Nie słuchając dziecka – wszystko jedno, czy przerywając mu swoimi uwagami i mądrościami, czy wprost mówiąc „bądź cicho” – nie daję mu tego, czego ono najbardziej potrzebuje. Mojej akceptacji dla tego co ono przeżywa. A więc tak naprawdę nie akceptuję tego, jakie to moje dziecko jest. Istotą rozmowy o strasznych czy radosnych wydarzeniach jest przede wszystkim wyrażenie akceptacji dla przeżyć mówiącego! – podkreśla dr Tomasz Srebnicki, psycholog, psychoterapeuta dzieci i młodzieży.
– Tatusiu, tatusiu, smoki są straszne!
– Tak kochanie, smoki są straszne, ale tylko wtedy, kiedy nie wiemy, jak je oswoić. Na początek narysujmy sobie teraz kilka smoków i nadajmy im imiona. A teraz pomyślmy, co mogą jeść? A w co mogą się bawić? Pokażę ci taki fajny film o tym, jak oswoić smoka.
Drogi tato – jeśli udało ci się tak zareagować na słowa córki, to zdałeś egzamin na rycerza. Bo to znaczy, że pokonałeś smoka automatyzmu, który kazał ci powiedzieć: smoki nie istnieją. Pokonałeś też smoka machismo, który podpowiadał ci: „tatuś je wszystkie pozabija!”. Zdałeś egzamin, bo dałeś córeczce to, czego najbardziej potrzebuje, czyli akceptację jej lęku i pomoc w jego oswojeniu. Jesteś jej rycerzem! Brawo.
Hm, jeśli jednak tak nie powiedziałeś, ten rozdział jest szczególnie dla ciebie. Można się wyćwiczyć w reagowaniu na słowa dziecka w odpowiedni sposób. Trzeba tylko poznać zasady.
Beata Pawłowicz: Dlaczego dzieci nie chcą rozmawiać z rodzicami? Szukając odpowiedzi na to pytanie, sięgnęłam do źródła, czyli zapytałam o to 9-letnią dziewczynkę. Odpowiedzi udzieliła mi bez chwili wahania: „bo rodzice nie słuchają”.
Dr Tomasz Srebnicki: Właśnie, dziewięciolatka wie, a rodzice dziwią się, dlaczego na pytanie: „Co było w szkole” albo: „Co działo się w przedszkolu”, słyszą tylko: „nic” albo: „dobrze”. Warto pamiętać, że podstawą rozmowy jest nie tyle mówienie, co słuchanie tego, co mówi dziecko. „No jak to? Przecież ja słucham!” – oburza się teraz wielu rodziców. Warto więc powiedzieć, po czym ja, rodzic, mogę poznać, że nie słucham. Przede wszystkim po tym, co pojawia się w mojej głowie i jak reaguję na słowa dziecka. Może wszystko, co ono mówi, oceniam? Może zwracam uwagę na błędy językowe, koryguję ton, pouczam, aby unikało slangu?
Nie słucham, kiedy jestem skupiona na tym, jak dziecko mówi, a nie na tym, co mówi?
Nie słucham, kiedy przyjmuję chłodną postawę mędrca kiwającego głową. Tylko że wtedy odcinam się od tej rozmowy z dzieckiem, bo siadam na tronie wysoko nad jego głową. A jak szczerze i otwarcie się komunikować, kiedy ktoś patrzy na ciebie z góry?
No nie da się. Potrzebna by była dziecku drabina…
Drabina nie wystarczy. Kiedy czuję się mędrcem, jestem nieszczery, bo moją rolą jest wtedy ocenianie, chwalenie lub ganienie. Dziecko doskonale to wyczuje, nawet jeśli siedzę z nim na podłodze dziecięcego pokoju i na jego słowa udzielam poprawnej odpowiedzi. No na przykład dziecko mówi: „Dostałam piątkę”, a ja na to: „Super!”, to jednak słychać w moim tonie wtedy fałsz. Ale też za postawą mędrca rodzic zazwyczaj ukrywa trudność w przeżywaniu emocji, która powoduje to, że rodzic czuje się zagubiony, kiedy dziecko coś przeżywa, opowiada mu o swoich lękach, radości czy bezradności. Rodzic nie radzi sobie w tej sytuacji i dlatego się od dziecka odsuwa, dystansuje.
Rodzic ma więc poradzić sobie z tym, że emocje istnieją, że się je przeżywa, aby móc słuchać, a nie tylko gadać?
Tak, bo często słowami próbujemy właśnie zagłuszyć emocje. I tak rodzice nie słuchają też wtedy, kiedy od razu wnoszą coś od siebie do opowieści dziecka. Czyli kiedy tylko dziecko zaczyna coś opowiadać – przerywają mu i mówią dalej o sobie. Na przykład syn relacjonuje kłótnię z kolegą o to, kto ma lepszy tablet, a ojciec wchodzi w pół słowa, by opowiedzieć: „też kiedyś pokłóciłem się z kolegą z klasy o rower…”.
Rodzice nie pozwalają dziecku opowiedzieć tego, co dla niego ważne także wtedy, kiedy opowieść, która wcale tego nie wymaga, komentują bardzo emocjonalnie: ekstra, wspaniale. Albo: źle, strasznie!
To też przeszkadza dziecku mówić?
No tak, bo odrywa opowiadające dziecko od tego, by wyrazić to, co ono czuje i myśli, a kieruje na to, co czuje rodzic. Mogę też ucinać opowieść, od razu znajdując rozwiązanie problemu, o jakim moja córka czy syn stara się mi opowiedzieć. Na przykład syn mówi: „Dostałem jedynkę”, a ja na to: „Musisz się więcej uczyć”. Ale czy na pewno o to chodzi? Może pani nauczycielka stosuje emocjonalny terror albo po prostu źle wpisała punkty za test?
Jeśli takie automatyczne reakcje pojawiają się, kiedy dziecko zaczyna coś do mnie, jako do ojca mówić, to ja na własne życzenie blokuję komunikację między nami.
Nawet kiedy je do mówienia zachęcam?
Kolejna przeszkoda w tym, aby dziecko chciało z nami rozmawiać, to zmuszanie go do rozmowy wtedy, kiedy ono nie ma ochoty. Dziecko musi mieć wybór, kiedy chce się z nami podzielić tym, co czuje, a kiedy nie. Rzucanie takich truizmów: „Obiecaliśmy sobie mówić wszystko…”, to przejaw kontroli, a nie zaciekawienia tym, co naprawdę dziecko przeżywa. No więc podsumowując przyczyny, dla których dzieci nie chcą z rodzicami gadać, powiem wprost: w codziennym życiu częstym problemem w komunikacji z dzieckiem jest po prostu to, że dorośli za dużo mówią. Dzieci przychodzą do nas, psychoterapeutów (a raczej są przyprowadzane przez rodziców), najczęściej właśnie po to, aby ktoś je wreszcie wysłuchał i okazał im empatię! A więc ta dziewięciolatka miała rację. A to kolejny dowód na to, że warto abyśmy słuchali naszych dzieci.
(…)
- Ćwiczmy kontakt wzrokowy z dzieckiem. Podczas rozmowy nie patrzmy w ekran smartfona, ale w oczy dziecka, na to, co ono robi.
- Choć to rodziców śmieszy, reagujmy na to, co dziecko mówi tymi fatycznymi podpórkami komunikacji, mówmy więc: „o”, „uch”, „acha”, „rozumiem”.
- Parafrazujmy, czyli własnymi słowami, powtarzajmy to, co mówiło dziecko: „dobrze rozumiałem, że…”.
- Ważne w aktywnym słuchaniu jest odpowiadanie pytaniem na pytanie. „A jak myślisz, co warto by zrobić w tej sytuacji?”
- No i to co najważniejsze: spróbujmy się wczuć w te elementy przeżywania i opowieści dziecka, które nie są wyrażone wprost. Widać je w mowie ciała, widać w uśmiechu, ale nie ma ich w słowach. / Przykład podany przez Tomasza Srebnickiego (przyp. red.): „Mój synek przewrócił kieliszek mamy i wylał wino. A potem poprosił mnie, żebym to ja go położył spać, a nie Karolina, która robi to zawsze. Uśmiechał się, ale wydawał zaniepokojony tą sytuacją, choć całkiem niechcący wylał to wino i nikt się na to nie złościł. Postawa ciała, uśmiech mojego syna wyrażały co innego niż jego spojrzenie i oczekiwanie. Powiedziałem więc, uprawomocniając jego uczucia: „chyba czujesz się zakłopotany tym, że wylałeś wino?”. Potwierdził i zobaczyłem, że od razu się uspokoił. „Maks, kiedy czujesz się zakłopotany, nie musisz odchodzić, warto zostać. Może chciałbyś przytulić się do mamy?”. Pomogłem mu znaleźć inny niż wycofanie się sposób na odczuwanie zakłopotania i on z niego skorzystał. No i kiedy mama go przytuliła, spokojnie poszedł spać. Gdybym potraktował jego słowa jako wiążącą informację, to nie zwróciłbym uwagi na to, co pokazywał wyłącznie mową ciała, a więc nie zwróciłbym uwagi na to, co mój syn czuł. (…)”
Fragmenty z książki: „Cyfrowe dzieci” Beaty Pawłowicz i Tomasza Srebnickiego
Dr n. med. Tomasz Srebnicki: adiunkt w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, specjalista psychoterapii dzieci i młodzieży, certyfikowany superwizor-dydaktyk, certyfikowany psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, wykładowca w Szkole Psychoterapii Centrum CBT-EDU. Pracuje w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego w Warszawie. Prywatnie ojciec 11-letniego Maksa.