1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Sandwich generation. O problemie wypalenia opieką rozmawiamy z prof. dr hab. Barbarą Józefik

Sandwich generation. O problemie wypalenia opieką rozmawiamy z prof. dr hab. Barbarą Józefik

Kobietom z sandwich generation często towarzyszy uczucie wypalenia. (Fot. iStock)
Kobietom z sandwich generation często towarzyszy uczucie wypalenia. (Fot. iStock)
Z jednej strony zmęczenie, brak czasu dla siebie i dolegliwości psychosomatyczne, z drugiej poczucie winy i nieumiejętność proszenia o pomoc. Jednoczesna opieka nad starzejącymi się rodzicami i dorastającymi dziećmi dziś obciąża bardziej niż kiedyś. Sandwich generation - definicja pokolenia. Co to znaczy? Jak sobie z tym radzić – radzi prof. dr hab. Barbara Józefik.

Termin „sandwich generation” wprowadziła w 1981 roku pracownica społeczna Dorothy Miller do opisania grupy ludzi, głównie kobiet, którzy wspierają zarówno starzejących się rodziców, jak i dorastające dzieci. Czują więc silną presję z dwóch stron. Mam wrażenie, że ostatnio coraz częściej mówi się o tym, jaka to trudna sytuacja. Ale też chyba obiektywnie coraz ciężej się w niej odnaleźć. Weźmy chociażby COVID-19, który przyczynił się do pogorszenia zdrowia psychicznego i somatycznego. Nasi podopieczni i my same jesteśmy w gorszym stanie.
Zgadzam się, COVID-19 spowodował wzrost poczucia zagrożenia u wielu osób. Wywołał długotrwały stres, który dotyczył różnych obszarów życia. Można powiedzieć, że był to „stres wielopłaszczyznowy”. Musieliśmy się mobilizować przez długi czas, więc nasze zasoby uległy wyczerpaniu. Nie mieliśmy czasu na regenerację, bo rozpoczęła się wojna w Ukrainie, z którą też wiąże się wielka niepewność.

Człowiekowi łatwiej dźwigać osobiste ciężary, gdy ma poczucie, że jest jakaś perspektywa, że, patrząc globalnie, sprawy idą w dobrym kierunku. Bardzo ważne jest, by móc spojrzeć z nadzieją w przyszłość, gdy uda się oderwać od bieżących problemów. My tego nie mieliśmy. Stanęliśmy przed kolejnymi wyzwaniami. Przede wszystkim etycznymi. Część naszej energii poszła w kierunku pomagania Ukraińcom. Ci, którzy tego nie robili, często czuli z tego powodu dyskomfort. Tych więc pól, które wymagały inwestycji czasu i energii, przybyło. Ale to nie jedyny powód, dla którego dziś wyzwania związane z przynależnością do pokolenia kanapkowego są większe i być może rzeczywiście częściej się o nich rozmawia.

Jakie są inne powody?
Wydłużenie życia oraz późniejsze macierzyństwo. Nasi rodzice dłużej żyją i gdy wchodzą w wiek, w którym potrzebują pomocy, my często mamy jeszcze dzieci pod opieką, bo później zakładamy rodzinę. Zresztą nawet wtedy, gdy one są już na progu dorosłości, też nierzadko wymagają jakiejś inwestycji ze strony rodziców: finansowej czy w postaci pomocy w opiece nad ich dziećmi.

Poza tym dzisiejsze młode pokolenie nie chce tak szybko jak poprzednie opuszczać domu rodzinnego i usamodzielniać się.
To prawda. Współcześnie rodzice kładą bardzo duży nacisk na edukację, komfort życia dzieci, często chcą im stworzyć możliwości, których sami nie mieli. Mogą w ten sposób nieświadomie przywiązywać je do siebie, utrudniać im usamodzielnianie się. To także jest źródłem obciążenia dla pokolenia, o którym mówimy.

Kolejna przyczyna to zmiany w strukturze życia rodzinnego. Przez dziesięciolecia uważaliśmy, że rodzina nuklearna to model optymalny, bo jeśli dom zamieszkują tylko rodzice i dzieci, to nie ma ingerowania starszego pokolenia w małżeństwo i wychowanie potomstwa. Prościej ustalić wspólne reguły i jest mniej konfliktów. To oczywiście prawda. Jednak żyjąc w wielopokoleniowej rodzinie, łatwiej zyskać wsparcie w trudnych sytuacjach. Kiedy dzieci wychowywały się z dziadkami, mogły być częściowo włączane w opiekę nad nimi. Poza tym kilkadziesiąt lat temu nawet jeśli rodzice z dziećmi mieszkali osobno, to często w niewielkiej odległości od innych członków rodziny. W pobliżu żyli wujkowie, ciocie czy dalsi krewni, których można było poprosić o pomoc.

Wzrasta też liczba samodzielnych matek. A ponieważ w naszym społeczeństwie wciąż oczekuje się, że to przede wszystkim kobiety będą się opiekować rodzicami, obciążenie też rośnie.
Z badań, które przeprowadziłyśmy z doc. Bernadettą Janusz w środowisku psychoterapeutów, wynika, że mit matki Polki nadal jest głęboko zakorzeniony. Przekaz transgeneracyjny, że poświęcenie jest naszym obowiązkiem, czymś, co nas kształtuje i stanowi część definicji kobiecości – jest bardzo silny. W rodzinach pochodzenia młodszych psychoterapeutów te przekazy były wprawdzie trochę słabsze niż w rodzinach pochodzenia starszych psychoterapeutów, ale nadal mocne. Zdumiewająco niewiele osób – tylko 12,5 proc. – mówiło o tym, że w rodzinie pochodzenia promowało się partnerstwo w kontekście równości praw i obowiązków.

Jednocześnie kobiety stały się bardziej świadome i nastawione na indywidualny rozwój. W ciągu ostatnich 20 lat widać to w Polsce wyraźnie. Do kobiet kierowana jest duża oferta dotycząca właśnie samorozwoju, autonomii i dbania o siebie. Uświadamia się im ich potrzeby, ale też je rozbudza. Kiedy potem zderzają się z ograniczeniami, a niewątpliwie opieka nad dziećmi i starszym pokoleniem się z nimi wiąże – pojawia się silny konflikt.

Jakie uczucia towarzyszą kobietom z sandwich generation? Co im najbardziej doskwiera?
Bardzo częste jest uczucie wypalenia. W pewnym momencie kobieta czuje, że już dłużej nie jest w stanie opiekować się rodzicem lub rodzicami. Chce, żeby to się wreszcie skończyło. To są bardzo trudne uczucia. Z perspektywy psychologicznej – całkowicie zrozumiałe, natomiast dla tych kobiet trudne do zaakceptowania. Budzi się w nich poczucie winy. Myślą: „Może coś jest ze mną nie w porządku, jeśli nie mogę się w tym odnaleźć”, „Jestem złą córką, bo nie chcę się poświęcać”, „Kocham moich rodziców, a jednocześnie marzę o tym, żeby ktoś inny się nimi zajął, żeby ich nie odwiedzać przez kilka miesięcy”. Nie wiedzą, jak to w sobie pogodzić. Często mają objawy depresyjne, przeżywają poczucie winy, mają dolegliwości psychosomatyczne. Długotrwały stres osłabia system autoimmunologiczny, więc ich zdrowie somatyczne się pogarsza. Często się skarżą: „Sama mam problemy kardiologiczne, sama mam problemy z kręgosłupem, ale nie mam czasu się tym zająć”. Mówią, że nie mają przestrzeni na własne życie. Czasem stwierdzają z żalem: „Myślałam, że jak dzieci będą trochę starsze, wreszcie znajdę przestrzeń dla siebie”.

Co mogą zrobić w tej sytuacji?
Zapraszać do pomocy, oczekiwać jej, negocjować ją i egzekwować. Od rodzeństwa, w tym głównie braci, ale też partnerów, bo często mężczyźni czują się z niej zwolnieni. Chodzi o to, by inni zaczęli w pełni uczestniczyć w opiece nad rodzicami i dziećmi. W rodzinie bywa tak, że jest kilkoro dzieci, a tylko jedno zostaje wydelegowane do opieki nad starszymi rodzicami, bo najbliżej nich mieszka. Naturalnie miejsce zamieszkania jest tu istotnym czynnikiem, ale przecież ci, którzy są daleko, mogą pomagać finansowo, choćby pokryć koszty opiekunki.

Tylko jak przeforsować nowe rozwiązania? Jeśli zawsze to my dźwigałyśmy cały ciężar opieki, a pozostałym było z tym wygodnie, może być trudno to zmienić.
Myślę, że pierwszy etap to uświadomienie sobie, że w rodzinie był przekaz transgeneracyjny „poświęcenie to wielka wartość”. Dobrze jest też zastanowić się, co dokładnie ono dla nas oznacza. Czy dzięki niemu czuję się najlepszym dzieckiem swoich rodziców? Uważam, że to jedyny powód, dla którego zasługuję na uznanie? Może słowa: „Jak ci ciężko! Jaka ty jesteś dzielna” są dla mnie bardzo gratyfikujące? Dostrzeżenie tego, co stoi za naszym poświęceniem i przyznanie: „Nie radzę sobie, potrzebuję pomocy” – to wstęp do zmiany.

Może trzeba postawić sobie ultimatum, spojrzeć prawdzie w oczy: „Jeśli nie zorganizuję pomocy, to za rok będę leżeć w szpitalu, bo nie mam czasu zadbać o serce”?
Niestety, podjęcie świadomego racjonalnego wyboru nie zawsze jest możliwe. Możemy mieć wdrukowane w dzieciństwie poczucie winy, i z tego powodu, jeśli zatrudnimy opiekunkę do całodziennej opieki nad mamą, nie będziemy w stanie tego w pełni zaakceptować. Poza tym rezygnacja z tej gratyfikacji, jaką mamy z poświęcania się, też bywa trudna. Czasami dopiero przeżyty poważny kryzys zdrowotny jest w stanie wymusić na nas jakąś zmianę. Czasem może pomóc rozmowa z kimś z zewnątrz.

Z psychoterapeutą?
Też, albo nawet psychiatrą, jeśli obserwujemy u siebie objawy depresyjne. Ale myślę także o osobach, które miały podobne doświadczenia do naszych. Pamiętam pacjentkę, która czuła się jak w potrzasku, bo sama opiekowała się dwójką starzejących się rodziców. Jej rodzeństwo mieszkało za granicą, a rodzice nie zgadzali się na zatrudnienie opiekunki, która pomagałaby im w codziennych czynnościach, jak przygotowywanie posiłków czy kąpiel. Momentem zwrotnym była rozmowa tej pacjentki z inną osobą, która była kiedyś w takiej samej sytuacji. Dowiedziała się od niej, że starsze osoby zwykle nie chcą się godzić na wizyty opiekunki, ale gdy już ją poznają, bardzo często są z tego rozwiązania zadowolone. Idąc za jej radą, moja pacjentka pewnego dnia przyszła do rodziców razem z opiekunką. Ponieważ była to miła, pogodna osoba, a starsi państwo – dobrze wychowani, pierwsze spotkanie przebiegło w dobrej atmosferze. Wszyscy szybko się polubili i potem był problem, gdy opiekunka z osobistych powodów miała być nieobecna przez kilka dni. Pieniądze na jej wynagrodzenie przesyłało mieszkające za granicą rodzeństwo. Moja pacjentka mówiła, że to uratowało jej życie.

Z kolei moja znajoma, która opiekowała się chorą na alzheimera mamą, mówiła, że zbawienne było dla niej uczestnictwo w grupie wsparcia.
Tyle że o grupy wsparcia dla osób, które mają pod opieką starzejących się rodziców, jest dużo trudniej. Natomiast jeśli taką się znajdzie, to na pewno warto do niej dołączyć. Największą wartością takich grup jest to, że ludzie dzielą się własnym doświadczeniem, bo rady osób, które nigdy nie były w takiej sytuacji, są często abstrakcyjne.

Ta znajoma była jedyną spośród moich opiekujących się rodzicami koleżanek, która nie usłyszała od nikogo krytyki. Nikt nie powiedział jej, że powinna zamieszkać z mamą, a nie wynajmować opiekunkę na całą dobę. Inne dziewczyny, które podjęły podobne decyzje, nie miały tyle szczęścia.
Może w niej były determinacja i przekonanie, że to, co robi, jest słuszne, więc dzieliła się swoim doświadczeniem i mówiła o swoich decyzjach w sposób, który nie zapraszał do komentowania, a z pytaniami zwracała się do grupy wsparcia? Jest ryzyko, że jeśli będziemy dzielić się wątpliwościami z osobami, które nie mają doświadczeń w opiece nad rodzicami, to nie dostaniemy wzmocnienia, nie usłyszymy: „Jeśli podjęłaś taką decyzję, to znaczy, że taka właśnie decyzja musiała zostać podjęta, tak czułaś i to jest sensowne”, tylko zostaniemy skrytykowane i wpędzone w poczucie winy. Zwłaszcza jeśli to będzie dotyczyć przeniesienia rodziców do domu opieki, co w Polsce jest synonimem odrzucenia i porzucenia.

Ja osobiście nie mam żadnych wątpliwości, że nie powinno się zostawać samemu w sytuacji, gdy starzejący się rodzice wymagają naszej opieki.

No tak, tylko co zrobić, jeśli proces włączania innych jakoś nam jednak nie wychodzi?
Spróbujmy małymi krokami, na przykład zaproponujmy bratu, by pojechał do rodziców z nami, mężowi, by coś im zawiózł, włączmy domowników w podjęcie decyzji dotyczącej porządków w mieszkaniu rodziców, pytając: „Sprzątamy sami czy kogoś zatrudniamy?”.
Część osób, którym się nie przelewa, może mieć opór przed płaceniem komuś za opiekę, zrobienie zakupów czy porządków. Mogą uważać, że to się nie opłaca. Mogą myśleć, że pieniądze lepiej przeznaczyć na coś, czego same nie mogą zrobić.
Tyle że takie wydatki bardzo się opłacają. Każdej ze stron. Warto spojrzeć na tę sytuację z perspektywy innych osób. Jeśli rodzice są wrażliwi i mają pełną świadomość tego, co się dzieje, to widząc, jak córka się zaharowuje, mogą mieć ogromne poczucie winy. Od wielu starszych osób słyszałam, że wolałyby szybciej umrzeć, niż być dla bliskich ciężarem. Często lepiej jest też, by czynności pielęgnacyjne wykonywały obce osoby. Dla ojca fakt, że córka miałaby pomagać mu w kąpieli może być wręcz nie do zaakceptowania.

W naszej rozmowie dzieci występują przede wszystkim jako jedna z części kanapki, która nas przyciska, ale przecież one też mogą nas odciążyć. Niektórzy uważają, że nie powinno się oczekiwać od nich pomocy w opiece nad dziadkami, zwłaszcza jeśli same nie są w najlepszej formie psychicznej, mają dużo obowiązków w szkole i zajęć dodatkowych. Ale przecież pomaganie innym podnosi dobrostan.
Oczywiście! Dzieci mogą zrobić zakupy, posiedzieć i porozmawiać albo przeczytać dziadkom gazetę. Pomysł izolowania dzieci uważam w tym przypadku za nieuzasadniony. Były już, także w psychologii, podobne pomysły, jak choćby bezstresowe wychowanie, ale już dawno zostały skompromitowane. Dziś wiemy, że ważną częścią wchodzenia w dorosłość jest podejmowanie zadań, które wymagają odpowiedzialności, dają wpływ i poczucie sprawstwa, więc nastolatki, pomagając dziadkom, mogą zyskać poczucie sensu. Pamiętajmy, że dzieci też muszą dotknąć realiów życia.

Prof. dr hab. Barbara Józefik, psycholożka i psychoterapeutka. Kieruje Pracownią Psychologii i Psychoterapii Systemowej oraz Ambulatorium Terapii Rodzin w Klinice Psychiatrii i Psychoterapii Dzieci i Młodzieży UJ w Krakowie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze