1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Waldemar Milewicz był zawsze tam, gdzie działo się piekło. Właśnie mija 20 lat od jego tragicznej śmierci

Waldemar Milewicz był zawsze tam, gdzie działo się piekło. Właśnie mija 20 lat od jego tragicznej śmierci

Waldemar Milewicz (Fot. Andrzej Georgiew/Forum)
Waldemar Milewicz (Fot. Andrzej Georgiew/Forum)
W maju 2004 roku Waldemar Milewicz pojechał z ekipą do Iraku, by nakręcić kolejny odcinek programu „Dziwny jest ten świat”. Miał to być jego ostatni wyjazd. I był. Milewicz zginął podczas ostrzału samochodu polskich dziennikarzy. Jesteśmy przekonani, że gdyby dziś żył, relacjonowałby wojnę w Ukrainie.

Wielu nadal go pamięta dziennikarza w skórzanej kurtce, kończącego swoje relacje słowami: „Dla Wiadomości Waldemar Milewicz”. Był zawsze tam, gdzie się coś działo. Zaglądał do piekła, by rejestrować, a potem pokazywać innym to, z czym musieli mierzyć się ludzie w Bośni, Kosowie, Rwandzie, Kambodży, Somalii… Słuchał ich. Bo ważny był dla niego człowiek. Prywatnie był duszą towarzystwa. Kochał życie do utraty tchu. Był ambitny, wymagający, podziwiany i krytykowany, oceniany z zazdrością. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, ale bał się jak każdy. Zginął 7 maja 2004 roku w Iraku, kręcąc kolejny odcinek swojego autorskiego programu.

Publikujemy fragment książki „Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu” Honoraty Zapaśnik, wyd. Otwarte

Pokój redakcji zagranicznej Telewizyjnej Agencji Informacyjnej jest długi i poprzedzielany przepierzeniami. Na początku lat 90. zespół liczy kilkanaście osób – niektórzy pracują dla Wiadomości, inni dla Panoramy. […] Wszyscy dobrze się znają. Najtrudniej jest tutaj dostać pracę, później z miejsca jest się akceptowanym. […] Pracujący w zespole pożyczają sobie książki, samochody, znają żony kolegów i mężów koleżanek. Godziny pracy zależą od dyżurów. Jeśli Waldek jest wydawcą części zagranicznej Wiadomości, przyjeżdża rano i wychodzi po emisji programu.

– Często był wydawcą, bo za to były dodatkowe pieniądze – mówi Robert Góralczyk, ówczesny dziennikarz w redakcji zagranicznej. – Po przyjściu do pracy przeglądaliśmy najważniejsze tematy światowe i Waldek musiał podjąć decyzję, które z nich idą. Robiliśmy nie tylko tematy polityczne, ale również informacje o zamachach, awariach samolotów, czasem musieliśmy pomyśleć o jakimś lżejszym materiale. Jeśli było mało tematów z kraju, przygotowywaliśmy więcej felietonów z zagranicy, żeby wypełnić antenę. Waldek był dobrym wydawcą, doskonale znał się na rzeczy, więc się dogadywaliśmy. Kiedy przyszedłem do pracy w 1989 roku, on miał już doświadczenie. Niekiedy poprawiał moje błędy językowe, skracał lub kazał wydłużyć materiał.

– Dochodziło między nami do drobnych zatargów, jak to w rodzinie – wspomina jedna z dziennikarek działu zagranicznego. – W trakcie dyżurów na zmianę koordynowaliśmy pracę redakcji. W czasie wojny w Jugosławii mieliśmy wysłannika w Zagrzebiu. Raz Waldek zaczął na niego krzyczeć, żeby pojechał tam, gdzie strzelają. Nasz wysłannik mu odmówił, po prostu się bał. Oczywiście przygotowywał relacje, ale w innej konwencji: przesyłał korespondencję dźwiękową przez telefon, a my kryliśmy ją obrazkami, które przychodziły z zagranicznych agencji. Doszło między nimi do ostrej wymiany zdań. Waldek nawet zagroził, że pójdzie porozmawiać o tym z szefem. Wtrąciłam się w tę dyskusję, bo uważałam, że nie może nikogo zmusić do czegoś, co jest niebezpieczne. Ale Waldek był zwolennikiem takiego dziennikarstwa wojennego, w którym reporter jest na miejscu zdarzenia, najlepiej między okopami. Wkrótce sam zaczął wyjeżdżać i tego właśnie szukał.

[…]

– Podróże to był jego żywioł, sprawiały mu przyjemność, inaczej by tego nie robił – uważa Matylda Pakowska, kierowniczka produkcji w TVP. – Przecież nikt mu nie kazał, sam to proponował szefom, przynosił gotowe scenariusze reportaży. Moja praca polega między innymi na organizowaniu wyjazdów zagranicznych dziennikarzy. […] Waldek denerwował się, jeśli wyjazd nie był zorganizowany od strony merytorycznej. Lubił do wszystkiego być przygotowany, zawsze robił mnóstwo notatek. Komuś z zewnątrz mogły wydać się chaotyczne, lecz on świetnie wiedział, gdzie ma zanotowany czyjś numer telefonu, żeby umówić się na setkę, czyli wypowiedź do kamery.

– Chciał jeździć tam, gdzie jest ciekawie i niebezpiecznie – uważa Robert Góralczyk. – Z jednej strony wiedział, że dzięki temu zarobi pieniądze, bo ważne wydarzenia pojawiają się na początku Wiadomości, a za jedynkę i dwójkę płacą więcej niż za tematy poboczne. Tych wejść na antenę wtedy też jest sporo. Z drugiej strony dzięki temu stał się rozpoznawalny. Ludzie zaczęli go kojarzyć.

Później Waldek w wywiadzie dla „Pani” będzie tłumaczyć: „Podejmując decyzję, by gdzieś pojechać i zrobić reportaż, nie zastanawiam się nad tym, czy jest to bezpieczne, czy nie. Zaszufladkowano mnie jako korespondenta wojennego. A ja jestem reporterem, robię różne rzeczy […]. Ale faktycznie, mało jest osób, które zgodziłyby się pojechać w trudne warunki. Bo łatwiej jest robić relacje z Sejmu niż z Czeczenii czy Afganistanu”.

[…]

– Bywały okresy, kiedy Waldek przez dłuższy czas nigdzie nie wyjeżdżał i wtedy chodził z kąta w kąt, był wściekły, bo nie mógł znieść takiego przebywania w jednym miejscu – mówi Jolanta Wołowska, dziennikarka z redakcji zagranicznej. – Kiedy dowiadywał się, że gdzieś pojedzie za tydzień, dwa, uspokajał się. Był człowiekiem czynu. Gdy podróżował, był w swoim żywiole. Przed kolejną podróżą w miejsca konfliktów Milewicz chodzi po biurze ponury jak chmura gradowa i odbywa mnóstwo rozmów telefonicznych, żeby znaleźć odpowiednie kontakty. Jeśli coś wyprowadza go z równowagi, zdarza mu się zakląć, uderzyć kasetą o biurko lub na kogoś nakrzyczeć. Koledzy się nie obrażają, wiedzą, że zły nastrój mu minie.

„Bo każdy wyjazd jest wyjazdem pierwszym i może być ostatnim” – powie w wywiadzie dla „Pani”. – „I nigdy nie czuję, że jestem na wszystko przygotowany. Przecież jadę w miejsca, gdzie trudno dotrzeć. I wiem, że przynajmniej jednej ze stron konfliktu nie zależy, by ktoś oglądał ich walki […]. Dlatego okres przed wyjazdem muszę maksymalnie wykorzystać. Zaplanować, z której strony wedrzeć się do miejsca walk. Jeśli podejmę złą decyzję, nie uda mi się”.

Czasem obawia się wyjazdów. Któregoś dnia chodzi po redakcji i opowiada, że śniło mu się, jak gdzieś go powiesili. Raz, przed wyjazdem do Czeczenii, mówi do Barbary Grad, dziennikarki z redakcji zagranicznej: „Wiesz, mam wrażenie, że ja stamtąd nie wrócę”.

– Potem okazało się, że miejscowy przewodnik miał zaprowadzić ekipę do bojowników czeczeńskich, lecz zamiast tego wyprowadził ich w góry i tam zostawił w środku zimy – wspomina Barbara Grad. – Otarli się o śmierć, więc można powiedzieć, że miał dobre przeczucie.

Milena Kruszniewska, dziennikarka w redakcji zagranicznej, na dyżurze odbiera telefon od Waldka, który jest na Dalekim Wschodzie. Wspomina:

– „Jest atak na palestyński komisariat, jestem w środku”, powiedział. Po raz pierwszy i ostatni słyszałam, jak drży i załamuje mu się głos. Był przerażony. Musiał czuć, że może z tego nie wyjść. Widzieliśmy wtedy w filmowych materiałach agencyjnych, że były ofiary, ciała wyrzucano przez okno. Gdy zadzwonił po godzinie, był już w formie. Otrzepał się i poszedł dalej.

[…]

Po powrocie z wyjazdów Waldek otwiera drzwi do redakcji:

– A co tu się, kurna, dzieje?! – pyta. – Przecież trzeba coś wymyślić! Zaraz zrobię tu porządek!

Przywozi różne lokalne smakołyki do spróbowania, takie jak wódka na kwaśno albo cynaderki. Czasem po powrocie koledzy zapraszają go na szklaneczkę.

– Chwilę się relaksował, a potem siadał za biurkiem i musiał przejrzeć cały materiał, często wiele godzin nagrań – wspomina Sławomira Śliwińska. – Nieraz zabierało mu to parę dni. Zapisywał, które plany są najlepsze, i później z tych klocków układał swoje dzieło. W tym czasie łatwo się złościł, bo tam nie było żadnej prywatności. Gdy ktoś zaczął głośno rozmawiać, głos niósł się po całym pomieszczeniu.

– Kiedyś montował z montażystą materiał z Czeczenii i poprosił mnie o opinię, abym zobaczył zdjęcia – mówi Jarosław Oleś z redakcji krajowej, który zaprzyjaźnił się z Milewiczem w połowie lat 90. – Na filmie było widać przyciśniętą do ziemi głowę żołnierza i ktoś się nad nią pochylał. Zobaczyłem rękę z nożem, którym podcinano leżącemu gardło. Waldek nie ostrzegł mnie, że to będzie takie drastyczne. Byłem zszokowany. „No i co? Jak to oceniasz?”, zapytał. Odpowiedziałem: dlaczego mi to pokazałeś? Może ja nie chcę oglądać takich rzeczy? „A co ty taki wrażliwy jesteś? Ja muszę na to patrzeć, ty nie możesz?” Nadal wyrażałem oburzenie i zrozumiał, że jednak posunął się za daleko.

– Kiedy już zrobił materiał, schodziło z niego napięcie – dodaje Sławomira Śliwińska. – Wtedy zaczynał brylować i przeszkadzał innym. Stawał się wesoły, lubił świntuszyć. Robił to w tak wdzięczny sposób, że wiele rzeczy mu się wybaczało.

– Gdy przyszłam do redakcji, na początku Waldek mnie peszył, bo pozwalał sobie na dosyć cięte riposty, cięty dowcip – przyznaje Matylda Pakowska. – Z czasem okazało się, że on po prostu ma takie specyficzne poczucie humoru. Sypał kawałami z jak rękawa, ciągle się wygłupiał. Potrafił przechodzić obok biurka i znienacka wyłączyć komuś monitor, wpisać coś na monitorze, zadzwonić z drugiego aparatu na biurko kolegi, podszywając się pod kogoś.

– Bez przerwy robił jakieś żarty, śpiewał, opowiadał różne historie – wspomina Barbara Grad. – Tej energii użyczał innym ludziom. Kiedyś przyszłam do redakcji na dyżur o piątej rano i nie mogłam zalogować się do komputera, bo na ekranie pokazały się różne zdjęcia. Oczywiście była to sprawka Waldka. Musiałam je wszystkie obejrzeć i dopiero wtedy zaczęłam pracować.

– Jestem niskiego wzrostu – mówi Jolanta Wołowska. – Pewnego dnia podjeżdżałam z córką samochodem na plac Powstańców i akurat w pobliżu stał Waldek. „O, patrzcie, samochód sam jedzie!”, powiedział. Miał duże poczucie humoru. Innym razem rzucił naszej koleżance Joasi gumowego pająka na biurko, a ona się tak przestraszyła, że straciła przytomność. Wezwaliśmy karetkę, która zabrała ją do szpitala. Nic jej nie było, ale Waldek się przejął. Natychmiast zjawił się w szpitalu z wielkim bukietem kwiatów i ją przepraszał.

Początkowo redakcja krajowa i redakcja zagraniczna Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (TAI) mają swoje newsroomy na trzecim piętrze […]. Z czasem redakcja krajowa przenosi się na pierwsze piętro. Kiedy Waldek pełni funkcję wydawcy zagranicznego serwisu, schodzi na dół, żeby wziąć udział w porannych kolegiach obu działów. Na nich omawiane są wydarzenia, poprzedni dzień pracy, szefowie zespołów informują pracowników, czym mają się zająć.

– Waldek na kolegiach redakcyjnych podchodził do opinii innych osób z pewną rezerwą – opowiada Jarosław Oleś. – Dążył do konkretnego rozwiązania i szybko przedstawiał swoją opinię. Często zamykał dyskusję słowami: „Moim zdaniem to trzeba zrobić w ten sposób”. Nie był zadowolony, jeśli ktoś w sprawach zagranicznego serwisu z nim się nie zgadzał. Kiedy czyjś pomysł mu się nie podobał, od razu dawał temu wyraz. Ale potrafił też przyznać komuś rację: „To jest dobry pomysł, widać, że ktoś tu myśli”.

[…]

– Waldek stawiał granice, nie można mu było wejść na głowę – przyznaje Monika Kaniewska, przyjaciółka z działu krajowego. […] – Nie lubił, kiedy ktoś go krytykował. Po prostu znał swoją wartość. Wiedział, kiedy coś jest dobre, i denerwował się, gdy ktoś twierdził, że tak nie jest. Ale nie oczekiwał poklasku. […] Nie widywaliśmy się codziennie, bo pracowaliśmy w różnych działach. Kiedy Waldek kończył robić materiał, musiał czekać z wyjściem z pracy na emisję programu. Wstawał od biurka, czasem do nas przychodził i mówił: „No co tam? Co tak grzebiecie po tych komputerach? Pisać tutaj materiały!”. Redakcja go kochała i bardzo ceniła. Chyba nie przepadał za dużymi skupiskami ludzi. Waldek był samotnikiem, ale nie oznaczało to, że nie lubił ludzi. Lubił osoby, z którymi mógł pożartować. Nie szukał kontaktu z ludźmi z pozycją. Potrafił być szczery do bólu, powiedzieć wprost: „A co ty umiesz, szmondak taki?”. Jednak nigdy nie krytykował materiałów innych dziennikarzy. Wiedział, że każdy ma swój styl, i to szanował. Jeśli mu się coś spodobało, mówił o tym otwarcie.

[…]

– Kiedy Waldek wyjeżdżał za granicę, szczegóły ustalał z szefem redakcji – opowiada Jarosław Oleś. – Szefostwo miało do niego zaufanie, bo wiedziało, że będą to świetne materiały i zawsze z satysfakcją będzie je można pokazać odbiorcom. Potem będąc w podróży, codziennie rozmawiał też z wydawcami Wiadomości, odpowiedzialnymi za dane wydanie. Jeśli akurat ja wydawałem jeden z serwisów Wiadomości, to go pytałem, gdzie tego dnia będzie, co chce powiedzieć i pokazać. Ustalaliśmy też, czy połączy się z nami na żywo, czy prześle materiał. Czasami dochodziło do polemiki, bo jako wydawca też miałem swój punkt widzenia. Jeśli udało mi się obronić swój pogląd, to mówił: „OK, przyjmuję twoje stanowisko, ale rozszerzę moją relację o jeszcze dodatkowy temat”. Natomiast kiedy Waldek miał wydawcę, który był na „nie”, ale nie umiał uzasadnić swoich pomysłów, to denerwował się i polemika trwała dość długo.

[…]

Polecamy książkę: Honorata Zapaśnik „Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu”, wyd. Otwarte Polecamy książkę: Honorata Zapaśnik „Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu”, wyd. Otwarte

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze