1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Serce wali jak młot, głos więźnie w gardle. Czy lęk da się oswoić?

Serce wali jak młot, głos więźnie w gardle. Czy lęk da się oswoić?

(Fot. OsakaWayne Studios/Getty Images)
(Fot. OsakaWayne Studios/Getty Images)
„Raz nas przeraża, raz pociesza. To przyzwyczajenie do strachu, które ma w sobie coś dziecięcego” – o swojej relacji z lękiem (oraz innymi emocjami) Ilaria Gaspari pisze w książce „Sekretne życie emocji. Mały przewodnik filozoficzny”.

Tekst jest fragmentem książki „Sekretne życie emocji. Mały przewodnik filozoficzny” Ilarii Gaspari, wyd. Znak. Wszystkie skróty pochodzą od redakcji.

„To tylko lęk”, powtarzano mi wiele razy, kiedy ser­ce podchodziło mi do gardła, waliło zbyt mocno i zbyt szybko; wydawało mi się, że nie dam rady oddychać, a jednak jakoś oddychałam mimo guli w gardle. Bo też nie była to prawdziwa gula, lecz tylko iluzja, tylko lęk.

Mam z lękiem długą relację, która rozpoczęła się jeszcze w dzieciństwie; zdaje mi się, że pamię­tam nawet konkretny moment, kiedy go odkryłam, poczułam jego ostrość, jakby szpilka wbiła mi się w pierś. Siedziałam na podłodze w łazience obok wanny pełnej wody i ogarnął mnie bezimienny strach. Zdałam sobie sprawę, że mam już pra­wie pięć lat i wydało mi się to nieakceptowalne; nie miałam zamiaru dorastać. Od tamtej pory druga połowa mojego dzieciństwa była obcią­żona przedwczesnym i pełnym niedowierzania strachem, że będę musiała je kiedyś opuścić. Do­rośli uważali, że to bardzo zabawne, żartowali sobie ze mnie, przez co jeszcze groźniejsza wydała mi się perspektywa stania się jedną z nich, taką jak oni: niezdolną, by zrozumieć dziewczynkę, która nie chce mieć więcej niż pięć lat. Dzisiaj zamykam oczy i widzę ją: nie jest jeszcze mną, chociaż ja dzisiaj jestem także i nią; pewnego po­południa pod koniec września siedzę na lodowato szarych kafelkach w łazience i uśmiecham się na myśl o jej rozpaczy przed piątymi urodzinami; faktycznie, jej lęki się urzeczywistniły. Jednak to ukłucie, które wtedy odkryłam i które skrzęt­nie ukrywałam, aż nie mogłam już wytrzymać i powiedziałam o nim tacie – wyjaśnił, że to le­ciutki nerwoból międzyżebrowy – do dziś bio­rę na serio.

Czasem wydaje mi się, że to właśnie on – mój lęk – nie pozwolił mi stać się całkiem podobną do dorosłych. Wtedy wydawało mi się, że nie potrafią mnie zrozumieć, ale dzisiaj wiem już, że rozumieli doskonale, tyle tylko, że nie potra­fili powstrzymać uśmiechu na widok dziewczynki prezentującej tak przedwczesną i teatralną inkli­nację do melancholii. Lęk, który pierwszy raz po­znałam na szarych kafelkach łazienki, dziś znam już tak dobrze, że traktuję go jak starą przyjaciół­kę, w pewnym sensie nawet go lubię. Powiedziano mi, że powinnam z nim zwyciężyć, spróbować wyrwać go z korzeniami, wyleczyć, że trzeba się od niego uwolnić. Ale ja tego nie chcę. Chcę tyl­ko nauczyć się z nim żyć, rozpoznawać jego głos, który owszem, jest dość nietaktowny, represyjny, a jednak odkąd zaczęłam go słuchać, zdałam sobie sprawę, że naprawdę ma mi coś do powiedzenia. Że mówi mi rzeczy, które w pewnych okoliczno­ściach okazały się dla mnie ratunkiem.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Etymologia nie jest w tym przypadku szczególnie uspokajająca. Włoskie słowo ansia pochodzi od póź­nołacińskiego anxia, które z kolei wywodzi się z cza­sownika angere, oznaczającego „ściskać”, „dusić”. Niewiele trzeba, by domyślić się fizycznej, namacal­nej relacji między ansia a aria (powietrze), między ansia a instynktownym, witalnym, mimowolnym aktem oddychania, który podczas ataku paniki staje się nagle trudnością nie do pokonania: to oczywiś­cie iluzja optyczna, ale tak przekonująca, że tylko wzmacnia lęk, pomaga mu, uprawomocnia go.

Greckie słowo, które my tłumaczymy jako „lęk” – μέριμνα, mérimna – pochodzi od μερίζω, merìzo, które oznacza „być podzielonym na dwie części”. Trochę jak w słynnym wersie z Fausta: „Zwei Seelen wohnen, ach! in meiner Brust” („Dwie dusze mam – w rozprzęgu wiecznym i zamęcie”. I jak to się zdarza bohaterom tragicznym, którzy – odkąd świat światem – są tak skonfliktowani, że zdają się rozdarci, dwoiści.

Przyspieszone bicie serca, wrażenie, że oddech więźnie w gardle – to symptomy charakterystycz­ne dla strachu, bo lęk i strach są pokrewne, a lęk to sposób odczuwania strachu. Tyle tylko, że strach jest natychmiastowy: budzi się w obliczu realne­go – lub czasem wyobrażonego, ale zawsze obec­nego – niebezpieczeństwa. Dziecko, które budzi się w środku nocy, bo jest pewne, że z jego szafy wystają macki potwora, zna i czuje tę obecność: nawet jeśli to tylko rękawy swetra, który spadł na ziemię, ono widziało przecież szczypce, ma je przed zasnutymi snem oczkami, kiedy woła ro­dziców, a oni biegną je uspokoić w środku nocy.

Czytaj także: Jak radzić sobie z lękiem? Sprawdzone strategie

Niebezpieczeństwo, które rodzi niepokój, zdaje się natomiast wchłonięte przez osobę, która go odczuwa: to zagrożenie ciągłe, ale niewidzialne, nieokreślone. To zagrożenie, które tkwi w osobie zalęknionej, zamieszkuje jej głowę i serce, i kłóci się z każdym, kto ma prawo zajmować te tajemne pokoje pamięci i codzienności. Kiedy przeżywamy stan lękowy, ten niechciany lokator zajmuje całą możliwą przestrzeń, nieproporcjonalnie się roz­rasta, zgniata wszystkich pozostałych. Nie dociera do nas słońce wpadające przez otwarte okno, nie dociera śpiew ptaków ani dobre wiadomości: jest miejsce tylko na lęk, który narasta, gdy zaczynamy zdawać sobie z niego sprawę, czasem nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że nie jesteśmy wystarcza­jąco zalęknieni. Jest jednak w pełni niewidzialny, schowany, zamknięty w ukrytych głębinach bied­nego podmiotu; nie możemy choćby wskazać pal­cem rękawów swetra, które w ciemności wydawały nam się potwornymi szczypcami.

Lęk to strach bez obiektu, a więc i bez ujścia. Być może dlatego do symptomów typowych dla strachu dodaje kolejne: jąkanie, nerwowość, ob­sesyjne myśli. Lęk to żal, który już z nami zostaje, raz nas przeraża, raz pociesza. To przyzwyczaje­nie do strachu, które ma w sobie coś dziecięcego, co pozwala mu przetrwać, przekroczyć fazę ostrą i przejść w chroniczną.

To wewnętrzny konflikt, który wyraża się przez fizyczne symptomy: dlatego – jako że to nieza­przeczalny dowód na to, że jesteśmy jednocześnie umysłem i ciałem, że to, co dzieje się w naszej głowie, ożywa w ciele i vice versa – lęk jest od czasów antycznych obiektem zainteresowania lekarzy.

Od XX wieku jednak historia lęku znów jest histo­rią choroby. Choroby podstępnej i wielokształtnej: w podręczniku diagnostyki psychiatrycznej DSM-5 znajdujemy aż dwanaście jej odmian. Zaburzenia lękowe leczy się, koi, do pewnego stopnia słusznie: po co skazywać nieszczęsnych na wieczne cierpie­nie albo przynajmniej na bierność wobec objawów? Ja nie prowadzę samochodu i cierpię z tego powo­du; obiecuję sobie, że w odpowiednim momencie pokonam tę blokadę – kto wie, czy to prawda? Faktem jest, że nieszczególnie się tym przejmuję, póki lęk jest znośny, póki to wymówka, żeby więcej chodzić, co jest jedną z najbardziej uspokajających czynności. Zastanawiam się jednak: czy usuwanie lęku zawsze jest najlepszym pomysłem?

We współczesnej medycynie Freud jako pierw­szy potraktował lęk jako chorobę, kiedy opie­rając się na pracy psychiatry Ewalda Heckera z 1893 roku, dwa lata później postanawia skupić się na „Angstneurose”. Ostrożnie jednak. Ta szcze­gólna forma neurastenii, którą Freud na począt­ku kariery diagnozuje u pacjentki Anny O (jej przypadek kliniczny rekonstruuje w teście, któ­ry daje się bez trudu czytać jak krótka powieść; zresztą przypomina te, które pisał inny wiedeń­czyk, współczesny mu Schnitzler), to sposób pod­świadomości, by opowiedzieć o bólu. Freud jako ci. Zastanawiam się jednak: czy usuwanie lęku zawsze jest najlepszym pomysłem?

Dziś, kiedy mamy możliwość „usypiania” lęku przy użyciu remediów bardziej wyrafinowanych i skutecznych niż orzechy włoskie, powinniśmy pamiętać, żeby przy odsuwaniu go od siebie tak­że go wysłuchać; inaczej będzie bardzo trudno zrozumieć, co lęk chce nam przekazać. Dlatego też tak ważna w radzeniu sobie z lękiem bywa psychoterapia, czasem w połączeniu z lekami.

Oczywiście w niektórych przypadkach, kiedy nadmierne cierpienie prowadzi do paraliżu, lecze­nie lęku jest potrzebne. Sądzę jednak, że napraw­dę jesteśmy lękowi winni jedynie to, że musimy go wysłuchać, rozszyfrować. Nie wstydzić się go, jeśli jest nasz, ani nie wyśmiewać, jeśli to lęk kogoś, kto jest obok. Wsłuchanie się w lęk jest ważne, bo często chce nas o coś poprosić. Czasem tylko o to, byśmy dali sobie czas, żeby zmierzyć się z „uczu­ciem typowym dla naszej niedoskonałości”.

Ilaria Gaspari, włoska filozofka, pisarka i wykładowczyni. Ukończyła studia na Uniwersytecie w Pizie oraz w prestiżowej École Normale Supérieure w Paryżu. To, co wyróżnia Gaspari, to jej unikalne podejście do filozofii jako narzędzia do poprawy jakości życia. Jej książki cieszą się dużą popularnością wśród czytelników, inspirują do poszukiwania autentycznego szczęścia i samorealizacji. Gaspari posiada niezwykłą zdolność do przekładania skomplikowanych teorii na zrozumiały język, co czyni ją jedną z najbardziej wpływowych myślicielek współczesnych Włoch.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze