Świat się zmienia, ale jedno pozostaje niezmienne – trudne, „negatywne” uczucia są źle widziane. Co więc zrobić z wściekłością? Stłumić? To trochę tak, jakbyśmy musieli powstrzymać wymioty, bo świat uznał, że nie zjedliśmy nic, co mogłoby nam zaszkodzić – pisze psycholożka Ewa Klepacka-Gryz i analizuje ten kłopot w ramach Terapii Jednego Spotkania.
Gdy Małgosia zadzwoniła, żeby zapisać się na sesję, spytała, na którym piętrze znajduje się gabinet i czy na pewno jest winda. Okazało się, że ma skręconą kostkę i problemy z chodzeniem. Zaproponowałam sesję on-line. – Nie ma takiej potrzeby – odpowiedziała. – Nie jestem kaleką, muszę jakoś sobie radzić. Usłyszałam jej wściekłość i lęk.
Chciałam zaopiekować się jej chorą nogą. Przygotowałam taboret z poduszką i zaproponowałam, żeby położyła na nim nogę. – Wygląda na to, że to moja noga jest główną pacjentką – uśmiechnęła się Małgosia. – Myślę, że tak jest – odparłam. – To trzecie skręcenie w przeciągu pół roku. Już się przyzwyczaiłam, że z tą nogą ciągle jest coś nie tak – machnęła ręką. Kiedy poprosiłam, żeby dokładnie opowiedziała, jak to się stało, że trzy razy skręciła tę samą kostkę, poczułam, że ją to zdenerwowało. – Nie ma o czym opowiadać. Za pierwszym razem potknęłam się na schodach. Za drugim za szybko wstałam i stopa mi się podwinęła, a ostatnio przewróciłam się na prostej drodze. Łamaga ze mnie i tyle. – Rozumiem, że to twoja wina; jesteś nieuważna, za szybka, roztrzepana – podsumowałam. – No nnnieee… – zawahała się. – Schody miały trochę niewymiarowe stopnie, a na tej prostej drodze był nierówny chodnik. – Czujesz się jak ofiara niekorzystnej sytuacji zewnętrznej czy raczej jak ofiara losu? Dostrzegasz różnicę? – wolałam dopytać. – Jasne, aż taką ofiarą nie jestem. Ale umówmy się, że osobę, która trzy razy z rzędu skręca tę samą kostkę, ludzie mają prawo traktować z przymrużeniem oka. – Czyli niepoważnie? Czy to jest twój kłopot? – spytałam. – Hm, dobre pytanie. I tak, i nie. Dosyć już tego rozczulania się nade mną, nie potrzebuję taboretu. – Wiesz, mam poczucie, że doskonale potrafisz o siebie zadbać. Zapytałaś, na którym piętrze jest gabinet i czy w budynku znajduje się winda. Czy gdyby jej nie było, zrezygnowałabyś z wizyty? – Nie, jakoś bym sobie poradziła – usłyszałam. – Jestem tego pewna. Radzisz sobie świetnie, chodzisz do pracy z bolącą nogą, a mogłabyś wziąć zwolnienie. Nie wiem tylko, czy naprawdę potrzebujesz opieki i troski, czy raczej drażni cię to, że ludzie się o ciebie troszczą.
Na to pytanie Małgosia nie odpowiedziała. Moje przeczucie z pierwszej, telefonicznej rozmowy potwierdziło się. Wściekłość i lęk, potrzeba, by świat się nią zaopiekował, na przemian z chęcią udowodnienia, że sama da sobie radę – dowodziły ambiwalencji. Tego typu pacjentom trudno jest przyjąć pomoc, bo chęć otrzymania jej miesza się z walką o udowodnienie, że sami sobie poradzą, że świat ich nie rozumie. Bywa, że rezygnują z terapii już po pierwszej sesji.
– Przypominam ci, że mamy tylko jedną sesję i to ty decydujesz o jej przebiegu. Spróbuj jednym zdaniem opisać, nazwać kłopot, z którym do mnie przychodzisz – poprosiłam. – Wszystko mnie wkurza. Wkurza mnie szef i moja praca, korki na ulicach, mój partner, rodzice, wredna przyjaciółka – wyrzuciła z siebie. – A to, że jesteś na sesji, też cię wkurza? – sprawdzałam dalej.- Szef powiedział, żebym zrobiła coś ze swoją agresją, bo nie da się ze mną wytrzymać. – A więc przyszłaś tu z polecenia szefa? – Nie do końca, sama siebie wkurzam tym swoim wkurzaniem się. Budzę się rano i już jestem wściekła. Zdarza mi się, że tłukę kubek, zanim rano naleję sobie kawę. W samochodzie klnę jak szewc. Potrafię też wrzeszczeć na ludzi w pracy – wyliczała Małgosia. – Umiałabyś powiedzieć, co tak naprawdę cię wkurza: jakaś konkretna sytuacja, zachowanie, czyjeś słowa? – No właśnie nie. Ludzie pytają mnie, o co tak się pieklę, a ja sama nie rozumiem, co mnie tak wkurza – jest tym naprawdę zdziwiona. – Co czujesz, gdy jesteś wkurzona? – Wściekłość. Czasami aż ciemnieje od tego przed oczami. – Jeszcze jakieś doznania z ciała? – próbowałam doprecyzować. – Jest mi gorąco, zaciskam zęby i pięści, serce mi wali – przyznaję. – Teraz też to czujesz? Czy to na pewno wkurzenie? – Widzisz, nie mam powodów do wkurzenia, a wkurzam się. Czasami mam ochotę wrzeszczeć: „Uspokój się. Dosyć tego”.
Wzięłam poduszkę i stanęłam przed Małgosią: – Zrób to teraz.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Najpierw nieśmiało, potem z coraz większym zacięciem zaczęła uderzać czołem w poduszkę. – Wrzeszcz – namawiałam ją. – Wolałabym kopać. – To kopnij, zdrową nogą. Małgosia robi zamach i... zatrzymała się tuż przed.
– Przecież ta poduszka nic złego mi nie zrobiła. To siebie miałabym ochotę kopnąć. – Zrobiłaś to już trzy razy – powiedziałam i wskazałam na jej kostkę. Zatrzymana wściekłość często zamienia się w autoagresję, czyli agresję wymierzoną przeciwko sobie samemu. Dotyczy przede wszystkim sytuacji pozaracjonalnych, tzn. nieuprzedmiotowionej wściekłości. Kiedy umiesz nazwać to, co cię wkurza, łatwiej jest ci uzasadnić swoje uczucia. Nawet jeśli nie zamienisz wściekłości w czyn, potrafisz ją zracjonalizować, np.: „jestem wściekła na szefa, bo potraktował mnie niesprawiedliwie”. Wściekłość „bez powodu” martwi i przeraża, a jednocześnie jest tak silna, że trzeba coś z nią zrobić, w najgorszym razie obrócić przeciwko sobie.
Zaproponowałam Małgosi zabawę figurkami Playmobil (podobne do Lego, tylko większe). Poprosiłam, by wybrała sprawców swojego wkurzenia. Zdecydowała się na najbardziej agresywne postaci: policjanta – symbol jej szefa, pirata – symbol partnera, żołnierza – to ojciec, wiedźmę – matka. Trudno się nie wkurzać, skoro wokół tylu agresorów. Poprosiłam, żeby wybrała też figurkę reprezentującą ją samą. Wybrała tresera dzikich zwierząt z pejczem w dłoni. Opowiedziałam jej historię mojego kolegi z podstawówki, który panicznie bał się psów, i chcąc okiełznać lęk, został trenerem lwów. Uśmiechnęła się: – Coś w tym jest. – Jak byś inaczej nazwała swoje wkurzenie? Czy to jest złość? – Nie, bardziej wkurw. – Rozumiem, że to coś większego niż złość. Wściekłość? – Bardziej to drugie. TO mną rządzi, jest nie do wytłumaczenia i nie do powstrzymania. Szybko się denerwuję i krzyczę na wszystkich. – Czuję, że to jest tak silne, aż niemal łamie ci nogę – powiedziałam. – Ze zwichniętą kostką jestem mniej niebezpieczna. – Bo nie możesz kopać? A co jeśli skręcisz i drugą kostkę. – Mogę jeszcze walić głową w mur. – Albo zacząć łamać ręce – dodałam. – Śmiejesz się ze mnie? – spytała nagle. – Czy to cię wkurza? – Chyba powinno, ale bardziej mnie śmieszy.
Zaczęłam się głośno śmiać. Najpierw spojrzała na mnie zdziwiona, a potem sama wybuchła śmiechem. – Co teraz czujesz? – Jeszcze nie wiem – odpowiedziała. – Popatrz twoje dłonie przestały zaciskać się w pięści, a uśmiech wyraźnie rozluźnił twarz. Może to jest dobry sposób na twój „wkurw”? – Może, ale dlaczego tak się wkurzam? – Wiesz, a może wystarczy stwierdzenie: „Po prostu tak mam i już”.
Złość, smutek, żal, rozpacz to tzw. negatywne emocje, których w dzisiejszym świecie nie należy odczuwać. A jeżeli już, to tylko z uzasadnionego powodu. Czy rzeczywiście potrzebujemy uznania własnych uczuć? Co zrobić ze smutkiem, który ogarnia nas bez powodu, albo z wściekłością? Przepraszam za porównanie, ale to trochę tak, jakbyś musiał powstrzymać wymioty, bo świat uznał, że nie zjadłeś nic, co mogłoby ci zaszkodzić. Dasz radę to zrobić?
– I to wszystko? Mam się śmiać, kiedy dopada mnie wkurw i tańczyć, jeśli mam ochotę przykopać? – spytała Małgosia. – Czego jeszcze potrzebujesz? – Czuję, że pod tym wkurwem jest coś jeszcze. – Cudownie, że to czujesz. Spróbujemy opisać twojego „oswajacza” drapieżników. Co to za postać? Jaki on jest? – Odważny i nieustraszony. – Myślisz, że nigdy nie czuje lęku? – Jasne, że czuje, ale nie może go pokazać, bo zwierzę go pożre. – Zgadza się. Jak myślisz, co robi z lękiem? – Ukrywa go. – Jakie jeszcze uczucia musi ukryć? – Może poczucie winy, że męczy zwierzęta? Może też żal, smutek. – Czyli wszystkie tzw. negatywne emocje przykrywa odwagą. Wkurzenie jest dobrym sposobem do zablokowania innych emocji. Ale to niebezpieczne. Wyobraź sobie, że twój wkurw jest pianą, która wydobywa się z butelki z szampanem. Czujesz to? – Wow, jak pierdyknie, to łeb urwie – wyrwało się Małgosi. – Albo rozsadzi butelkę, jeśli korek mocno trzyma. Pamiętasz swoją pierwszą myśl tuż po obudzeniu, zanim poczujesz wkurzenie?
– O k..., znowu cały dzień przede mną. – Co jest przed myślą o tej ponurej perspektywie? – dopytywałam. – Wszystko, co mnie dziś czeka. – Co jest najtrudniejsze? – Że muszę ukrywać zły humor. Lęk, że mi się nie uda i wybuchnę. Świadomość, że inni będą się uśmiechać, a ja zaciskać zęby z wściekłości. I że pewnego dnia nie będę już miała na to siły. Jędza ze mnie, co? – Czyje to słowa? – Matka od dziecka powtarzała, że jestem niezłe ziółko, a ojciec straszył, że takiej jędzy żaden facet nie zechce – odparła. – Wpasowałaś się w ich scenariusz. Jesteś grzeczną dziewczynką. Wiesz, bardzo cię lubię i z przyjemnością przytulę. Mogę?
Małgosia wyciągnęła ręce jak mała dziewczynka. Mówię, że widzę w niej bezradne dziecko, które zamiast tupać nogą i krzyczeć: „nie”, wykręca kostki i klnie jak szewc. Każdego dnia powodów do „wkurwu” mamy pod dostatkiem. Jednak wolimy kląć niż płakać, krzyczeć na ludzi, zamiast prosić ich o pomoc, wołać: „Wynoś się”, zamiast: „Zostań”. Wyłącznie od nas zależy, co wybierzemy.
Małgosia, jak większość pacjentów, nie dostała gotowej recepty, co robić ze swoim „wkurwem”. Nawet nie dostała odpowiedzi, dlaczego wszystko ją denerwuje. Ale na „do widzenia” jeszcze raz się we mnie wtuliła i wyszeptała: – Chyba trochę lepiej rozumiem samą siebie. Mam teraz o czym myśleć.