć dzieci. Trzeba ich wysterylizować”?
Kiedyś tak, teraz już nie. Kto miałby o tym zadecydować? Poza tym doskonale pamiętam dziewczynę po gwałcie, którą się opiekowałam. Podjęła decyzję, że nie usunie ciąży, choć cały czas miała w sobie taką labilność.
I tak było z tym dzieckiem?
Z jednej strony ona nie dotykała tego malucha, ale wystarczyło przy niej być, żeby otoczyła dziecko troską. Z mojego doświadczenia wynika, że niezależnie, w którą stronę idą myśli kobiety, to ona potrzebuje jednego: zapewnienia, że jak nie usunie dziecka, będzie mogła liczyć na czyjeś wsparcie. My jej w ogóle nie naciskałyśmy. Ona wiedziała, że daje dziecku niesamowity dar, bo daje mu życie. Zawsze może je przekazać do adopcji.
Przekazała?
Nie, wychowuje je. I jest między nimi fantastyczna więź. Matka wyszła z tego obronną ręką.
Często pani doświadcza porażek?
To jest wpisane w ryzyko zawodowe. Np. kobieta ma problem z karmieniem i ja wiem, co można zrobić, żeby temu zaradzić. Tłumaczę, ale ona nie stosuje się do moich zaleceń. Czy to jest moja porażka? Muszę to przeanalizować, przemyśleć, może inaczej do niej podejść. Telefon mam cały czas włączony. Trzeba nauczyć się odróżniać to, na co mamy wpływ, od tego, na co nie mamy, i nie angażować się. Nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za wszystko dookoła, bo całego świata nie zmienię. Robię to, co mogę.
Ewa Janiuk – położna środowiskowa i rodzinna, pracuje na sali porodowej i oddziale położniczo-noworodkowym w Prudniku i Strzelcach Opolskich, przyjmuje również porody domowe, współzałożycielka i kierownik Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej „Zdrowa Rodzina”. Autorka m.in. książki „Domowe narodziny”.