Zamiast rozwijać swój potencjał, próbujesz z jabłka zrobić gruszkę. I co z tego, że może się udać, skoro gruszka nie będzie szczęśliwa? Lepiej nie projektować życia pod innych, a wziąć pod uwagę swoje potrzeby i to, czy jesteś intro- czy ekstrawertyczką.
Anita ma 32 lata, męża i dwuletnią córeczkę, wszystko zgodnie z planem. „Projekt: rodzina” jest dla niej najważniejszy. Bez wahania wzięła urlop wychowawczy, bo wie, że przez trzy pierwsze lata matka powinna być z dzieckiem. Cały czas pracuje nad sobą, żeby być dobrą mamą. Czyta podręczniki, poradniki, chodzi na warsztaty, bezustannie rozwija swoje kompetencje rodzicielskie. To naprawdę godne uznania.
Niedawno czytałam o ogólnopolskich badaniach przeprowadzonych w ramach kampanii społecznej „Mądrzy rodzice” (artykuł archiwalny - przyp. red.), z których wynikało, że większości rodziców brakuje kwalifikacji do tego, żeby wychowywać dzieci. Jedynie 8 proc. otrzymało ocenę dobrą lub bardzo dobrą za podejmowane decyzje wychowawcze w konkretnych sytuacjach. Nikt nie dostał oceny celującej, za to 17 proc. zasłużyło na ocenę niedostateczną! Gdyby Anita brała udział w tym badaniu, byłaby pewnie celującym wyjątkiem. Ale co z tego, skoro wciąż nie jest z siebie zadowolona?
– Nie jestem wystarczająco dobrą mamą – stwierdza z przekonaniem, choć wiele wskazuje na to, że jest mamą idealną. – Basia powinna mnie widzieć pogodną i uśmiechniętą. Powinnam się z nią bawić z większym entuzjazmem. I nie powinnam się kłócić z mężem, a ja ciągle się na niego złoszczę!
– O co najczęściej?
– O to, że sobie wraca po pracy, a nasza córeczka strasznie się z tego cieszy. Biegnie do niego i bawią się radośnie.
– Co cię w tym złości?
– To nie sztuka bawić się z dzieckiem, jak go się przez cały dzień nie widziało. Cudowny tatuś! A ja przy tych zabawach umieram z nudów. Też bym była cudowną matką, gdybym przez cały dzień nie była na to skazana.
– Może dobrze byłoby mieć nianię?
– Mąż za mało zarabia, nie możemy sobie na to pozwolić. I nie szuka innej pracy. On najchętniej siedziałby w domu, nie może pojąć, że ja się duszę! Szczęśliwe matki mają szczęśliwe dzieci, a ja co? Ciągle jestem niezadowolona.
Anita jest w stanie wykonywać wszystko, co powinna, ale czuć tego, co powinna, nie potrafi. Chciałaby być zadowoloną, uśmiechniętą mamą. Ba! Powinna wkrótce zdecydować się na drugie dziecko, tak wynika z jej planu, ale gdy o tym myśli, robi jej się słabo: – Strasznie brakuje mi pracy, ludzi, zamieszania. Nigdy nie byłam domatorką, teraz czuję się jak w więzieniu. Czasem ciągam Basię ze sobą na wystawy albo do koleżanek, ale potem czuję się winna, że robię to dla siebie, a i tak mi to nie wystarcza. Ja chyba nie nadaję się na matkę.
Anita kocha swoją córeczkę, ma wspaniałe kompetencje wychowawcze, a jednak coś tu nie gra. Czy naprawdę nie nadaje się na matkę? Ależ skąd! Ona po prostu nie pasuje do swojego planu, w którym roi się od powinności, a prawie nie ma miejsca dla niej samej.
Ostatnio wiele pisze się o ekstrawersji i introwersji. Nasz coraz bardziej ekstrawertyczny świat przypomniał sobie o tym, że nie wszyscy potrzebujemy tyle samo kontaktów z innymi. Jedni w trakcie spotkań z ludźmi ładują się energią, inni po kilku rozmowach czują się wyczerpani. Anita jest ekstrawertyczką. Póki nie miała dziecka, dużo pracowała, udzielała się społecznie, prowadziła ożywione życie towarzyskie. I nagle zrezygnowała ze wszystkiego. Postanowiła, że teraz będzie uśmiechniętą mamą, która jest cała tylko dla dziecka. Ale aktem woli nie zmienimy własnych potrzeb.
Marta ma 29 lat, skończyła marketing i zarządzanie, pracuje w korporacji. Jest piękną kobietą, a mimo to nie ma partnera. Mieszka sama, ma kilka przyjaciółek, z którymi czasem się spotyka, nie znosi imprez. Po przyjściu z pracy jest już zbyt zmęczona, żeby gdzieś jeszcze wyjść z domu.
– Moje przyjaciółki mówią, że żyję tak, jakbym była własną babcią. Sama się tym martwię, bo w ten sposób chyba nigdy nikogo nie spotkam. Ale w pracy wciąż muszę z kimś rozmawiać, na więcej nie mam siły – żali się.
Marta zrobiła badania, podejrzewano anemię – no bo jakże to, młoda dziewczyna, a siedzi w domu? I co? Nie ma anemii, jest zdrowa. Wieczorami projektuje ubrania, weekendy spędza na wycieczkach rowerowych i spacerach z psem.
Każdy z nas ma własny rytm kontaktu i wycofania, ale trudno go poznać, jeśli żyjemy w rytmie zadań wyznaczanych przez innych. A nawet jeśli wiemy, że po godzinie spędzonej wśród ludzi mamy ochotę na godzinę samotności, to kto z nas może sobie pozwolić na słuchanie swojego rytmu? Na pewno nie Marta, która codziennie w korporacji przez osiem godzin udaje ekstrawertyczkę, w każdej chwili gotową do kontaktu.
– Czasem nie daję rady. Zamykam się w toalecie, bo nie mogę już znieść tylu bodźców, ciągle ktoś coś mówi, nawet jak robię sobie herbatę, zawsze ktoś zagada – mówi. – Lubiłabym tę pracę, gdybym miała swój pokój…
Próżne marzenia. Jej szefowie też pracują w open space, więc nawet awans nic nie zmieni.
Obie historie są prawdziwe, ale skończyły się jak w bajce. Anita z mężem zamienili się rolami. On zajmuje się domem i dzieckiem, a ona wraca po pracy stęskniona i naprawdę cała jest dla Basi. Wreszcie czuje, że jest świetną matką. Marta rzuciła pracę w korporacji i zajęła się serio projektowaniem ubrań. Pojechała do szkoły w Mediolanie, tam poznała mężczyznę, z którym założyła firmę, razem chodzą na spacery z psem… Morał? Warto zmieniać swoje życie tak, żeby do nas pasowało, zamiast uparcie robić z jabłka gruszkę.
Artykuł archiwalny