1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jak nie dać się pośpiechowi, a jednocześnie korzystać z życia? Podpowiada Katarzyna Miller

„Najfajniej jest, kiedy ma się w życiu takie flow… To stan, w którym ani się człowiek nie nudzi, ani się nie spieszy, nie nabiera za dużo do kubeczka, że aż się mu przelewa, tylko w sam raz. I nie martwi się, że jest pusto, bo wie, że zaraz się napełni” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller. (Fot. Hans Huber/Getty Images)
„Najfajniej jest, kiedy ma się w życiu takie flow… To stan, w którym ani się człowiek nie nudzi, ani się nie spieszy, nie nabiera za dużo do kubeczka, że aż się mu przelewa, tylko w sam raz. I nie martwi się, że jest pusto, bo wie, że zaraz się napełni” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller. (Fot. Hans Huber/Getty Images)
Jak nie dać się wszechogarniającemu pośpiechowi, a jednocześnie korzystać z życia? „Trzeba wciąż na nowo rozpoznawać swój optymalny poziom obciążenia. I go pilnować. Żeby nie doprowadzić do przeciążenia, ale też by nie było niedociążenia” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller.

Zarówno Ty, jak i ja jesteśmy osobami, które lubią swoją pracę, traktują ją nawet jak misję, w związku z tym biorą czasem na siebie za dużo rzeczy. Myślę, że w ogóle jesteśmy osobami, które lubią, jak się dzieje, ale czasem dzieje się za dużo. I wtedy potrzebujemy spauzować. Rzucić to wszystko, łącznie z telefonem, w kąt, leżeć i się nudzić.

Nudzić się to ja akurat nie bardzo lubię, natomiast z pewnością tym, czego powinnam się wystrzegać, jest branie rzeczy i zobowiązań „w kupie”. Ostatnio miałam dzień, podczas którego „nabrałam sobie” aż dziewięć nagrań. W tym ostatnie o dziesiątej wieczorem. Edek akurat słuchał radia i powiedział mi, że czuć było, że jestem już bardzo zmęczona, bo mówiłam wolniej niż zwykle. Oczywiście powiedziałam, co miałam powiedzieć, ale on zna mój głos, wie, że nie byłam w formie. Sama byłam na siebie o to zła, powiedziałam sobie: „Jeszcze tylko to i chyba padnę”. Zdecydowanie wolałabym rozłożyć sobie te nagrania dzień pod dniu. Powinnam tak zrobić.

To jak to się stało, że tego nie zrobiłaś?
Często jest tak, że dzwoni do mnie ktoś i chce szybkiej odpowiedzi w sprawie konkretnego terminu, sprawdzam i widzę, że akurat mam wtedy wolne okienko, więc jakoś to zmieszczę. Tylko że po jakimś czasie okazuje się, że wszystkie okienka zapełniłam.

Czyli jednak okienka to powinna być świętość?
Oczywiście można sobie czasem je zapełnić, jeśli dostajesz bardzo interesującą – z różnych względów – propozycję, no ale nie wszystkie w ciągu dnia. I koniecznie trzeba sobie takie okienka planować. Czyli wpisując spotkanie, wpisz zaraz potem okienko przerwy.

Kiedyś bałam się pustych okienek. Zwłaszcza jeśli przychodził weekend, a ja nie miałam nic zaplanowanego, żadnej atrakcji… Jakbym się bała, że coś mnie ominie albo jakbym uważała, że powinnam ciągle coś robić, spotykać się z kimś, korzystać z życia.
Kochana, ja nie mam wątpliwości, że jestem uzależniona od ludzi i od tego, żeby się działo. Na szczęście ciągle też lubię być sama. Ale kiedy już sobie odpocznę, to weekend bez planów czasem mnie uwiera. Zwłaszcza długi weekend. Ogarnia mnie wtedy takie lekkie zniecierpliwienie na zasadzie „co się dzieje, że się nic nie dzieje?”.

Jak sobie z tym radzisz?
Ponieważ na szczęście lubię się też lenić, ostatecznie to wygrywa. Myślę, że wszyscy dziś rozpoznajemy u siebie takie uzależnienie. Od telefonów, nowych bodźców i informacji, od propozycji, planów czy spotkań z ludźmi. Bo jeśli nikt niczego od nas nie chce, to może jesteśmy już niepotrzebni, nieważni…

Najfajniej jest, kiedy ma się w życiu takie flow… To stan, w którym ani się człowiek nie nudzi, ani się nie spieszy, nie nabiera za dużo do kubeczka, że aż się mu przelewa, tylko w sam raz. I nie martwi się, że jest pusto, bo wie, że zaraz się napełni.

Lubię ten stan. Nic nie planujesz, a rzeczy same do ciebie przychodzą. Tak jakbyś siedziała nad brzegiem rzeki, a one do ciebie przypływały. Przyglądasz się im i albo je wyławiasz, albo spokojnie pozwalasz, by płynęły dalej.
Tymczasem jak jest długo posucha – czy towarzyska, czy zawodowa – to mamy tendencję, by potem się „nachapać”. I bierzemy wszystko jak popadnie, bez zastanowienia i za dużo. Nie wolno brać wszystkiego!

Właśnie. W tyle miejsc by się chciało pójść. To też nas przecież karmi.
Ależ oczywiście. Jest jednak różnica między atrakcyjnością a uzależnieniem. Uzależnienie zawsze wiąże się z poczuciem dyskomfortu spowodowanym tym, że czegoś nie masz albo że masz nie tak, jak chcesz, albo że w ogóle jesteś z siebie niezadowolona. To pokazuje, że dotykasz rzeczy, które masz w sobie obolałe, negatywne. A jeżeli człowiekowi jest z czymś cały czas dobrze, to znaczy, że wszystko w porządku, że jest to zdrowe.

I kiedy rozpoznamy w sobie taki dyskomfort, co robić?
To samo, co się robi z ogrodem – powyrywać trochę chwastów. Ale najpierw zobaczyć, co tym chwastem jest. Ostatnio Magda, moja menedżerka, spytała mnie: „A po coś ty się na to umówiła?”. „Z rozpędu” – odpowiedziałam. Ponieważ zależy mi na tym, by promować i płytę, bo to moje pierwsze muzyczne dziecko, i nową książkę, to kiedy dzwonią i proponują wywiad, to się cieszę, bo to znaczy, że będą o nich mówić. I nie dokonuję selekcji na zasadzie, jaki to będzie miało zasięg, ile się przy tym napracuję… A to błąd, muszę być uważniejsza na to, na co się umawiam.

Ważne jest też, by wciąż na nowo rozpoznawać swój optymalny poziom obciążenia. I pilnować go. Żeby nie doprowadzić do przeciążenia, ale też, by nie było niedociążenia.

Boimy się z czegoś zrezygnować, o czym pisał już Carl Honoré, guru ruchu slow, z lęku przed tym, że już więcej nam nie zaproponują. Albo że o nas zapomną.
Ja to przećwiczyłam, kiedy zrezygnowałam z pracy w zespole na rzecz własnej firmy i czekałam na klientów i na propozycje. Nauczyłam się wtedy, że są fale. Przypływy i odpływy. Mówią o tym też artyści, na przykład aktorzy. Najpierw jest zastój, a potem nagle rusza. I ruszy na pewno. Czasem później niżbyśmy się spodziewali, a czasem za późno, bo już się poddaliśmy. Ale kiedy ruszy, ważne, by wtedy nie łapać każdej fali.

Zwróciłaś wcześniej uwagę na coś ważnego. Ludzie dzisiaj chcą wszystko od razu. Pospieszają cię, byś podejmowała szybko decyzję, na bieżąco się odnosiła. Szybko, szybko, szybko. Nie ma przestrzeni do namysłu, zastanowienia się. Dajemy się wciągnąć temu pośpiechowi i zamiast wiosłować spokojnie łódeczką, pozwalamy zamontować sobie motorek.
Jest jeszcze inne zjawisko, które nazywam „pączkowaniem”. Czyli godzisz się na jedną rzecz, a okazuje się, że automatycznie zgodziłaś się na kilka dodatkowych. Nawet kiedy kupujesz nowy sprzęt, musisz go ciągle doładowywać, uaktualniać, dokupywać jakieś nakładki, dostawki, przyłącza. Miałaś mieć więcej czasu, a masz mniej. Podobnie jest, gdy mnie ktoś zaprasza na konferencję – zaraz się okazuje, że oprócz przygotowania się do niej muszę jeszcze napisać tekst, udzielić wywiadu, polecić ją na swoich mediach… Wszyscy powariowaliśmy. I będziemy wariowali jeszcze bardziej.

Czyli będziemy chcieli szybciej, więcej i w krótszym czasie…?
Tak. I w dodatku dosyć po wierzchu. Nie ma kiedy wybrzmieć, nie ma procesu. Co chwila docierają do nas nowe wiadomości, już wiemy więcej niż pięć minut temu na dany temat i trzeba się do tego na nowo odnieść. Albo zupełnie go porzucić, bo coś innego jest świeższe, ważniejsze. Tak bardzo gonimy za tak zwaną nowoczesnością, że tracimy sedno tego wszystkiego, naszego życia. Zobacz, funkcjonujemy w wiecznym pośpiechu i podenerwowaniu, przyspawani do telefonów. Oczywiście jest kilka wygód, które ta nowoczesność nam przyniosła. Tyle tylko że dzięki nim mieliśmy zaoszczędzić czas i energię, a tymczasem to teraz one je pochłaniają. Sama wiem, jak mi kiedyś było trudno wyłączyć na noc czy na drzemkę telefon. Ale teraz już to potrafię. Hm, przynajmniej czasami…

Dobrze jest wiedzieć, co ci sprawia przyjemność, i jeśli są takie dni, kiedy nie masz nawet chwili na tę właśnie przyjemność, to znak, że dzieje się coś złego. No bo jak to możliwe, żebym nie miała czasu poczytać książki, poćwiczyć czy porozmawiać z przyjaciółką?! Co jest takiego ważniejszego?
Właśnie, wtedy okazuje się, że coś rządzi twoim życiem. Coś, czemu pozwoliłaś rządzić. Czemu poddałaś się, uległaś, a może dałaś się zastraszyć. Albo dałaś się ponieść jakiejś iluzji. I teraz robisz coś, czego chcą inni, a nie czego chcesz ty. Oczywiście dobrze jest robić coś dla innych, czuć się potrzebnym, ale to my powinniśmy decydować, czy i kiedy to robimy. I ile nam to zajmuje czasu.

Na pośpiechu bardzo tracą nasze relacje. Prawie nie mamy czasu na bezinteresowne spotkania. A przecież fajnie spotykać się z ludźmi, by z nimi posiedzieć, nie patrząc na zegarek i nie mając żadnych interesów do załatwienia czy rzeczy do omówienia.

Przeważnie podczas takich spotkań jednak więcej mówimy, niż tak po prostu sobie siedzimy.
Już nie wspominając o tych, co od razu robią zdjęcie na Instagrama. Selfie, a potem jeszcze potrawę cykną. Bo jeśli nie ma zdjęcia, to tak jakby nie było spotkania. W ten sposób odbieramy sobie szansę na przeżycie tej chwili. Warto czasem przymknąć oczy i po prostu czuć. Nie karmić się kolejnymi obrazkami.

Przypomniała mi się myśl pewnego przewodnika duchowego, nie pamiętam już którego, że najważniejsze jest, by człowiek umiał siedzieć i milczeć. Chyba to był Anthony de Mello…

Lubię to powiedzenie, że kiedy ci się bardzo spieszy, to usiądź.
Albo kiedy chcesz, by było szybciej, to rób to trzy razy wolniej.

Albo, jak mówił mój ulubiony bohater „Davida Copperfielda”, pan Dick, kiedy był jakiś problem do rozwiązania i wszyscy gorączkowo zastanawiali się, co zrobić: „Napij się herbaty”.
Och tak! Herbaty… Albo spokojnie przyjdzie do ciebie rozwiązanie problemu, albo problem sam się rozwiąże. I bardzo często się rozwiązuje.

Postanowiłam sobie ostatnio, że będę wolniej chodzić. Taka niby błahostka, a ma wpływ na samopoczucie. Nic mnie przecież nie goni.
No ja z powodu mojej rwy kulszowej, ale i wagi chodzę teraz wolniej, ale kiedyś też nieźle zasuwałam.

Ja irytowałam się zwłaszcza, kiedy kierowcy za wolno ruszali na zielonym.
W takich sytuacjach pytam Edka: „A przepraszam, gdzie my się spieszymy? Przecież jedziemy do domu”. Przyjedziemy pięć minut wcześniej? Świetnie. A co wtedy zrobimy z tym zaoszczędzonym czasem? Warto sobie zadać takie pytanie, jak bardzo nam się spieszy…

Ja czasem spieszę się dlatego, że zamiast coś wcześniej skończyć i zbierać się do wyjścia, jeszcze coś zaczynam. Odbieram telefon, odpisuję na jeszcze jednego maila. Za późno wychodzę, jestem więc notorycznie spóźniona…
Ja z kolei opóźniam pójście spać, bo mówię sobie, że jeszcze tylko puszczę jedną piosenkę na YouTubie, a teraz na Spotify. Kiedyś całą noc nie spałam, bo po jednej piosence puszczałam kolejną i tak dalej, i tak dalej. Ale powiem Ci, że nawet dobrze mi to zrobiło.

Zauważyłam, że pokłosiem tego, że tak wiecznie pędzimy, jest to, że coraz więcej osób mówi: „Jak ten czas szybko leci! Dopiero co było Boże Narodzenie”.
Już o tym kiedyś mówiłam. Przestałam przywiązywać wagę do świąt, bo od bardzo dawna nie przynosiły mi niczego specjalnego, miałam wrażenie, że były tylko pretekstem do nakręcania konsumpcji. Jak powiedziałam, wolę mieć święta w środę, kiedy sobie sama je zrobię. Ale teraz myślę, że kiedy dawniej żyło się w cyklu od niedzieli do niedzieli, to był w tym rytm. Te wszystkie posty i rekolekcje przed świętami miały i mają nadal wielki sens. Na coś się czekało, odmierzało się czas do czegoś, przygotowywało się na to. A w święta jadło się i robiło coś zupełnie innego niż na co dzień. Teraz ten czas leci nam tak szybko, bo wszystko robi się do siebie podobne. Każdy dzień jest jak co dzień. Bo albo non stop pracujemy, albo codziennie robimy sobie święto.

Poza tym tracimy piękno tego procesu, kiedy coś się zaczyna i rozkręca, potem trwa i wreszcie powoli się kończy.

Skojarzyło mi się to z utworem muzycznym, w którym – by był dla nas atrakcyjny – też musi zmieniać się tempo. Raz szybciej, a raz wolniej.
Oczywiście są też takie utwory jak „Bolero” Ravela, kiedy tempo stale przyspiesza, ale zdecydowanie przyjemniejsze dla naszego samopoczucia jest tempo stałe lub zmienne.

To jakie tempo jest teraz u Ciebie?
Jadę na wieś, a wieś ma swój rytm. Trochę wolniejszy, ale przede wszystkim stały. Jest spokój, a jednocześnie dużo się dzieje, ale zupełnie innych rzeczy niż w mieście. A to ptaszek zaśpiewa, drzewa zaszumią, a to burza przejdzie, wiewióreczka przeleci. Takie trochę „Cztery pory roku” Vivaldiego.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze