1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Terapia grupowa? To nie dla mnie!”. Obawy związane z tą formą terapii odczarowujemy z psychologiem Adamem Paterem

„Terapia grupowa? To nie dla mnie!”. Obawy związane z tą formą terapii odczarowujemy z psychologiem Adamem Paterem

Na grupie ludzie obserwują samych siebie, zyskują w siebie wgląd, przyglądają się sobie, ale też reakcjom innych. To jest materiał do pracy grupowej - mówi psycholog Adam Pater (Fot. Getty Images)
Na grupie ludzie obserwują samych siebie, zyskują w siebie wgląd, przyglądają się sobie, ale też reakcjom innych. To jest materiał do pracy grupowej - mówi psycholog Adam Pater (Fot. Getty Images)
„Ja się do tego nie nadaję”, „po co mi grupa, mam fajnego terapeutę”, „w czym konkretnie ma mi to niby pomóc?” – na propozycję terapii grupowej wiele osób może zareagować właśnie w ten sposób. O tym, na czym polega ten rodzaj pracy terapeutycznej, co można na nim zyskać, czego spodziewać się podczas sesji i dlaczego nie trzeba się bać – rozmawiamy z psychologiem Adamem Paterem.

Agnieszka Radomska: Samo podjęcie decyzji o rozpoczęciu terapii bywa trudne, wiąże się z tym często niepokój i mnóstwo obaw. Ale jeśli już się zdecydowałam, trafiłam na fajnego terapeutę, dobrze mi się pracuje, a on proponuje mi udział w terapii grupowej, mogę zadać sobie bardzo proste pytanie: po co? W relacji 1:1 czuję się bezpiecznie, a terapii grupowej zwyczajnie się obawiam, bo to jednak wyjście poza strefę komfortu. Czym się różni proces terapeutyczny indywidualny od procesu grupowego? Co miałabym zyskać?

Adam Pater, psycholog: Ludzie, którzy zgłaszają się do psychoterapii, mają bardzo różną świadomość. I dotyczącą siebie, i pracy terapeutycznej, jej celów i przebiegu. Jedni wiedzą na ten temat sporo, inni prawie nic. Natomiast rzeczywiście dość uniwersalny, a mówię to z doświadczenia w gabinecie, jest lęk przed grupą. Jeśli proponuję pacjentom taką formę, to moim zadaniem jest przygotować ich do tej zmiany, ośmielić i przekonać tak, by w miarę świadomie podjęli taką decyzję, pomóc im poradzić sobie ze stresem, który zawsze towarzyszy wejściu w grupę. Warto się z tym zmierzyć, bo zalet pracy w większym gronie jest naprawdę mnóstwo. Psychoterapia grupowa to między innymi zastosowanie pewnych technik psychoterapeutycznych w grupie ludzi. W terapii indywidualnej proces polega na tym, że przygotowana do tego osoba oddziałuje w jakiś sposób – werbalny i niewerbalny – na pacjenta w celu uśmierzenia cierpienia, rozwiązania problemu psychicznego czy też po to, by podwyższyć jego dobrostan życiowy. Natomiast w psychoterapii grupowej oprócz tego dochodzi bardzo istotny terapeutycznie element oddziaływania grupy – to jest ta wartość dodana.

Wyobrażam sobie, że dołączamy do innych ludzi, bo w ogóle sama terapia w dużej mierze służy temu, żeby lepiej odnajdywać się pośród ludzi. Rzadko się idzie na terapię po to, żeby sobie świetnie funkcjonować w próżni. Raczej szukamy pomocy, by lepiej radzić sobie w relacji z partnerem, wśród współpracowników, w kontaktach z szefem, dziećmi, matką, ojcem. Terapia grupowa to takie laboratorium, w którym się tego uczymy?

Ja używam często określenia mikrokosmos. Na terapii grupowej zachodzą identyczne procesy interpersonalne jak te, które są naszym udziałem w codziennym życiu, „na zewnątrz”, tyle że w bezpiecznej atmosferze. Oczywiście jednym z powodów, dla których ludzie trafiają na terapię, jest samotność. Na spotykaniach indywidualnych dostają wyłączną uwagę terapeuty, skupienie na sobie, poczucie, że przez tę godzinę sesji są dla kogoś najważniejsi, a tego właśnie brakuje im w codziennym życiu. Ta wyłączna uwaga jest na tyle cenna, że mogą nie chcieć się nią dzielić z innymi, wolą mieć terapeutę tylko dla siebie. Tyle że w terapii grupowej zyskujesz coś więcej – poczucie włączenia, bycia częścią jakiejś społeczności, a tym samym częścią wielu istotnych procesów, które wydarzają się podczas sesji – to jest jeden z kilku znaczących czynników terapeutycznych. Dobrze też pamiętać o tym, że jednym z najważniejszych źródeł psychopatologii są jednak trudności w kontaktach międzyludzkich (interpersonalnych), a właśnie terapia w grupie daje największą przestrzeń do pracy nad nimi.

Chyba największy opór przed terapią grupową, lęk i obawę, mogą mieć dwa skrajnie odmienne typy ludzi. Z jednej strony osoby nieśmiałe, być może nawet na granicy lęku społecznego albo bardzo introwertyczne, dla których jest ogromnym stresem, że będą przez kogoś obserwowane i będą musiały publicznie się wypowiedzieć w tematach wrażliwych. Z drugiej ludzie ekstrawertyczni, wręcz uwielbiający skupiać uwagę tylko na sobie, może nawet narcystyczni, bo oni z kolei będą musieli trzymać w ryzach tę swoją wylewność, nauczyć się słuchać i dać innym szansę na zabranie głosu, co może być trudne.

Paradoksalnie oba te, tak skrajnie odmienne przecież, typy ludzi mogą na tej formie terapii skorzystać najwięcej. Zdarza się, że na terapii grupowej przeżywamy katharsis. W skrócie chodzi o doświadczenie, w którym odreagowujemy zablokowane napięcia, uwalniamy stłumione emocje. Osobie skrajnie introwertycznej uruchomienie tego procesu może pozwolić się uaktywnić, powiedzieć, co myśli i czuje, uzewnętrznić się, dostać wsparcie, a to, co się z nią dzieje, będzie mogła obrobić poznawczo, czyli poznać, zrozumieć. Zobaczy, że inni mówią, otwierają się i nic złego się nie dzieje, więc sama może odważyć się na przeżycie tych emocji. Dowie się, że ma do tego pełne prawo, a co więcej, że to wcale nie jest takie straszne, jak się wydawało. Człowiek, który jest bardzo reaktywny, wybuchowy, używa nieświadomie pewnych obron narcystycznych, skorzysta inaczej – będzie mógł z kolei obrobić poznawczo tę swoją impulsywność i związane z nią zachowania. Może mieć szansę zobaczyć, jak to, co mówi i robi, działa na inne osoby w grupie i jeszcze to usłyszeć – bo przecież ważną częścią terapii grupowej są informacje zwrotne. Dzięki nim taka osoba dowiaduje się, jak jest odbierana przez grupę, jaki to, co mówi i robi, ma wpływ na relacje, kiedy i jakie odnosi korzyści, a kiedy traci.

Czytaj także: Informacja zwrotna – jak jej udzielać i jak ją przyjmować radzi Wojciech Eichelberger

No więc trafiam na tę grupę i… czuję, że nie pasuję. Jak w tym fragmencie z książki Małgosi Halber „Najgorszy człowiek na świecie”, w którym główna bohaterka Krystyna pojawia się na terapii uzależnień, siada w kółku innych uzależnionych, w swoich pięknych zielonych balerinkach z Zary, i czuje się jak kosmitka, bo ma wrażenie, że z tymi ludźmi nic jej nie łączy. Mogę mieć podobne poczucie – że to są jakieś randomowe osoby, których ja sobie nie wybrałam do spędzania czasu, obce. Jedni sobie świetnie radzą, są otwarci, zawłaszczają przestrzeń, a mnie ciężko wydusić z siebie pół zdania. Inni mnie zwyczajnie denerwują, nudzą, męczą sobą, nie interesują mnie, nie chce mi się ich w ogóle słuchać, a muszę. Jak to wszystko w sobie pomieścić?

Po pierwsze konkretne osoby do danej grupy kwalifikuje się według pewnych wytycznych. To nie jest wcale randomowy wybór! W historii z powieści Małgosi Halber te osoby łączy uzależnienie, to jest wspólny mianownik, więc to jest grupa homogeniczna. Tam jest jeden kłopot – trudna relacja z substancjami psychoaktywnymi i jeden dla wszystkich cel – trzeźwienie. Już na starcie jest więc co najmniej jedna rzecz, która tych ludzi zbliża. Do każdej grupy uczestnicy są dobierani według określonych kryteriów, tak, by grupa była spójna i by było możliwe realizowanie celu. To jest zadanie terapeutów i oni tego nie robią na chybił trafił. Powstaje grupa, powiedzmy, dziesięciu osób. Każdy ma inne potrzeby, inne nastawienie, inny charakter, inne doświadczenia wczesnodziecięce. Tworzy się nowy byt, który zaczyna żyć własnym życiem. Ludzie w grupie poznają się, mówią, słuchają i zaczynają się tworzyć relacje, w których mogą następować tzw. przeniesienia. To zjawisko, w którym jakieś uczucia, postawy, schematy komunikacji czy oczekiwania wobec osób ważnych dla nas w przeszłości, jak rodzice, rodzeństwo czy partnerzy, przenosimy na osoby w teraźniejszości. Przeniesienia mogą być bardzo przyjemne – np. możesz polubić Ewę, bo bardzo przypomina ci twoją mamę, z którą miałaś ciepłą relację, ale też bardzo trudne, gdy np. na Marka przenosisz to, co czułaś do ojca, a co nie jest miłe. To jest bardzo dynamiczny i rozłożony w czasie proces, ale właśnie on jest bezcennym materiałem do pracy. Z doświadczenia pracy z wieloma grupami mogę powiedzieć, że naprawdę rzadko się zdarza, by w grupie nie było ani jednej osoby, do której jest ci jakoś blisko, z którą rezonujesz, którą odbierasz jako podobną do siebie. Jeśli jednak stan wyobcowania utrzymuje się bardzo długo, ktoś rzeczywiście nie potrafi odnaleźć się w grupie, a nawet pojawia się rodzaj pogardy czy paranoi albo impulsów niechęci, to rozwiązanie tego problemu jest po stronie terapeuty prowadzącego grupę.

A co z emocjami? Znajomy, który uczestniczy w terapii grupowej, powiedział mi, że po niemal każdej sesji jest po prostu wściekły. Odpalają się w nim tak trudne emocje, że zaczyna się zastanawiać, jaki to ma terapeutycznie sens.

Ma ogromny. W czasie sesji, także jako reakcja na informacje zwrotne od reszty grupy, pojawia się ogrom emocji – i tych łatwych, przyjemnych, i tych trudnych do zniesienia. Każda z nich jest ważną informacją. Wszystkie one pojawiają się w każdym z nas codziennie w odpowiedzi na wiele sytuacji i zachowań osób, które spotykamy w codziennym życiu. Tyle tylko, że podczas terapii nie musisz ich dusić w sobie, chować, zaciskać zębów, masz ten „luksus”, że możesz, a nawet powinnaś je poznawczo obrabiać, bo temu między innymi służy cały ten proces. Szukanie funkcji jest jedną z najważniejszych rzeczy – zastanawianie się, jaką rolę pełni np. złość, która się w tobie pojawiła w reakcji na wypowiedź Andrzeja, co ona ma ci do powiedzenia, po co się pojawiła. Ale też istotny jest sam fakt, że ty po pierwsze tę emocję w ogóle zauważysz, nazwiesz ją i o niej powiesz – to ma ogromną terapeutyczną moc. Na sesji po prostu możesz o niej powiedzieć i nie spotka cię żadna kara. „Kiedy opowiadałeś o X, poczułam wściekłość, żal, smutek” – w ten sposób pracujesz nad procesami mentalizacyjnymi, uświadamiasz sobie swoje myśli i uczucia, ale zaczynasz też rozumieć wpływ własnych zachowań na uczucia innych. Andrzej też tu korzysta, bo może zobaczyć konsekwencje swojej wypowiedzi, zauważyć, co nią zrobił tobie. Na grupie ludzie obserwują samych siebie, zyskują w siebie wgląd, przyglądają się sobie, ale też reakcjom innych. To jest materiał do pracy grupowej, do nabywania kompetencji interpersonalnych.

Czytaj także: Każda emocja jest dobra. Pod warunkiem że nie dominuje – przekonuje psycholog profesor Rafał Ohme

Czyli to działa trochę tak, że ja sobie ćwiczę życie, tylko w bezpiecznych warunkach?

Tak, w tym mikrokosmosie grupy uczysz się nowych rzeczy, możesz je sobie przetrenować, by potem te kompetencje przenieść na zewnątrz. Pacjenci często wracają do mnie i mówią, że właśnie na grupie nauczyli się stawiać granice i te umiejętności potrafią coraz lepiej wykorzystać w pracy, w domu, w relacjach. Dobrze jest przy tym pamiętać, że to oczywiście nie sprawi, że świat się zmieni razem z tobą, że ty się nauczysz czegoś nowego, a inni ludzie od razu to kupią. Nie o to chodzi w terapii – i indywidualnej, i grupowej – by zmieniać rzeczywistość, ale by zmieniać obsługę rzeczywistości. Na terapię nie idziesz dla swojego partnera, dla rodziców czy znajomych, ale dla siebie.

By każdy czuł się bezpiecznie, muszą obowiązywać pewne zasady. Moją ulubioną jest „nie KOP”, czyli nie krytykuj, nie oceniaj, nie pouczaj. Dlaczego to jest ważne?

Właśnie dlatego, by każdy miał poczucie bezpieczeństwa. Jednym z elementów, które wpływają na nasze kompetencje interpersonalne, są umiejętności, które służą komunikacji, a nie są przeciwko niej. Bardzo często zadaję pacjentom pytanie, które stawiam także sobie: jaką funkcję ma to, że ty mi teraz dajesz dobre rady? Naprawdę w terapii nie chodzi o to, by jakaś grupa ludzi udzieliła ci wskazówek, jak masz żyć, jakich wyborów dokonywać, a na koniec to wszystko oceniła. Absolutnie nie. Są takie grupy, najczęściej krótkoterminowe, nastawione na przykład na pomoc osobom w kryzysie onkologicznym, gdzie pacjenci dużo sobie wzajemnie radzą, bo cel tych spotkań jest taki, by po wyjściu ze szpitala te osoby lepiej radziły sobie behawioralnie, miały narzędzia do redukowania napięć. Natomiast w grupach, które są nastawione na pracę długoterminową, nacisk stawia się na takie elementy komunikacji, które budują i otwierają. Kiedy komuś radzisz, zawsze wychodzisz z pozycji „ja wiem i ci powiem”, a to jest pozycja władzy, której chcemy unikać. Bezpieczna komunikacja to taka, w której mówimy o sobie: swoich uczuciach, przeżyciach. Dzielisz się, ale niczego nie narzucasz – to jest komunikacja ku relacji. Nie krytykuję, mówię coś nie po to, by sprawić ci przykrość, a po to, by zbudować z tobą relację.

Więc na takiej terapii mogę się nie tylko uczyć, ale też oduczać różnych rzeczy. Chyba jesteśmy trochę przyzwyczajeni do agresywnej komunikacji. Skoro nie mogę ani doradzić, ani ocenić, ani skrytykować, to mogę mieć wrażenie, że nie mam nic do powiedzenia...

I to jest właśnie tylko wrażenie. Zawsze możesz powiedzieć, co tylko chcesz, wychodząc od swoich uczuć, a nawet od reakcji twojego ciała, które często wie pierwsze, co się z tobą dzieje i daje bardzo wyraźne sygnały. Zamiast „nie mów takich rzeczy”, „mylisz się”, możesz powiedzieć „gdy tak się zachowujesz, to ja czuję…” albo „słuchając ciebie, poczułam, że ściska mi się gardło”. Wtedy nie oceniasz, a mówisz z pozycji skojarzeń, odczuć, wrażeń z ciała, które często jest mądrzejsze od głowy. Na początku wielu osobom jest trudno mówić w ten sposób, ale tego można się nauczyć, wypracować taki nawyk i go trenować. Mówisz o tym, co czujesz, a nikt nie ma prawa dyskutować z twoimi odczuciami, bo do nich masz pełne prawo.

Jedną z bardzo często obowiązujących zasad na terapii grupowej jest i taka, że osoby w obrębie grupy nie mogą wchodzić ze sobą w relacje poza grupą. Dlaczego?

Nie wszyscy terapeuci tego wymagają, ale rzeczywiście bardzo często tak jest. Kiedy dwoje ludzi wchodzi ze sobą w relację – seksualną, uzależnienia finansowego, zawodową, bo np. jedna drugiej załatwia pracę, to upośledza umiejętność dawania informacji zwrotnej. Trudnej byłoby przecież powiedzieć komuś, z kim sypiasz albo kto załatwił ci pracę,: „to, co mówisz, wzbudza we mnie złość”. Możesz, ze względu na zależność, która was łączy, być w dawaniu informacji albo mocno ograniczona, albo skrępowana, przez co nieautentyczna. Oczywiście nie jesteśmy w stanie zupełnie się od tego odciąć, zawsze może się zdarzyć, że osoby z jednej grupy spotkają się przypadkiem w tramwaju i nie chodzi o to, by nie mówiły sobie „cześć” na ulicy. Chodzi o to, by nie powstał ten rodzaj zażyłości na zewnątrz, który psułby proces psychoterapeutyczny, bo to jest niekorzystne dla wszystkich. Podczas sesji grupowych pojawiają się pewne napięcia, frustracje – to są rzeczy pożądane, one są materiałem do pracy. Chodzi o to, by te napięcia były neutralizowane przez to, że je wnosisz na grupę, załatwiane wewnątrz w procesie, a nie rozmasowywane przy kawie. Jest jeszcze jeden powód. Jeśli grupa jest otwarta, czyli w czasie jej funkcjonowania mogą dołączać nowe osoby, to wówczas jest między nimi spora różnica – i jeśli chodzi o staż pracy terapeutycznej, i poziom wiedzy, doświadczenia. Ktoś, kto jest długo na grupie, może w pewnym momencie poczuć się bardzo pewnie i zacząć zajmować się, nawet z czystej troski, tą nową, mniej doświadczoną osobą, a więc nie tym, czym powinien. W pewnym sensie sabotuje wtedy swoją psychoterapię, a jednocześnie pracę grupy.

Nad bezpieczeństwem i całym procesem czuwa terapeuta. Na czym jeszcze polega jego rola?

Rola terapeuty jest bardzo płynna, właśnie dlatego, że jest to proces grupowy. W pierwszym etapie po zawiązaniu grupy jego wkład może być intensywny i bardziej znaczący, choćby w obszarze psychoedukacji. Potem najważniejsza staje się umiejętność interpretowania i rozumienia tego, w jakim momencie jest grupa. Co się na tej grupie dzieje? Jakie odbywają się procesy – konkretnie u każdej osoby. Do jakich przeniesień dochodzi? Czy nie dochodzi do przeciwprzeniesień, czyli reakcji terapeuty na konkretnego pacjenta, co z kolei ma znaczenie dla procesu terapeutycznego całej grupy. Terapeuta musi umieć brać odpowiedzialność za wszystkie te procesy, czuwać i panować nad dynamiką pracy podczas każdej sesji. Nie przeceniałbym jednak tej roli w procesie grupowym. Tutaj ogromną moc sprawczą ma cała grupa i każdy uczestnik z osobna. Weźmy tę nieśmiałą osobę, która boi się wypowiadać, jest zamknięta w sobie. Owszem, terapeuta zachęca, stosuje pewne techniki, by łagodnie ją skłonić do brania czynnego udziału, ale wiem z doświadczenia, że sama grupa nie pozwoli komuś takiemu cichutko siedzieć sobie w kąciku w nieskończoność. Bardzo szybko właśnie grupa się o tę osobę upomni, i to z kilku powodów. Pierwszy z brzegu jest taki, że ktoś, kto milczy, nie wypowiada się, budzi niepokój, a grupa ma taki potencjał, by sobie ze źródłem niepokoju bardzo szybko poradzić.

Kiedy warto zdecydować się na pracę w grupie, w jakich problemach ta forma jest szczególnie pomocna?

Terapia grupowa ma mnóstwo zastosowań. Bardzo dobrze sprawdza się w przypadku zaburzeń depresyjno-lękowych, przy lęku społecznym, jest też bezcennym wsparciem dla osób doświadczających przemocy, zmagających się z doświadczeniem traumy, straty, żałoby, także dlatego, że ktoś taki przestaje być ze swoim problemem sam, ma poczucie, że jest otoczony ludźmi, którzy mierzą się dokładnie z tym samym, zyskuje możliwość identyfikacji, a to przynosi ulgę i niweluje poczucie osamotnienia. Terapia grupowa ma bardzo duże zastosowanie w przypadku uzależnień, nie tylko substancjalnych, ale i behawioralnych, a także osób żyjących w związkach z osobami z uzależnieniem oraz w przypadku osób mających problemy z tożsamością płciową czy w przypadku różnych mniejszości, jak np. osoby LGBTQ+, których dotyczy problem wykluczenia. Myślę, że z procesu grupowego może czerpać każdy, niezależnie od głównego problemu, kto chce nauczyć się lepiej rozumieć i obsługiwać swoje emocje, lepiej funkcjonować społecznie, w relacji ze sobą i z innymi ludźmi.

Co byś powiedział komuś, kto jest w przededniu podjęcia takiej decyzji, ale się waha, boi, ma jakiś ucieczkowy mechanizm przed tym doświadczeniem?

Że bardzo wiele osób przeżywa coś takiego, bo to jest naturalne. Pierwszej grupowej sesji nie warto traktować jako dnia sądu ostatecznego, bo nic podobnego się nie wydarzy. Warto pomyśleć o tym doświadczeniu jako o początku pewnej podróży – podróży do siebie. Łatwiej jest, jeśli podchodzi się do tego z zaciekawieniem – co się wydarzy? Nawet jeśli towarzyszy temu pewna obawa, ona minie, a często przegra z fascynacją. Bo proces odkrywania siebie w grupie jest fascynujący, to jest przygoda, w której jest wiele zwrotów akcji. Dobrze spróbować się na to otworzyć.

Adam Pater – psycholog ze specjalnością kliniczną i zdrowia, specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia, obecnie w trakcie pięcioletniego kursu psychoterapii, przygotowującego do prowadzenia psychoterapii ze szczególnym uwzględnieniem systemowej terapii rodzin w Fundacji Rozwoju Terapii Rodzin NA SZLAKU w Krakowie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze