1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Emocje jako nawigacja. Wywiad z psychiatrą prof. Markiem Krzystankiem

Emocje jako nawigacja. Wywiad z psychiatrą prof. Markiem Krzystankiem

Badania dowodzą, że intensywne emocje, nawet te pozytywne, możemy przeżywać najwyżej 11 minut. Po tym czasie mózg musi odpocząć. (Ilustracja: iStock)
Badania dowodzą, że intensywne emocje, nawet te pozytywne, możemy przeżywać najwyżej 11 minut. Po tym czasie mózg musi odpocząć. (Ilustracja: iStock)
Znaczenie emocji doprowadzono do kulturowego obłędu. Podczas gdy tylko informacja o naszych potrzebach, które podyktowane są przede wszystkim biologią – mówi psychiatra prof. Marek Krzystanek. Pytamy go, jak wznieść się ponad ten poziom i co tam znajdziemy.

Badania mówią, że powtarzalne przyjemności dają nam poczucie szczęścia. Są jednak i inne, które dowodzą, że nie na długo, bo potrzebujemy czegoś więcej – odczuwać sens życia. Co pan o tym myśli?
Dla mnie sens życia to uświadamianie sobie potrzeb i świadome ich zaspokajanie. Sam sens jako sposób zaspokajania potrzeby jest czymś bardzo indywidualnym. W jego poszukiwaniu jedna osoba będzie zbierać znaczki, a inna – już w szkole podstawowej – szperać w „Dialogach” Platona.

Sposobów realizowania danej potrzeby może być trylion, ludzie wymyślali je od zawsze. Wynikają one z kontekstu zewnętrznego – kulturowego, cywilizacyjnego, ekonomicznego, intelektualnego czy historycznego. Ale ludzkie potrzeby są uniwersalne. To one definiują nas i nasze wartości, i to jest coś zupełnie innego niż poszukiwanie przyjemności – te nie tylko wystarczają na krótko, ale ich nadmiar może doprowadzić do wyczerpania i stanu, kiedy nie czuje się już nic. Z istnienia obiektywnych limitów biologicznych mózgu można wyciągnąć wniosek, że człowiek nie żyje dla emocji. Badania dowodzą, że intensywne emocje, zarówno te pozytywne, jak i tzw. negatywne, jesteśmy w stanie przeżywać najwyżej 11 minut. (Chyba że je tłumimy – wtedy dzielimy to przeżycie na porcje i potrwa to dłużej). Po tym czasie mózg przestaje przeżywać, ponieważ to dla niego męcząca praca, po której musi odpocząć.

Dążymy jednak do przeżywania przyjemnych emocji, a unikamy nieprzyjemnych. Może się nawet wydawać, że o to w życiu chodzi.
W służbie ekonomii znaczenie i rolę emocji doprowadzono do kulturowego obłędu. Cywilizacja przypisuje im większe i inne znaczenie, niż jest to zapisane w naszym ciele. Tymczasem emocje należy odczytać jako informację, sygnał pozytywny lub negatywny – i na tym kończy się ich rola. Namawiam ludzi, żeby rozwijali w sobie umiejętność regulacji emocjonalnej, która polega na dystansowaniu się od emocji i unikaniu intensywnych przeżyć.

Skoro możemy emocje potraktować jako drogowskaz, to czy one nam wskażą właściwą potrzebę, której zaspokojenie przybliży nas do sensu życia?
Potrzeba tworzy emocję będącą tym magnetycznym punktem, który przyciąga albo odpycha nas w odniesieniu do danej sytuacji. Jeśli w sklepie ze sprzętem wysokogórskim ktoś odczuwa radość i podekscytowanie, to znaczy, że ma potrzebę zdobywania szczytów, a w istocie potrzebę przekraczania swoich możliwości, którą realizuje na planie fizycznym. Kolejność jest taka, że jest potrzeba i z niej wynikają emocje, ale sama potrzeba bierze się z czegoś, co stoi za nią. Człowiek musi się zastanowić, o co mu chodzi w tym, żeby wspiąć się na górę albo zostać lekarzem.

Ciekawe, co stoi za potrzebą, prawda?

Zatem co stoi za naszymi potrzebami?
Ciało. To jest może trochę smutne, a może właśnie trzeźwiące, ale generalnie jesteśmy głównie zwierzętami i rządzą nami potrzeby biologicznego ciała. Realizowanie ich to 99 proc. powodów i celów istnienia naszej cywilizacji od zawsze. Z potrzeby jedzenia i picia powstały kuchnie świata; potrzeba bezpiecznego schronienia stworzyła architekturę; z kolei potrzeba rozmnażania, seks, każdego elektryzuje.

Oczywiście chcemy być czymś więcej niż to zwierzę, bo mamy też potrzeby wyższe, egzystencjalne, które wynikają z istoty psychiki – ze świadomości i woli. Człowiek zaczyna się tam, gdzie kończy się zwierzę, czyli w uświadomieniu sobie możliwości wyboru i w kontrolowaniu potrzeb biologicznych w imię potrzeb wyższych, mentalizowanych. Tylko czy mamy jakieś wyższe potrzeby?

Chyba zgodzimy się, że tak?
Przeanalizujmy to. Człowiek, który ma doświadczenie egzystencjalne, że świat jest taki ogromny, a on taki mały; że ludzi jest masa, a on jest jeden – przeżywa małość i słabość. Te rodzą potrzebę siły i mocy zaspokajaną przez zdobywanie wiedzy i umiejętności, które kulturowo stworzyły naukę. Kiedy możemy ją zaspokoić, to odczuwamy chwilowe stany szczęścia, czyli uczucia związanego z odnajdywaniem tego, czego szukamy. (Szczęście nie jest bowiem emocją, tylko chwilowym stanem całościowego zaspokojenia naszych potrzeb). Jednak w istocie, za potrzebą siły i mocy też stoi instynkt samozachowawczy, czyli część psychiki, związana z obsługą i przetrwaniem biologicznego ciała. Wydaje się nam, że jeśli nie zgromadzimy kapitału wiedzy i umiejętności, dzięki któremu przeciwstawimy się światu, zostaniemy zmiażdżeni i znikniemy. Jest to więc strach, a gdzie jest uleganie strachowi – tam jest zwierzę, a nie człowiek.

Drugą intelektualizowaną potrzebą biologiczną jest potrzeba relacji, która wynika z tego, że człowiek uświadamia sobie, że między nim i drugą osobą jest pusta przestrzeń. To rodzi uczucie osamotnienia, więc znowu mówimy o strachu, a łatwiej będzie przeżyć go z kimś niż samemu.

Trzecią tzw. egzystencjalną potrzebą jest potrzeba nieśmiertelności, związana z tym, że człowiek uświadamia sobie nietrwałość siebie i innych ludzi. Stąd bierze się uczucie przemijalności i potrzeba niezmienności. Na różne sposoby staramy się ją zaspokajać: pisząc książkę czy wymyślając jakieś twierdzenie. Ale to są iluzoryczne sposoby, które i tak nie przedłużą naszego życia. Niektórzy wpadają na pomysł, że przetrwanie mają zapewnić im dzieci – jako ich klony – co jest również krzywdzące dla tych innych. Myślę, że sensownym sposobem realizacji potrzeby nieśmiertelności jest duchowość czy religijność. W ten sposób człowiek szuka takiej cząstki siebie, która być może nie umrze. Ale to znowu jest mentalizowany instynkt samozachowawczy, ponieważ tak naprawdę to ludzkie zwierzę nie chce umrzeć, tylko żyć dalej.

Gdzie zatem zaczyna się bycie człowiekiem?
Moją wewnętrzną definicją człowieka jest umiejętność powstrzymywania swojej zwierzęcości. Sam szukam uwolnienia się z tych biologicznych sensów życia tworzących naszą osobowość jako aparat do realizowania instynktownych potrzeb, które – od pewnego momentu – stają się jak za ciasne ubranie.

Carl Gustav Jung, twórca psychologii głębi, mówił że przeznaczeniem człowieka staje się to, co nieświadome. Twierdził, że psychika poszerza się poprzez sięganie do nieświadomości zbiorowej, która ukształtowała się w toku ewolucji człowieka. Tam są archetypy, czyli wzorce myślenia, przeżywania i zachowania. Znajdziemy je w mitach, marzeniach sennych, sztuce. Może z tego warto skorzystać w poszukiwaniu sensu życia?
Jungowi udało się opisać tę część psychiki, która jest zbiorem formuł wszystkich pojęć, myśli czy tworów świadomości, jakie kiedykolwiek stały się udziałem człowieka. To jest właśnie nieświadomość zbiorowa – ogromne mentalne dziedzictwo kulturowe, które stanowi korzeń ciała osobowości i korzeń naszego ja. Z mojego punktu widzenia nieświadomość zbiorowa z jednej strony daje nam siłę życia, libido i inspirację – to stamtąd płynie pewien napęd a moc tej wielkiej jaźni nadaje kierunek naszemu życiu, jednak z drugiej strony – formatuje nas i nie pozwala wyjść poza zakres czegoś, co nazwalibyśmy psychologiczną historią człowieka.

Nieświadomość zbiorowa w psychologii jest tym samym, co w religii określa się jako karmę indywidualną i zbiorową. Człowiek jako zjawisko mentalne istnieje od kilkuset tysięcy lat. Przez ten czas zgromadził się pewien obszar doświadczeń wewnętrznych, który można byłoby nazwać polami mentalnymi wytworzonymi przez nasze myśli. To jest substancja fizyczna tego, co Jung nazwał archetypem. Ta chmura formuł stworzyła przepotężną jaźń, która jest ludzką pełnią psychiczną. Można ją porównać – i tak robi współczesna teologia w stosunku do teorii Junga – z wewnętrznym doświadczeniem Boga, choć w istocie to nie żaden absolut tylko doświadczenie pełni człowieka. Taki bóg-człowiek.

Jung dostrzegł w teologii, w powtarzalności intrapsychicznych doświadczeń u niezwiązanych ze sobą ludzi, wymiar pewnej obiektywności, udowadniając że w różnych, niezależnie od siebie rozwijających się religiach pojawiały się te same symbole i wzory.

Model psychiki Junga oparty był na dualistycznej jaźni, która jest wiecznym nierozwiązywalnym konfliktem między przeciwieństwami. Jest to bóg tak samo skłonny do nagradzania, jak i karania – postać o dwóch twarzach, które ze sobą nie rozmawiają. Można się przy takim bogu poczuć opuszczonym, a nie każdy jest Hiobem. Mnie to nie wystarcza, zaspokojenie wszystkich potrzeb biologicznych, egzystencjalnych czy psychologicznych w kontekście służenia i pielęgnowania swojej jaźni to za mało. Wyczuwam, że istnieje pewien poziom psychiki, który jest dalej niż to, co odkrył Jung – chociaż doszedł on najdalej, jeśli chodzi o próbę naukowego opisu doświadczenia intrapsychicznego.

Co to za poziom?
Istnieją potrzeby pochodzące z takiej części naszej psychiki, która wychodzi poza jaźń. Byłby to nowy archetyp, element nowego ciała psychicznego łączący w sobie przeciwieństwa w harmonię i miłość. Myślę, że człowiek postawił już stopę na tym księżycu i nazwał go Tao. I myślę, że tam jest najgłębszy sens istnienia człowieka. Ale tutaj kończy się już nauka i zaczyna się teoria oraz filozoficzne spekulacje.

Może gdzieś do pojęcia Tao przybliżył się Fritz Perls, twórca psychologii Gestalt, który pisał, że człowiek ma w sobie pewien kształt, który chce się w jego życiu zrealizować. Ten kształt, o którym mówię, pochodzi z poziomu głębszego niż archetypy jungowskie, i on warunkuje potrzebę inną niż tylko religijny strach i pokora. Istnieją wydeptane ścieżki nieświadomości zbiorowej i to jest coś, co człowiek już przeżył, odkrył, pomyślał. To są pola mentalne, z którymi za pomocą swojej świadomości możemy się kontaktować, by rozumieć coraz więcej i więcej, aż w pewnym momencie możemy ogarnąć już to wszystko. Ale to jest tylko takie „wszystko”, którym był już ktoś wcześniej. Mnie interesuje pójście dalej. Istnieją obszary nieświadomości zbiorowej, które są większe niż jaźń, to jest poziom absolutu.

Co tam się może wydarzyć?
Jeżeli nasze ciało psychiczne i świadomość będzie dalej rozszerzać się poza jaźń, to mogą pojawić się nowe potrzeby – o których w ogóle nie wiemy – i stać się naszym nowym sensem życia. Tu kończy się filozofia i zaczyna się religia.

Różne części psychiki były substancją mentalną, z której powstał politeizm. Można służyć bogu biologicznemu czy psychicznemu bądź duchowemu, ale – idąc dalej – na końcu istnieje bóg, który jest początkiem i zawiera w sobie wszystkość. Stanie się takim bogiem w języku psychologii oznacza integrację absolutu. Jeszcze na studiach nazwałem go „archetypem rzeczy samej w sobie”. Poszukiwanie tego – moim zdaniem – jest najgłębszym sensem istnienia człowieka.

Wiele osób przez ostatnie kilkadziesiąt tysięcy lat szukało doświadczenia poza obszarem istniejących już archetypów. Na Wschodzie ludzie określani buddami przekroczyli tę granicę, niektórzy nawet wielokrotnie. Wychodzili poza tę część psychiki, która rządzi ciałem i biologicznym życiem, uwalniali się również od psychiki zbiorowej. Tacy odkrywcy byli obecni w każdej kulturze. Lao Tse, doświadczył Tao, czyli „czegoś”, co jest absolutem. Hinduistyczny Kryszna był integracją wszystkich bogów. Wczesne chrześcijaństwo do IV wieku n.e. było również żywym doświadczeniem religijnym wychodzenia poza człowieka indywidualnego w stronę archetypu miłości, która godzi w sobie przeciwieństwa. Jezus, podobnie jak Budda, nie uległ kuszeniu przez część psychiki związaną z ciałem biologicznym i pokonał fizyczne ograniczenia człowieka. Nie uległ również ludzkiej jaźni, chcącej, żebyśmy stali się człowiekiem-bogiem. Dotarł do poziomu absolutu, z którym w końcu się połączył. Te osoby są jak pionierzy, którzy pokazują wszystkim, do czego zdolny jest człowiek. Tworzy się tam nowe pole psychiczne, coś co można by nazwać duchowym archetypem z jego ożywiającą energią libido. Jeśli pokonamy metafizyczny lęk związany z wyjściem poza znane, możemy po niego sięgnąć. Jeżeli go zintegrujemy, da nam swoją energię, żebyśmy rozwinęli swoje ciało psychiczne i przesunęli indywidualną granicę bycia człowiekiem. To jest najbardziej ekscytującym wewnętrznym doświadczeniem ludzkim. Człowiek potrzebuje pełni, potrzebujemy pełni przez wielkie „P”, potrzebujemy wejść w doświadczenie całości.

Czyli...
Najlepsze słowo, jakie na to miejsce wymyślono, to pole wszechogarniającej miłości – i z tym zgodzi się zarówno każdy romantyk, asceta, jak i gnostyk czy lama. Tam następuje harmonizacja wszystkich przeciwieństw, które przestają walczyć ze sobą a zaczynają współgrać. To jest poziom, do którego powinniśmy aspirować. Proste, prawda?

Marek Krzystanek, prof. dr hab. n. med. i n. o zdr., psychiatra, seksuolog, psychoterapeuta. Kierownik Katedry i Kliniki Rehabilitacji Psychiatrycznej SUM w Katowicach. Popularyzator nowej psychiatrii i psychiatrii prewencyjnej w postaci kosmetologii psychiatrycznej. Prywatnie interesuje się m.in. psychologią głębi i buddyzmem zen.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze