1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Głodnych nakarmić, spragnionych napoić. Rozmowa z Wiolettą Iwanicką-Richter o tym, czy naprawdę potrafimy pomagać

Głodnych nakarmić, spragnionych napoić. Rozmowa z Wiolettą Iwanicką-Richter o tym, czy naprawdę potrafimy pomagać

(Fot. ilbusca/Getty Images)
(Fot. ilbusca/Getty Images)
Powoli szykujemy prezenty gwiazdkowe dla bliskich. I coraz częściej myślimy o tych, którzy nie będą mieli gdzie spędzić tych świąt. Odpowiedzi na pytanie, co jest istotą pomagania, szukamy z pomocą Wioletty Iwanickiej-Richter, terapeutki uzależnień, która razem z mężem Markiem od 30 lat pomaga ubogim i bezdomnym.

Artykuł ukazał się w magazynie „Sens” 12/2025.

Niebawem w wigilijny wieczór postawimy na stole talerz dla głodnego wędrowca, a tymczasem w mediach społecznościowych krążą filmiki, w których nastolatkowie pokazują reakcje rodziców na wysyłane im zdjęcia wygenerowane przez sztuczną inteligencję, na których widać osobę bezdomną siedzącą w kuchni, salonie czy sypialni w ich domu. Większość rodziców każe natychmiast wyrzucić tego człowieka za drzwi, część grozi, że wezwie policję. Jak to jest zatem z tą naszą gotowością do pomagania i dzielenia się posiłkiem z potrzebującymi?

Myślę, że dość łatwo krytykować ludzi, którzy każą wynosić się z domu zmarzniętej i głodnej osobie do momentu, aż nas samych coś takiego spotka. Według mnie taka reakcja nie wynika z braku współczucia czy chęci pomocy, a jest po prostu naturalnym mechanizmem obronnym, dzięki któremu możemy bez większego uszczerbku funkcjonować w społeczeństwie, w życiu.

Zastanawiam się jednak, dlaczego czyjeś ubóstwo i bezdomność wywołują w nas lęk. Jakim zagrożeniem może być człowiek w potrzebie?

To jest chyba kwestia otwartości na drugiego człowieka, tego, czy postrzegamy go jako partnera, ewentualne wsparcie, zagrożenie czy wyzwanie. A to z kolei zależy od tego, jakimi wartościami się w życiu kierujemy. My mamy podstawy chrześcijańskie, ale wiem, że wielu ludzi, którzy są ateistami, też ma w sobie potrzebę robienia dobra. Wydaje mi się też, że często nie boimy się człowieka, ale jego historii, bo nawet jeśli mocno to wypieramy, mamy świadomość, że to może się przytrafić każdemu z nas. Wystarczy zachorować, nie ubezpieczyć się, nie spłacić na czas zaciągniętych długów i cała misternie budowana bajka się kończy. Już pandemia pokazała, jak szybko nasze zasoby mogą się skurczyć. A do tego dochodzi jednak świadomość, że skoro społeczeństwo patrzy wilkiem na ubogich, to przecież na nas też będą tak patrzeć, kiedy powinie nam się noga.

Nie pomaga też to, że ludzie odchodzą od szeroko rozumianej duchowości, zaczęli podważać autorytety, przestali ufać. A myślę, że nie balibyśmy się tak bardzo różnych rzeczy, które mogą nam się przytrafić, gdybyśmy zadbali o jakieś wartości, których nie damy sobie odebrać, o poczucie sensu, które bardzo często wynika też z tego, w co wierzymy. Niezależnie od tego, gdzie umiejscowimy sobie tę tak zwaną siłę wyższą, będzie ona dla nas jakąś bazą, motywacją, oparciem.

W terapii osób uzależnionych od alkoholu bardzo szybko odkryto, że nie utrzymają oni trzeźwości, jeśli nie zadbają o swoją duchowość. Można więc po wiedzieć, że program 12 kroków AA powinien być drogowskazem dla nas wszystkich.

Z badań wynika, że w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie jesteśmy bardziej skłonni do pomocy i refleksji nad potrzebami innych. Ale pojawiają się też głosy, że dobroczynność sezonowa to tylko przejaw powierzchownej ulgi sumienia. A jak pani to widzi?

Nasza sytuacja, jako organizacji pomocowych, czasami jest tak opłakana, że cieszymy się z każdej, choćby tylko sezonowej pomocy, bo chcemy wspierać ubogich, a tak naprawdę sami często nie mamy z czego opłacić czynszu czy rachunków za prąd. Takie są realia. Każde wsparcie jest dla nas cenne, dlatego nie oceniam nikogo, kto angażuje się w pomoc tylko od święta. A może po to właśnie są te święta, żeby się zatrzymać, zobaczyć drugiego człowieka, coś sobie przewartościować?

W naszej wspólnocie na co dzień działa raczej wąskie grono wolontariuszy, ale kiedy organizujemy Światowe Dni Ubogich, chętnych do pomocy jest więcej niż potrzebujących. Mogłabym mieć żal do tych ludzi, że biorą udział tylko w wielkich wydarzeniach, a na co dzień nie możemy liczyć na ich wsparcie, ale po co? Wiem, że każdy, nawet jednodniowy wolontariusz, podobnie jak człowiek w kryzysie bezdomności, ma jakieś potrzeby i nawzajem mogą sobie pomóc, nawet jeśli spotkają się tylko raz w życiu. Mam takich wolontariuszy, którzy przychodzą tylko jeden dzień w miesiącu i wtedy dają całe swoje serce, ale mam też takich, którzy są bardzo często i wtedy sama im mówię: „Pomyśl o tym, żeby ten wolontariat nie był dla ciebie takim ciężarem, że za rok powiesz mi, że masz tego już dosyć, bo wszystko w twoim życiu się przez to rozpadło”. Jeśli ktoś wpada w taki wir pomagania, często później sam potrzebuje wsparcia. Każdy z nas ma różne możliwości. Nie można poświęcać się w całości dla innych, bo wtedy nic nie zostanie dla nas samych i naszych bliskich.

Skoro empatia może być za duża, jak odróżnić współczucie od emocjonalnego współcierpienia, które osłabia pomocnika?

Wyolbrzymiona empatia może być destrukcyjna zarówno dla tego, kto pomaga, jak i dla osoby w potrzebie. Wówczas mówi się o trójkącie dramatycznym w pomaganiu, czyli sytuacji, w której osoba przyjmująca rolę ratownika angażuje się tak bardzo, że w pewnym momencie zaczyna odczuwać frustrację i rozczarowanie, wynikające z tego, że tak zwana ofiara nie jest wystarczająco wdzięczna albo nie korzysta odpowiednio z oferowanego jej wsparcia. A wtedy taki człowiek bardzo szybko z ratownika zmienia się w prześladowcę. Jeżeli ktoś nie ma przepracowanych swoich problemów, to prawdopodobnie tego momentu zamiany ról nie wyłapie. Nieraz musieliśmy wkroczyć, żeby ochronić potrzebujących, ale też pomóc osobie, która płynnie z pomocnika zmieniła się w kata. Dlatego empatię również należy mieć na wodzy. To jednak trudne, jeśli samemu doświadczyło się w życiu cierpienia i zabrakło przestrzeni na jego przepracowanie.

Jak zatem pomagać, by dbać o własne granice, nie wzbudzać u potrzebujących poczucia zależności od innych, wspierać ich godność i sprawczość?

Pomagam ludziom w potrzebie od 30 lat i nie mogę powiedzieć, że wiem, jak mądrze to robić. Cały czas się tego uczę, bo jestem na różnych etapach swojego życia. Kiedy moje dzieci były małe, to pomaganie było inne niż teraz, kiedy są starsze. Zmieniają się też moje potrzeby jako osoby, która nie jest coraz młodsza. Trzeba się zgodzić na siebie, na to, że po prostu pewnych rzeczy już nie zrobię i nie mogę obiecywać ludziom złotych gór.

Myślę jednak, że ważne jest, by regularnie dokonywać autorefleksji, odpowiadać sobie na pytanie, jakie są efekty tego, co robimy. Dzięki temu, nawet jeżeli popełnimy jakiś błąd, będziemy mogli się zreflektować, powiedzieć, że coś nam się nie udało, przeprosić za to. Mądre pomaganie to między innymi umiejętność przyznania się do błędu i świadomość, że w tej relacji nikt nie jest wyżej czy niżej, że jesteśmy równorzędnymi ogniwami. Jeżeli ta równowaga zostanie utrzymana, to zyskają obie strony, bo my też możemy otrzymać coś od człowieka potrzebującego wsparcia; na przykład ja daję ci ciepły posiłek czy kurtkę, a ty dajesz mi swoją uwagę, poczucie sensu.

Ludzie ubodzy często wspierają nas w różnych działaniach pomocowych, angażują się w wolontariat, różnego typu remonty. Dobro, które dostają, uruchamia w nich potrzebę pomagania na miarę swoich możliwości. Ale warto mieć świadomość tego, że niekoniecznie to darczyńca musi być beneficjentem tej pomocy. Nie możemy się więc od tego uzależniać, bo na przykład inny człowiek nam nie podziękuje albo powie, że to, co mu proponujemy, jest bez sensu.

Dużo mówi się teraz o tym, że często nie potrafimy być wsparciem nawet dla swoich bliskich. Zamiast wysłuchać, działamy, dajemy dobre rady lub bagatelizujemy ich problemy. A czego tak naprawdę potrzebują od nas ludzie ubodzy?

W pomaganiu osobom w kryzysie bezdomności i ubóstwa najważniejsza jest równowaga. Na nic nasza empatia, chęć wysłuchania czy dobre rady, jeśli ktoś ma pusty żołądek, bo głodny nie będzie słuchał, jego potrzeby biologiczne wezmą górę. Trzeba więc balansować, troszkę posłuchać, a potem coś dać, albo odwrotnie. Jedno musi towarzyszyć drugiemu. Dlatego osiem lat temu zaczęliśmy organizować „Zupę w Kato”, którą gotujemy dla potrzebujących. Ktoś może powiedzieć: po co tracić czas, energię i pieniądze na coś takiego, skoro w mieście jest tyle jadłodajni? Ale naszym celem jest wychodzenie do ludzi na ulicę. Ciepła zupa staje się pretekstem do tego, żeby porozmawiać z tymi, którzy są w potrzebie. Zaspokajamy w ten sposób zarówno ich głód fizjologiczny, jak i emocjonalny.

W święta również dzielicie się posiłkiem z ubogimi? Organizujecie wspólną wigilię?

Kiedyś to robiliśmy, poświęcając czas przeznaczony dla rodziny. Dzisiaj jesteśmy trochę na innym etapie, bo zrozumieliśmy, że ubodzy wcale tego od nas nie oczekują, rozumieją, że jesteśmy przy nich przez cały rok i przychodzi taki moment, kiedy sami też potrzebujemy odpoczynku, czasu tylko z bliskimi. Czasem udaje nam się te dwa światy połączyć, ale to bonus od losu, a nie reguła. Dawniej trzymaliśmy się zasady: jedne święta z rodziną, drugie z potrzebującymi, ale takie sztywne zasady nikomu nie służą, bo życie pisze różne scenariusze. Czy mam iść na wigilię dla potrzebujących, nawet wtedy, kiedy moje dziecko płacze i nie chce wypuścić mnie z domu? Czy mam zostawić swoich rodziców, którzy są coraz starsi, słabsi i sami potrzebują pomocy? W pewnym sensie oni również są ubogimi. I, choć to dość kontrowersyjne, proponuję, by czasami też tak na siebie spojrzeć. Wszyscy mamy bowiem jakieś deficyty: miłości, czasu, energii. Świat cierpi na ubóstwo czasu. Ktoś powie: a co to za ubóstwo? Wielkie, bo można mieć pieniądze i nie mieć czasu na ugotowanie posiłku.

Niektórzy nam zarzucają, że w ten sposób zacieramy granice i przez to nie wiadomo, kto ma komu pomagać, ale ja się z tym nie zgadzam, ponieważ uznanie, że każdy z nas ma jakąś formę ubóstwa, stawia nas w równorzędności, w partnerstwie z potrzebującymi. My sami, choć na co dzień pomagamy ubogim, organizujemy teraz zbiórkę na remont naszej siedziby. I choć promowanie jej nie idzie nam zbyt dobrze, jestem niesamowicie wzruszona, że mimo braku rozgłosu dostajemy wsparcie od innych.

Jak budować wrażliwość społeczną wobec ubóstwa, by mieć ją w sobie nie tylko od święta, ale przez cały rok?

Proponuję, by zacząć od zadbania o najbliższe relacje. To one są naszym największym zasobem i siłą do działania. Dopiero kiedy sami nasycimy się tym ciepłem, które nas otacza, będziemy mogli się nim dzielić z potrzebującymi. Róbmy to jednak w harmonii ze sobą i swoimi bliskimi, bez szaleństw i bez heroicznych zrywów.

Pamiętajmy, że przy tym pustym talerzu, który stawiamy na wigilijnym stole, wcale nie musi siąść osoba obca, jakiś przybysz z zewnątrz. Może tym spragnionym wędrowcem jest twoja matka? Dziecko, które za rzadko cię widzi? A może tym człowiekiem w potrzebie jesteś ty sam albo ty sama? Przyjmijmy siebie, wybaczmy sobie rzeczy, których nie umiemy przepracować. Dopiero wtedy będziemy naprawdę gotowi, by otworzyć się na ubogiego.

WIOLETTA IWANICKA-RICHTER żona i matka trójki dzieci, terapeutka uzależnień, socjolożka i filolożka polska. Współtwórczyni i menedżerka społecznej klubokawiarni Wysoki Zamek, działającej od 23 lat w Katowicach z ofertą alternatywnego spędzania wolnego czasu na trzeźwo. Inicjatorka obchodów Światowego Dnia Ubogich w Katowicach. Koordynatorka akcji społecznej „Zupa w Kato”.

Chcesz pomóc? Wejdź na: KLUBWYSOKIZAMEK.PL/WSPARCIE

Przyłącz się: facebook.com/ZUPA.W.KAT0

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE