1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. W miłości najważniejsze są uważność i współczucie

W miłości najważniejsze są uważność i współczucie

Uważność w relacji nie jest obsesją na punkcie drugiej osoby. Prawdziwy związek zaczyna się wtedy, gdy kończy się zakochanie. (Ilustracja: Marianna Sztyma)
Uważność w relacji nie jest obsesją na punkcie drugiej osoby. Prawdziwy związek zaczyna się wtedy, gdy kończy się zakochanie. (Ilustracja: Marianna Sztyma)
W powszechnej narracji dominuje przekaz, że aby kochać, musimy coś czuć. A już najlepiej coś przyjemnego. Nieprawda – mówi psycholożka dr Julia E. Wahl. Jej zdaniem najważniejsza jest postawa: proaktywna, oparta na uważności i współczuciu.

Miłość jest super, dopóki nie jesteś w związku – stwierdza 12-letnia Zuza, jedna z bohaterek dokumentu Agi Borzym „Dziewczyńskie historie”. Pani w swojej ostatniej książce „Kochać (się) mądrze” w pewnym sensie mówi to samo…
To bardzo mądre i trafne spostrzeżenie, tym bardziej że poczynione przez tak młodego człowieka. Rzeczywiście, żyjemy w różnych złudzeniach związanych z miłością. Cała kultura, nie tylko zachodnia, zasadza się na uromantycznionej, odrealnionej i zinfantylizowanej wersji miłości, a jej urealnienie sprawia zwykle sporo bólu. Byung-Chul Han, koreański filozof mieszkający w Niemczech, pisze, że żyjemy w powszechnej algofobii, czyli lęku przed bólem, w praktyce charakteryzującym się silnym dyskomfortem z powodu jakiejkolwiek trudności, więc tego urealnienia unikamy. A przecież ból, cierpienie to element ludzkiego doświadczenia, także w ramach relacji. Jeżeli coś jest dla mnie ważne, to naturalnie, że może mnie boleć.

Tymczasem chcielibyśmy, by miłość nie wychodziła poza swoją pierwsza fazę, czyli zakochanie.
Ale to nie jest możliwe! Poza tym kiedy jesteśmy w tym stanie psychozy na tle seksualnym, jak nazwał kiedyś zakochanie psychiatra Tadeusz Bilikiewicz, mamy zawężoną uwagę. W jakimś sensie jest to pomocne, bo na takim dopaminowym haju bardziej chcemy się zaangażować w relację, zbliżyć do drugiej osoby. Uważność w relacjach, której jestem wielką propagatorką, nie ma jednak nic wspólnego z zafiksowaniem na punkcie drugiej osoby. Prawdziwy związek zaczyna się dopiero wtedy, kiedy wychodzimy z fazy zakochania. Tymczasem większość tworów kultury – książek, filmów czy seriali – kończy się właśnie na tym pierwszym etapie.

W książce radzi pani, by zadać sobie pytanie „Za jaką miłością tęsknię?”. I zobaczyć, czy ta tęsknota dotyczy naprawdę miłości... Po co to robić?
Po to, by partner czy partnerka nie byli substytutem czegoś innego; żebyśmy żyli w prawdziwym związku z rzeczywistą osobą a nie z jej wyidealizowanym wyobrażeniem. Często nawiązujemy z kimś relację, bo ta osoba ma coś, czego my nie mamy, czyli w jakiś nieświadomy sposób odpowiada na nasze wybrakowanie. Jeśli tak właśnie się w naszym życiu zdarzyło, ważne jest, by sobie to uświadomić. Oczywiście sama świadomość prawie nigdy niczego nie zmienia, ale jest jakimś początkiem.

To co dalej?
Jeżeli partner ma na przykład charyzmę, której my nie mamy, pomyślmy, czy w takim razie możemy się od niego tej charyzmy w jakimś stopniu nauczyć. I w drugą stronę: czego ja mogę nauczyć partnera? Co wnoszę do naszego związku? Jakie są moje i jego plusy i minusy? Chodzi o urealnienie siebie, drugiej osoby i naszej relacji. Tak naprawdę, gdybyśmy się przez chwilę zastanowili, to nikt nie chciałby być brany za kogoś, kim nie jest. Pragniemy być akceptowani i kochani takimi, jacy jesteśmy. Również z tymi elementami, które nie są w nas ładne, mądre czy dojrzałe. Na tym polega miłość.

Dlatego oprócz zadania sobie pytania „za jaką miłością tęsknię?”, warto zastanowić się też, jakie mam doświadczenia i skojarzenia z miłością, co wpojono mi w rodzinie pochodzenia, ale też co zaszczepiła we mnie kultura, społeczeństwo. Od czego jesteśmy uzależnieni, jakie czynniki na nas wpływają, czyje opowieści najbardziej nas ukształtowały – to wszystko będzie się przejawiać w naszej miłosnej relacji. To, co wyczytaliśmy w gazetach czy poradnikach psychologicznych, to, co zobaczyliśmy w filmach, ale też, co usłyszeliśmy na terapii czy warsztatach. Podkreślam to, bo uważam, że także my, psychoterapeuci i trenerzy rozwojowi, powinniśmy zastanowić się, czy nie sprzedajemy swoim pacjentom i klientom pewnego kłamstwa, na zasadzie: „zapiszesz się na mój warsztat i od tego momentu twoje życie będzie lepsze”. Otóż niekoniecznie będzie lepsze. Owszem, dostaniesz może – metaforycznie mówiąc – jakiś młotek, imadło czy inne narzędzie, które będzie pomagało ci lepiej sobie radzić, ale będziesz też musiał włożyć sporo wysiłku w nauczenie się korzystania z tego narzędzia. I to nie oznacza, że nawet gdy się nauczysz z tych narzędzi korzystać, nie będzie już więcej trudności. Będą.

Czy takimi narzędziami są właśnie współczucie i ważność, wartości kontemplacyjne, do których pani zachęca?
To nie są narzędzia, a naturalne umiejętności, część naszego dziedzictwa ewolucyjnego. Problem polega na tym, że nawet jeśli coś jest naturalne, nie oznacza, że mamy do tego łatwy dostęp. Zwłaszcza jeśli uczeni byliśmy czegoś zupełnie innego.

Zacznijmy zatem od współczucia.
W terapii skoncentrowanej na współczuciu, czyli Compassion-Focused Therapy (CFT), ale i we wszystkich naukach humanistycznych, współczucie jest definiowane jako wrażliwość na cierpienie swoje i innych. Czyli zauważam, że u kogoś czy u mnie samej pojawia się pewien dyskomfort, mam na to wrażliwość i umiem z tym być. Ale znowu, jak już mówiłam, samo zauważenie a nawet umiejętność bycia z tym – nie wystarczą. Druga część tej definicji jest już proaktywna, bo mówi o jednoczesnym zaangażowaniu w celu łagodzenia i zapobiegania temu dyskomfortowi.

Co zatem oznacza współczucie w parze? Wrażliwość na dyskomfort swój i partnera w odpowiedzi na nieuchronne trudności płynące z bycia w relacji, ale także po prostu z życia; stawianie czoła tym problemom, zapobieganie im i wkładanie wysiłku w pracę nad związkiem. Innymi słowy to odwaga bycia z partnerem we wspólnych zmaganiach oraz ciągłe powracanie do intencji dotyczącej tego, jaką relację chcemy zbudować i gdzie na tej drodze obecnie jesteśmy.

Pisze pani, że bez współczucia jako gatunek byśmy nie przetrwali.
Ponieważ jako ludzie nie jesteśmy idealni, musimy umieć zauważać, jaki wpływ wywierają na nas nasze błędy. Współczucie – wbrew powszechnemu przekonaniu – to nie jest emocja, a pewna umiejętność i proces. Odczucie może oczywiście go wspierać, ale aby działać kierowana współczuciem, nie muszę zawsze czuć. Muszę właśnie działać. Obecnie klasyfikujemy współczucie jako „motywację w odpowiedzi na trudność”.

Koleżanka pracująca z kobietami cierpiącymi na depresję postnatalną, opowiada, że kiedy jej pacjentki obwiniają się: „Miało być inaczej, miałam odczuwać przyjemność z macierzyństwa, nie czuję nic albo czuję irytację”, pyta je: „A co robisz? Czy niezależnie od tego, jak się czujesz i czy cokolwiek czujesz, wstajesz w nocy do tego dziecka, kołyszesz je, gdy płacze, chcesz mu pomóc, ukoić je?”. Zwykle kobiety odpowiadają: „tak”, na co słyszą: „I to jest właśnie współczucie. To jest właśnie miłość”. W powszechnej narracji dominuje przekaz, że aby kochać, musimy coś czuć. A już najlepiej coś przyjemnego. Nieprawda.

Mówi pani o miłości, która nie jest uczuciem, a działaniem a nawet postawą. Czymś, czego możemy się nauczyć, co możemy wypracować. Nie tylko w relacji romantycznej.
Oczywiście są różne typy relacji miłosnych i możemy mówić o pozytywnych rytuałach, które je podtrzymują, jednak aby miało to sens, musimy – stety czy niestety – powrócić do pytań, których nie chcemy zadać sobie ale i drugiej osobie. Czy mam odwagę zapytać mojego partnera czy partnerkę: Co ty myślisz o naszej relacji? Co ty o mnie myślisz? Czego potrzebujesz?

Właśnie, ze współczuciem wiąże pani następujące jakości: odwagę, mądrość, życzliwość i odpowiedzialność.
Odwaga jest potrzebna do zobaczenia tego, jacy jesteśmy, urealnienia siebie i partnera. Osoba, którą kocham, powinna chcieć i móc mówić mi o tym, co jej się nie podoba, co ją rani. To bycie krytycznym, a nie krytykanckim.

Mądrość to zrozumienie naszych kontekstów, tego, czemu się czasami tak zachowujemy. Co bierze się z naszych rodzin pochodzenia, co z otoczenia, a co z naszej psychologii i fizjologii.

Życzliwość to zaprzestanie zawstydzania i obwiniania siebie nawzajem. Bo jeśli coś złego dzieje się w naszej relacji, nie jest to naszą winą, ale jest naszą odpowiedzialnością.

A odpowiedzialność to zaangażowanie w relację, myślenie o tym, co mogę zrobić, żeby było nam w niej łatwiej trwać.

Przejdźmy więc do uważności. W książce zaczyna pani od tego, czym uważność nie jest.
Tak, skupiam się na kilku mitach, jakie narosły wokół uważności, dotyczących choćby mylnego rozumienia takich terminów jak „tu i teraz”, „umysł początkującego” czy „nieocenianie”. Na przykład nie sposób nie oceniać w ogóle, robimy to cały czas, i dobrze; chodzi o to, by zawiesić na chwilę mój osąd czy jakąś opinię, nie wchodzić automatycznie w jakąś myśl. Wracając do współczucia, przecież żeby ono się pojawiło musi poprzedzać je ocena. A żeby była ocena, musi najpierw być właściwe rozróżnienie. Uważność zakłada brak uogólnień typu „bo ty zawsze…” „bo ty nigdy…”. „Ty jesteś taka i taka, bo ja tak uważam”. Nie, porozmawiajmy o tym, przyjrzyjmy się naszej opinii na temat drugiej osoby.

Tak popularne „tu i teraz” często zamienia się w faszyzm teraźniejszości. Tymczasem zafiksowanie na teraźniejszości jest równie problematyczne co zafiksowanie na przeszłości czy przyszłości. Uważność polega na tym, że biorąc pod uwagę lekcje przeszłości (to, skąd się wywodzimy, w jakim domu nas wychowano, kim była nasza grupa rówieśnicza)i umiejąc planować swoją przyszłość (finansowo, rodzinnie czy zawodowo) jednocześnie jestem w stanie zobaczyć, co teraz się wydarza w naszej relacji.

Umysł początkującego nie oznacza naiwności czy infantylności, tylko to, że potrafię spojrzeć na siebie i na swojego partnera ze świeżością. Często robimy sobie wyrzuty: „Jesteś zupełnie inny niż kiedy cię poznałam”. Ja bym odpowiedziała: „Brawo, wreszcie zauważyłaś!”. Przecież to naturalne, że stajemy się inni, cały czas się zmieniamy. Jeśli nas to dziwi, to dlatego, że po drodze zapomnieliśmy siebie nawzajem zauważać. Przy czym ta uwaga nie powinna być napięta, chodzi raczej o przytomność.

Z uważnością łączy pani również kilka jakości: akceptację, ciekawość, nieocenianie, zaufanie, cierpliwość i niedążenie.
Tak, to są te najważniejsze. Weźmy ciekawość. Czy ja jestem zaciekawiona moim partnerem? Jeżeli coś mi się w jego zachowaniu nie podoba, to czy mam ochotę dociekać, dlaczego tak robi? A jeżeli nie, to dlaczego? Co takiego się stało, że mój partner mnie nie ciekawi? Jaka intencja była w nas na początku tej relacji?

Też jestem wielką fanką ciekawości, uważam, że takie nastawienie bardzo pomaga w sytuacjach sporów i konfliktów. Zdarza się przecież, że mamy inne zdania na ten sam temat, głosujemy na inne partie, lubimy inne filmy…
W takich sytuacjach ciekawość wymaga też odwagi pobycia ze swoim bólem. Bo może to, że głosujesz na tę partię czy inną, powoduje we mnie cierpienie a nawet konkretne bolesne konsekwencje. Nie chodzi o to, byśmy teraz wymieniali się swoimi bólami, tylko byśmy umieli o nich rozmawiać. Gdy pojawia się ciekawość, to już nie może być lęku czy smutku, a przynajmniej nie mogą one być już tak intensywne i dojmujące.

Wspomniała pani o wysiłku wkładanym w pracę nad związkiem. Niektórzy powiedzą, że skoro w coś trzeba ciągle wkładać tyle wysiłku, to może nie jest wcale tego warte. W „Kochać (się) mądrze” zauważa pani, że w sanskrycie synonimem słowa „wysiłek” jest „energia”.
Nie chcę tu pojechać banałem, ale chodzi o pewne zrównoważenie. Z jednej strony prawdą jest, że jeśli nie włożysz w coś wysiłku, to potem nie będziesz mieć z tego przyjemności. Chcesz się lepiej poczuć w ciele, zaczynasz uprawiać sport; chcesz mieć fajne wakacje z partnerem, poświęcasz trochę czasu na ich zorganizowanie.

Z drugiej strony nie chodzi o to, by to było strasznie trudne, bo jeśli jest – warto się temu przyjrzeć. Może się zdarzyć, że – niezależnie od naszych starań, nie będziemy w stanie się porozumieć, ale przynajmniej spróbujmy. Znam pary, które są ze sobą długo, mimo że nie są szczęśliwe, i nic z tym nie robią. Jesteśmy odpowiedzialni za naszą relację, oczywiście w ramach wpływu, jaki na nią mamy.

Powiedziałyśmy już o miłości, a czym jest według pani niemiłość?
Pomijając ekstremalne przypadki przemocy psychicznej i fizycznej oraz okrucieństwa, powiedziałabym że niemiłość to pozostawanie w pewnych pozorach, w status quo, pseudożyczliwości pozbawionej elementu mądrości. Bo mądrość polega na tym, że pytamy naszego partnera czy naszą partnerkę o ich potrzeby, myśli, odczucia czy zdanie, a nie zakładamy z góry, że to wszystko już wiemy.

Dr Julia E. Wahl, psycholożka, badaczka, wykładowczyni. Pracuje jako superwizorka, nauczycielka i trenerka w zakresie podejść kontemplacyjnych (uważności, współczucia) oraz ekoterapii. Jest założycielką i dyrektorką The Mind Institute, kierowniczką podyplomowych Studiów Uważności i Współczucia na USWPS w Poznaniu i Krakowie oraz Ekopsychologii, Ekoterapii i Zmiany Społecznej w Poznaniu. Stworzyła Compassion for Cancer (CforC), oparty na współczuciu program dla pacjentów onkologicznych i osób po chorobie nowotworowej.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze