Tylko ludzie płytcy nie oceniają po wyglądzie – mawiał Oscar Wilde. Nie od dziś wiadomo, że w relacjach interpersonalnych najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Możesz się na to oburzać, ale warto pamiętać, że to, co myślisz i jak się czujesz, inni odbierają też na poziomie niewerbalnym. I choć pewnych cech wyglądu nie zmienisz, to świadomą pracą nad sobą możesz sprawić, by twój przekaz do świata był bardziej autentyczny.
Zdaniem prof. Alexandra Todorova z Princeton University, ocena człowieka na podstawie wyglądu, a zwłaszcza twarzy, przebiega błyskawicznie. Wystarczy 1/10 sekundy, byśmy do nowo poznanej osoby poczuli sympatię bądź niechęć. To znaczy, że zanim zdążysz otworzyć usta, mózg twojego rozmówcy, najczęściej podświadomie, ma już opinię na twój temat. Liczy się nie tylko wygląd twarzy, ale też ogólna atrakcyjność, sposób poruszania się, ubiór i znaki szczególne. Te wszystkie błyskawicznie zaobserwowane informacje na twój temat są konfrontowane z doświadczeniami i uprzedzeniami rozmówcy. Pierwsze wrażenie jest więc zbiorem wzorców kulturowych, doświadczeń życiowych, biochemii mózgu i wszystkiego, w co wyposażyła nas ewolucja.
Choć z pewnością nieraz przekonałaś się, że drugie, trzecie i czwarte wrażenie dostarcza znacznie więcej informacji, to poznajesz kolejną osobę i… robisz dokładnie to samo – od razu wyrabiasz sobie o niej zdanie. Dlaczego tak się dzieje? Cóż, obwiniać o to trzeba pierwotną tendencję z czasów, gdy w okamgnieniu musieliśmy decydować o tym, kto stanowi dla nas bezpośrednie zagrożenie. I byli to zwykle umięśnieni i napakowani testosteronem mężczyźni. Choć przez te wszystkie lata fizjonomia potencjalnego agresora znacznie się zmieniła – obecnie najbardziej niebezpieczni są atrakcyjni psychopaci i czarujący oszuści – nasz mózg nie do końca przygotowany jest na tę zmianę.
,,On się wydawał taki czarujący i budził zaufanie” – to zdanie, które często słyszę w czasie sesji, a moja próba skoncentrowania uwagi pacjentki na faktach, nie odnosi większego skutku. Podobno tylko 20 proc. opinii jest weryfikowanych przy dłuższym poznaniu, większość z nas pozostaje przy pierwszym wrażeniu, zwłaszcza jeśli dołącza do niego myślenie życzeniowe: ,,Jestem przekonana, że to właśnie ten jedyny”.
Dziś jesteśmy w stanie dowolnie kreować swój wizerunek na podstawie posiadanej wiedzy. Treningi asertywności, warsztaty z flirtowania, coaching planowania kariery czy choćby poradniki odczytywania mowy ciała dają nieograniczone możliwości. Oznacza to, że zasady robienia dobrego wrażenia możemy opanować podobnie jak tabliczkę mnożenia. Tylko co z tego wynika?
Miałam kiedyś pacjentkę, która nie lubiła patrzeć na siebie tuż po obudzeniu, bo ma taką „nieuprasowaną twarz”. Choć jestem w stanie to zrozumieć, poprosiłam ją, żeby każdego dnia, zanim zrobi makijaż, stanęła przed lustrem „sauté” i popatrzyła na swoją twarz. Zamiast „prasować” ją podkładem, zastanowiła się, kogo widzi, kim jest osoba, na którą patrzy w lustrze. Twarz to księga, w której zapisany jest przebieg naszego życia. W bruzdach, zmarszczkach i „nieuprasowaniach” odzwierciedla się historia jej właściciela, jego postawa życiowa, cechy charakteru, oczekiwania, wszystkie smutki i radości.
Już w starożytności odczytywano osobowość na podstawie wyglądu. Z czasem powstała fizjonomika, czyli sztuka czytania z twarzy, która największą popularnością cieszyła się w XIX w., następnie została uznana za zabobon. Obecnie wraca do łask. Jej znaczenie zaczęły doceniać m.in. międzynarodowe koncerny, które z pomocy fizjonomików korzystają podczas rekrutacji. Zdaniem amerykańskich psychologów z Tufts University nawet zdjęcie twarzy daje sporo informacji o osobowości człowieka. Allan Mazur z Syracuse University i Ulrich Myller z Uniwersytetu w Marburgu porównywali zdjęcia kadetów z West Point z ich późniejszą ścieżką zawodową. Okazało się, że cechy, takie jak blisko osadzone oczy, mocno zarysowane brwi oraz kwadratowa szczęka kadetów „zapewniły” im osiągnięcie sukcesu kilka lat po opuszczeniu uczelni. Z kolei Johanes Caspar Lavater, jeden z głównych badaczy poszukujących związków pomiędzy budową ciała a charakterem człowieka, twierdzi, że można stworzyć dokładne opisy charakterologiczne osób na podstawie analizy ich twarzy, np. przestępcy zwykle mają wysokie i płaskie czoło, głęboko osadzone oczy, wąskie usta i niewielki podbródek.
Czy ufać badaczom w 100 procentach, to już inna sprawa, na pewno jednak umiejętność czytania z twarzy jest nieodłączną częścią naszej natury. Zanim zyskaliśmy zdolność porozumiewania się za pomocą słów, człowiek pierwotny musiał polegać na komunikacji niewerbalnej. Od umiejętności odczytywania i rozumienia miny, gestów, wyrazu twarzy często zależało jego życie. Choć osobiście nie jestem zwolenniczką określania czyjegoś charakteru po budowie twarzy czy ciała, to zgadzam się, że postawa, wyraz twarzy czy gestykulacja niosą mnóstwo informacji na temat stanu ducha danej osoby i tego, jak sama siebie traktuje.
Agnieszka trafiła do mnie po tym, gdy jej firma ogłosiła upadłość. Usiadła przede mną kobieta naznaczona porażką: zamknięta klatka piersiowa, uniesione wysoko ramiona przylegające do głowy, zaciśnięte pięści, głos uwięziony w gardle, zduszony płacz. – Jestem córką alkoholiczki – brzmiały jej pierwsze słowa. Przez kilka kolejnych sesji słuchałam historii o pijącej matce, nieobecnym ojcu, latach, kiedy razem z siostrą musiały dbać same o siebie. Była całkowicie zanurzona w przeszłości i choć podejmowałam wszelkie możliwe starania, nie udawało mi się nakłonić jej do skoncentrowania się na teraźniejszości. Kiedy zapytałam, czy upadek firmy jest skutkiem doświadczeń z dzieciństwa, była oburzona, że w ogóle o to pytam.
– Też kiedyś naiwnie wierzyłam, że uda mi się odciąć od przeszłości, ale dziś wiem, że od tego nie ma ucieczki – odpowiedziała. Ale przecież zanim firma zbankrutowała, kobieta była prężną businesswoman, śmiało kreującą swój świat. Dopiero porażka skłoniła ją do przywołania przeszłości. Jej przykład był kolejnym, który udowodnił mi, że ciało potrafi też kłamać, bo podąża za naszymi przekonaniami.
Uwielbiam taki moment w terapii, kiedy wyraźnie pojawia się rozdźwięk pomiędzy tym, co mówi pacjent, a tym, w jaki sposób to mówi. Pamiętam kobietę, która przyszła do mnie jakiś czas temu. Jej wygląd budził respekt: skórzane spodnie, kurtka motocyklistki, na nogach glany, groźny wyraz twarzy. Weszła do gabinetu zdecydowanym krokiem. Pomimo spójności wyglądu i mowy ciała, coś budziło mój niepokój. Po chwili zapytała, czy może zdjąć buty, bo jest jej niewygodnie. Kiedy ponownie usiadła w fotelu, jej stopy zaczęły niespokojny taniec. Kiedy poprosiłam, żeby usiadła tak, by czuła się komfortowo, oparła stopy na fotelu, obejmując kolana rękoma, zupełnie jak mała dziewczynka. Czułam, że w jej całym wizerunku najbardziej prawdziwe są właśnie stopy. Symbolizują dzieciństwo i nigdy nie kłamią. Po trzech miesiącach terapii ten groźny wygląd nijak się miał do cierpienia, które pacjentka nosiła w sobie. Kiedy mi zaufała i zaczęła opowiadać o trudnej relacji z mężem (podobnej do relacji z ojcem w dzieciństwie), jej głos brzmiał tak, jakby opowiadała obejrzany film, który na dodatek niespecjalnie ją poruszył. Jedynie jej stopy pełne były napięcia. Gdy powiedziałam, że nie czuję jej bólu, że odcina się od niego, stopniowo zaczęła pozwalać sobie na zdjęcie maski. Od tej sesji już nigdy nie pojawiła się w motocyklowym stroju.
Pierwsze wrażenie może być mylące, bo znaczna część tego, co pokazujemy światu, bywa w sprzeczności z tym, jacy naprawdę jesteśmy. Chcąc uzyskać akceptację społeczeństwa, pokazać swoją siłę i ukryć słabości a także mieć konkretne relacyjne korzyści, zakładamy maski.
Podczas dwudniowych warsztatów dla kobiet biznesu poprosiłam uczestniczki, by drugiego dnia przyszły przebrane – włożyły strój, który nie pasuje do ich stanu ducha. Większość z nich przyszła w firmowych mundurkach. Znajdowały się wśród nich osoby, dla których praca w korporacji była koniecznością, ale też takie, które dokonały świadomego wyboru i ceniły to, co robią zawodowo. Clarissa Pinkola Estés, psychoanalityczka i zbieraczka opowieści, twierdzi, że my, kobiety, wielokrotnie przez lata nosimy nie swoją skórę, narzuconą przez wymogi kultury: skórę profesjonalnej pracownicy, dobrej matki, uwodzicielki, ofiary… I nie ma w tym niczego złego dopóty, dopóki mamy też okresy powrotu do własnej istoty, czyli powrotu do domu. Ten wielki cykl odejść i powrotów jest naturalnym instynktownym i wrodzonym odruchem każdej z nas.
Zrzucanie nieswojej skóry, podobnie jak w świecie zwierząt, jest mozolnym i bolesnym procesem. Wymaga wsłuchania się w głos instynktu, który podpowie, czy to jest właśnie ten moment. Jak każdy proces ma też swój rytm. Dlatego pomocne są czynności mające rytm: bieganie, malowanie, śpiewanie, medytacja i wszelkiego rodzaju powtarzalne rytuały. I przede wszystkim decyzja, że chcesz zobaczyć swoją prawdziwą twarz i aby, w mniejszym lub większym stopniu, zobaczył ją świat. Czy twoje wnętrze widoczne jest na zewnątrz? Co pragniesz osłonić, wzmocnić, ukryć, a czego chcesz się pozbyć? To pytania, które pozwolą ci poczuć, czy jesteś w swojej skórze. Bez względu na wiek, w każdej z nas mieszka mała dziewczynka, która uwielbia się przebierać, robić miny, naśladować dorosłe głosy, przymilać się i spełniać oczekiwania ludzi, na których jej zależy. Życie jest jak teatr, w którym możesz zagrać każdą rolę. Bylebyś tylko wiedziała, kim jesteś, gdy zdejmujesz sceniczny kostium.
Ewa Klepacka-Gryz: psycholog, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trener warsztatów rozwojowych dla kobiet.
Amerykanie od lat poddają analizom wybory prezydenckie w celu szybszego wytypowania kandydata, który je wygra. Ważne jest to, co widzą wyborcy: czy darzą sympatią konkretną osobę, czy mają do niej podobne poglądy oraz czy ma ona cechy przywódcy. Po przeanalizowaniu wyników wyborów prezydenckich na przestrzeni ponad 100 lat naukowcy stwierdzili, że w prawie wszystkich przypadkach wygrywał wyższy kandydat (wysokim mężczyznom przypisuje się więcej cech dominujących oraz lepsze zdolności przywódcze). Kolejną ważną cechą jest tembr głosu – im niższy i spokojniejszy, tym bardziej kojarzy się z władzą, a im wyższy i bardziej kobiecy, tym bardziej przypisuje mu się cechy zbytniej emocjonalności. Badana jest również liczba mrugnięć na minutę w czasie debat wyborczych (większa liczba mrugnięć to oznaka zdenerwowania i kłamstwa). Bardzo ważna jest charyzma – pożądani są przywódcy, których mowa ciała świadczy o wysokim statusie społecznym i… serdeczności. Serdeczna mowa ciała to np. uśmiech, podniesione brwi, przechylanie głowy oraz uważne słuchanie. Dodatkowo promowane są: szeroka, zdecydowana gestykulacja, dynamiczny chód oraz zajmowanie przestrzeni, gdyż potwierdzają pewność siebie i autorytet. Jak widać po analizie tych zmiennych, Donald Trump nie mógł nie wygrać ostatnich wyborów prezydenckich.