1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. O dobrym i złym milczeniu rozmawiamy z psycholożką Katarzyną Miller

O dobrym i złym milczeniu rozmawiamy z psycholożką Katarzyną Miller

Katarzyna Miller (Fot. Paweł Wodzyński/BEW Photo)
Katarzyna Miller (Fot. Paweł Wodzyński/BEW Photo)
Bywa jak wytchnienie. Potrafi utwierdzić w poczuciu wzajemnego zrozumienia i serdeczności. Ale pod pozornie spokojną taflą mogą kryć się także prawdziwe morskie potwory. Lęk przed odrzuceniem, złość, uraza…

Wyznam ci, że od pewnego czasu milczenie jest dla mnie bardzo cennym doświadczeniem, a nawet wartością. Lubię pomilczeć sobie w czyimś życzliwym towarzystwie – mam w ogóle przekonanie, że za dużo mówimy, a za rzadko milczymy – lubię też oglądać w filmach postaci, które niewiele mówią, ale za to dużo robią. Tymczasem kiedy poczytałam różne komentarze w Internecie, zauważyłam, że ludzie opisują milczenie raczej jako coś negatywnego, jako odgrodzenie się, wrogość. Czy powiedziałabyś, że milczenie to zawsze brak kontaktu?
Powiedziałabym, że milczenie nierówne milczeniu. Że milczenie to niekoniecznie cisza, ale też cisza nierówna ciszy. I choć zgodzę się z tobą, że milczenie jest wartością, to już nieumiejętność mówienia – wartością nie jest. Ludzie milczą nie tylko z potrzeby ciszy czy głębszego, duchowego przeżycia, ale też z niepewności, nieśmiałości, z ustawienia się w gorszej pozycji niż inni, z nieoswojenia, z obawy, że nie mają nic do powiedzenia. Albo z wielkiego, dojmującego doznania, że przeżywają coś bardzo emocjonalnego, czego jeszcze nie potrafią objąć rozumiem.

Są takie rodzaje milczenia, które wcale nie uwalniają, a męczą, zwłaszcza osobę, która nie może się wypowiedzieć i ze stresu zapomina o wszystkim, co wie, że wspomnę milczenie na ważnym egzaminie [śmiech].

Wtedy milczenie jest nie tylko źle odbierane, ale też źle oceniane.
Niedobrze jest też odbierane milczenie osób, które zawsze unikają zabierania głosu, z zasady nie chcą uczestniczyć w rozmowach. Ale jest też milczenie, które zalega wtedy, kiedy dzieje się tyle w rzeczy, wspólnie przeżywanych i rozumianych, że słowa są zbędne. Takie milczenie to prawdziwy dar i niezły sprawdzian bliskości. Bardzo ważne jest też, by milczeć, kiedy inni mówią ważne rzeczy. To jest kwestia nie tylko elegancji czy dobrego wychowania, ale też szacunku do opowieści drugiej osoby.

Na początku, kiedy ludzie się jeszcze nie znają, zwykle milczą, i to jest zupełnie naturalne, wręcz instynktowne, obserwuję to choćby na grupach terapeutycznych, na zasadzie: „Nie będę się pierwsza wyrywać”, „Najpierw się porozglądam, upewnię, zorientuję w sytuacji”. Ale są też tacy, którzy gadają dużo, i to od razu, po części dlatego, żeby w jakiś sposób zagadać ciszę, a po części dlatego, by jakoś się pokazać, przedstawić, także zapoznać.

Bo kiedy coś obserwujemy i badamy, to zwykle milczymy; odezwanie się jest już interakcją, włączeniem się do relacji. Takiego rozważnego, ostrożnego milczenia też jestem fanką. Czasem w zdenerwowaniu czy z chęci, by rozładować sytuację, pleciemy trzy po trzy, zwykle potem tego żałując.
Mówienie, podobnie jak milczenie, może być gestem zarówno odwagi, jak i strachu czy niepewności. Są ludzie, którzy są świadomi tego, że milczeniem robią sobie przestrzeń. Ale są i tacy, którzy wiedzą, że milczeniem robią większe wrażenie, bo są wtedy dla innych bardziej ciekawi. Milczenie może być świadomym odseparowaniem się od kogoś, z kim nie chcemy mieć do czynienia, albo obroną przed czyimś atakiem. Milczenie pozwala nam zachować godność, okazać szacunek i respekt, ale też potrafi być formą wywyższania się nad innymi, okrutnej pogardy. Jak widać, nie mówiąc, mówimy bardzo dużo rzeczy…

Są takie chwile, dni lub okresy, kiedy po prostu nie chce nam się mówić. Nie ma w tym ani chęci odgrodzenia się, ani ataku, ani urazy, prędzej jest potrzeba wyciszenia, odpoczynku, spokoju. I jeśli ktoś potrafi to nasze milczenie uszanować, samemu nas nie zagadując czy nie zmuszając do reakcji – to jest to dla mnie oznaka wielkiej bliskości i prawdziwego kontaktu. Nawiązuję do twojego pierwszego pytania.

Milczenie można wspólnie wynegocjować, powiedzieć: „A może sobie tak posiedźmy i nic nie mówmy?”. Albo: „Mam ochotę z tobą pobyć, ale bez rozmawiania”.

No właśnie, są sytuacje, w których słowa bywają zbędne i niepotrzebne – albo dlatego, że wszystko już zostało powiedziane, albo dlatego, że mówimy to sobie inaczej: spojrzeniem, dotykiem.
Masz tu na myśli sytuacje, które mogą być związane z przyjaźnią czy inną intymną relacją, ale które mogą być też związane z bliskością erotyczną.

Ja lubię zwłaszcza takie momenty na początku romantycznej znajomości, kiedy ktoś nas tak zainteresuje, że praktycznie zamieramy. Oboje wyczuwamy, że mamy się ku sobie, jednak nic z tym na razie nie robimy. To jest tak magiczna, tak wyjątkowa chwila, że nazwanie jej, wyciągnięcie na wierzch – mogłoby wszystko popsuć. Czasem potrzebujemy mieć pewne rzeczy określone, a czasem nie. Jest wtedy jakby więcej możliwości, więcej przestrzeni, więcej wolności. To trochę jak w tańcu. A po co gadać w tańcu?!

Choć jak widzimy w filmach z epoki, bohaterowie romansów właśnie w tańcu mają sobie zwykle najwięcej do powiedzenia.
A no bo kiedyś taniec był praktycznie jedyną sytuacją, w której dwoje zakochanych, a niezwiązanych węzłem małżeńskim mogło ze sobą tak blisko pobyć. Co cudownie widać na przykład w naszych ukochanych „Bridgertonach”.

Pamiętasz ten stary dowcip o chłopcu, który tak długo nie mówił, że jego rodzice myśleli, że jest niemową, aż nagle podczas obiadu spytał: „A gdzie jest kompot?”…
Na co rodzice zdziwieni: „Synku, to ty mówisz?! Dlaczego wcześniej się nie odzywałeś?”, „No bo zawsze był”. Pewnie, że go pamiętam, dość zabawnie pokazuje, że niektórzy wypowiadają słowa tylko wtedy, gdy są naprawdę niezbędne.

O taką niezbędność słów nawet nie apeluję, tylko o to, by ważnych rzeczy nie zagadywać, nie tonąć w bezsensownej paplaninie. Czasem ktoś mówi, mówi i mówi, a ty spokojnie mogłabyś się wyłączyć, bo on i tak nie mówi do ciebie, tylko do siebie albo o sobie…

Od razu mam w oczach i w uszach szereg przykładów osób dotkniętych logoreą, czyli rozwolnieniem w gadaniu. Nie są w stanie zauważyć, że nie dopuszczają ciebie do głosu, ale też ty nie jesteś już w stanie skupić się na tym, o czym mówią, bo jest tego za dużo. Oni tego nie widzą, nie słyszą, bo oni MUSZĄ. To bierze się oczywiście z dużego napięcia i z rozmaitych nierozwiązanych problemów, jakie mają w sobie, ale dla interlokutora to koszmarne przeżycie. Takie osoby to wampiry energetyczne.

Mówienie też nie musi służyć komunikacji, czasem jest tylko pozorem kontaktu, czasem zagadywaniem stresu, czasem popisywaniem się, a czasem bawieniem towarzystwa…
Ja to bawienie towarzystwa osobiście bardzo cenię. Oczywiście są osoby, które innych zamęczają, ale są też takie, które towarzystwu są niezbędne. Znałam kiedyś mężczyznę, który potrafił tak wspaniale opowiadać dowcipy, że po półgodzinie każdy czuł się lepiej w jego obecności. Nic tylko brać i dzielić się tą radością.

Już kiedyś o tym mówiłyśmy, ale ja nie mam też nic przeciwko tzw. small talkom, jeśli tylko są przejawem życzliwości i zainteresowania drugą osobą. Pozwalają choćby dwóm nieznajomym osobom siedzącym po przeciwnych stronach stołu na proszonej kolacji spędzić ze sobą miło czas.

Zgadzam się i też uważam, że to wielka sztuka prowadzić miłą, niezobowiązującą konwersację. Trzeba by chyba znaleźć inne określenie na rozmowy o niczym, może empty talk lub dull talk, czyli pusta lub nudna gadka? Bo mała gadka nie jest wcale taka zła.

Poza tym jeśli ci się z kimś miło rozmawia, to prawdopodobnie będzie ci się z nim też miło milczało. Dobre milczenie wymaga bowiem poczucia bezpieczeństwa. Czyli takiej pewności, że nikt się za to nie obrazi, ale też że nie będzie wyczekiwał ani oczekiwał niczego potem. To rodzaj bardzo naturalnego stanu bycia, na zasadzie „nic nie muszę”, którego niektórzy muszą się dopiero nauczyć, bo go nie znają. Prawdziwie milczeć możesz wtedy, kiedy masz spokój i ciszę w sobie.

I takie milczenie w czyjejś czy własnej obecności bardzo sobie cenię, natomiast milczenie w towarzystwie, a zwłaszcza wśród osób, które są nowe czy nieobeznane z sytuacją – jest dla mnie szczytem niegrzeczności, czasem nawet przejawem okrucieństwa.
Wtedy milczenie znaczy: „Nie chce mi się tracić na ciebie czasu i energii, nie obchodzisz mnie, nie istniejesz”. Jest lekceważące, karzące i, tak jak mówisz, bardzo niegrzeczne.

Przypominają mi się dwie lub trzy sytuacje, w których tak się czułam. Dwie były związane z kobietami, jedna z mężczyzną, w dodatku były to bardzo znane osoby, które moim zdaniem w sposób bardzo nieładny ignorowały mnie w towarzystwie. Ja sobie oczywiście dawałam świetnie radę, bo rozmawiałam z kimś innym, ale czułam z ich strony komunikat w rodzaju: „Nie jesteś godna, żebyśmy się z tobą nawet przywitali”. Wprawdzie nie przepadałam za nimi już wcześniej, ale to ich zachowanie tylko mnie utwierdziło w tym, że serdecznych relacji między nami nie będzie. W moim odczuciu była to nie tylko niegrzeczność, ale – powiedziałabym nawet – małostkowość, bo przecież wystarczyłoby parę słów, a to o tym, że grzybki są pyszne albo kurtuazyjne: „A może podać…”, nie musieliśmy spędzać ze sobą czasu. Tacy ludzie to po prostu buce.

Ja kiedyś przez cały wieczór siedziałam obok pary, która ostentacyjnie się do mnie nie odzywała. Czy zwykłe „dzień dobry” tak dużo nas kosztuje?

To jest właśnie przykład na milczenie wrogie; milczenie, które jest walką i pokazem siły. Choć pewnie większość z nas mogłaby wymienić z łatwością osoby, które tak nam zaszły za skórę, że też nie chcielibyśmy się do nich odezwać. Temat urazowości czy różnych strategii bezkrwawej walki z innymi to już osobna kwestia, o której chętnie kiedyś porozmawiam, jeśli będziesz miała ochotę.

Z przyjemnością! A wracając do wrogiego milczenia, to obie mówimy jednak o sytuacjach, w których spotyka nas ono od osób, na których nam raczej nie zależy. Co jeśli uparcie milczy ktoś nam drogi i bliski? Partner, przyjaciel czy rodzic?
W tej materii też mam sporo przykładów, choćby z grup warsztatowych. Jedna dziewczyna była zakochana w starszym od siebie chłopaku, który nie podobał się jej mamie. Zabroniła się jej z nim spotykać, a kiedy dziewczyna nie posłuchała, matka nie odzywała się do niej przez pół roku. Wyobrażasz to sobie? Sam pomysł takiej kary, ale też siłę złości czy obrazy na swoje dziecko? Bardzo współczułam tej dziewczynie i współczuję wszystkim dzieciom, które doświadczają takiej wrogości od swoich rodziców.

Dzieci doświadczające karania milczeniem uczą się, że tak można, a potem jako dorośli robią to swoim partnerom czy dzieciom. Albo odwrotnie – reagują na to wręcz histerycznie. Czytałam o przypadku pary, w której kiedy ona się coraz bardziej rozkręcała, on w odpowiedzi coraz bardziej milknął, co doprowadzało ją do jeszcze większej furii. W końcu oboje trafili na terapię.
Można powiedzieć, że oboje siebie prowokowali – ona jego swoją złością, on ją swoim milczeniem.

Podczas terapii ona wyznała, że nie mogła znieść jego milczenia, bo w jej domu tak właśnie karali się nawzajem rodzice. Z kolei on milczał, bo nie wiedział, jak powstrzymać nadchodzący huragan, więc się przed nim chronił, czego też nauczył się w dzieciństwie.
Czyli podświadomie świetnie się dobrali, by ciągnąć dalej swoje wątki. Każde z nich „leciało” swoimi przyzwyczajeniami i każde interpretowało to, co robi drugie, jako coś wymierzonemu przeciwko sobie. Bardzo dobrze, że trafili na terapię, bo w takim zakleszczeniu mogliby trwać latami, cierpiąc przy tym ogromnie. I tak doszłyśmy do ważnego wniosku, że dobre milczenie jest związane z porozumieniem.

Bo tak jak powiedziałaś na początku, milczenie nierówne milczeniu. Jeśli milczycie, ale jednocześnie utrzymujecie na przykład kontakt wzrokowy, dotykacie się albo po prostu wiecie, że między wami dzieje się dobrze – to nie można mówić o karaniu drugiej osoby czy jej unikaniu. Wszystko zależy od kontekstu.
Para, która się dobrze zna, i nie mówię tu tylko o relacjach romantycznych, może bez słowa robić dla siebie nawzajem różne miłe rzeczy. Czyli wracają skądś zmęczeni, jedno od razu pada na kanapę, a drugie idzie do kuchni, a po chwili przynosi dwie herbaty w kubku. A przecież na nic się wcześniej nie umawiali. To mówi: „Znam cię, wiem, co jest ci potrzebne, nie musisz mnie nawet prosić, zrobię to z ochotą”. Cudowne to jest!

Czy jeśli ktoś źle znosi ciszę – zarówno w bliskich relacjach, jak i towarzyskich – to dlatego, że ma za sobą doświadczenie wrogiego milczenia?
Na pewno ma na swoim koncie doświadczenie odrzucenia i bardzo się tego boi. Więc za każdym razem, gdy zapada cisza, interpretuje to w taki właśnie sposób: „Nie chcą mnie, czymś im się naraziłem, rozgniewałem ich”. Nie umie sobie nawet wyobrazić, że to może być spowodowane czymś innym.

Takie osoby – nieznoszące ciszy, chcące ją zagłuszyć albo paplaniną, albo innymi dźwiękami, czasem nawet nieprzyjemnymi – noszą w sobie duży niepokój, ale też napięcie, lęk i być może uczucia, których nie chcą uzewnętrznić.

Co bardziej rani: słowa czy ich brak?
Ranić może zarówno jedno, jak i drugie, poza tym nas zwykle rani to, co ma w sobie albo intencję zranienia, albo intencję przyjęcia rany. Osoby urazowe, czyli te, które nie interpretują świata inaczej niż przez swoją krzywdę, każdej rzeczy, która jest dla nich trudna, nadadzą taką interpretację, że się je krzywdzi.

Milczenie może wiązać się z chęcią skrycia jakiejś tajemnicy, ochronienia siebie lub innych, ale też nieporuszania przykrych czy problematycznych tematów. Na zasadzie: „U nas w domu o tym się nie mówi”.
Wtedy jest to milczenie wymuszone, narzucone z góry, bardzo męczące dla osób, które takim zakazem są objęte.

Wprawdzie po czasie najczęściej żałujemy tego, że pewnych słów nie powstrzymaliśmy, że za dużo powiedzieliśmy, ale czy pamiętasz takie momenty, kiedy żałowałaś, że właśnie milczałaś, że się nie odezwałaś?
Pewnie, zdarzało się, że milczałam z niepewności, ze strachu, z tego, że bałam się ewentualnych konsekwencji. Ale mam też na swoim koncie doświadczenie dumy z tego, że czegoś nie powiedziałam, bo z pewnością by to kogoś zraniło, a w najlepszym razie niczego nie zmieniło. To jest bardzo zagmatwana materia. Z jednej strony my, psychologowie czy dziennikarze, mówimy innym coś bardzo ważnego: „zabieraj głos, mów, co myślisz”, a z drugiej – nie możesz przecież mówić, co myślisz, za każdym razem i nie możesz tego mówić do wszystkich. Umiejętność życia wymaga jednak uczenia się odróżniania kontekstów i sytuacji, tego, do kogo i gdzie mówimy.

W jednej z grup mamy uczestniczkę, którą bardzo cenimy za to, że jest prawdziwa i nazywa rzeczy po imieniu, ale zdarza się, że robi to za mocno i za często, co sprawia, że inna osoba zaczęła się jej obawiać. Rozmawiałyśmy o tym, bo to z kolei obudziło w niej dawne zranienia – w przeszłości nieraz obrywała po głowie za to, że mówiła o czymś wprost. Zaczęłyśmy pracować nad tym, by nauczyła się mówić trudne rzeczy w bardziej wyważony sposób, bo wtedy jest większa szansa, by zostały przyjęte nie jako atak, krytyka czy odrzucenie, tylko jako cenna informacja. Prawda nie musi walić w ludzi młotem. Niektórymi, owszem, trzeba potrząsnąć, ale do innych trafimy lepiej szeptem.

Anthony de Mello, którego bardzo lubisz, powiedział kiedyś, że świat byłby całkiem inny, gdyby ludzie nauczyli się siedzieć i milczeć.
Mówił też: „Jeśli kochasz prawdę, bądź miłośnikiem milczenia”. Ćwiczmy się zatem w tej sztuce, kochani. Nie bez przyczyny wszystkie praktyki, które uczą podstawowych umiejętności interpersonalnych, ale też intrapersonalnych, zwierają w sobie praktykę milczenia i przebywania w ciszy. Sama uczestniczyłam jakiś czas temu na tygodniowym warsztacie, podczas którego byliśmy w dużej grupie i cały czas ze sobą w kontakcie, a jednocześnie odbywało się to bez słów. Niezwykłe uczucie! Oczywiście na początku trzeba było w sobie coś przezwyciężyć, przekroczyć, trzeba też było się trochę bardziej pilnować, ale potem… było po prostu bosko. Po tygodniu czułam się, jakbym właśnie wyszła z ożywczej kąpieli, z bardzo, bardzo czystej wody.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze