Powrót do pracy po urlopie to niekiedy bardzo twarde lądowanie. I nie chodzi tylko o przełączenie się z trybu „wypoczynek” na „aktywność”. Po kilku dniach harówki w biurze, ogarniania domu i stania w korkach już nie pamiętasz, że coś takiego jak wakacje w ogóle się zdarzyło? Przeczytaj, co możesz zrobić, by tak się nie wydarzyło.
– Pamiętam dobrze ten powakacyjny stan – wspomina Hanna, 38 lat, do niedawna dziennikarka w portalu internetowym. – Koniec sierpnia, a ja idę pierwszy raz po urlopie do pracy. Mam dużo energii, jestem zachwycona, przekonana, że moje życie będzie teraz wyglądało inaczej. Jeszcze tego samego dnia szefowa podcina mi skrzydła. Stresujące zebranie, chamska odzywka w stylu: „Ja tu decyduję, ty zajmij się wypełnianiem moich poleceń”. Wracam do domu załamana. Tydzień później nie pamiętam już o wakacjach. Znów jestem chomikiem w kołowrotku. Zmęczona, bez energii, z poczuciem, że potrzebne mi natychmiast kolejne wolne. Co więcej, sytuacja w pracy wydaje mi się normalna. Wszyscy przecież tak żyją. Pytam nawet koleżanek: „Jak długo macie energię po wakacjach?”. Większość ma podobne doświadczenia do mojego. Tylko jedna mówi: „Wracam naładowana, chcę pracować i starcza mi mocy na długo”. Ta jedna ma własną działalność. Jest projektantką wnętrz. Robi to, co kocha.
– To rzeczywiście bardzo częsty pourlopowy scenariusz – mówi Agnieszka Mościcka-Teske, psycholożka i psychoterapeutka. – Na urlopie analizujemy, wyobrażamy sobie, jak wiele zdziałamy po powrocie. Ale potem okazuje się, że wracamy do punktu wyjścia. Dlaczego tak jest? Z dala od codzienności rozumiemy lepiej nasze potrzeby, czujemy, które nie są zrealizowane. Wtedy postanawiamy, że coś zmienimy. Postawimy granicę szefowej, zawalczymy o awans, być może zaczniemy szukać czegoś nowego. Ale potem wracamy i widzimy, że nikt poza nami nie chce się buntować. Współpracownicy podporządkowują się regułom. Nasz gniew powoli mija, o potrzebach zapominamy. Ale to zapomnienie jest pozorne.
– Nawet osoby, które lubią swoją pracę, mogą mieć spadek energii i kiepski humor po powrocie z urlopu – mówi Karolina Rybus-Przeniosło, coachka, doradczyni marki osobistej. – Wynika to między innymi z tego, że zapominamy zatroszczyć się o swój komfort po urlopie. Dbamy o to, żeby dobrze spakować walizkę, ale już nie myślimy o tym, żeby ważne spotkania załatwić przed urlopem. Przekładamy na później. W efekcie po powrocie od razu musimy mierzyć się z zaległymi sprawami. Do tego nie dajemy sobie czasu na aklimatyzację. Mam klientki, które potrafią prosto z lotniska jechać do pracy. A przecież organizm potrzebuje czasu na przestawienie się z jednej rzeczywistości na drugą. Jeśli jeden, dwa dni po powrocie zostaniemy w domu – doświadczymy mniejszego szoku.
– Rzeczywiście zauważyłam coś takiego – twierdzi Hanna. – Często wracaliśmy z mężem z wakacji wieczorem. Rano przeżywaliśmy szok. Niewyspanie i zbyt szybka konfrontacja z rzeczywistością. Nawet on, który rzadko narzeka, potrafił powiedzieć: „Co za koszmar, ta moja robota”.
Zdaniem psychologów Polacy nie potrafią odpoczywać. Aż 70 proc. podczas urlopu, zamiast ładować akumulatory, myśli o pracy. Z kolei w pracy często zajmujemy się nie tylko służbowymi obowiązkami. Mimo że uchodzimy za pracoholików (spędzamy w biurze ponad 1900 godzin rocznie), nie jesteśmy efektywni. Według badań firmy Sedlak & Sedlak 69 proc. Polaków korzysta z Internetu w pracy w celach prywatnych. Co czwarty przeznacza na to 6 godzin tygodniowo, czyli ponad godzinę dziennie. Internet nie jest jedynym rozpraszaczem uwagi, bo 49 proc. Polaków robi zbyt częste przerwy na kawę, 38 proc. spędza czas na rozmowach telefonicznych, a 34 proc. plotkuje.
– Wcale mnie to nie dziwi – mówi Magda, trzydziestolatka. Jest asystentką w dziale finansowym dużej firmy. – U nas panuje obsesja „siedzenia”. Są dni, gdy mam mniej do zrobienia, ale mimo to nie mogę wyjść wcześniej czy pracować w domu. To co mam zrobić? Przeczesuję Internet, gadam z koleżankami na Facebooku. Dużo lepiej bym się czuła, gdybym po prostu mogła sobie pójść. Przecież wiadomo, że następnego dnia odrobię ten czas.
– Plotki w pracy wykańczały mnie, ale jednocześnie nie potrafiłam się odciąć. A bo może mówią o mnie, może planują jakieś zmiany, a ja o tym nie wiem – opowiada Hanna.
– Nie chodzi tylko o tzw. marnowanie czasu – dodaje Karolina Rybus-Przeniosło. – Mamy przede wszystkim problem z tym, żeby ustalić priorytety, skupić się na rzeczach najważniejszych. Trudno jest w tym samym momencie pisać dobry raport, rozmawiać z klientem i rzucać genialnymi pomysłami na zebraniu. A często albo sami tego od siebie oczekujemy, albo oczekuje tego od nas szef. Dlatego bardzo ważne jest planowanie. Teraz robię to, za trzy godziny tamto. Koniec, kropka.
– Przed oczami mam taką scenę. Mazurskie jezioro, cisza, ja na leżaku. W ręku najnowszy skandynawski kryminał. Nikt niczego ode mnie nie chce, nie oczekuje. Nie gotuję, nie sprzątam, nie odpowiadam na tysiące pytań dzieci, nie uśmiecham się do współpracowników, nie muszę zajmować się czymkolwiek – opowiada Ewa, szefowa dużego działu w wydawnictwie. – Urlop to jedyny moment, kiedy mogę sobie pozwolić na zajęcie się tylko sobą. Gotuje mąż albo teściowa, jeśli wyjeżdżamy gdzieś dalej – jemy w knajpach. Z wakacji wracam naładowana. Po tygodniu czuję się wyczerpana. Pobudka o szóstej, próba ugotowania jakiegoś obiadu na potem, budzenie dzieci, odwożenie, w pracy obłęd, bo znów kogoś zwolnili, a zadania do wykonania zostają. Po południu odbieram dzieci, bawimy się i odrabiamy lekcje, wieczorem sprzątam, robię pranie, o 22.00 siadam do komputera.
– Nadmiar obowiązków to główna przyczyna spadku energii – uważa Agnieszka Mościcka-Teske. Sto, dwieście lat temu każdy miał określone zadania. Żona odpowiadała za dom, mąż za zapewnienie bytu, niania za wychowanie dzieci. Dziś większość z nas, szczególnie kobiet, zajmuje się wszystkim. W pracy też bierzemy na siebie więcej, niż powinnyśmy. Dodatkowy etat, kolejne zlecenie. W efekcie od rana do nocy mamy tylko obowiązki. Trudno tu mówić o regeneracji.
– Sama to przeżyłam – opowiada Karolina Rybus-Przeniosło. – Pracowałam w dużej firmie szkoleniowej, często wyjeżdżałam, mnóstwo czasu poświęcałam na pracę. Nawet na urlopie odbierałam telefony. Potem urodziłam pierwszego syna, próbowałam połączyć macierzyństwo z tak samo jak wcześniej aktywnym życiem zawodowym. Byłam coraz bardziej zła, zmęczona i nieszczęśliwa. W końcu odeszłam, założyłam własną firmę, też robiłam szkolenia, ale już na własny rachunek. Dziś nie wierzę w tzw. multitasking. Nie da się robić jednocześnie wielu rzeczy dobrze. Dlatego tak ważne jest pytanie: „Co jest moim priorytetem?”, „Czy mam takie same priorytety jak mój pracodawca?”. Kobiety, które do mnie przychodzą, często mówią: „Ale ja nie mogę niczego odpuścić”. Z doświadczenia wiem, że „nie mogę” to częściej „nie chcę”. Przyzwyczajamy się do określonego trybu życia i mimo że nam nie pasuje, nie potrafimy bądź nie chcemy go zmienić.
– Do nadmiaru obowiązków dochodzi często niehigieniczny tryb życia. Brak snu, sportu, zła dieta – mówi Agnieszka Mościcka-Teske.
Z raportu „Aktywność sportowa Polaków”, opublikowanego przez TNS, wynika, że co piąta osoba w przedziale wiekowym 25–29 lat nie uprawia żadnych sportów, a im jesteśmy starsi, tym gorzej. W grupie pięćdziesięciolatków prawie połowa nie wstaje z kanapy (cztery osoby na dziesięć).
– Długo nie potrafiłam wdrożyć sportu. Trochę ćwiczyłam z Chodakowską, rok temu zapisałam się do siłowni – opowiada Hanna. – Trener dawał mi wycisk, wychodziłam prawie na czworakach, potem rzucałam się na jedzenie. Teraz chodzę na basen i jeżdżę na rowerze.
– To ważne, żeby znaleźć taką formę ruchu, która będzie nam odpowiadała – twierdzi Agnieszka Mościcka-Teske. – Chodzenie do siłowni, gdy tego nie lubimy, tylko potęguje stres. Poziom kortyzolu rośnie, zamiast spadać. Ale aktywny tryb życia jest niezbędny do regeneracji. Do tego siedmio-, ośmiogodzinny sen i zdrowe odżywianie. Tylko tak uda nam się zachować stały poziom energii przez cały rok.
– W pracy najbardziej mnie wkurzały pieniądze, a raczej ich brak – wspomina Hanna. – Wiedziałam, że szefowa zarabia co najmniej pięć razy tyle, a pracuję często za nią. Przełomem był moment, kiedy dowiedziałam się, że koleżanka z działu zarabia prawie dwa razy tyle co ja. Wtedy odważyłam się pójść po podwyżkę. Usłyszałam: „Nie mam budżetu”. „Pewnie, że nie masz, głupia babo”, pomyślałam, „bo dałaś swojej koleżance wysoką pensję”. Miesiąc później złożyłam wypowiedzenie. Zrobiłam to właśnie po krótkim urlopie.
Tylko jeden Polak na stu jest zadowolony z tego, ile zarabia, i nie widzi potrzeby negocjowania pensji. Tak wynika z badania „Polacy mówią o płacy” przeprowadzonego przez TNS dla serwisu Pracuj.pl. Połowa z nas uważa, że mogłaby zarabiać więcej na tym samym stanowisku. – Pieniądze są jedynym wymiernym wskaźnikiem zaangażowania w pracę, poświęcania jej czasu – tłumaczy Agnieszka Mościcka-Teske. – Dlatego mają dla nas tak duże znaczenie. Określają naszą wartość, są motywacją. Ludzie, którzy nie zarabiają dobrze, a dużo pracują, czują się sfrustrowani.
Jednocześnie, zdaniem Mościckiej-Teske, pieniądze są motywacją jawną, a według badaczy jest też obszar motywacji ukrytej. Bo pracujemy nie tylko po to, żeby zarabiać, nawet jeśli tak mówimy. Pracujemy też, żeby być w strukturze społecznej, mieć uporządkowany czas, określoną pozycję. To zaspokaja naszą potrzebę przynależności i ważności. Jeśli któraś z nich jest niezaspokojona, na przykład nie awansujemy – zaczynamy czepiać się pieniędzy. „Za mało zarabiam” – wydaje się krzyczeć głos w środku. Gdybyśmy się zastanowili, usłyszelibyśmy, że krzyczy: „Chcę być ważniejsza”.
– Jeśli nie lubimy swojej pracy, ale dobrze zarabiamy, frustrację wyładowujemy, wydając pieniądze – opowiada Karolina Rybus-Przeniosło. – Kupujemy mnóstwo niepotrzebnych ubrań, gadżetów do domu, wydajemy więcej na jedzenie i picie. Tak też było ze mną, gdy pracowałam w korporacji. Teraz wydaję mniej, a jeśli już zaszaleję, to raczej szarpnę się na dobre szkolenie, które mnie rozwinie zawodowo.
– A co jeśli ktoś nie może rzucić pracy, zmienić trybu życia? – zastanawia się Ewa.
– Jeśli ktoś tak mówi, to znaczy, że nie jest gotów na zmianę – twierdzi Agnieszka Mościcka-Teske. – Że koszty psychologiczne byłyby zbyt duże. Nie powinniśmy więc wyrzucać sobie po urlopie, że jesteśmy w takim, a nie innym miejscu, niezadowoleni, a jednocześnie bez szans na zmianę. Zawsze jednak warto zrobić jedno: rachunek zysków i strat. On nie musi być racjonalny. Znam wiele osób, które godzą się pracować w bardzo raniącym otoczeniu, bo mieszkają w małym mieście i mają kiepskie perspektywy, a godziny pracy im odpowiadają, bo mogą odebrać dzieci z przedszkola. Jednak gdy frustracja się pogłębia, a mimo dbania o siebie wciąż brakuje nam energii – warto opracować plan. Jeśli nie do zrealizowania teraz, to za rok, dwa, pięć.
– Nasz największy błąd często polega na tym, że nie mamy dobrze sprecyzowanego celu. Pracujemy, żeby pracować. Żyjemy z dnia na dzień. A to cel daje motywację i siłę do działania. Łatwiej nam będzie funkcjonować, gdy ustalimy, jakie mamy wartości i potrzeby, do czego dążymy – dodaje Karolina Rybus-Przeniosło.
Można to też ująć inaczej, głębiej. Zadać sobie pytanie: co nadaje mojemu życiu sens? Zwłaszcza wtedy, gdy ogarnia nas frustracja z powodu codziennej bieganiny. Bo jeśli biegniemy po coś istotnego, to może jednak warto. Ale tylko wtedy.