1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Wieczna dziewczynka – bohaterka naszych czasów? Rozmowa z Katarzyną Miller

Wieczna dziewczynka – bohaterka naszych czasów? Rozmowa z Katarzyną Miller

Wieczne dziewczynki są wdzięczne, dostępne i lekkie. Na ich barkach nie spoczywa zwykle żadna odpowiedzialność, nikt nie stawia im poważnych wymagań. Z taką kobietą czy dziewczyną jest miło, łatwo i przyjemnie. (Ilustracja: iStock)
Wieczne dziewczynki są wdzięczne, dostępne i lekkie. Na ich barkach nie spoczywa zwykle żadna odpowiedzialność, nikt nie stawia im poważnych wymagań. Z taką kobietą czy dziewczyną jest miło, łatwo i przyjemnie. (Ilustracja: iStock)
Unika życiowej i uczuciowej stabilizacji. Nie chce dzieci, nie chce stałego związku, nawet stałej pracy. Czy wieczna dziewczynka to bohaterka naszych czasów? Joanna Olekszyk pyta Katarzynę Miller.

Syndrom Piotrusia Pana, czyli wiecznego chłopca, jest raczej powszechnie znany, ale ja chciałam porozmawiać o jego żeńskim odpowiedniku. Wieczna dziewczynka, puella aeterna, to archetyp stworzony przez Junga. Sądzisz, że dziś jest popularny? W końcu nie odczuwamy już tak silnej presji, by od razu po szkole wychodzić za mąż czy zostawać matką. Przedłużamy swoją młodość, a tym samym swoją niedojrzałość.
To rzeczywiście silny obecnie archetyp, może nie najczęstszy, ale z pewnością zauważalny. Obserwuję takie wieczne dziewczynki na moich grupach.

Jak byś je scharakteryzowała?
To są zwykle raczej drobne dziewczyny, także fizycznie. Pełne wdzięku, bezbronności i takiej jakiejś nieporadności. To nie jest, broń Boże, typ ofiary, tylko pani, która się orientuje, że jej bezbronność i urok zwraca uwagę innych, zyskuje sympatię i w związku z tym może skłonić ludzi do ułatwiania jej życia. Wieczne dziewczynki są wdzięczne, dostępne i lekkie. Lekkie w tym sensie, że na ich barkach nie spoczywa zwykle żadna odpowiedzialność, nikt nie stawia im poważnych wymagań. Z taką kobietą czy dziewczyną jest miło, łatwo i przyjemnie. To trochę typ maskotki czy najmłodszej siostry. W domu często jest otoczona wianuszkiem starszych sióstr czy braci, którzy ją wyręczają, ułatwiają jej życie i się nią opiekują. Ona może wręcz rozstawiać ich po kątach.

Masz na myśli: manipulować nimi?
A to zatoczy spódniczką, a to zafaluje rzęsami, a to zrobi smutną buzię – i dostaje to, czego chce. Czyli uwagę, uwielbienie, adorację. Tak, to jest rodzaj manipulacji. Wieczna dziewczynka to jest taka trochę „cwana gapa”. W miarę jak dorasta, zauważa, że ta postawa przynosi jej naprawdę wiele korzyści. I dochodzi do wniosku, że wcale nie musi z niej rezygnować. Na przykład mężczyźni świetnie się czują w obecności wiecznych dziewczynek, bo wiedzą, że one nie będą z nimi rywalizować, przepychać się, pokazywać, że są od nich silniejsze albo samowystarczalne.

Kiedy myślę o tym archetypie, od razu widzę moją drugą teściową. Kompletnie inną niż pierwsza, która była totalnie samodzielna, choć wcale nie była z tego dumna, po prostu musiała taka być.

No właśnie, bo przeciwieństwem wiecznej dziewczynki jest archetyp amazonki, kobiety niezależnej.
Wieczna dziewczynka jest całkowicie zależna. Idzie tam, gdzie wszyscy inni idą, lubi też to samo, co inni. Póki jest to dla niej zabawa, póki jest miło i przyjemnie, niczemu się nie sprzeciwia, bo i po co? Natomiast amazonka ma swoje preferencje, może nawet być zbytnio wojująca czy ustawiająca innych według swojego widzimisię.

Z kolei kiedy ja myślę o wiecznej dziewczynce, od razu widzę Marilyn Monroe, zwłaszcza z filmu „Blondynka” – piękną, uroczą, trochę płaczliwą i nieśmiałą, mówiącą „tatusiu” do swojego męża. Ale też taką, której sprawy doczesne nie dotyczą, jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią.
Ona też wielu rzeczy nie rozumie albo nie chce rozumieć. Trzeba więc te rzeczy robić za nią. Wieczna dziewczynka albo inaczej: kobieta‑dziecko wymaga stałej obsługi.

To też taki trochę typ gwiazdy, primabaleriny, za którą różne rzeczy się załatwia. Marilyn była gwiazdą.
Dla mnie gwiazda czy primabalerina to jednak osobny typ. One świecą własnym blaskiem, nie muszą się odbijać w oczach innych. Dziewczynki potrzebują kogoś, o kogo mogą się oprzeć, gwiazdy – kogoś, kto im będzie służył. Dziewczynka to taki kwiat, co to ma pachnieć i dawać radość, gwiazda chce zachwycać. A jeśli chodzi o Marilyn to jej się nie da podpiąć pod jeden typ.

A femme fatale? Uwodząca a potem porzucająca mężczyzn.
W moim odczuciu – znów nie. Femme fatale to kobieta zimna, która ma pewne walory wyglądowo-seksualne i została nauczona, że kiedy je wykorzystuje, zyskuje przewagę nad innymi. Prawie na pewno była w dzieciństwie czy młodości molestowana. Tu mi się nasuwa Dagny Przybyszewska, muza Stanisława Przybyszewskiego czy Edvarda Muncha. Widzę te jej bujne, rude włosy, ogromne, zamglone oczy, piękny biust, wąską talię. Zwalała mężczyzn z nóg dlatego, że w gruncie rzeczy nie zajmowali jej serca. Spora część mężczyzn się na to nabiera. Podobnie jak na uwodzenie wiecznej dziewczynki. Ona z kolei jest rozwiązaniem dla mężczyzn, którzy chcą robić wrażenie silnych, ale tak naprawdę tacy nie są. Gdzieś w głębi duszy boją się bliskości i boją się kobiet.

Jak rozumiem, ona też boi się bliskości. A czy zgodziłabyś się, że te wszystkie trzy typy: kobieta dziecko, gwiazda i femme fatale łączy jedno – niedojrzałość?
Z pewnością wszystkie trzy w pewnym momencie zatrzymały się w swoim emocjonalnym i psychologicznym rozwoju. Nie do końca wyodrębniły swoją osobowość i tożsamość. Skupiają się na tym, jakie robią wrażenie, nie na tym, kim są.

Drążę tę niedojrzałość, bo mam wrażenie, że nasze czasy ją promują. Niedawno na portalu zwierciadlo.pl socjolog Tomasz Sobierajski mówił o kulturze zdziecinnienia. Chcemy być wiecznie młodzi, sprawni i mieć z życia jak najwięcej frajdy. Nie musieć dźwigać ciężarów, nie musieć ponosić odpowiedzialności. Jego zdaniem dajemy się uwodzić „pielęgniarzom wewnętrznego dziecka”.
Zgadzam się z diagnozą, ale nie użyłabym słowa „zdziecinnienie”, tu bardziej chodzi o zatrzymanie dojrzewania, już prędzej o infantylizację. Dziecko ma jednak w sobie dużo żywej prawdy, a to nie jest kultura, która promuje prawdę, naturalność i spontaniczność. Ona promuje nienaturalność. Jeżeli ktoś chce wiecznie wyglądać na 30 lat, to jest to sztuczne, prawda? A na dodatek niemożliwe. Nie da się zatrzymać czasu, nie da się zatrzymać zmian. Nie da się pokawałkować rzeczywistości tak, by wybierać z niej to, co nam pasuje, czyli skupiać się tylko na pochlebstwach, adoracji czy pozornym zainteresowaniu. Dziś najważniejsza wydaje się wygoda i pewien rodzaj atrakcyjności, nie piękna, ale właśnie atrakcyjności oraz popularności.

A jak się ma zdziecinnienie do wewnętrznego dziecka? Ja akurat nurt pracy nad byciem w kontakcie z wewnętrznym dzieckiem uważam za bardzo pozytywny.
Czym innym jest wewnętrzne dziecko a czym innym roszczeniowy dzieciak w nas. On jest narcyzem. Nie na darmo mówi się o naszej kulturze, że jest narcystyczna, a nie neurotyczna – jak to było jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Nauczyliśmy się wychodzić z neuroz, a odkrycie wewnętrznych: dziecka, rodzica i dorosłego – tak samo jak odkrycie id, ego i superego – pozwoliło zobaczyć wartość w tym, by nasze potrzeby były spełniane. I to, jak dalece nie są spełniane.

Ale niestety nierzadko idziemy w złą stronę. Spełniamy te potrzeby, które lansujemy, a nie te, które naprawdę mamy. I tak autentyczną potrzebę bliskości zastępujemy potrzebą popularności i lajkowania. Potrzebę bycia słuchanym zastępujemy po części psychoterapią, choć to nadal margines, a w większości pseudocoachingiem, czyli spełnianiem swoich zachcianek.

Jeśli któraś z czytelniczek rozpozna w sobie niechęć do wzięcia pełnej odpowiedzialności za swoje życie – to co powinna z tym zrobić?
Nie wiem, czy ona w ogóle będzie chciała coś z tym robić. Bo może jej to wcale nie przeszkadza.

Wychodzenie ze stanu niedojrzałości jest ryzykiem, jest opuszczaniem kultury, stawianiem siebie w roli samotnika. Jeśli komuś będzie na tym zależało, to tak zrobi, ale nie jest to żaden przepis na to, jak dziś żyć. Zwykle zmieniamy coś, co jest dla nas trudne. A czy trudnością jest to, że jest komuś wygodniej? I łatwiej? Być może o to właśnie większości z nas chodzi – łatwiejsze, wygodniejsze życie.

Oczywiście co innego, kiedy niedojrzałość prowadzi do smutku, niezadowolenia z życia czy wręcz depresji – to wtedy przychodzi się do lekarza czy innego specjalisty z depresją. A jak się ją leczy? Dostrzegając, że pod nią jest pustka. Więc trzeba coś w tę pustkę włożyć. Wrócić do tego, czego ta wieczna dziewczynka nie mogła w dzieciństwie czy później robić, czyli: myśleć, mówić, szukać, błądzić, ryzykować, buntować się, wybierać wbrew innym. Stawiać na siebie.

Nie każda z nas może chcieć dojrzeć, jeśli dorosłość to kredyt i znój albo pogoń za kasą i karierą.
Smutne, ale zrozumiałe są te dwie wersje, które wymieniasz. I tak powszechne. Jedna to walka o przeżycie, druga – też walka: o tryumf ambicji, pychy, osiągniecie iluzji wiecznego zabezpieczenia. Podłożem obu jest lęk. Co ciekawe, ludzie często cofają się przed wkroczeniem w dojrzałość, bo mają lękowe wyobrażenie, że ona niesie odpowiedzialność, a więc jeszcze większy lęk. Nie wiedzą, że jest odwrotnie. Lub w to nie wierzą.

Znamy korzyści niedojrzałości, ale może powiedzmy o tym, jakie są niebezpieczeństwa. Do czego to może ostatecznie doprowadzić?
Do tego, że człowiek nie ma poczucia pełni siebie. Nie jest nawet w stanie tego tak nazwać, po prostu czegoś mu brakuje. Życie, jakie prowadził, przestaje go motywować, cieszyć i nagradzać. Już nie mówiąc o tym, że z czasem pojawiają się różne problemy psychosomatyczne. To wszystko składa się na to, że życie przestaje być takie łatwe i wygodne, jakim się wydawało.

Z drugiej strony każda z nas czuje się czasem jak mała dziewczynka i chce, by ktoś się nią zajął.
Myślę, że to może być fantastyczne powiedzieć swoim bliskim: „Dzisiaj jestem małą dziewczynką” i „Proszę się mną zachwycać” albo „Będę sobie cichutko popłakiwać, a ty mnie przytulaj i pozwól mi na to, bym była taka, jaka jestem”. Faceci też tak mają, że czasami czują się wystraszeni, smutni lub mali, i też chcieliby, by nikt od nich niczego nie chciał, tylko przytulił i pocałował. I w porządku, to też możemy sobie dawać, jeśli tylko jesteśmy ze sobą dogadani. Gwiazdą także miło być od czasu do czasu, ale nie cały czas. Mało kto myśli o tym, że kiedy taka gwiazda schodzi ze sceny, gdzie zachwycała się nią wielka publiczność, to trafia w pustkę. Trzeba to jakoś przeżyć, wytrzymać, ukoić. Często sławni sięgają wtedy po alkohol czy seks. Ja po kilkudniowej pracy w grupie, w której czuję się najczęściej jak w cudnej, ciepłej komunie, mocno przeżywam powrót do domu. Następnego dnia muszę sobie zrobić dzień odpoczynku, smutku i wypełniania tej próżni, jaka we mnie powstała. Jest oczywiście radość i satysfakcja, ale jest też poczucie braku, pustki i straty.

Sądzisz, że wszystkie mamy w sobie dostęp do jakości kobiety-dziecka, femme fatale i gwiazdy, i że dobrze z tego korzystać?
Dobrze mieć w ogóle świadomość, że ten dostęp jest lub że można go znaleźć i dobrze z niego korzystać. Byle byśmy nie były tym zniewolone. Dobrym rozwiązaniem w życiu jest różnorodność. Dostęp do różnych aspektów siebie i zauważanie ich u innych.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Daj się pokochać dziewczyno
Autopromocja
Daj się pokochać dziewczyno Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze