1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Dlaczego sobie dogryzamy? „Partnerzy są nam czasem potrzebni po to, żebyśmy mieli na kogo zrzucić winę” – mówi Katarzyna Miller

Dlaczego sobie dogryzamy? „Partnerzy są nam czasem potrzebni po to, żebyśmy mieli na kogo zrzucić winę” – mówi Katarzyna Miller

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)
„Wojna domowa od wielu wieków trwa. Wojna na gesty, wojna na słowa – to każdy z domu na wyrywki zna” – śpiewała kiedyś Hanna Banaszak w czołówce popularnego serialu. I co? I nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło. Psycholożkę Katarzynę Miller pytamy, co możemy zrobić, by wreszcie położyć temu kres.

Znakomity i nagradzany film „Anatomia wypadku” Justine Triet zaczyna się od sceny, w której główna bohaterka, pisarka Sandra, siedzi na dole swojego alpejskiego domu i udziela wywiadu studentce. Nagle ze strychu, gdzie pracuje mąż Sandry, Samuel, rozlega się muzyka, która kompletnie zagłusza ich rozmowę. Sandra nie irytuje się, nie biegnie na górę, by kazać mężowi wyłączyć lub ściszyć muzykę, tylko spokojnie mówi dziewczynie, że muszą zakończyć wywiad. Czego się z tej sceny dowiadujemy? Że jej mąż nieraz już tak się zachowywał i ewentualna interwencja tylko zaostrzy sytuację. Znasz podobne historie z życia?
Pewnie, że znam! Typowe wytaczanie dział, pozorowane niby niewinnym, kulturalnym zachowaniem, a tak naprawdę zatruwające życie. Podskórna walka, biorąca się z żalu, zazdrości, czasem nawet nienawiści i życzenia sobie jak najgorzej. Facet jest z jednej strony niezwykle skuteczny, a z drugiej – pokazuje swoją bezradność. Najbliżsi wrogowie to temat, który w literaturze i w kinie istnieje od lat, i przypuszczam, że nadal będzie fascynował twórców.

Mnie fascynują zwłaszcza potyczki prowadzone nie wprost, pod płaszczykiem: „Przecież ja nic nie robię”. I też znam to z życia. On i ona oficjalnie się nie kłócą, ale na przykład on włącza odkurzacz, kiedy ona rozmawia przez telefon, a ona hałasuje w kuchni, kiedy on śpi. On „nie słyszy”, jak ona go woła, a ona „zapomina” przekazać, że był do niego ważny telefon…
To nic innego jak regularna wojna prowadzona przez dwoje najbliższych, którzy wiedzą najlepiej, jak sobie dopiec. I to wcale nie musi być para. Przypomina mi się choćby taki przypadek z mojego życia: jako studentka przyjeżdżam do mamy. Kładę się na popołudniową drzemkę, bo wieczorem będzie przyjęcie i chcę mieć siły, by się dobrze bawić, ale mama tak głośno i długo wyjmuje sztućce z kredensu stojącego tuż obok, że drzemka staje się niemożliwa. A mimo to twardo śpię.

Czyli ona udaje nieświadomą, że cię obudziła, a ty udajesz, że wcale cię nie obudziła.
Dokładnie tak! I jeszcze pamiętam swoją myśl: „A wal sobie!”.

Nie mogłaś powiedzieć: „Mamo, obudziłaś mnie!”?
Nie, bo wiedziałam, że wtedy odpowiedziałaby: „Ty już dawno powinnaś wstać i wziąć się do roboty, a nie wylegiwać się, leniu jeden”.

A dlaczego ona nie podeszła do ciebie i cię nie obudziła: „Kasiu, potrzebuję, żebyś mi pomogła w przygotowaniach do przyjęcia”?
Bo wiedziała, że powiem: „Mamo, jeszcze kilka minut”. Postanowiła więc zepsuć mi przyjemność spania, a ja postanowiłam zepsuć jej przyjemność psucia mi przyjemności.

Nieźle to pokręcone, przyznasz. Ale rzeczywiście jedną z bardziej okrutnych i perfidnych rzeczy, jakie sobie wyrządzamy, jest psucie sobie nawzajem przyjemności.
Oczywiście, krzywdzimy się wzajemnie na mnóstwo innych sposobów. Także tych bardziej oczywistych, jak krzyczenie na siebie, wyzywanie się od najgorszych, krytykowanie czy wyliczanie wszystkich przewin. Ale są też te bardziej ukryte, jakby podskórne. Pole, na którym ludzie potrafią ze sobą walczyć i sobie dokuczać – zanim się ostatecznie pozabijają – jest szerokie i bardzo, powiedziałabym, twórcze. Jesteśmy w tej materii dużo bardziej pomysłowi, niż kiedy chcemy się za coś docenić, okazać miłość czy przywiązanie, choć tu też się zdarzają piękne przykłady.

Ale kiedy to wszystko się zaczyna? Kiedy po raz pierwszy przychodzi nam do głowy: „Nie, nie powiem jej tego wprost, ale zrobię tak, by było jej przykro”?
Jeśli ktoś nie umie być z drugą osobą wprost, to po prostu nie umie, nie ma żadnego „pierwszego razu”, on cały czas się tak zachowuje.

A z czego bierze się to „nieumienie”?
Z tego, że my sami nie byliśmy traktowani wprost. Że nas nie słuchano, że nasze zdanie nie było ważne, że musieliśmy chodzić naokoło, by dostać to, na czym nam zależy. A ponieważ nami manipulowano, to i my nauczyliśmy się manipulować. I to prawie od pierwszego oddechu.

Niestety, już niemowlę uczy się, że skoro jego płacz niczego nie zmienia, to lepiej nie płakać.
Kiedy jako małe dziecko płakałam, mama mówiła, że jestem podła. Albo że histeryzuję. A ponieważ też byłam bardzo twórcza, to znajdywałam inne metody, żeby zwrócić na siebie jej uwagę albo przynajmniej wytrącić ją ze względnej równowagi.

Czyli wszystkie te podskórne wojny, te bierne agresje są odpowiedzią na to, że…
Że mnie nie kochasz, że nie traktujesz mnie tak, jak tego potrzebuję, że się dla ciebie nie liczę albo liczę się jako ktoś inny, niżbym chciała, że nie dostaję tego, czego pragnę. Dziecko myśli, że rodzic nie chce (co w jakimś sensie jest prawdą), ale on też po prostu nie może mu tego dać. Gdyby mógł, to pewnie by dawał.

Takie podgryzanie przychodzi łatwiej?
Ba, ono się samo robi! Bo kiedy zalewa cię fala żalu, czasem zazdrości, wściekłości, niechęci czy rozpaczy – to z jednej strony cię to zjada, a z drugiej jest bardzo ożywcze. Niestety, ta moc obraca się albo w „zniszczę cię”, albo w „dam się zniszczyć i ci udowodnię, że jesteś potworem”. W scenie z filmu, od której zaczęłaś, ona wie, że nie ma sensu prosić go, by przyciszył muzykę, bo on albo nie posłucha, albo wprawdzie przyciszy, ale potem w inny sposób zacznie uprzykrzać jej życie, więc jeśli chodzi o cel, jakim jest wywiad, to on i tak nie zostanie osiągnięty. Poza tym Sandra prawdopodobnie nie chce się przed tą młodą studentką aż tak odsłonić, pokazać, że w jej małżeństwie jest źle.

Czytaj też: Kłótnia w związku nie musi dzielić. Jak dobrze się kłócić?

W mojej opinii Samuel jest jedną z tych osób, które są w stanie zaszkodzić nawet sobie samym, byle tylko zrobić komuś na złość. To myślenie typowe dla małych dzieci: ucieknę z domu i rodzicom będzie przykro.
I będą musieli się mną zainteresować. Pamiętasz Tomka Sawyera i jego fantazjowanie o tym, jak wszystkim, w tym jego ciotce, będzie przykro, kiedy on zginie bohaterską śmiercią? Takie dziecięce myślenie o samounicestwieniu daje paradoksalne ukojenie, ale jeśli fantazjują tak osoby dorosłe, świadczy to o tym, że są nie tylko niedojrzałe, ale też ewidentnie kierują się w negatywną stronę. Nie zyskują sobie aprobaty przez okazywanie miłości czy budowanie bliskości, tylko przez niszczenie siebie lub drugiej osoby, czyli negację i destrukcję.

Trudno w to uwierzyć, ale ludzie naprawdę potrafią zrobić sobie krzywdę, żeby zwrócić czyjąś uwagę lub by ukarać drugą osobę. I zwykle czynią tak osoby, które nie mają zbyt wielu dowodów na to, że im się udało, że czegoś dokonali – nie mają w związku z czym z czego czerpać i za co się lubić; nie mają potwierdzenia od świata, że ich strategia się sprawdza.

Powiedziałabym nawet, że mają dowody na nieskuteczność swojej strategii obwiniania innych czy robienia im na złość, a jednak nadal w nią brną. Dlaczego?
Bo mają kogoś, kogo mogą za to ukarać. A chwilowe ukojenie biorące się z tego, że komuś dowaliłam czy dowaliłem, jest silniejsze niż chęć spojrzenia prawdzie w oczy. Partner czy partnerka są nam czasem po to, żebyśmy mieli na kogo zrzucić winę za własne niepowodzenia. Za to, że jemu czy jej jest łatwo, a mnie jest trudno. Tu bardzo często chodzi też o to, by wszyscy – łącznie z nią czy nim – zobaczyli, jak ja cierpię, i zaczęli się mną zajmować.

Czy to nie bierze się też z poczucia gorszości?
Jeśli ktoś odebrał takie wychowanie, musiało mu towarzyszyć poczucie gorszości, bo nigdy nie był traktowany jak człowiek, jak równorzędny partner w rozmowie, tylko jako piąta noga u stołu.

Oczywiście dzieci bywają też mądrzejsze od dorosłych, potrafią czerpać przykłady i wzorce z wielu innych miejsc, choćby od cioci i wujka albo od rodziców koleżanki, którzy otwarcie mówią o swoich pretensjach i w ten sposób oczyszczają atmosferę. Tak też się dzieje w niektórych domach, ale niestety nie w większości.

Czasem nieocenionymi nauczycielami, osobami, które pokazują nam inne wzorce zachowania, stają się nasi partnerzy.
To jest wielkie szczęście kogoś takiego spotkać – to po pierwsze; a po drugie, nie wykopać go z naszego związku. Bo przeważnie ci, którzy mają w sobie dużo negacji, nie znoszą osób, które są pogodne, spokojne i wesołe – one doprowadzają ich do szału. Nie widzą tego, że inni na swoją karierę czy powodzenie w życiu zwyczajnie pracują, że wkładają w to spory wysiłek i że oni sami też tak by mogli. Nie, oni to chcą dostać „za darmo”, a jeszcze najlepiej żeby innym było gorzej niż im.

Na chwilę jeszcze wrócę do filmu „Anatomia upadku” – Samuelowi, mężowi Sary, oprócz frustracji z powodu kariery żony i braku własnej dokucza też poczucie winy z powodu wypadku, któremu uległ ich syn.
Poczucie winy biorą na siebie często osoby, które są globalnie z siebie niezadowolone – wtedy mają dowód na to, że stało się coś naprawdę strasznego, i mają powody do odgrywania bohatera greckiej tragedii. Długo hodowane poczucie winy to jest bardzo paskudna postawa, która nie pozwala się pogodzić z niczym: ani ze sobą, ani z życiem.

Mówimy tu o życiu prywatnym, ale takie osoby spotykamy też często w naszej pracy. Koleżanka czy kolega nie mówią na przykład, że czegoś nie zrobią, ale robią to bardzo powoli, wzdychając i narzekając na to, jak są umęczeni.
Albo ostatecznie nie robią, ale mówią, że bardzo się starali i że to przez innych im się nie udało. Z utrudniającym nam życie, wiecznie narzekającym partnerem możesz się rozstać, z takim współpracownikiem często jesteś zmuszona pracować. Co robić? Najlepiej po prostu nie grać w jego grę. Bo jeśli w to wchodzimy, to znaczy, że jesteśmy tak samo uwikłani. Ktoś ci mówi: „To przez ciebie”, odpowiedz: „Może to dla ciebie wygodniejsza wersja, ale to nieprawda. Ja się z tym nie zgadzam”. Wiele zależy też od szefa, jak on reaguje. Są tacy szefowie czy szefowe, którzy lubią mieć skłócony zespół.

Jeszcze na chwilę wrócę do relacji miłosnych, bo chciałam podkreślić, że długo można się nawet nie orientować, że partner gra w jakąś manipulacyjną grę. Zwłaszcza jeśli nie znamy takich zachowań ze swojego domu czy najbliższego otoczenia. Wtedy na przykład publicznie wyrażanie poczucia winy czy poczucia gorszości bierzemy za dobrą monetę. Chcemy pomóc bliskiej osobie, ukoić ją, pocieszyć. Będziemy mówić o niej lepiej, niż to byłoby właściwe, i będziemy dziwić się, że on czy ona nie robią się wcale od tego szczęśliwsi…

Z powodu skrzywienia z dzieciństwa długo miałam tendencję do pomagania moim partnerom. Ale odkąd zaczęłam się uczyć siebie oraz psychologii, zaczęłam dowiadywać się, w co ludzie pogrywają, w co próbują mnie wpuszczać. I coraz łatwiej było mi mówić: „Nie”. „Nie, tego nie zrobię”, „Nie, to zrobię po swojemu” albo: „Proszę bardzo, możesz myśleć o mnie, że jestem nieczuła, ale taka jestem i uważam to w dodatku za moje prawo”. A kiedy on mówił: „Ale ty jesteś podła”, to słyszał: „Ty nawet nie wiesz, jaka ja potrafię być podła. Może ci się nie opłacać mnie nawet zaczepiać”.

To nie jest gra, tylko antygra!
Przyznanie racji często rozbraja cały ładunek złości i agresji wymierzony w ciebie. „Uważasz, że jestem podła? Jestem, i co teraz? Jesteś nieszczęśliwy? No jesteś, tylko co z tym zrobisz?”.

Czy nasi bliscy mogą sobie nie zdawać sprawy z tego, w co z nami pogrywają?
Mogą bardzo chcieć nie zdawać sobie z tego sprawy. Co więcej, nigdy nie wiesz, jak zareagują, kiedy nazwiesz to, co robią, wprost. Jeden usłyszy i się przejmie, drugi usłyszy i zapomni, jeszcze inny zacznie się zastanawiać, jak to przerobić i wykorzystać przeciwko tobie, żeby ci udowodnić, że to jednak ty nie jesteś w porządku. Powiedziałabym, że zależy to od poziomu zaburzenia lub od poziomu motywacji do bycia zdrowym.

Co jest w tym wszystkim najważniejsze? Jeśli miałabyś doradzić partnerowi, dziecku czy współpracownikowi takiej osoby – w czym powinni się osadzić?
Przede wszystkim zobaczyć, jak zachowanie tej drugiej osoby na nich wpływa. Czy wytrąca z równowagi, oburza, rani? Potem sprawdzić, jak to znoszą i co z tym mogą zrobić.

Ja, kiedy zdaję sobie sprawę, że nie potrafię czegoś w danym momencie odpuścić, pytam siebie, co musi się stać, by ta sytuacja była dla mnie bardziej znośna. Czasem oznacza to znalezienie odpowiedzi na kolejne pytanie: Co i jak mogę powiedzieć albo co zrobić, by sobie ulżyć? Rozbiłam kiedyś – talerzyk po talerzyku – serwis byłej żony mojego faceta. I wiesz, że bardzo mi to pomogło?

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (Wyd. Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze