1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Mamy ogromny problem z mówieniem o smutku i depresji

Mamy ogromny problem z mówieniem o smutku i depresji

W potocznym użyciu często słowa „smutek” czy „zmartwienie” zastępowane są określeniem „depresja”. Bo – jako że jest nazwą bardzo poważnej choroby – otwiera szufladę spraw poważnych. (Fot. Vizerskaya/Getty Images)
W potocznym użyciu często słowa „smutek” czy „zmartwienie” zastępowane są określeniem „depresja”. Bo – jako że jest nazwą bardzo poważnej choroby – otwiera szufladę spraw poważnych. (Fot. Vizerskaya/Getty Images)
O depresji mówi się i słyszy coraz więcej. Ale równie często spotykam się ze stwierdzeniami, że ktoś sobie depresję wymyślił. Dlaczego wciąż nie wierzymy w tę chorobę? – zastanawia się dr Małgorzata Majewska z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Fragment książki „Mówię, więc jestem”, Małgorzata Majewska, wyd. Rebis. Skrót i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Bardzo długo w polszczyźnie w ogóle nie było miejsca na język związany z problemami psychicznymi. Depresja była słowem wytrychem na to, żeby powiedzieć: „Jestem bardziej niż zwykle zmęczony” albo „Jestem bardziej niż zwykle smutna”. I przez to nadal to słowo często funkcjonuje jako synonim gorszej formy, a nie stan chorobowy. Jeśli ktoś próbuje nam powiedzieć, że choruje na depresję przewlekle, stajemy się podejrzliwi i, co gorsza, nie chcemy w tym uczestniczyć. Tu pojawia się druga przyczyna niedowierzania depresji – jako społeczeństwo nie mamy strategii towarzyszenia innym osobom w trudnym stanie związanym z kryzysem psychicznym.

Wielu ludzi w ramach własnej strategii obronnej unieważnia czyjeś emocje, żeby nie musieć być przy tej osobie w cierpieniu. Jest taka strategia językowa, która polega na tym, że gdy ktoś nam mówi: „Słuchaj, choruję na depresję”, to bierzemy to wszystko, co jest trudne, i zbiorczo lekceważymy. Mówimy na przykład: „A tam, nie przesadzaj, weź się w garść”. Mentalnie pozbawiamy rozmówcę prawa do odczuwania pewnych rzeczy, unieważniamy to.

Ostatnio znów sięgnęłam do pracy mojego ukochanego Erica R. Kandela, neurobiologa, który napisał książkę „Zaburzony umysł. Co nietypowe mózgi mówią o nas samych”. Odszukałam tam definicję depresji i zdrowia psychicznego: depresja to zaburzenie psychiczne cechujące się nadmiarowością normalnych zachowań. Depresja polega więc na tym, że ktoś odczuwa to, co normalnie czujemy wszyscy, tylko za długo to trwa i zbyt głęboko wypełnia tę osobę. Ale co to znaczy za długo? I kto wyznacza normę smutku? Każdy z nas ma takie momenty, kiedy mniej w siebie wierzy, musi się wycofać, nie być aktywnym. Kiedy jednak na skutek zmienionego stężenia neuroprzekaźników w naszym organizmie ten stan się przedłuża na tyle, że możemy już mówić o chorobie? To może zdiagnozować lekarz.

Lęk przed stygmatyzacją

Kryzys zdrowia psychicznego bardzo mocno naznacza ludzi – stygmatyzuje jako wariatów, niepoczytalnych lub co najmniej niezrównoważonych. Zauważmy, że w wielu codziennych narracjach depresja pociąga za sobą negatywne skojarzenie – obraz osoby, która nie powinna podejmować ważnych decyzji, bo jest chwiejna emocjonalnie. Bardzo wiele osób się obawia, że jeśli przyznają się do depresji, będą niżej oceniane jako pracownicy, albo że ktoś wykorzysta tę informację przeciwko nim. Mogę zdradzić, jak to wygląda od drugiej strony: sama od wielu lat leczę się u terapeuty i mówię o tym głośno. Kiedy na uczelni ustalamy harmonogram, wyraźnie zaznaczam, kiedy mam sesje terapeutyczne, i proszę, by nie planowano mi wtedy zajęć. I kilkakrotnie już się zdarzało, że osoba ustalająca plan powiedziała mi na stronie: „Słuchaj, nikomu nie powiem”. Czyli troszczyła się o mnie, sądząc, że to jest coś, co powinno zostać między nami. Uznała, że upublicznienie informacji, iż korzystam z pomocy terapeutycznej, jakoś mnie narazi, może obniżyć mój status, podważyć wiarygodność. Zapobiegawczo wpychamy depresję do „szarej strefy”.

W swojej pracy naukowej przysłuchuję się polszczyźnie, tak zwanemu językowemu obrazowi świata. Bardzo wyraźnie słyszę, że depresja już jest w naszym języku obecna, ale ciągle pozostaje „taka jakaś”. I nawet nie chcemy wiedzieć jaka. A osoby, które przyznają się do depresji, mówią głośno o swojej chorobie, są traktowane inaczej, specjalnie. Zupełnie jakbyśmy nie potrafili przyznać depresji miejsca w naszej rzeczywistości. Wciąż nie ma w nas zgody na to, że depresja dotyka ogromną liczbę ludzi na świecie i jest drugą przyczyną samobójstw. Chcemy żyć tak, jakby jej nie było.

Jak mówić o smutku

Kiedy słucham, jak Polacy mówią o depresji, nawet własnej, to zdaję sobie sprawę, że jest ona właśnie poza naszym światem. A ja bym chciała, żeby była w nim i żebyśmy uważali ją po prostu za pewien stan, zwyczajną chorobę, jak nadciśnienie czy grypa. Mamy ogromny problem z mówieniem o smutku, bo postrzegamy go jako coś zagrażającego. Zazwyczaj gdy tylko ktoś głośno powie, że jest smutny, ludzie dookoła natychmiast zaczynają go pocieszać. Niezmiernie trudno jest bowiem towarzyszyć komuś w smutku. Próbujemy więc jak najszybciej ten smutek unieważnić, choćby mówiąc: „Co się martwisz? Weź się w garść!”.

Warto dopowiedzieć, dlaczego w potocznym użyciu często słowa „smutek” czy „zmartwienie” zastępowane są określeniem „depresja”. Bo to ostatnie, jako że jest nazwą bardzo poważnej choroby, otwiera szufladę spraw poważnych. Natomiast dwa pierwsze często wrzucane są w domenę spraw lekkich, nieważnych, co widać w reakcji na nie. Gdy ktoś mówi: „Jestem smutna po rozstaniu” lub „Martwię się ratami kredytu”, nierzadko zdarza się, że odbiorca to w pewien sposób unieważnia: „Ja też mam ciężko, jakoś to będzie”. A gdy ten sam komunikat zostanie ubrany w słowa, w których depresja będzie raczej odpowiednikiem smutku i zmartwienia niż choroby, i powie: „Mam depresję po rozstaniu” lub „Chyba wpadnę w depresję przez te raty kredytu”, to w tle jest intencja podkreślenia, że to, co się dzieje, jest bardzo poważne.

Czy takie nadużywanie słowa „depresja” nie szkodzi osobom rzeczywiście chorym? Zapewne tak, ale język jest bytem żywym i nie możemy wpływać na to, jak ludzie używają słów. Możemy jedynie analizować, co się za tymi słowami kryje. Ale faktycznie, w języku polskim nie ma w ogóle oddzielenia depresji jako jednostki chorobowej związanej z niskim stężeniem konkretnych neuroprzekaźników i z określonymi medycznymi wskazaniami od depresji jako etykietki na wszystko, co w nas trudne, co wiąże się z „niekochanymi” emocjami, takimi jak: bezradność, bezsilność, smutek, martwienie się, żal.

Depresja poporodowa

Spotkałam się kiedyś z komentarzem pod postem o młodej mamie cierpiącej na depresję poporodową: „No, teraz to co druga ma tę depresję, kiedyś na takie wymysły czasu nie było”. Obrazuje to kolejny bardzo poważny problem. Po pierwsze, to przemoc psychiczna, społeczna, która polega na tym, że to MY ci powiemy, czy masz prawo do depresji poporodowej, czy nie. Bardzo często kobiety, które dostrzegają u siebie jej objawy, zwierzają się komuś, a w odpowiedzi słyszą: „Ty to dopiero zobaczysz, jak będzie trudno, jak podrośnie”, „Jesteś jeszcze w szoku po porodzie” lub „Dziecko masz zdrowe, to najważniejsze”. Dostają cały pakiet unieważnienia tego, co się w nich dzieje.

Po drugie, depresja poporodowa przeczy naszemu społecznemu rozumieniu macierzyństwa, które zawiera silny komponent poświęcania się i stawiania dobra dziecka ponad dobrem matki, tak że w ogóle nie można z tym dyskutować. Jeśli więc matka nie odczuwa pozytywnych emocji wobec dziecka – a wierzcie mi, bardzo wiele kobiet się martwi, czy w ogóle kocha dziecko – od razu jest złą matką. To się bardzo ciekawie objawia w języku. Wyobraźmy sobie, że przychodzimy do dziewczyny, która niedawno urodziła, i nagle ona, niepytana, zapewnia, że strasznie kocha dziecko, a macierzyństwo jest fantastyczne. Język tak działa, że jeśli coś jest dla nas oczywiste, to nie musimy już o tym mówić. Z taką osobą radzę zostać chwilę dłużej, zapytać ją na osobności i spokojnie, jak się czuje. Obstawiam, że wybuchnie płaczem. Dobrze, jeśli trafi do terapeuty, dostanie leki i zrozumie, że to choroba – depresja poporodowa. Wyobraźmy sobie też reakcję rodziny. Wiele osób ją wesprze, ale będą i takie, które powiedzą: „Kiedyś takich chorób nie było. Tak samo jak kiedyś nie było gotowych kaszek i pieluch chłonących i w ogóle depresji nie było, a wam, dziewczyny, w głowach się poprzewracało”.

Co to mówi o podejściu rozmówcy? Że nie chciał/nie chciała usłyszeć od ciebie, młoda mamo, że jest ci trudno, bo na przykład rozmówczyni sama kiedyś nie mogła, nie miała komu o tym opowiedzieć. To brutalne, jednak nadal w naszym społeczeństwie funkcjonuje przekonanie, że skoro inni dali sobie radę, to my też musimy.

Być z kimś

Cierpienie to stan, a depresja na pewno jest cierpieniem ogromnym, które wypełnia daną osobę po brzegi. Chory najbardziej potrzebuje poczucia, że jest widziany i słyszany ze swoją chorobą. W praktyce to oznacza, że ma prawo mówić o tym, co dla niego trudne, i dalej przynależeć do wspólnoty. Nadal mieć poczucie, że jest dla niego miejsce, nawet jeżeli na przykład swoim smutkiem zepsuje rodzinny obiad. Na tym właśnie polega towarzyszenie w depresji – być z kimś.

Najbardziej pomagamy wtedy, kiedy dajemy drugiej osobie przestrzeń, żeby mogła wyszeptać, czasem wykrzyczeć, jak jest jej trudno, i nie być oceniana. Każda szybka rada, każda próba natychmiastowego rozwiązania problemu jest zamykaniem choremu ust, kneblowaniem go. W cierpieniu sam akt mówienia przynosi ulgę, chociaż chwilową. Na tym zresztą polega terapia: przychodzisz do kogoś i przez godzinę opowiadasz, co się w tobie dzieje, i tylko ty się wtedy liczysz. Zróbmy więc naszym bliskim, którzy cierpią, taką właśnie przestrzeń, w której będą mogli bez konsekwencji opowiedzieć o swoim bólu.

Małgorzata Majewska, dr nauk humanistycznych, językoznawczyni, specjalistka od komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Bada znaczenie i rolę języka w relacjach międzyludzkich. Pracuje w Instytucie Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Polecamy książkę „Mówię, więc jestem” Małgorzaty Majewskiej, wyd. Rebis. Polecamy książkę „Mówię, więc jestem” Małgorzaty Majewskiej, wyd. Rebis.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze