1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Syndrom podłego świata – dlaczego dzieci nie chcą żyć 

Syndrom podłego świata – dlaczego dzieci nie chcą żyć 

Złe informacje wprowadza w nieustanny dygot młodą osobę, która nie ma jeszcze w pełni rozwiniętych narzędzi do radzenia siebie z emocjami. (Fot. Maskot/Getty Images)
Złe informacje wprowadza w nieustanny dygot młodą osobę, która nie ma jeszcze w pełni rozwiniętych narzędzi do radzenia siebie z emocjami. (Fot. Maskot/Getty Images)
„Nasze dzieci coraz częściej doświadczają syndromu podłego świata. Żyją w przeświadczeniu, że świat jest tylko zły i zagrażający. Naszym zadaniem, zadaniem rodziców, jest dawać im nadzieję, pokazywać, że świat ma różne kolory, nie tylko czarny, że z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji jest wyjście” – mówi Paulina Filipowicz, psycholożka związana z Fundacją GrowSPACE. 

2139 to liczba z ostatniego raportu Fundacji GrowSPACE dotycząca prób samobójczych u dzieci i młodzieży w 2023 roku. Już sama w sobie jest dramatyczna, a dodatkowo to kolejny rok z rzędu, kiedy mamy do czynienia ze wzrostem tych przypadków. Gdyby miała Pani powiedzieć o tych głównych przyczynach, z powodu których dzieci i młodzi ludzie posuwają się do tak dramatycznego kroku, to co by Pani wymieniła jako pierwsze?
Na początku trzeba podkreślić, że kryzysy suicydalne nie mają jednej przyczyny – zwykle jest to cały zbiór czynników, wydarzeń, które mają miejsce w życiu młodego człowieka.

Dzieją się one przez jakiś czas i doprowadzają właśnie do zachowań samobójczych, ale wśród czynników, które są wymieniane w statystykach najczęściej, są szeroko rozumiane kłopoty w relacjach międzyludzkich.

Z jednej strony to środowisko rodzinne, relacje rodzic–dziecko. One są niezwykle istotne, ale równie ważne są relacje rówieśnicze, bo tak naprawdę młody człowiek większość swojego czasu spędza przecież z rówieśnikami i bardzo często to ich oczami patrzy na samego siebie. Na tym etapie życia właśnie na tej bazie buduje swoją tożsamość. My, dorośli, często o tym zapominamy. Kiedy Pani usłyszy coś od swojego rówieśnika, ma Pani do tego dystans, może to Panią mniej lub trochę bardziej dotknąć, ale ma Pani swoją opinię i „idzie” Pani dalej. Dla młodego człowieka opinia rówieśnika jest szalenie istotna, z nią i przy niej zostaje.

Powiedziała Pani, że rozmaite kłopoty, trudności dzieją się w życiu dziecka przez jakiś czas, zanim posuwa się ono do tak drastycznego kroku jak próba samobójcza. Zapytam brutalnie i wprost: czy my, dorośli, jesteśmy ślepi?! Jak to jest możliwe, że nie zauważamy, co się dzieje, że nie reagujemy w porę?
Niestety jest tak, że coraz częściej wycofujemy się z takich aktywnych relacji, nie spędzamy ze sobą czasu, nie rozmawiamy. W ten sposób można bardzo wiele przeoczyć, czy jako rodzic, czy na przykład jako nauczyciel.

Nie chodzi o to, by szukać winnych, tylko poszukać rozwiązań. Bo mamy też dane, badania, które pokazują, że z takim zjawiskiem jak wypalenie rodzicielskie mamy do czynienia coraz częściej, a Polska jest w tym rankingu jednym z liderów na tle Europy… Rodzice pracują, często ponad swoje siły fizyczne i psychiczne, martwią się o sytuację finansową swojej rodziny, są chronicznie zmęczeni, nie mają właściwie żadnego wsparcia systemowego. Ta kwestia jest bardzo złożona.

Ale cena jest gigantyczna.
To prawda, dlatego staramy się krzyczeć, jak bardzo źle jest z naszymi dziećmi. System, na razie wciąż niesprawny, to jedno, ale apelujemy, by zacząć działać oddolnie, choćby małymi krokami, każdy na własną rękę, we własnym domu. Znaleźć dosłownie 15 minut, ale każdego dnia na rozmowę z własnym dzieckiem, żeby je poznać, żeby wiedzieć, co się u niego dzieje, żeby spróbować zorientować się, w jakiej jest formie, w jakim jest nastroju. Niech to będzie tylko 15 minut, ale bez telefonu w ręku, bez komentarza, że się spieszymy, w warunkach, w których młody człowiek poczuje się bezpiecznie, poczuje, że może podzielić się tym, co go trapi i męczy, poczuje się wysłuchany, zrozumiany. Tylko tyle i aż tyle.

Bo rozumiem, że młodzi ludzie czują się samotni, czują się niezrozumiani właśnie. Tylko znowu, mam poczucie, że piszemy, mówimy o tym od dawna, że wy – specjaliści – apelujecie do nas – rodziców – od lat o tę chwilę poświęconą dziecku każdego dnia. A statystki są, jakie są. Więc może jednak trzeba wskazać współwinnych; trzeba, żebyśmy wszyscy wylali sobie kubeł zimnej wody na głowy; trzeba nazwać rzeczy po imieniu – to od nas zależy, czy uratujemy nasze dzieci…
Tak, zgadzam się i też taki był i w zeszłym, i w tym roku nasz cel, kiedy publikowaliśmy te dramatyczne dane.

Chcemy nagłośnić ten problem, żeby wreszcie przestał być pomijany, ukrywany. Te statystyki i tak są niedoszacowane, bo nie wszystkie próby samobójcze są zgłaszane. Często jest tak, że wie o nich tylko na przykład najbliższe środowisko młodego człowieka, a służby nigdy nie dostaną takiego zgłoszenia. Samobójstwa młodych ludzi wciąż są tematem tabu, wciąż są dla wielu ludzi, w wielu środowiskach niewygodne i ukrywane.

A to rodzi rozmaite konsekwencje, także takie, że młody człowiek, gdy jest w sytuacji kryzysowej, nie wie, że może sięgnąć po pomoc, że może na przykład skorzystać z telefonu zaufania 116 111. A te dzieci bardzo często myślą, że są zupełnie same.

Pani mówi głośno też o tym, że to my, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni także za to, jaki świat tworzymy tym młodym; jesteśmy odpowiedzialni za to, jak ta rzeczywistość dzieciaków wygląda.
Zdecydowanie tak, bo ona jest jak sieć pułapek, pole minowe. Na młodych czyha wiele niebezpieczeństw, za które głównie dorośli są odpowiedzialni.

Coraz częściej właśnie w kontekście młodych ludzi pojawia się określenie „syndrom podłego świata”.
To jest zjawisko, które zostało opisane już na przełomie lat 60. i 70. przez jednego z badaczy. Sprawdzał on, jak telewizja – no bo wówczas to telewizja była głównym źródłem informacji – i te wszystkie newsy dotyczące przemocy, kataklizmów, tragedii wpływają na widzów. Zauważył, że u ludzi, którzy te newsy oglądają i ich słuchają, poczucie bezpieczeństwa drastycznie się obniża. Nawet wtedy, kiedy ich własna rzeczywistość jest stosunkowo bezpieczna, to i tak zaczynają odczuwać lęk, niepokój, stres. To było w latach 70.! Proszę sobie wyobrazić, co dzieje się teraz, dziś z poczuciem bezpieczeństwa naszych dzieci, które każdego dnia długie godziny spędzają w sieci… Newsy, ale też świat okrutnych gier komputerowych, Instagram, TikTok – to wszystko wręcz przesiąknięte jest tym, co albo budzi lęk, albo stawia w szeregu i nakazuje, by porównywać się do innych. A przede wszystkim to są bodźce, które mają za zadanie grać na emocjach. Bo to wcale nie muszą być od razu jakieś tragiczne informacje o wojnie, chociaż te oczywiście też mają bardzo duży wpływ – fakt, że mamy ciągły dostęp do informacji, co aktualnie dzieje się na świecie, ile osób dziś zginęło, gdzie i o której godzinie do tego doszło.

Taka dawka wykańcza każdego, a młodą osobę, która nie ma jeszcze w pełni rozwiniętych narzędzi do radzenia siebie z emocjami, wprowadza w nieustanny dygot. Nasze dzieci coraz częściej doświadczają syndromu podłego świata. Są przekonane, że wszystko, co na zewnątrz, jest zagrażające, niebezpieczne, że tak wygląda świat, więc… z niego uciekają.

Kiedy zestawić rzeczywistość, w której dziś dorastają młodzi ludzie, z rzeczywistością dorastania pokolenia czy dwóch pokoleń wstecz, to widzimy przepaść. Kiedyś życie toczyło się wokół podwórka, patyka, przygody, radości. Dzieciaki nie były bombardowane tą ciemną stroną życia.
No właśnie, rzeczywistość współczesnych dzieci jest skrajnie różna, a przecież zasób narzędzi do radzenia sobie z emocjami mają dokładnie ten sam co poprzednie pokolenia, więc łatwo się domyślać, pod jaką presją żyją.

Rodzice też mają arcytrudne zadanie, bo muszą jakoś tym wszystkim mądrze nawigować. Nie można przecież odciąć dziecka od wszystkiego: Internetu, telefonu, social mediów – to też nie jest dobra droga. Bo ma ono kontakt z rówieśnikami, którzy ten dostęp posiadają, więc taka taktyka sprawi, że dziecko poczuje się wyizolowane.

Wszyscy korzystają na przykład z TikToka, potem o tym rozmawiają, przesyłają sobie różne rzeczy, a ono siłą rzeczy jest wykluczone.

Nie ma dobrych rozwiązań.
Musimy ich wspólnie szukać, na poziomie systemu, ale też w naszych domach, powtórzę – oddolnie. I znowu się powtórzę – najskuteczniejszym zabezpieczeniem przed dramatem jest być przy dziecku. Na bieżąco. Każdego dnia. Z wrażliwością, otwartością, tak, żeby dawać przestrzeń tym młodym ludziom, żeby oni mogli czuć, że mogą szczerze mówić o wszystkim, także o tym, co dobre. Bo to też jest bardzo ważne. Rozmawianie o tych jasnych stronach życia, pokazywanie, że one są. Naszym zadaniem jest zmienić tę czarną optykę naszych dzieci, dawać im nadzieję, pokazywać, że ona zawsze jest. Pokazywać, że z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji jest wyjście. I nie wolno dziecięcych problemów bagatelizować. Pani dziś już wie, że zawód miłosny to nie koniec świata, że brak lojalności przyjaciela nie kończy życia. Dziecko, młody człowiek o tym jeszcze nie wie. I naszą rolą, jako rodziców, jest dać mu pewność, że koniec świat się nie zbliża, nawet jeśli w tej chwili tak czuje. Bo nasze dzieci coraz częściej tak właśnie czują. Nie mogą zostać z tym same, bo jeśli będziemy je w takim przeświadczeniu zostawiać, statystyki dotyczące prób samobójczych będą wciąż rosły.

Paulina Filipowicz, psycholożka i aktywistka. Absolwentka psychologii na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Współtwórczyni akcji „TAK dla prewencji suicydalnej” oraz projektu psychoedukacyjnego o zaburzeniach odżywiania „Szczera Sfera”. Uczestniczka 31. Szkoły Liderek i Liderów Politycznych. Absolwentka Latającego Uniwersytetu Praw Człowieka przy Europejskim Centrum Solidarności oraz programu European Green Academy Training. Członkini międzynarodowej sieci aktywistów Humanity in Action.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze