– Nigdy nie byłam fanką tych uproszczeń o kobiecych supermocach. Szybko zrozumiałam, że to pułapka. Jak się kogoś nazywa bohaterem, to się od niego wymaga bohaterstwa. Myślę, że czas przybrać zupełnie inny kierunek i zacząć mówić o tym, że mamy słabości, mamy lęki, mamy wyzwania, które są dla nas trudne. Potrzebujemy być dopieszczone, ukochane, potrzebujemy wyrozumiałości. Czas zawrócić z tej drogi i się trochę uczłowieczyć – mówi psycholog, terapeuta poznawczo-behawioralny, Maria Rotkiel.
Jesteśmy narodem, który uwielbia narzekać. Narzekamy na wszystko; jednak Polka, która mówi głośno o tym, że jest zmęczona swoją rodziną to rzadkość...
Tak, bo w naszej kulturze rodzina jest świętością. Z jednej strony ma to swoje plusy, bo faktycznie rodzina w rozumieniu posiadania bliskich osób, którym ufamy, z którymi czujemy się związane, to ogromna wartość. Człowiek jest istotą społeczną i potrzebuje swojej społeczności. Ale z drugiej strony rodzina czasem też rani, niszczy albo zwyczajnie męczy. I umiejętność narzekania rozumiana jako posiadanie odwagi, by powiedzieć o tym, co jest trudne, co jest przekroczeniem naszej granicy, nazwanie tego, co nam nie pasuje, jest bardzo ważnym mechanizmem obronnym. Od rodziny czasem trzeba się odciąć, bo wartością jest także nasze zdrowie psychiczne. Miłość do niej nie wyklucza zmęczenia nią – kobiety tego nie rozumieją. Mamy prawo być wściekłe, poirytowane, mamy prawo powiedzieć: „Mam dość”. I nie jest tak, że rodzinę należy zawsze, za wszelką cenę gloryfikować. Taką postawę kobiety przepłacają potem depresją, stanami lękowymi czy dolegliwościami psychosomatycznymi.
Bo trzeba powiedzieć jasno, że bycie żoną i matką bywa zajęciem wyczerpującym, szczególnie kiedy mamy w sobie przymus, by wszystko dopięte było na ostatni guzik.
A no właśnie, chciałabym powiedzieć, że zmęczenie rodziną nierzadko jest efektem naszych własnych działań; przymusu, o którym pani wspomniała. Same zakładamy na siebie kajdany perfekcjonizmu, nadludzkiej odpowiedzialności: muszę zrobić wokół nich wszystko, idealnie i na wczoraj. Kobiety, z którymi pracuję, zdecydowana większość z nich, mają kłopot z ustawieniem priorytetów. To znaczy: jeżeli w ogóle uwzględniają swoje potrzeby, to są ona na szarym końcu. Jeśli nie zrobimy roszady, prędzej czy później dopadnie nas jakieś schorzenie.
Moment w terapii, kiedy kobieta pozwala sobie powiedzieć po raz pierwszy: „Kocham cię, ale mam cię dość” jest momentem przełomowym. Dotyczy to w szczególności stosunku do męża/partnera. Bo o ile w przypadku dziecka ta tendencja do nadużywania siebie bywa dyktowana naturą, o tyle w przypadku relacji z partnerem nie ma żadnego, absolutnie żadnego wytłumaczenia. Partner, jak samo określenie podpowiada, to człowiek, z którym mamy tworzyć relację partnerską.
I warto tę zasadę wprowadzić w życie na starcie…
To błąd, który popełniamy bardzo często – na początku dajemy z siebie wszystko, a nawet więcej. Przyzwyczajamy do tego swoje otoczenie. Doginamy, doginamy, aż nagle, kiedy wysiada nam ciało albo głowa – lub jedno i drugie – pękamy. Wtedy następuje wybuch, a często jest to wybuch agresji, kompletnie niezrozumiały dla rodziny. A my dziwimy się, że reakcją jest, w najlepszym razie, ich zaskoczenie. No tak, są zaskoczeni, bo dotąd schemat był jasny. Dlatego proponuję uważność wobec samej siebie. Szacunek do siebie i swoich realnych możliwości jest podstawą budowania dobrych relacji z innymi ludźmi...
Chcę na moment skupić się na tym początkowym dawaniu bez końca… Prawda jest taka, że dziś założenie rodziny jest coraz trudniejsze. Bywa, że długo czekamy na swoje szczęście, więc kiedy już je „złapiemy” – cieszymy się. Dawanie jest chyba też wyrazem doceniania…
Ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że to jest pułapka. Bo dawanie ponad swoje możliwości jest jednocześnie udawaniem kogoś, kim nie jesteśmy. Udajemy superbohaterki, które mają supermoce. Nie pokazujemy, że potrzebujemy współzaangażowania, wsparcia, itd. Dajemy wszystko, zwykle z uśmiechem – nie prosimy o nic. Przyzwyczajamy do obsługi na miarę 6 gwiazdek. Potem przychodzi moment, kiedy okazuje się, że jednak superbohaterki nie istnieją, więc ja także nią nie jestem. Właściwie to padam ze zmęczenia i nagle zaczynam agresywnie protestować, ale nie mogę dziwić się wtedy, że dla mojej rodziny jest to sytuacja niezrozumiała i trudna…
Ludzka natura szybko przyzwyczaja się do luksusu.
Jeśli nasz mąż i dzieci go posmakowały i nagle wszystko się zmienia, również uśmiech zmienia się nagle w grymas złości, nasze otoczenie reaguje – w najlepszym razie – zaskoczeniem.
A my czujemy się nadużyte i niedocenione za to wszystko, co zrobiłyśmy…
Tak, za lata poświęceń. Powtórzę, bo to wydaje mi się ważne, że współczesne kobiety wpadły w pułapkę bycia perfekcyjnymi na każdym froncie. Udajemy, przed sobą i innymi, że słabość nas nie dotyczy.
Z czego to wynika – czy to pokłosie emancypacji? Chciałyśmy równości, walczyłyśmy o nią, rozkręciłyśmy silnik na całą moc?
Bardzo dobrze, że wywalczyłyśmy coś, co się nazywa równouprawnieniem, ale moim zdaniem, z całą sympatią i szacunkiem, mężczyźni za nami nie nadążyli. To znaczy my dziś jesteśmy w stanie godzić wiele ról, a bardzo wielu panów nie jest w stanie robić tego samego. Wyszło na to, że my, kobiety, pracujemy zawodowo pełną parą, ale większość z nas jednocześnie cały czas zajmuje się domem – tym wszystkim, co się z nim wiąże; w tym samym stopniu, w jakim robiły to nasze babki. W każdym razie w nieporównywalnie większym zakresie niż robią to mężczyźni. Oczywiście są tacy, którzy włączają się w codzienną logistykę, bo nie chcę nazywać tego pomaganiem – to nieporozumienie, nie powinno tu być mowy o pomaganiu, ale wciąż to niewielki procent. Niedawno zadałam sobie trud, by sprawdzić badania dotyczące kwestii, o której teraz mówię. Pomyślałam, że być może moje doświadczenia z gabinetu nie oddają ogólnych statystyk. Otóż nie, oddają – kobiety spędzają kilkunastokrotnie więcej czasu na tzw. obowiązkach domowo-rodzinnych. To nie jest jedynie pranie, sprzątanie, gotowanie czy organizowanie dnia dzieciom – to także opieka nad rodzicami, teściami, dbanie o relacje ze znajomymi i przyjaciółmi. To wszystko ogarniają kobiety.
Czyli nie podzieliłyśmy się wszystkim tym, co robiłyśmy przed „równouprawnieniem”, a dodałyśmy sobie pracę zawodową pełną parą i… padamy.
Mam wokół siebie wiele takich superbohaterek i zastanawiam się, na jak długo jeszcze starczy nam sił. Co będzie za 5 czy 10 lat? Co się wtedy wydarzy? Czy wykrzyczymy partnerowi: „Od dzisiaj wszystko jest na twojej głowie”, czy może: „Pakuj walizki”?
Dlatego warto już teraz, dziś, usiąść na moment i zastanowić się, w jaki sposób mogę się sobą zaopiekować. Jak mogę wygospodarować czas dla siebie? Na kogo i w jakim zakresie mogę scedować część obowiązków? Jeśli są teraz kobiety, które czytając to, myślą sobie: „Jasne, łatwo powiedzieć”, to mówię, że skutki pozostawienia stanu jakim jest będą opłakane. Gwarantuję.
Myślę, że z tym „cedowaniem” też wiele z nas ma problem, ponieważ sądzimy, że… same zrobimy wszystko najlepiej – „jeśli mam tłumaczyć, szybciej zrobię sama”.
Rzeczywiście, wiele rzeczy robimy całkiem dobrze, to prawda. Słyszę w moim gabinecie: „Jak on posprząta, nic nie można znaleźć” czy „Jak on ugotuje, mam cały wieczór ogarniania kuchni”. Rozumiem. Ale czy wszystko musi być zrobione na tysiąc procent? Czy oby na pewno z takiego ciągłego rygoru płynie radość życia? Działając w takim trybie, tresujemy same siebie i przy okazji siebie wzajemnie. Kiedy czytam fora internetowe i widzę jak bezwzględne i krytyczne potrafią być wobec siebie kobiety, płakać mi się chce. Te porady supermatek względem matki, która przegrzała, podała smoczek za późno, podała smoczek za wcześnie, karmiła piersią, nie karmiła piersią, itd. Koszmar!
Dlatego apeluję: proszę o odrobinę więcej czułości, życzliwości, luzu wobec samej siebie – za tym pójdzie życzliwość wobec innych kobiet, a może nawet pojawi się szansa, by jednak jakiś kawałek orki scedować na partnera i ze spokojem przyjąć być może nie do końca idealny efekt…
…oraz fakt, że nie mam supermocy. Mam wrażenie, że my jakiś czas temu trochę uległyśmy trendowi, który przekonywał, że kobieta jest właśnie mocarna.
Ja nigdy nie byłam fanką tych uproszczeń o kobiecych super mocach. Szybko zrozumiałam, że to pułapka. Jak się kogoś nazywa bohaterem, to się od niego wymaga bohaterstwa. Myślę, że czas przybrać zupełnie inny kierunek; zacząć mówić o tym, że mamy słabości, mamy lęki, mamy wyzwania, które są dla nas trudne. Potrzebujemy być dopieszczone, ukochane, potrzebujemy wyrozumiałości. Czas zawrócić z tej drogi, która wiedzie do cierpienia, i się trochę uczłowieczyć.
A co zrobić, kiedy czujemy, że jesteśmy naprawdę zmęczone i chciałybyśmy na kilka dni uciec, dosłownie, jednak mamy opory, no bo jak tu zostawić rodzinę? Co się tu wydarzy, kiedy mnie nie będzie? Co by pani powiedziała takiej kobiecie?
Wiem, że w głowie chaos, milion lęków, sam niepokój. Tu kłania się psychologia behawioralna, którą uwielbiam! To zbiór dość prostych, klarownych zasad i technik. W dużym uproszczeniu, wychodząc z tej filozofii oddziaływania, powiedziałabym: „Jedź! Po prostu jedź. Boisz się, denerwujesz się, przejmujesz – jedź!”. Jest ogromna szansa na to, że doświadczysz takiego oto stanu: twoje dziecko przeżyje, dom przetrwa, partner nie oszaleje. Jakoś sobie poradzą, nawet jeśli przez te dni będą jeść tylko pizzę, nic im nie będzie, itd. Oczywiście z lękami i perfekcjonizmem można walczyć podczas terapii, jednak to może trwać miesiące, a może nawet lata, dlatego powiem: „Jedź i doświadcz tego, że wszyscy przetrwali – i ty, i oni – że się po prostu da to zrobić”. Że kiedy odpuszczamy, świat się nie wali.
Jest jeszcze jeden kłopot – są wśród nas kobiety, które bardzo potrzebują czuć się potrzebne, na tym budują swoje poczucie wartości, a skoro wszyscy przetrwali, może to oznacza, że ja wcale nie jestem im potrzebna…?
Ale budowanie poczucia wartości na byciu niezbędną to właśnie wspomniane i niebezpieczne bycie superbohaterką. Z mojej perspektywy – i tu zdania nie zmienię – nie ma szans na dobre zakończenie. Może być nim uzależnienie naszych dzieci od nas – toksyczna relacja. Może nim być rozpad naszego związku, bo frustracja jest tak wielka, że stanie się nie do zniesienie dla obu stron. Może nim być autoagresja.
Świat jest zbudowany na dążeniu do równowagi. Jeśli chcemy dożyć starości w zdrowiu psychicznym i fizycznym, musimy do tej równowagi dążyć…