Samouszkodzenia to dramatyczny (a jednak „tylko”) objaw poważniejszych problemów. Wyobrażenie, że gdy znikną rany wszystko będzie dobrze, jest iluzją. Jak zatem powinien zareagować rodzić, gdy zauważa, że jego dziecko atakuje swoje ciało? Na pytania pedagożki i terapeutki Ewy Nowak odpowiada Małgorzata Łuba, ekspertka Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
Dużo dzieci atakuje swoje ciała?
Skalę tego zjawiska zawsze było trudno określić, bo wiele młodych osób ukrywa fakt samouszkadzania przed dorosłymi – czasami nawet w anonimowych ankietach. Dodatkowo, większość samouszkodzeń nie wymaga żadnej interwencji medycznej, więc nie jest ujęta w statystykach medycznych. Dlatego rozpowszechnienie samouszkodzeń możemy tylko szacować. W 25-osobowej klasie dzieci w okresie dojrzewania – może to być od 3 do nawet 12 osób.
To więcej niż przed pandemią?
Badania nie pojawiają się tak szybko jak szybko zmienia się nasza rzeczywistość, więc nie mogę się jeszcze na nich oprzeć. Ale obserwując liczbę zgłoszeń, zawłaszcza nauczycieli i rodziców, którzy szukają pomocy, jest znaczny wzrost takich przypadków.
Z czego może to wynikać?
Po pierwsze, środowisko szkolne jest wciąż wysoce stresogenne – oceniamy dzieci na wiele różnych sposobów, wywieramy ogromny nacisk na sukces. Po drugie, w zabieganej codzienności dorosłym często brakuje czasu i sił, aby być uważnymi na dzieci, ich potrzeby i problemy. Po trzecie, niezdrowe sposoby radzenia sobie z trudnościami, np. środki zmieniające świadomość, wyżywanie się na innych, próby samobójcze, samouszkodzenia, bywają ukazywane jako normalna reakcja na stres. I młodzi czerpią z tego przykład.
Czy jest jakiś profil psychologiczny osoby z samouszkodzeniami?
Samouszkodzenia najczęściej występują u nastolatków. Jeśli pojawiają się u dorosłych, często powiązane są z zaburzeniami osobowości, epizodami psychotycznymi i mogą przybierać poważne formy takie jak nawet samoamputacje.
Młode osoby, które uciekają się do samouszkodzeń, częściej niż inne mają niskie poczucie własnej wartości. Brakuje im umiejętności radzenia sobie zwłaszcza z trudnymi emocjami, ze stresem. Może im się wydawać, że nie ma co liczyć na zainteresowanie i pomoc innych osób w otoczeniu. Dla niektórych ich własne ciało jest nie w pełni akceptowaną, niewartą troski, odpychającą częścią siebie. Akt autoagresji przynosi natychmiastową ulgę i uspokojenie. Daje poczucie kontroli, wpływu, samowystarczalności. I na tym polega jego ogromna atrakcyjność.
Samouszkodzenia to chyba dla każdego rodzica bardzo trudny temat. Mnie wręcz przeraża... Zwłaszcza w kontekście własnego dziecka.
Tak ma wielu rodziców i opiekunów – reagują lękiem. To zrozumiałe, że odkrycie u własnego dziecka ran, blizn, siniaków to szok. Ale zatrzymajmy się na tym i ustalmy, że to są tylko oznaki. Dorosły człowiek, rodzic czy opiekun powinien na samouszkodzenie spojrzeć jak na objaw, a nie jak na centralny problem, który trzeba jak najszybciej wyeliminować. Za każdym samouszkodzeniem kryje się jakaś historia trudności, na której powinniśmy się skupić, którą potrzeba zrozumieć, aby wiedzieć, jak pomóc.
Jednak najważniejsze jest chyba właśnie to, żeby nasze dziecko przestało „to” sobie robić?
Nie, wcale nie to jest najważniejsze. W większości przypadków samouszkodzenia nie zagrażają życiu. Sednem naszych działań jest pomoc dziecku, bo z czymś bardzo ciężkim sobie nie radzi, albo mówiąc inaczej: umie sobie radzić, zadając sobie ból. Jeszcze raz powtórzę, bo to jest sedno sprawy: za każdym samouszkodzeniem kryje się historia ogromnych trudności i prób radzenia sobie z nimi. Zadaję sobie ból, bo to jest moja reakcja na czarne chmury, które zebrały się nade mną. I nie rana czy blizna jest problemem – to tylko ślad po tym, jaki sposób radzenia sobie wybieram.
Jednak w pierwszym odruchu trudno rodzicowi opanować emocje.
Bardzo trudno. Rodzice często mówią: „Moje dziecko się tnie, a mnie boli”. Wierzę, że tak jest.
Samouszkodzenia wywołują u opiekunów bardzo silne emocje. Dominującym stanem jest zazwyczaj lęk. Jednak kiedy rodzic wsłuchuje się w swój lęk i pozwala mu przejąć kontrolę nad zachowaniem, reaguje nadmiarowo. Widzi kilka zadrapań, siniaków i od razu panika. Rodzic myśli, że jego dziecko właśnie próbowało się zabić. Nie przychodzi mu do głowy, że w ten sposób jego dziecko właśnie trzyma się życia. Wzywa karetkę, a kiedy ratownicy nie widzą zagrożenia zdrowia, rodzic jest rozgoryczony brakiem reakcji, jakiej spodziewał się po służbie zdrowia. Rozumiem to. Rodzic nie jest terapeutą, nie jest psychologiem. Ma prawo być zagubiony w swoich wyobrażeniach na temat samouszkodzeń. Boi się i często może ulec zbyt silnym emocjom, ale to nie pomaga w nawiązaniu relacji z dzieckiem.
A co pomaga? Co konkretnie można zrobić?
Rozmawiać i jak najszybciej szukać pomocy psychologa. Rozmowa to podstawowe narzędzie pierwszej pomocy emocjonalnej, bo przecież każdy z nas może być takim ratownikiem. Rozmowa pozwala obejrzeć rany emocjonalne, które kryją się pod tymi fizycznymi. Można zacząć mniej więcej tak: „Zauważyłam na twoich rękach rany obok starszych blizn. Niepokoję się, bo myślę, że kryje się za nimi coś dla ciebie niełatwego. Pogadajmy, proszę. Zależy mi na tobie i na tym, żeby ci pomóc”. Problemów emocjonalnych nie widzimy okiem, ale możemy je wychwycić uchem.
Samouszkodzenia najczęściej kojarzymy z ogromną autodestrukcją, czy to zapowiedź próby samobójczej?
Nie do końca. Choć istnieje sporo różnic między samouszkodzeniami a zachowaniami samobójczymi, to pozostają jednak ze sobą w dwukierunkowym związku. Na początku samouszkodzenia pomagają przetrwać kryzys, a nawet mogą chronić dziecko przed odebraniem sobie życia. W chwili zranienia wydzielają się endorfiny znieczulające ból, redukujące dyskomfort. Niestety, następuje efekt habituacji.
Co to znaczy?
Potrzeba coraz większych dawek. Tak, jak z alkoholem – gdy jesteś abstynentką, to wystarczy ci kilka łyków piwa, żebyś poczuła efekt działania alkoholu. Z czasem potrzebujesz coraz większych porcji alkoholu dla wywołania tego samego stanu. Tak samo może być z samouszkodzeniami. Najpierw wystarczy jedno nakłucie skóry, po jakimś czasie musisz już dokonać silniejszych, coraz bardziej bolących obrażeń, żeby odczuć tę samą emocjonalną ulgę.
Samouszkadzanie jest podobne do nałogu?
Tak. Endorfiny, które wydzielają się podczas uszkodzenia ciała, to wewnętrzne opioidy, zbliżone strukturą i działaniem do morfiny, od których można się uzależnić. Dla nas, terapeutów oznacza to, że ciężar pracy z dzieckiem, które od dłuższego czasu się rani, jest taki sam jak ciężar pracy z osobą uzależnioną. Czyli nie wystarczy powiedzieć: „Przestań to sobie robić, czy ty wiesz jak to się może skończyć?”. Takie słowa niczego nie dają, powodują tylko przekonanie u dzieci, że jako dorośli nic nie rozumiemy. A skoro nie rozumiemy, nie możemy też pomóc.
Czyli dzieci atakują własne ciało wcale nie dlatego, że chcą się zabić.
Nie jest to w żadnym razie regułą, jednak bywa, że to do tego prowadzi. Kiedy młoda osoba oswaja się z fizycznym atakowaniem siebie, łatwiej może być jej podjąć próbę samobójczą. Dlatego samouszkodzenia traktujemy również jako czynnik zwiększający ryzyko zachowań samobójczych. Zadaniem terapeuty jest ustalić, jaką samouszkodzenia pełnią rolę – a ważną funkcją jest regulacja napięcia emocjonalnego – oraz sprawdzić, czy towarzyszą im zachowania samobójcze.
Czuję, że muszę cię jednak o coś zapytać. Czy to nie jest jednak tylko manipulacja ze strony młodych ludzi, chęć zwrócenia na siebie uwagi? Może czasem wystarczy przeczekać, aż taki ktoś przestanie się tak głupio zachowywać?
To nie jest katarek, żeby go przeczekać. Nie wolno nam tak myśleć. W ten sposób krzywdzimy młodego człowieka. Krzywdzimy, nie chcąc widzieć jego problemu.
Przypominam sobie historię mamy, która weszła do łazienki i zobaczyła, jak jej córka dokonuje samouszkodzeń. Ich oczy się spotkały, więc dziewczynka nie miała wątpliwości, że mama widziała, co ona sobie robi. Przez kilka długich miesięcy mama nie odniosła się w rozmowie ze swoim dzieckiem do tego, co widziała w łazience. W czasie terapii dziewczynka wyznała, że czuła się dla mamy zupełnie nieważna, porzucona. Skoro mama nic nie powiedziała, to ona się dla mamy zupełnie nie liczy. Brak reakcji to brak pomocy, brak pomocy to forma zaniedbania. Przypominam, że zaniedbanie jest traktowane jako jedna z form przemocy.
Bywa, że rodzic nie reaguje, bo boi się skonfrontowania z problemami, tego, że zostanie obwiniony. Zapewniam jednak, że głównym celem terapii jest pomoc dziecku, a nie szukanie winnych.
Praca terapeutyczna jest długa, czy polega ona na tym, że terapeuta podpowie na przykład co można robić zamiast samouszkodzeń?
Mówimy wtedy o zachowaniach zastępczych. Terapia jest najczęściej procesem wymagającym czasu. Efektów nie będzie od razu, a chodzi o to, żeby ograniczyć szkody fizyczne związane z samouszkodzeniami. To się może wydać dziwne, ale nie wolno młodej osobie odbierać jednego sposobu radzenia sobie, nie proponując niczego w zamian. Gdy jestem w kryzysie psychicznym, mam swoją ścieżkę radzenia sobie z trudnościami, a ktoś mi każe po prostu ją porzucić. Odbiera mi się w ten sposób jedyną drogę dzięki, której umiem okiełznać silne, nieprzyjemne emocje. Nic mi wtedy nie zostaje.
Czyli pozwalać, żeby okaleczało się dalej?
Można zaproponować inne działania, które przyniosą ból fizyczny, ale nie będą tak szkodliwe jak samouszkodzenia. Terapeuta rozumie, że dziecko musi jakoś rozbroić emocje. Czasami proponuje, żeby niszczycielską energię przekierowało ze swojego ciała na inny obiekt. Mówi się wtedy: „Wiem, że tego potrzebujesz, zrób eksperyment i zamiast siebie spróbuj zaatakować kartkę, poduszkę, piłkę”. Czasami polecam też bezpłatną aplikację „Nie panikuj”. Jeden z modułów tej aplikacji zawiera porady: co może ci pomóc? – są tam ćwiczenia oddechowe, zadania odwracające uwagę. Ale to nie jest jeszcze sedno terapii.
Rozumiem, że z czasem dąży się do tego, żeby ograniczyć zachowania zastępcze na rzecz bardziej konstruktywnych i akceptowanych społecznie umiejętności radzenia sobie z trudnościami?
Tak. W terapii pomagamy rozwinąć szereg umiejętności: tolerowania dyskomfortu psychicznego, radzenia sobie z emocjami, komunikacji z innymi, rozwiązywania problemów. Pomagamy również wzmocnić poczucie własnej wartości, nauczyć się lepiej rozumieć siebie, a czasami uleczyć jakieś życiowe urazy.
Czy jest coś ważnego, co jeszcze powinnyśmy powiedzieć rodzicom?
Powtórzmy raz jeszcze: najważniejsze to pamiętać, że obrażenia na ciele dziecka to widoczny sygnał obecności jakiegoś problemu, a nie sam problem. Warto skupić się na odkryciu, co kryje się pod spodem, bo dopiero wówczas jesteśmy w stanie pomóc adekwatnie.
Małgorzata Łuba, suicydolożka, psycholożka, psychoterapeutka, ekspertka Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Prowadzi konsultacje dla rodziców i szkół w ramach platformy edukacyjno-pomocowej „Życie warte jest rozmowy”, zwjr.pl, oraz szkolenia nt. wspierania młodych osób w kryzysach psychicznych, 2be.edu.pl.
- u szkolnych specjalistów, w poradni psychologiczno-pedagogicznej, w ośrodku środowiskowej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej
- na stronie Narodowego Funduszu Zdrowia: nfz.gov.pl/dla-pacjenta/informacje-o-swiadczeniach/ochrony-zdrowia-psychicznego-dzieci-i-mlodziezy/
- na platformie „Życie warte jest rozmowy”: zwjr.pl/konsultacje-dla-rodzicow
- w Fundacji Zobacz Jestem (grupy wsparcia dla rodziców dzieci z samouszkodzeniami): zobaczjestem.pl
- pod nr pomocowym, np. 800100100
Krok 1. Oceń jego siłę w skali od 1 (ledwo zauważalny) do 10 (bardzo silny).
Krok 2. Nastaw alarm w telefonie, tablecie, minutnik kuchenny czy zwykły budzik na 15 minut. Umów się ze sobą, że przez ten kwadrans będziesz stosować poznane strategie, zamiast ulegać impulsowi.
Krok 3. Spójrz na przygotowaną wcześniej listę strategii pomagających przetrwać kryzys (np. telefon do przyjaciół, rzucanie poduszkami w ścianę, głośna muzyka przez słuchawki, ćwiczenia relaksacyjne/oddechowe, modlitwa, szybki bieg po schodach itd.) i zrób pierwszą znajdującą się na niej rzecz. Jeśli pierwszy punkt jest niemożliwy do zrealizowania w danej chwili (np: telefon do przyjaciółki czy przyjaciela – nie odpowiadają; spacer – jest środek nocy, bardzo zimno, jesteś w nieznanym miejscu; oglądanie rolek dla kotów na Instagramie – nie masz zasięgu albo nie dasz rady się na tym skoncentrować czy czujesz narastające napięcie) przejdź do kolejnej strategii, a jeśli nie zadziała – to do następnej, aż do chwili, gdy rozlegnie się alarm. Chodzi o to, żeby maksymalnie opóźnić ewentualne ulegnięcie impulsowi. Zatem im dłuższa lista, tym większe szanse na poradzenie sobie z kryzysem.
Krok 4. Gdy rozlegnie się alarm, ponownie oceń siłę impulsu. Jeśli uznasz, że się zmniejszyła, możesz sobie pogratulować i zająć się innymi sprawami. Jeżeli siła impulsu się nie zmieniła albo wręcz wzrosła, najlepiej nastaw minutnik na kolejny kwadrans i wróć do czynności z listy. Nawet gdy tego nie zrobisz – gdy się poddasz i ulegniesz impulsowi – i tak pogratuluj sobie tego, że wcześniej udało ci się skorzystać z nowych strategii, zamiast – jak dotąd – od razu uciekać się do zachowania problemowego. To wymaga wysiłku, ale z czasem wyćwiczysz się w używaniu nowych umiejętności aby nie działać pod wpływem impulsu.
Więcej w książce: „Samookaleczenia nastolatków. Uwolnij się od destrukcyjnych zachowań dzięki technikom terapii terapii DBT”, Sheri Van Dijk, tłum. Jolanta Bartosik, wyd. GWP
Polecamy książkę: „Samookaleczenia nastolatków. Uwolnij się od destrukcyjnych zachowań dzięki technikom terapii terapii DBT”, Sheri Van Dijk, tłum. Jolanta Bartosik, wyd. GWP