1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Media społecznościowe – źródło rosnącej frustracji. Jak radzić sobie ze stresem portalowym? Rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

Media społecznościowe – źródło rosnącej frustracji. Jak radzić sobie ze stresem portalowym? Rozmawiamy z Wojciechem Eichelbergerem

(Ilustracja: Paweł Jońca)
(Ilustracja: Paweł Jońca)
Odporności psychoimmunologicznej, czyli naszemu zdrowiu, zagraża także to, czego doświadczamy, pozornie relaksując się na portalach czy korzystając z mediów społecznościowych. Jak się przed tym bronić, wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Czy ukuty przez Ciebie termin „stres portalowy” rodzi się pod wpływem tego, że w social mediach widzimy dowody sukcesów innych ludzi, gdy tymczasem sami mamy masę kłopotów?
Chodzi nie tylko o porównywanie się, choć ono też jest źródłem wielkiej frustracji, ale też o to, że portale tworzą zastępczy, nierealny, do bólu wylansowany, nadmiarowy we wszystkich skalach świat. Zagrożenia płynące z konsekwentnie konstruowanej, wszechogarniającej fikcji są znacznie bardziej poważne niż rywalizacja na najlepsze wakacje czy najfajniejszą imprezę. Dotyczą one przede wszystkim dzieci i młodych ludzi. Bo to oni wobec stresu portalowego są niemal całkowicie bezbronni. Nie posiadają w pełni ukształtowanej osobowości ani sprawnych psychologicznych mechanizmów obronnych. Nie mają też wystarczającej świadomości siebie. W sumie brak im stabilnego poczucia tożsamości i urealnionego poczucia własnej wartości, a to stwarza wolną przestrzeń dla konformizmu, dopasowywania się, a tym samym dla tworzenia fikcyjnych tożsamości.

Młodzi wierzą we wszystko, co tam widzą?
Tak – a także w to, kim się stają na swoim profilu, czyli wierzą w swoje awatary. Istota stresu tiktokowego, instagramowego czy facebookowego polega na tym, że zamieniamy się tam w aktorów odgrywających jakieś nierealne postacie. Dodatkowo musimy naszą kreacją zainteresować, a nawet zachwycić liczną i groźną portalową widownię – zebrać jak najwięcej wyrazów uznania w postaci uniesionych kciuków, serduszek i tym podobnych. A nie jest to proste, bo na widowni siedzą inni aktorzy także zabiegający o lajki i o popularność. Siłą rzeczy aktor rywalizuje z widownią, a widzowie z aktorem i innymi widzami. Skoro więc wszyscy ze wszystkimi rywalizują, to raczej spodziewamy się ataku i krytyki, a to sprawia, że nasz czas i uwagę poświęcamy odgadywaniu upodobań i oczekiwań innych lub zawieraniu taktycznych sojuszy na zasadzie: „Ja ciebie lajkuję, to i ty mnie lajkuj”. Czyli zamiast szukać i pokazywać siebie autentycznych, gramy „pod publikę” na scenie, z której nigdy nie wycofujemy się do naszego prawdziwego życia. W ten sposób nasze prawdziwe życie zanika, a my z wolna utożsamiamy się ze sztucznym, pustym i chwiejnym wizerunkiem naszego awatara, który na dodatek wymaga codziennej, pracochłonnej reanimacji, przypominającej nadmuchiwanie i nadymanie wiotczejącego z każdą chwilą balonu.

Dzieciaki są na smartfonach, czyli na różnych portalach, całe dnie.
I całe dnie żyją w stresie rywalizacji o uznanie i uwagę innych awatarów. Przerwą w tej nieustannej rywalizacji jest tylko krótki czas na sen, który przez to wieczne napięcie jest coraz gorszy. A przecież długotrwały brak właściwej nocnej regeneracji już sam w sobie może nas wpędzić w wypalenie lub depresję.

Dorosłym także zdarza się zasypiać i budzić z telefonem w ręce. Czy źródłem tego stresu nie jest uzależnienie?
Wiele dzieciaków ma tak, że pierwszą rzeczą, którą widzą, gdy się budzą, i ostatnią, którą widzą, gdy zasypiają, są lajki na ich profilu. To rzeczywiście wygląda na uzależnienie. Tym bardziej że przyjmuje się, że już cztery godziny dziennie kontaktu ze smartfonem są granicą, powyżej której możemy mówić o uzależnieniu. Myślę, że prawdziwym i ważniejszym powodem jest jednak konieczność podtrzymywania fałszywej tożsamości, której trzeba bronić i nieustanie ją reanimować, by społecznie przetrwać.

Udajemy, i my, i dzieciaki, kogoś innego, niż jesteśmy, kiedy wchodzimy na portal?
Profesjonalny aktor gra postać, używając talentu i techniki. Taka aktorska kreacja jest w istocie niepowtarzalną, przefiltrowaną przez indywidualność twórcy interpretacją granej postaci, a nie jej wymęczoną kopią. To też stanowi warunek psychicznego zdrowia aktora. Ci, którzy utożsamiają się z kimś, kim nie są, prędzej czy później muszą skorzystać z pomocy psychiatrycznej. Jak już mówiliśmy, dzieci są tym szczególnie zagrożone. Gra zabiera im tak wiele czasu i energii, że nie mają już siły, by wejść w kontakt ze swoim indywidualnym „ja” ukształtowanym przez okoliczności ich dzieciństwa i aktualnego życia. Zamiast siebie dziecko w pocie czoła buduje zastępczą konformistyczną tożsamość zwaną przez terapeutów osobowością narcystyczną. Z czasem stanie się ona zmorą całej reszty jego życia, a także ludzi, z którymi będzie to życie dzieliło.

Utożsamienie się z wykreowanym sztucznie wizerunkiem uniemożliwia ukształtowanie się prawdziwego „ja”, które pozwala oddzielić osobę od jej oglądanej przez innych fasady. A wtedy wszelki atak na fasadę jest przeżywany jako atak na osobę, dlatego obraca on w pył całą tożsamość. Dziecko przeżywające krytykę jako utratę poczucia „ja”, a także bycie skazanym na środowiskową banicję, może wpaść w depresję, a nawet popełnić samobójstwo. Ono nie ma tego poczucia, które ma aktor, że gdy jest na scenie, to gra, ale gdy skończy grać, wraca do swego prawdziwego, prywatnego życia. Aktor umie też, gdy zostanie skrytykowany, obronić się, oddzielając rolę graną na scenie od siebie – na zasadzie: „Wprawdzie tę rolę zagrałem kiepsko, ale to nie znaczy, że jako osoba, jako człowiek jestem kiepski”. Niestety, uwiedzione przez społecznościowy portal dziecko nie ma takiej możliwości, bo jest przekonane, że rola, jaką gra, jest wszystkim, czym ono samo jest.

Podobnie dzieje się z dorosłymi?
Oczywiście. Dorosłych z narcystycznym rysem w osobowości świat wirtualny też potrafi pochłonąć. Jest bowiem dla nich uwodzącym – lecz niestety pozornym – sposobem reperowania deficytu ich poczucia wartości. Pozornym, bo ich wirtualne „ja” jest tylko zlepkiem reakcji innych ludzi na ich autokreację. A to bardzo krucha konstrukcja. Tym bardziej że narcystyczna widownia lubi poprawiać sobie własne kiepskie poczucie wartości, kompromitując i unicestwiając narcystyczne kreacje innych narcyzów.

Stajemy się tym, kto jest widziany, a nie tym, kim jesteśmy?
Niestety tak. Aby się wtedy dowiedzieć, jaka jest nasza prawdziwa psychologiczna tożsamość, zazwyczaj potrzebna jest długoterminowa terapia. Potem dopiero możliwe staje się osiągnięcie dojrzałości emocjonalnej, czyli uniezależnienie swojego samopoczucia od przypadkowych lub manipulacyjnych, agresywnych czy uwodzących działań, opinii i ocen innych narcystycznych ludzi-awatarów.

Czy są jeszcze jakieś koszty stresu portalowego poza tymi związanymi z tożsamością?
Stres portalowy, jak każdy długotrwały stres, czyli stres kortyzolowy, osłabia układ odpornościowy, a tym samym otwiera organizm na wszelkie choroby. Jakie to będą choroby, zależy od indywidualnych predyspozycji genetycznych i od dotychczasowego stylu życia. Ale kortyzol również na bieżąco podnosi ciśnienie i poziom cukru we krwi, zwiększa krzepliwość, spłyca oddech i sen oraz napędza apetyt. Coraz powszechniejsze wśród dzieci i młodych bulimia, anoreksja, otyłość, bezsenność, częste infekcje, brak siły i energii są z pewnością efektem długotrwałego, kortyzolowego stresu. Jeśli dorośli się nie opamiętają i nie zaczną – wbrew szkole, systemowi ocen i szaleństwu wyścigu i konkurencji – wspierać dzieci w zaspokajaniu ich naturalnych potrzeb, nieuchronnie pojawią się u nich objawy zespołu depresyjno-lękowego.

Podaje się, że nawet 40 proc. dzieci dotyka epidemia lęku i depresji!
Nie ma co się dziwić. Zestresowane nieustannym lansem i opresyjną szkołą dzieci wracają do domu i tam też nie dostają tego, co im jest najbardziej potrzebne do życia i rozwoju. Bo okazuje się, że to atmosfera domu i brak rodzicielskiego wsparcia są trzecim źródłem stresu w życiu współczesnych dzieci w wieku szkolnym.

Większość rodziców wraca z pracy do domu wyczerpana i agresywnie nakręcona, więc ani sobie, ani dzieciom nie może dostarczyć tego, co najbardziej potrzebne: ruchu na świeżym powietrzu, zabawy, kontaktu, rozmowy, troski i docenienia. W zamian rodzice jeszcze bardziej stresują swoje dzieci, podkręcając w domu szkolny wyścig szczurów. Wszystko to razem musi w końcu zaowocować zaburzeniami łaknienia, trawienia, wydalania, oddychania i snu. Chyba czas przestać się dziwić dzieciom, że uciekają w wirtualne światy, skoro świat, jaki proponują im dorośli, jest nieznośnie wrogi.

Zmniejszymy dziecku stres portalowy, odbierając mu telefon?
Jeśli dziecko jest uzależnione, to uzyskamy w ten sposób tylko tyle, że dzieciak zejdzie do podziemia, zacznie się coraz lepiej konspirować i utracimy z nim realny kontakt. Na dorastające dziecko rodzice mogą oddziaływać wyłącznie własnym przykładem. Rodzic wiecznie siedzący przed laptopem i scrollujący smartfona nie jest ani dobrym, ani wiarygodnym wzorem i nie ma szans zachęcić dziecka do wyjścia z domu, by się poruszało i pogadało w realu z kimś przychylnym. Niestety, obecne pokolenie młodych rodziców samo zostało wychowane w świecie cyfrowym, więc sami mają kłopoty z budowaniem dorosłych więzi, gdyż bliskość wymaga bycia kimś w miarę prawdziwym. Wylansowana wydmuszka nie stworzy głębokiej, bliskiej relacji, bo przeczuwa, że nie ma partnerowi/partnerce nic prawdziwego ani ważnego do zaproponowania i boi się kompromitacji.

To już kultura awatarów! Jak się przed tym bronić?
Trzeba z tego wychodzić tak, jak wychodzi się z uzależnienia, licząc się z tym, że będzie jeszcze trudniej niż z uzależnieniami od substancji. Bo w tej sprawie nie jest możliwe radykalne odstawienie szkodnika, czyli abstynencja. Większość zawodowo i życiowo aktywnych ludzi nie może dzisiaj raz na zawsze wyrzucić na śmietnik swojego smartfona. Drogą wyjścia jest zdeterminowane i ofiarne tworzenie alternatywnego – wobec rykowiska awatarów – stylu życia. Krótko mówiąc, warto zaoferować sobie i dzieciom konkretne, zaplanowane z góry na co najmniej kwartał, sposoby spędzania czasu w rzeczywistych relacjach z innymi ludźmi. Można łatwo znaleźć wiele pomocy w tej sprawie w sieci. Na przykład organizowane dla rodziców i dzieci obozy, na których profesjonaliści pomagają w powrocie do prawdziwego życia i do prawdziwych relacji z dziećmi – opartych na realnym, wspólnym i znaczącym doświadczeniu. Tam jest bardzo duża dyscyplina używania smartfonów. Zostawia się je czasami na wiele dni. Musimy dziś dorosłych – w tym także rodziców – uczyć tego, jak rozmawiać, jak być razem blisko, jak wspólnie bawić się i odpoczywać.

Na szkoleniach i warsztatach, które prowadzę, spotykam wielu dorosłych ludzi, którzy potrzebują być po prostu wysłuchani, potrzebują pokazać jakąś swoją słabą stronę i być wraz z tą słabością zaakceptowani przez innych. A to jest konieczny etap wychodzenia z narcyzmu. Długo pracuję jako terapeuta, ale takiego powszechnego głodu zwykłej, szczerej rozmowy wcześniej nie widziałem. Dlatego tak ważne jest w obecnej dobie posiadać przyjazną grupę odniesienia, środowisko ludzi autentycznie wolnych od potrzeby lansu i nieustannej konkurencji na wszystkich polach, zdolnych do rozumienia i akceptacji naszej historii, naszych korzeni, naszych ograniczeń i słabości. Tylko takie otoczenie jest zdolne z czasem wyleczyć nas z narcyzmu, a tym samym wzmocnić naszą odporność na wirtualną czy medialną manipulację, na hejt, na uwodzenie czy unieważnianie. To jedyny ratunek, jaki znam.

Stworzenie sobie takiej oazy człowieczeństwa?
Właśnie! Pocieszające jest to, że na początek wystarczy nawet kilka osób.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze