„Widzi mi się, że jest tak a tak. I to właśnie przekonuje mnie, że tak jest właśnie”. Ta nieprzemakalność naszych przekonań wiąże się z tzw. efektem potwierdzenia. Na czym polega ten mechanizm – wyjaśnia prof. psychologii Krzysztof Mudyń.
Często dziwimy się, jak to możliwe, że niektórzy przyjaciele demonstrują poglądy polityczne diametralnie przeciwne naszym. Rozpoczęcie dyskusji okazuje się nieskuteczne, różnice stanowisk pogłębiają się – to tzw. efekt bumerangu – pojawiają się silne emocje, a wymiana zdań grozi konfliktem. Wprawdzie niby wiadomo, że ludzie mają różne opinie i mają do nich prawo, jednak dlaczego dotyczy to naszych przyjaciół, których znamy od dawna i z którymi – jak sądziliśmy – mamy wiele wspólnego? Pojawia się myśl, że chyba coś z nimi nie tak, że stracili kontakt z rzeczywistością, a może ktoś zrobił im „pranie mózgu”. Może to sprawa środków masowego przekazu i ich stronniczego przekazu? Z drugiej strony, przypominamy sobie, że istnieje coś takiego jak tzw. efekt trzeciej osoby, który sprawia, że doceniamy wpływ mediów na osoby trzecie – „onych” – ale nie doceniamy faktu, że dotyczy to także nas. Innymi słowy, chętnie zgadzamy się, że np. reklamy wpływają na decyzje innych ludzi, ale jesteśmy przekonani, że na nas już nie. Ponadto, w przebłysku krytycyzmu możemy zauważyć, że sami łatwo się irytujemy słysząc „argumenty” drugiej strony. Może więc jesteśmy raczej zaangażowanymi uczestnikami, a nie tylko obiektywnymi obserwatorami wydarzeń.
W psychologii eksperymentalnej zidentyfikowano kilkadziesiąt odchyleń od rygorystycznie rozumianej racjonalności, zwanych błędami poznawczymi. Wśród nich centralne miejsce zajmuje tzw. efekt potwierdzenia. Polega on na tendencji do wyszukiwania, interpretowania i zapamiętywania informacji w taki sposób, który potwierdza nasze wcześniejsze przekonania, oczekiwania czy hipotezy.
Pierwotnie termin ten odnosił się do strategii poszukiwania informacji, które w sytuacji zadaniowej mogą potwierdzić nasze przypuszczenie, przy równoczesnym pomijaniu diagnostycznych prób, które pozwoliłyby je odrzucić. Później, zwłaszcza w psychologii społecznej, pojawiło się wiele nowych terminów, które odnoszą się do nieco odmiennych kontekstów, ale można w nich znaleźć wspólny mianownik: spontaniczne potwierdzenie tego, co już wiemy lub raczej czego oczekujemy. Można tu wymienić m.in. tzw. samospełniające się przepowiednie. Okazuje się, że inni ludzie (i w ogóle rzeczywistość społeczna) często ulegają naszym oczekiwaniom, bo nieświadomie ich do tego prowokujemy. Natomiast w przypadku efektu fałszywego konsensusu jesteśmy skłonni wierzyć, że inni ludzie też podzielają nasze opinie i preferencje, czyli chętnie przeceniamy ich powszechność w populacji. Z kolei, w przypadku efektu przejrzystości przeceniamy stopień, w jakim nasze intencje, motywy są czytelne dla innych.
Uogólniony efekt potwierdzenia, czyli dopasowywanie napływających informacji do tego, co – jak nam się wydaje – wiemy, jest niezwykle uniwersalny. Wielorakie jego przejawy zaobserwowano i udokumentowano też w nauce. Także w kontekście badań eksperymentalnych, a więc tam, gdzie nadrzędnym postulatem jest rygorystyczne dążenie do metodologicznej poprawności i racjonalności. Okazuje się, że badacze też przywiązują się do swoich hipotez i w różny sposób (zwykle nieświadomie) wpływają na ich potwierdzenie. W przypadku nauk społecznych istotne mogą być nawet niewerbalne aspekty podawania instrukcji oraz sposób rekrutacji osób do badań. Zauważmy, że dla badaczy eksperyment jest po prostu weryfikacją hipotez. Natomiast dla osób badanych (najczęściej są to studenci) udział w eksperymencie jest sytuacją społeczną, w której starają się wypaść jak najlepiej. Próbują więc odgadnąć intencje eksperymentatora na podstawie niekontrolowanych przez niego sygnałów. W kolejnych etapach procesu badawczego, takich jak sposób kodowania wyników, odrzucanie pomiarów niewiarygodnych, wybór testów statystycznych jest wiele okazji do stronniczej interpretacji.
Na szczęście z wpływem zaangażowanego eksperymentatora można łatwo sobie poradzić, oddzielając rolę badacza (tj. autora hipotez) od roli eksperymentatora, czyli osoby, która prowadzi badanie, ale nic nie wie o założonych hipotezach i oczekiwanych wynikach. Tak więc, remedium okazuje się tzw. rozmyślna ignorancja (ang. deliberate ignorance). Kontrolowana niewiedza znajduje też zastosowanie przy recenzowaniu artykułów w czasopismach naukowych, zgodnie z procedurą blind-blind, kiedy to recenzent nie wie, kto jest autorem, a autor nie wie, kim są recenzenci. Niemniej, warto zauważyć, że nawet w działalności naukowej efekt potwierdzenia chętnie daje o sobie znać. Wbrew pozorom nauka jest bowiem instytucją konserwatywną. A jak zauważył wybitny fizyk Max Planck: „Nowa prawda naukowa nie triumfuje przez przekonanie oponentów […], ale dlatego, że jej oponenci w końcu umierają, a wyrasta nowe pokolenie, które jest z nią oswojone”.
Efekt potwierdzenia, który działa dyskretnie pod płaszczykiem racjonalności i zdrowego rozsądku wydaje się wszechobecny. Szwajcarski autor Rolf Dobelli twierdzi, że „błąd potwierdzenia jest ojcem wszystkich błędów”. Jeśli tendencje do potwierdzania potraktujemy nieco szerzej, to okazuje się, że dotyczą one również tzw. obrazu siebie i związanej z nim samooceny. Zauważmy, że ponieważ każdy z nas jest dla siebie bodaj najważniejszym obiektem we wszechświecie, obraz siebie jest niezwykle ważną strukturą, ponieważ stale nam towarzyszy. Jest reprezentacją poznawczą, która filtruje docierające informacje, asymiluje je lub odrzuca bądź marginalizuje, dopasowując je do już posiadanych przekonań na swój temat. Warto tu przypomnieć, że ponad pół wieku temu Maxwell Maltz, chirurg plastyczny ze zdziwieniem zauważył, że pacjenci, których operował z powodu kompleksów związanych z wyglądem – mimo udanych operacji – nawet po wielu miesiącach zachowywali się tak, jakby nic się nie zmieniło. Pod wpływem tych szokujących obserwacji chirurg zainteresował się psychologią, a w szczególności rolą obrazu samego siebie. Swoje doświadczenia i przemyślenia zawarł w pracy „Psychocybernetyka”. Doszedł do wniosku, że obraz siebie jest niejako domyślnym celem, któremu podporządkowane są wszystkie nasze procesy, decyzje i zachowania.
Badania eksperymentalne potwierdzają, że istnieje uporczywa tendencja do podtrzymywania obrazu samej/samego siebie, nie tylko pozytywnego, ale i negatywnego. Nietrudno się o tym przekonać – jeśli skierujemy do osoby o niskim poczuciu własnej wartości komplement lub pozytywną informację zwrotną, będzie speszona, a nawet może uznać to za złośliwą aluzję. Natomiast osoba o wysokiej samoocenie odpowie – „Tak, wiem”.
Daniel Gilbert, wybitny psycholog, autor „Na tropie szczęścia” zajmujący się m.in. błędami w przewidywaniu własnych uczuć w kontekście przyszłych sytuacji, powiada, że „jesteśmy więźniami własnej teraźniejszości”. I dlatego błędnie oceniamy nasze domniemane uczucia w przyszłości. Rzutujemy nasz obecny stan emocjonalny na nasze przeżycia w odniesieniu do przyszłości. W rezultacie, zwykle przeceniamy ich intensywność i trwałość. Dotyczy to zarówno satysfakcji z osiągnięcia długoterminowego celu lub innych upragnionych zdarzeń, jak i utrzymywania się smutku czy rozpaczy w reakcji na nieprzyjemne wydarzenia.
Warto zauważyć, że odbierane sygnały interpretowane są nie tylko przez pryzmat treści już posiadanych przekonań, ale także – co równie ważne – filtrowane są przez bieżący nastrój. Dotyczy to nie tylko zewnętrznych informacji, ale także pojawiających się wspomnień, które również są spontanicznie filtrowane i zniekształcane stosownie do obecnego nastroju. Aktualny stan emocjonalny jest niespecyficznym, wszechogarniającym filtrem, który wyznacza kierunek przetwarzania informacji. Krótko mówiąc, zależnie od nastroju (zwłaszcza gdy jest wyraźnie obniżony lub podwyższony) dostrzegamy, poszukujemy i interpretujemy dostępne informacje tak, aby go potwierdzały.
Skłonność do potwierdzania swoich przekonań ujawnia się nie tylko w konfrontacji z aktualnie otrzymywanymi informacjami, które nie przystają do naszego obrazu rzeczywistości. Procesy potwierdzania i utrwalania przekonań odbywają się również w tle, w sposób niejawny, i mają znacznie szerszy zasięg oddziaływania. Nie tylko wybiórczo „wyłapujemy” informacje potwierdzające, ale także aktywnie ich poszukujemy. Nawykowo korzystamy też z tych samych, preferowanych źródeł informacji. Co więcej, wybiórczo zapamiętujemy niektóre zdarzenia, a zapominamy o innych. Utrzymujemy kontakty i wymieniamy informacje z osobami, które podzielają nasze poglądy i unikamy tych, którzy myślą inaczej, bo jakoś ich nie lubimy.
W tym momencie pojawia się pytanie, skąd biorą się określone przekonania. Od czego to się zaczęło, co sprawiło, że odczuwamy sympatię lub antypatię do kogoś lub czegoś? Może to być jedno konkretne wydarzenie, a dokładniej towarzyszące mu przeżycia emocjonalne lub przekonujący pakiet jednoznacznych informacji. I tak, np. w kilku eksperymentach osobom badanym pokazywano sfabrykowany film lub materiał słowny, po czym proszono o ocenę moralnych lub merytorycznych kwalifikacji przedstawionych postaci. Następnie informowano, że materiał był sfałszowany lub niekompletny i proszono o ponowną ocenę tych samych postaci. Okazało się, że badani – mimo ujawnienia, że zostali celowo wprowadzeni w błąd, lub że nie powiedziano im wszystkiego – generalnie podtrzymywali swoje wcześniejsze oceny. Krótko mówiąc, ważna jest kolejność otrzymywanych informacji, czyli tzw. efekt pierwszeństwa.
Wyjaśniając powszechność efektu potwierdzenia, akcentuje się różne aspekty tego zjawiska, tj. poznawczo–motywacyjne lub ewolucyjne. W pierwszej kolejności należy odwołać się do teorii dysonansu poznawczego, sformułowanej dawno temu przez Leona Festingera. Jego koncepcja, mimo emerytalnego wieku, wciąż dostarcza nowych danych empirycznych, które ją potwierdzają. Zakłada ona, że dostrzeżona przez podmiot sprzeczność między dwiema jednostkami informacji (ang. cognitions) wywołuje stan nieprzyjemnego napięcia i uruchamia procesy mające na celu wyeliminowanie tej sprzeczności. Zauważmy, że choć w nazwie pojawia się określenie „poznawczy”, to akcent spoczywa na motywacyjnej funkcji przetwarzania informacji. Odnotujmy też, że (podobnie jak innym organizmom) nie jest nam wszystko jedno, jaki jest świat, w którym żyjemy. Wolimy, aby rzeczywistość korespondowała z naszymi pragnieniami. Nie lubimy też niepewności.
Tzw. motywowane przetwarzanie informacji w dużym stopniu wyjaśnia obecność zniekształceń poznawczych i ich kierunek. To raczej nasze motywy wpływają na przebieg procesów poznawczych niż odwrotnie. Najważniejsze jednak jest dążenie do zachowania spójności obrazu świata i siebie. Jest to równoznaczne z poczuciem rozumienia rzeczywistości i warunkiem podejmowania długofalowych działań. Gdyby nasze przekonania zmieniały się z godziny na godzinę, niemożliwe byłoby osiąganie długoterminowych celów, i w ogóle konsekwentne działanie. Najbardziej ogólne przekonania światopoglądowe stanowią rodzaj wewnętrznego rusztowania, od którego oczekuje się wystarczającej stabilności.
Patrząc z perspektywy ewolucyjnej, musimy liczyć się z kosztami i korzyściami wynikającymi z wypracowanych rozwiązań, rozpatrywanych w szerszym horyzoncie czasowym. Należy je postrzegać w kategoriach „mniejszego zła”. Można zgodzić się z Leibnizem, że mimo wszystko „żyjemy na najlepszym z możliwych światów”. Pojawia się pytanie, co jest mniejszym złem – nadmierna stałość przekonań czy ich nadmierna labilność? Wydaje się, że ewolucja wybrała pierwszą opcję.
Należy podkreślić, że ważne dla jednostki przekonania mają charakter systemowy, są rozbudowane i wzajemnie ze sobą powiązane. Przekonania o charakterze ideologiczno-politycznym przypominają budowany latami dom. Zmiana tak sprzężonych i niejako fundamentalnych przekonań wiąże się z ogromnymi kosztami psychicznymi i heroicznym wysiłkiem. To tak, jakby zburzyć dom, w którym się mieszka, i budować na jego miejscu nowy. Gdzie mieszkać w międzyczasie?
Na szczęście pojedyncze i raczej peryferyjne przekonania można zmieniać. Mając do czynienia z jednoznacznymi dowodami, możemy (choć bez entuzjazmu) je modyfikować. Zwłaszcza jeśli dotyczą łatwo weryfikowalnych i niezbyt ważnych spraw. Wówczas nie wymuszają one na jednostce rewolucji ideologicznej ani przewartościowania wielu innych spraw. Chociaż, jak sygnalizowano wcześniej, trwałość naszych przekonań ma swoje ewolucyjne i motywacyjne uzasadnienie, ich „nieprzemakalność” może prowadzić do destrukcyjnych konsekwencji. Powstaje więc pytanie – jak możemy się bronić przed nadmiernym konserwatyzmem i postępującą stronniczością własnych poglądów.
Prof. Krzysztof Mudyń wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Pedagogicznym i Akademii Ignatianum w Krakowie. Najważniejsze publikacje książkowe to m.in. „Problem granic poznania…”, „Pochwała wiedzy negatywnej. Szkice na obie ręce”. W ostatnich latach opublikował kilka tomików aforyzmów z cyklu „Charakterki i zdziwienia”.
Jak sobie radzić z utrwalonymi przekonaniami?
- Pamiętaj o efekcie potwierdzenia, a zwłaszcza o tym, że dotyczy on również ciebie.
- Sięgaj po informacje z różnych, niepowiązanych ze sobą źródeł, zakładając, że wszystkie są mniej lub bardziej stronnicze, bo też podlegają efektowi potwierdzenia.
- Wykorzystaj postulat „rozmyślnej ignorancji”, aby uchronić się przed stronniczymi ocenami, wynikającymi z pozamerytorycznych informacji i kontekstów.
- Staraj się jak najczęściej oceniać i weryfikować wiarygodność napływających informacji, aktywnie wykraczając poza te najbardziej dostępne, podawane „na tacy”.
- Kontroluj stopień swojego zaangażowania, pamiętając, że silne emocje narzucają sposób interpretacji. Uwzględniaj poprawkę na własne motywy i preferencje.
- W konfrontacji z konkurencyjnymi, naładowanymi emocjonalnie przekonaniami, próbuj zrekonstruować racje i motywy rozmówcy (zwłaszcza jeśli ma to niewiele wspólnego z logiką). Zamiast się z nimi spierać, co zwykle prowadzi do odwrotnego efektu, lepiej potraktować je jako „ciekawostkę przyrodniczo–społeczną”.