Nie zawsze przeżywamy go z partnerem, czasem udajemy albo osiągamy go tylko podczas masturbacji. I to wcale nie znaczy, że coś jest z nami nie tak. Większość z nas orgazmu musi się po prostu nauczyć. Jak?
Fragment książki „Sztuka obsługi waginy” Andrzeja Gryżewskiego i Jagny Kaczanowskiej, Wydawnictwo Agora. Skróty pochodzą od redakcji.
Proszę, powiedz mi jako seksuolog, jak sobie zafundować orgazm w trakcie seksu z partnerem czy partnerką. Jak to się robi?
Prosto. Trzeba się nauczyć własnego ciała. Doradzam masturbację, fantazjowanie, oglądanie pornografii. Ważny jest stosunek do własnego ciała: musi być oczywiście pozytywny. Można go wynieść z domu. Pozytywny wariant: jeśli mama mówiła, że ciało jest dobre, warto jest się nim opiekować, o wiele łatwiej jest nam zatroszczyć się o własną rozkosz. Najczęściej jednak spotykam się w gabinecie z wariantem złego wychowania, gdy rodzice mówili, że ciało jest złe, podejrzane, że nie można go kontrolować, jest podstępne i grzeszne. To powoduje u wielu osób, zwłaszcza kobiet, seksualną blokadę i różnego typu dysfunkcje seksualne.
A czy pierwsze orgazmy w życiu kobiety to te w trakcie seksu z mężczyzną? Czy może osiągane w trakcie masturbacji lub przypadkowo? Swój pierwszy orgazm miałam przez przypadek, w trakcie brania prysznicu.
W przeważającej większości są to orgazmy doświadczane przez indywidualną stymulację, czyli – w pojedynkę. Natomiast ona może być przypadkowa. Bo zanim pojawi się orgazm, czujemy przyjemność. A więc podejmujemy jakąś czynność, na przykład ściskamy uda – bo jakoś fajnie nam to robi – albo ocieramy się kroczem o poduszkę. Dziewczynka jeszcze nie wie, że w ten sposób pracuje nad swoim podnieceniem. Potem pojawia się orgazm i jest zaskoczenie. Wiele kobiet dotyka łechtaczki przez sen i budzą się, gdy dochodzą już do orgazmu. Bardzo są zdumione tym, co się dzieje. Mówimy o doświadczeniach wieku nastoletniego oczywiście. Ważne jest, co dziewczynka myśli po pierwszym orgazmie. Czy może z kimś o tym porozmawiać, czy musi zachować w sekrecie; czy jest ucieszona nową wiedzą i nową umiejętnością, czy raczej zawstydzona i przepełniona poczuciem winy. Z perspektywy gabinetu mogę powiedzieć, że miesiączka nie była tabu w domach moich pacjentek: omawiały ją z matkami, koleżankami, często były już przygotowane, wiedziały, gdzie w domu leżą podpaski, i sięgały po nie w razie czego. Ale orgazmy nie były oswajane – coś tam mówiło się o seksie, o pszczółkach i nasionkach, ale o tym, że pojawia się rozkosz, najczęściej było cicho. Więc wiele Polek orgazm zaskoczył, jak zima drogowców.
Ale jak te pierwsze doświadczenia przekładają się na późniejszy seks z partnerem? Przeżyłam szok, gdy okazało się, że z chłopakiem nie jest tak przyjemnie jak pod prysznicem.
Oczywiście, bo łatwiej i szybciej osiągamy orgazm w pojedynkę. Zwłaszcza na początku. Potrzeba kilku miesięcy, a nawet lat, by dojść do tego z partnerem. Podczas masturbacji jesteśmy jedynym reżyserem tego spektaklu. Możemy zrobić wszystko. Często na przeszkodzie staje poczucie winy. To mężczyzna powinien mnie wprowadzić w świat seksu, a ja sama się tam włamałam! Teraz mam fajnego chłopaka, o którym marzyłam, ale dzieli nas tajemnica. Nie mogę mu powiedzieć, że wiem, jak sobie zrobić dobrze. Tym bardziej nie mogę mu powiedzieć, że on mi nie zrobił dobrze, bo się poczuje urażony.
Chyba nie znam kobiety, która by nie udawała orgazmów. Kobiety czują przymus, żeby udawać ekscytację seksem z mężczyzną. Częściej nie miałam orgazmów niż je miałam, ale nigdy nie dawałam po sobie poznać, że nic nie poczułam.
Jesteś w dobrym towarzystwie, bo z badań wynika, że ponad 56 procent kobiet udaje orgazmy na stałe. Gra aktorska jest nieodłącznym elementem ich życia seksualnego. Słyszałem nawet od pacjentek taką motywację: jak będę tak mocno udawała, krzyczała, wiła się, to może się wkręcę i naprawdę tego orgazmu doświadczę. Innymi słowy kłamstwo, także seksualne, powtarzane sto razy staje się prawdą. Ale to się sprawdza tylko w nielicznych przypadkach, jeśli kobieta ma łatwość zarażania się emocjami, jest trochę egzaltowana, ma bogatą wyobraźnię, to faktycznie, jest w stanie sama się wkręcić, że zbliża się do orgazmu, i go doświadczyć.
A tym pozostałym co mówisz? Żeby nie oszukiwały?
Jeśli udajesz od czasu do czasu, bo na przykład wróciłaś zmęczona z pracy, mieliście seks, ale ty nie osiągnęłaś orgazmu, jednak nie chcesz, żeby partner wiedział, bo będzie się martwił, dopytywał, co ci jest – okej, pokrzycz sobie i idź spać, jutro będzie lepiej. Jeśli jednak oszukujesz notorycznie, namawiam, żeby poinformować partnera, że od pewnego czasu nie masz z nim orgazmu. Nie ma w tym nic złego, to nie jest kompromitacja ani dla kobiety, ani dla jej partnera. Jednak nie chcesz go ranić? Okłam, tylko trochę: „Wiesz, kochanie, jesteśmy razem od sześciu lat i generalnie było mi z tobą dobrze, miałam orgazmy, ale ostatnio coś się popsuło…”. I nad tym można zacząć pracować.
Ale co można zrobić?
Temat pożądania i orgazmu jest u kobiet bardziej skomplikowany niż u mężczyzn. U mężczyzn spora część seksualności jest oparta na biologii, testosteronie. Kobieca seksualność jest misterną konstrukcją, biologii tu mniej, dużo psychologii i chyba… metafizyki? W każdym razie przy krzywej kobiecego pożądania niewiele trzeba, by zamiast rosnąć, podniecenie runęło w dół. U mężczyzn słyszałem coś takiego: jeśli podniecenie można umieścić na osi od 0 do 100 punktów, to przy 60 włącza się „winda do nieba”. I wtedy choćby alarm wył, pies szarpał za nogawkę spodni, a na głowę lała się woda, facet będzie parł naprzód, do ejakulacji (wytrysku) i orgazmu. Włączyło mu się myślenie tunelowe. U kobiet ta „winda do nieba” włącza się rzadziej, gdy pobudzenie sięgnie około 90 punktów. Czyli dość późno. Podniecenie może osiągnąć pułap 86 punktów, a nagle ona się zorientuje, że przyszedł SMS, może od szefa. „Czy jutro nie ma przypadkiem zebrania zarządu?”, przemknie jej przez głowę. I niezależnie od odpowiedzi, z orgazmu nici, bo z klimatu gorącego przeskoczyliśmy do biurowego.
Czyli kluczem do kobiecego orgazmu jest duże podniecenie? Chodzi mi o to, co możemy zrobić, żeby jak najczęściej wsiadać do tej „windy do nieba”?
Kluczem jest zrozumienie, że u kobiety cykl reakcji seksualnych nie ma charakteru linearnego, jak u mężczyzn, a cyrkularny. Ten nowy model reakcji seksualnych kobiety zaproponowała w 2001 roku Rosemary Basson. Kobiety nie dążą do współżycia tylko dlatego, że czują pobudzenie seksualne. Mają też wiele innych, czasem nakładających się na siebie motywów. Na przykład chcą czuć się blisko partnera, ale też boją się odmówić, bo on będzie obrażony. Chcą potwierdzić, że są atrakcyjne, pożądane, a jednocześnie mają troszkę poczucia winy, bo uważają, że za rzadko się kochają… Ten miks rozmaitych pobudek sprawia, że kobieta z neutralnej seksualnie staje się podatną na bodźce o charakterze erotycznym. Jeśli partner zacznie ją dotykać, głaskać, całować to kobieta chętnie się otworzy. Podniecenie będzie narastać. Teraz już ona będzie dążyła do pieszczot. Zacznie rozbierać partnera, sama się rozbierze, potem będą się kochać. Ona poczuje się fizycznie usatysfakcjonowana niezależnie od tego, czy będzie, czy też nie będzie miała orgazmu. Po takim kontakcie znów przejdzie do pozycji neutralnej, ale będzie czuła większą bliskość z partnerem, będzie więc gotowa znów w przyszłości pozytywnie zareagować na jakiś sygnał z jego strony. U kobiety seks to nie tylko realizacja instynktu biologicznego, lecz także kulturowych norm, potrzeb emocjonalnych, psychicznych – właśnie dlatego seksualność kobiet jest tak złożona.
No dobra, to mnie pociesza, ale wykręcasz się od odpowiedzi: jak osiągnąć orgazm, jeśli tego jednak chcemy?
Po pierwsze trzeba akceptować własne ciało, uważać je za atrakcyjne fizycznie. Przy czym atrakcyjność seksualna naprawdę jest kwestią indywidualną. Warto wiedzieć, że to, co dla nas jest mankamentem, dla kogoś innego może być megaseksowne.
Druga sprawa, niezwykle istotna w dążeniu do orgazmu: trzeba pozbyć się myśli, że jeśli odpuścimy w seksie kontrolę, to stanie się coś złego. To jest szalenie trudne, wiele kobiet ma syndrom control freak, chcą panować absolutnie nad każdą dziedziną swojego życia. Jak już facet zabiera cię na randkę, daj sobie dwie godziny luzu. Nie zastanawiaj się, czy to partner na całe życie, co on o tobie myśli – puść się, pozwól sobie na jazdę bez trzymanki. Moja była żona mówiła: „Pozwól rzece płynąć”. I miała rację.
Po trzecie: należy się przyjrzeć, jak wygląda nasz prywatny słownik erotyczny. Jakich słów używamy, mówiąc o seksie? Jeśli pacjentka mi mówi, że uprawia samogwałt, wiem już, że jej seksualność jest skażona poczuciem winy, stereotypami, brakuje jej dumy, radości, beztroski. To, co i jak mówimy, jest istotne, bo kształtuje nasz światopogląd, podejście do wielu spraw.
Po czwarte: radzę zostawić wstyd i obawy za drzwiami sypialni i pokazać partnerowi, jak ty to robisz. Po prostu doprowadź się do orgazmu przy nim, dla niego będzie to bardzo podniecające, ale też niezwykle pouczające. To może być najlepsza lekcja, jaką od ciebie odbierze.
Mówiłeś, że do osiągania orgazmu niezbędna jest znajomość zawartości koszyka bodźców seksualnych – swojego i partnera. Czyli trzeba wiedzieć, co jego podnieca, co mnie kręci, co jest biletem do „windy do nieba”. Moim zdaniem mnóstwo osób tego nie wie. Jak znaleźć w seksie to, co będzie nas podniecało i da orgazm?
Droga do tego jest jedna: przez poznanie siebie, czyli przez zadawanie sobie i partnerowi pytań. Co lubisz? Lubisz tak? A jak lubisz? Gdzie? Kiedy?
Jako terapeuta bardzo dobrze wiesz, że w związku – z długim stażem zwłaszcza – trudno jest podawać w wątpliwość to, co dotąd było aksjomatem. Powiedzieć: „Grześku, tak naprawdę to ja nie lubię wcale na stole albo po misjonarsku”. Szok. Nie wszyscy chcą rewolucji, nie tylko w sypialni, ale w ogóle w związku. Co wtedy?
No, nie wszyscy chcą takiej rewolucji. Niedawno pacjent opowiadał mi, prawie ze łzami w oczach, jak w niedzielę rano smażył jajecznicę, obok żona kroiła pomidory na sałatkę. Wszedł do kuchni ich nastoletni syn i zapytał: „Mamo, a co to są te orgazmy?”. „Wiesz, synu, nie wiem”, odparła ona spokojnie. A mój pacjent prawie dostał zawału. Jak to?!? Ona nie wie?!? A przecież mówiła, że lubi, krzyczała ekstatycznie w trakcie stosunku, nigdy wcześniej nie dała mu odczuć, że coś jest nie tak! No więc, jeśli komuś przez gardło nie przejdzie wyznanie, że lubi coś innego, niż do tej pory było robione, jeśli ktoś nie jest w stanie zaproponować: „Słuchaj, zróbmy coś inaczej, czuję, że to mnie kręci”, zostaje romans. Możemy potraktować go użytkowo: mieć plan, że w trakcie romansu nauczymy się osiągać orgazm z partnerem czy drugą kobietą. Widzę, że pacjentki potrafią popłynąć ze swoimi kochankami, i są to te same kobiety, które wcześniej w łóżku z mężem leżały na plecach i jęczały, żeby on myślał, że mają orgazm, i szybko dał im spokój.
Na przykład fantastycznie wyzwala kobietę ze stereotypów – które latami pielęgnowała we własnej głowie – rozwód. A jeszcze lepiej jakieś świństwo, które zrobił mąż, już teraz były. Ona dla niego latami robiła wszystko, a on ją zdradził z młodszą o dwadzieścia lat sekretarką. I nagle nasza bohaterka jest wściekła, ale tak wściekła jak diabli. A złość jest dobra, gdyż to właśnie złość wyłącza altruizm, także seksualny. Wiele kobiet w gabinecie opowiada mi, że są seksualnymi altruistkami. Myślą o partnerze, a o sobie rzadziej. Więc po rozwodzie uaktywnia się w takiej kobiecie program „Teraz, k...a, ja!”. Ona może w ciągu roku nadrobić zaległości w ars amandi i wreszcie zrobić tak, żeby było jej dobrze. Także w łóżku.
Jedna pacjentka opowiadała mi taką historię. W 54. roku życia rozwiodła się z przemocowym facetem. Od tego czasu minęły cztery lata, a ona miała kilku wytrawnych kochanków, nauczyła się przeżywać orgazmy i ma taki squirt, czyli wytrysk, kobiecą ejakulację, że pół łóżka spływa jej sokami. Czujesz to? Ta kobieta dobija do sześćdziesiątki! Wiele kobiet w tym wieku ma silne przekonanie, że powinny dziergać swetry i niańczyć wnuki na emeryturze. Drogie panie, emerytami jesteśmy tylko dla ZUSu! Na emeryturę seksualną nie wybierajcie się nawet w 80. roku życia.
Zatem, by dokonać życiowej wolty i przeżyć orgazm z facetem, dobrze jest się porządnie wkurzyć?! Powiem to mojemu partnerowi, bo narzeka na moje wkurzenia.
Jest tylko jedno niebezpieczeństwo: zauważyłem, że kobiety zasługi za udany seks przypisują przede wszystkim partnerowi. Wkurzona po rozwodzie z mężem kobieta znajduje sobie kochanka, ma orgazm i mówi: „O, to musi być przeznaczenie, on jest wyjątkowy!”. A ja widzę doskonale, że to jest facet z zupełnego przypadku. Cała zasługa jest jej, bo ciężko pracowała nad sobą!
Mówisz, że orgazm jest efektem pracy, a ja się zastanawiam, czy fakt, że kobieta osiągnęła sukces zawodowy, spełniła się w pracy, pomaga w osiąganiu orgazmu?
I tak, i nie. Tak, bo kobieta, która lubi to, co robi, ma poczucie, że w swojej dziedzinie odniosła sukces, jest bardziej pewna siebie, umie też dbać o swoje potrzeby. Ale też… nie, bo kobieta nie posiada „przełącznika” praca – seks, czy dom – seks. A taki przełącznik ma w głowie ma wielu facetów i… często go używają. Wiele moich pacjentek to pracownice korporacji. Są przemęczone. Wyciśnięte jak cytryna. I to od razu skutkuje zaburzeniami lubrykacji i hipolibidemią (obniżeniem lub brakiem popędu). Mężczyźni tego nie rozumieją: „Ale o co ci chodzi? Raz w tygodniu przychodzi pani od sprzątania, dzieckiem zajmuje się opiekunka… Jakie ty masz zajęcia w domu? I nie masz ochoty na seks?”. Kobieta tak bardzo chce odnieść sukces w pracy, że po powrocie do domu nie ma już ochoty zdawać kolejnego egzaminu, znowu starać się komuś spodobać, zasłużyć na akceptację. Kobiety sukcesu chcą mieć spokój, odpocząć, odpuszczają sobie orgazmy. Seksualność się wyłącza. I brak nawilżenia jest pierwszym sygnałem, że dzieje się coś złego. Ale czasem warto podejść do seksu zadaniowo. Nie mówię o zmuszaniu się, ale o tym, by przestać traktować seks w kategoriach romantycznych, porywu namiętności.
Chodzi ci o to, żeby umawiać się na seks, jak na… zebranie w biurze?
Tak. Można go po prostu zaplanować. I wtedy „może nie chce mi się jakoś bardzo-bardzo, ale jestem psychicznie przygotowana na zbliżenie, partner też”. Pojawia się zaplanowana przestrzeń na bliskość. Jeśli wyjdzie z tego seks, to super, jeśli nie – doświadczycie intymności, co też jest na plus. Konkretnie – jak to zrobić? Dzieci u dziadków albo na nocowaniu u kolegów. Przyjeżdża kolacja z naszej ulubionej restauracji, otwieramy wino. Potem idziemy do łóżka, mamy czas, całujemy się, pieścimy. Z osiąganiem orgazmu jest trochę jak z grą w lotto: jak grasz, to w końcu trafisz, jeśli nawet nie szóstkę, to trójkę. Jak nie grasz – to jakie masz szanse na wygraną? Im częściej tworzymy przestrzeń na bliskość, cielesność, pieszczoty, czułość, tym większe mamy szanse, że orgazm przyjdzie. Nie za każdym razem, ale będzie się pojawiał. A jeśli nawet się spotkamy, popieścimy, ale ziemia się nie zatrzęsie i niebo nie runie na głowę… No to co? Wiem od pacjentek, że taki seks daje im odprężenie. I coś jeszcze: choć to zadziwiające, wiele kobiet opowiada, że po tego typu stosunku, zaplanowanym, niespecjalnie ekstatycznym, czują się odświeżone, rześkie. Nagle otwierają im się w głowie różne klapki, pojawiają się nowe pomysły. Fajnie jest się jednak zapomnieć i trochę odpuścić kontrolę. Kontaktujemy się wtedy ze swoją kobiecością, seksualnością, na co dzień skrywaną. I to jest nawet ważniejsze niż sam orgazm. Orgazm to jest wisienka na torcie. Super, jak jest, ale bez niej też jest pysznie, prawda?
„Sztuka obsługi waginy”, Andrzej Gryżewski i Jagna Kaczanowska, wyd. Agora