1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

„Co byś powiedział młodemu sobie? »Nie pękaj, rób swoje!«”. Jurek Owsiak w rozmowie z Remigiuszem Grzelą

Jurek Owsiak, dziennikarz, działacz charytatywny i społeczny. Założyciel i prezes Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i pomysłodawca Finału WOŚP i festiwali Przystanek Woodstock i Pol’and’Rock Festival. (Fot. Marek Szczepański)
Jurek Owsiak, dziennikarz, działacz charytatywny i społeczny. Założyciel i prezes Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i pomysłodawca Finału WOŚP i festiwali Przystanek Woodstock i Pol’and’Rock Festival. (Fot. Marek Szczepański)
Jurek Owsiak kończy dziś 70 lat, a wciąż ma niespożytą energię, którą porywa tłumy, i to nie tylko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ostatnio udowodnił to na Marszu Miliona Serc, gdy krzyczał ze sceny do uczestników: „Jesteście tam? Macie siłę? Macie siłę?”. Następnie, jak zwykle ciepło, zwrócił się do wiwatujących tłumów z ważnym apelem: „Moi drodzy, wyglądacie przepięknie. Chciałbym wam wszystkim powiedzieć, że jesteście wspaniałymi i cudownymi Polakami. […] Miejcie ten spacer głęboko w sercu, aby później 15 października spotkać się przy urnach”. W dniu urodzin Jerzego Owsiaka przypominamy wywiad, którego udzielił nam z okazji 31. finału WOŚP.

Wywiad po raz pierwszy ukazał się w „Zwierciadle” w styczniu 2023 roku.

Zbudował największą i najskuteczniejszą wspólnotę w naszym kraju. Porwał ludzi abstrakcyjnym myśleniem. Żywioł i człowiek instytucja – Jurek Owsiak.

Czy zastanawiałeś się, jak zmieniły Cię te lata WOŚP?
Trzydzieści lat temu wszystko było inne i ja byłem inny. Nie spodziewałem się takiego życia. Niedawno w Antyradiu puszczałem muzykę Afro Celt Sound System. Wróciło wspomnienie sprzed lat, jak na lotnisku Heathrow ściągam ich płytę z półki. Do głowy mi nie przyszło, że kiedyś zagrają na festiwalu, który będę organizował. Była to kapela z niedotykalnego świata. A „drugi amerykański Woodstock”, na który pojechałem? Gdyby wtedy ktoś w Ameryce powiedział, że będę robił z ekipą dużo większy festiwal, i to cyklicznie, a Michael Lang, pomysłodawca Woodstocku, usiądzie na naszej scenie na „kejsiaku”… Chętnie poddaję się zmianom. Nie stoję w miejscu. Innych też namawiam: ruszaj się, szukaj pretekstu, tylko tak możesz się rozwijać.

Społeczeństwo nadal ma abstrakcyjną wyobraźnię?
Polacy? Ci, których znam, mają. Wychowałem się w PRL-u, stale trzeba było szukać erzacu, coś czymś zastąpić. Dawaliśmy sobie radę.
Spotykaliśmy się co tydzień: Wagiel [Wojciech Waglewski], Janek Pospieszalski, Michał Lorenc, Grzesio Wons, nasze żony. Wszyscy mieszkaliśmy na Ursynowie. Był telefon na złotówkę, a częściej byliśmy ze sobą niż teraz. Z gorzałą był kłopot, trzeba było na metę jechać. Janek Pospieszalski mieszkał na Gagarina, jedziemy po gorzałę: „Tylko spokojnie”. Mijamy budkę z milicjantem, a Janek krzyczy: „Ty chuju!”. Milicjant nas goni, ale wiadomo, że tylko jakiś czas, bo musi czapkę trzymać. Spotykaliśmy się bez żarcia, bo żarcia nie było. Ale był adapter i zabawa, że hej! Po zmianie systemu Polska dość szybko stała się krainą konsumpcyjną. Wielu ludzi odcięło się od wyobraźni. Na szczęście jestem z tymi, co nie boją się wyzwań. Amerykanie mówią: „Od dziecka jesteśmy nauczeni wolontariatu. Wiemy, jak się pomaga. Ale jak wam się udaje w środku zimy? I to bez megagwiazd?”.

Nie rozumieją Letniej Zadymy w Środku Zimy?
Bo nie mają we krwi abstrakcji. Przyjrzyj się polskiemu Facebookowi, jest dla mnie fenomenalny. Memy, czyli żarty na tematy polityczne, ale i niepolityczne, są megainteligentne. Nie dalej jak wczoraj taki mem – kartka, a na niej korek od wina i podpis: „Korek na A4”.

Ludzie zawsze kupowali Twoją wyobraźnię?
W szkole wmówiłem kolegom, że jestem sierotą i zostałem adoptowany. Zawsze umiałem trafić, a ta informacja ich zelektryzowała. Moim pierwszym radiem była przecudowna megaklimatyczna Rozgłośnia Harcerska. Mieściła się w budynku YMCA na Marysi Konopnickiej 6, w tym samym budynku Tyrmand pisał „Złego”, bo miał tam pokoik. Po pierwszej audycji – a nie ukrywałem, że się jąkam – dostałem cztery listy. Po drugiej – już dziesięć. Skupiałem się na mówieniu do ich autorów. Do dziś słyszę: „Pędziłem ze szkoły słuchać twojej piątkowej audycji”. To była już Trójka – magazyn „Brum”. Jako jedyny nie miałem karty mikrofonowej. Ale po drugiej stronie Zosia Kruszewska, którą pozdrawiam, i kocham ją bardzo, cierpliwie poprawiała. Dużo się nauczyłem, ale prostota wysławiania się została mi do dziś. Naturszczyk może sobie pozwolić na więcej. Usłyszał mnie Maciej Domański, szef TVP 2, zaprosił na rozmowę. Wejście do gmachu na Woronicza to były emocje. Upadła komuna. Nowa telewizja, nowi ludzie, wow! „Mam siedem dni ferii i chciałbym ci dać program”. „Mam wadę wymowy, mówię niegramatycznie, nie znam języków obcych, coś mogę pomylić”. „I bardzo dobrze, bo ludzie cię zrozumieją”. Taki był początek „Róbta, co chceta”. Przychodziły listy: „Co to za idiota?! Jąka się, jakim cudem w ogóle coś robi w telewizji?”. Były inne: „Wreszcie coś w tej telewizji. On jest taki jak ja. Tacy są u mnie na osiedlu”. Ludziom strasznie się podobała Agata Młynarska, była zjawiskowa. Mieliśmy scenariusz, ale gadki były improwizowane. Byliśmy totalnymi naturszczykami, to takie trafienie jeden na milion. Zawsze rozumiałem, żeby mówić prosto. Przy WOŚP tłumaczyłem lekarzom: „Panowie, język obrazkowy. Jak kupujemy respiratory, to mówimy, że to takie pudło z rurą, która nam pomaga oddychać”. „Ja tego nigdy nie powiem, to mnie dyskwalifikuje. Mogę powiedzieć: Respirator pełni funkcję…”. Tłumaczę: „Nie mów tak, bo ja ciebie nie rozumiem”. Czasem ktoś pyta o radę, bo chce założyć fundację. Jest jedna rada, najprostsza: 2 + 2 jest 4, a nie 22, nigdy nie kombinuj.

„Róbta, co chceta”, „Do końca świata i jeden dzień dłużej”, niezłe hasła…
Oglądałem mundial, sprawozdawca krzyczy: „Oj, będzie się działo!”. A u mnie dreszcz emocji, nie meczowy, tylko że gościu krzyczy to, co wiele lat temu wymyśliłem w moich trójkowych audycjach. Tak reklamowałem Finały. Kiedy powiedziałem „gramy do końca świata i jeden dzień dłużej”, jakiś hierarcha kościelny pytał: „Jakim prawem ten gościu mówi o końcu świata?”. Przecież nie ustalam, kiedy będzie koniec świata, tylko przygotowuję się, żeby dzień później po sobie posprzątać. Przy pierwszym Finale byłem w szoku, że tylu ludzi w nim wzięło udział. Siedzieliśmy przejęci. Reagowaliśmy naturalnie, darliśmy mordę głośno, bo ktoś ściągnął swoją obrączkę i mi ją daje, a ja przecież nie mam w sobie kursu na inwokację, więc krzyczę: „Rany Boga, co się tu dzieje, dziewczyna ściąga obrączkę!”.

Jak się rodziły te wszystkie absurdalne pomysły do „Róbta, co chceta”? Na przykład nagle pojawia się Kloss.
Wychowałem się na telewizji PRL-owskiej, bardzo dobrej. Otwierała wyobraźnię. Na przykład „Kabaret Starszych Panów”, „Stawka większa niż życie” to był nasz serial. Jeździłem do Jarocina, punkrockowy zespół Dzieci Kapitana Klossa śpiewał „Pieśń o bohaterze”: Hans Kloss „jest silny i odważny, tylko złych ludzi bije, nie pali papierosów i wódy nie pije!”. A gdyby Mikulski pojawił się w studio w mundurze? Więc dzwonię, zgadza się spotkać w Hotelu Europejskim. Byłem gówniarzem, ale rozumiałem jego dylemat – został strasznie zmacerowany przez historię. Żył w epoce, w której była partia, i ktoś do niej należał. Był świetnym aktorem, odgrywał role, nie bojkotował telewizji. Nagle wylała się na niego złość. W teatrze zagłuszano go. To go złamało. Uważaliśmy, że warto go przypomnieć, dla happeningu. Bał się ośmieszenia. „Program ma dużą oglądalność” – mówię. „Czego pan ode mnie chce?”. Wiedziałem, czego chcę, tylko jak to wyłożyć? Minęły cztery godziny, od kaw już mi prawie serce stanęło: „No dobrze, to dziękuję, że pan się zgodził”. „Ale co mam zrobić?” „Taki tekst by pan powiedział... Kapitan Kloss nie pije, nie pali i nie ma robali”. „No nie, ja tu tracę czas”. I wyszedł. Biegłem za nim Krakowskim Przedmieściem: „Panie Stanisławie, pan wróci, ludzie pana pokochają”. I wrócił. Mundur filmowy pasował jak ulał. Nie tylko powiedział, o co prosiliśmy, ale jeszcze dorzucił: „Nie ze mną te numery, Owsiak!”. Zobaczyła go Nina Terentiew, chwilę później prowadził „Koło fortuny”. Zrobił to, czego Polakom brakuje, śmiał się z siebie.

Różne indywidua się pojawiały w programie. Wujkowie, ciocie…
Moja mama błagała: „Boże jedyny, Jurku, nie mów, że to nasza rodzina”. „Mamo, przecież każdy wie, że to abstrakcja, że to statyści”. Wracam do Twojego pytania, kompletnie nie spodziewałem się tego, co mnie spotka. Nic nie jest pozamykane, nic! Myślę, że wielu sportowców osiąga szczyty szybko. I co dalej? U mnie są medale i są momenty przegranej.

Jurek Owsiak: „Orkiestra to nasz patriotyzm. Jestem stuprocentowym patriotą. Patriotyzm rozumiem jako dzielenie się Polską”. (Fot. Marek Szczepański) Jurek Owsiak: „Orkiestra to nasz patriotyzm. Jestem stuprocentowym patriotą. Patriotyzm rozumiem jako dzielenie się Polską”. (Fot. Marek Szczepański)

Przegrana to był Finał WOŚP 2019 roku, zabójstwo Pawła Adamowicza?
To przegrana Polski. Budowaliśmy wspólnotę, która zadziwia świat. Polskę dobrych autostrad, pięknych osiedli, bogacącą się, taką, o jakiej marzyłem. Moje życie dorosłe to PRL. Byłem wycofany, znalazłem sobie świat autostopu, hipisów, ludzi, którzy się akceptowali w każdej okoliczności. Nagle na oczach wszystkich jest morderstwo, i to od początku do końca „made in Poland”. Nie ma żadnych sznurków poza Polską. To największa przegrana – świadomość, że to się zdarzyło tu, podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To był koncert, na który mógł wejść każdy. I każdy mógł wejść na scenę. Nie było cienia powodu, żeby się przed kimś chronić. Przed mordercą się nie uchronisz, bo on ma taki plan. Zamach miał miejsce podczas „Światełka do nieba”. Natychmiast mieliśmy kontakt z lekarzami w Gdańsku. Najtrudniejsze dla mnie było to, że po „Światełkach do nieba” z innych miast mamy przed sobą jeszcze cztery godziny telewizyjnego Finału. Wszedłem na scenę: „Dobra, gramy. Stało się nieszczęście, pan prezydent jest w szpitalu, walczy o życie, ale pokażmy, że jesteśmy przeciwni agresji”. Po dwóch godzinach wiedzieliśmy, że sytuacja jest krytyczna. Finał trwał, a w nas rozpacz. Stałem tam, żeby to do końca prowadzić, oglądały nas miliony. Tylko nie podkręcać emocji, tylko nie podkręcać emocji – krzyczało w głowie. Był to mord jednoznacznie zmotywowany politycznie, do dziś sprawa nie jest wyjaśniona… Wybrał najbardziej pokojowe miejsce w całej Polsce, gdzie grała Orkiestra, gdzie nie było agresji. Więc mógł zrobić najokrutniejszy akt, bo nikomu by to nie przyszło do głowy.

Jak się podniosłeś?
Dzięki zespołowi. Inaczej drążyłyby mnie diabelskie myśli, bo jak to poukładać? To, co osiągamy, to praca zespołowa. Fenomen Orkiestry polega na tym, że zawsze możesz na kogoś liczyć. Możemy się spierać, ale jesteśmy razem. My, wspólnota orkiestrowa.

A wyobrażasz sobie Polskę bez Orkiestry?
Teraz już nie. Orkiestra to nasz patriotyzm. Jestem stuprocentowym patriotą. Patriotyzm rozumiem jako dzielenie się Polską. Ludzie są dumni z Orkiestry. Bardzo wielu mówi, że to najlepsze, co się w Polsce zdarzyło… W tym roku gramy Finał w 87 miejscach świata. Wszędzie tam, gdzie są Polacy. To opowieść o nas, która może być wzorem. Ludzie pytają: „A jak ciebie nie będzie?”. Hola, hola, tylko w tym roku orkiestra gra w 1651 miejscach. Czy ja tam muszę być? Czyli już beze mnie to gra. Stworzyliśmy społeczeństwo obywatelskie, właśnie na bazie festiwalowej – Przystanek Woodstock, obecnie Pol’and’Rock Festival. Znam garstkę z tej wielkiej masy. Wchodzę na scenę w Kostrzynie, przyjechała bania ludzi, milion: „Cześć, witam wszystkich serdecznie. Teraz sobie złożymy przysięgę, pamiętajcie: będę dbał o ten kawałek ziemi. I wszyscy kładą rękę na sercu i mówią: Będę dbał o ten kawałek ziemi”. Jeżeli przestrzegasz zasad, zrobimy wspaniałą imprezę, która potrwa kilka dni, utopijne społeczeństwo. Zabraniam przywożenia narkotyków i spożywania ciężkiego alkoholu. Chodzę między ludźmi, a to nie są anioły. „Znacie umowę?” „Jurek, oczywiście”. I chowają butelki. Taka społeczna umowa zawierana jest od lat przy Finale WOŚP. Daję ci tekturową puszkę, nieważne, ile masz lat, pięć albo 101. Zbierz pieniądze, a następnie zanieś do sztabu. Taką puszkę możesz otworzyć palcem, rozerwać i przywłaszczyć pieniądze. Na ostatnim Finale było jedno zgłoszenie do policji, wręcz anegdotyczne. Kiedy zrobiliśmy pierwszy Finał, Nina Terentiew powiedziała: „Jurek, wyszło raz, nie ryzykuj”. „Nina, ja chcę się tylko rozliczyć, nic więcej”. Kiedy ludzie widzą, że ktoś robi coś konsekwentnie, tak jak Ewa Błaszczyk czy Janina Ochojska, to mają zaufanie.

To dzielenie się wyniosłeś z domu?
Ojciec był milicjantem. Bałem się, że coś znajdę, bo komuś zaszkodził, niczego takiego nie było. Był takim podręcznikowym społecznikiem. Zawsze dzielił się z innymi. Miałem taki rowerek żabka i nagle go nie ma. Mama pyta, gdzie jest. „Jurek z niego wyrósł”. „Jak to wyrósł? Wciąż na nim jeździł”. „Wyrósł”. Bo ojciec oddał żabkę koledze – jego dziecko żabki nie miało. Mamie ręce opadały. Mama zawsze powtarzała, że ojciec chodzi w tym samym. Kiedy wyjechali, mama napisała, że jest okazja pozbyć się tych starych ciuchów, sam by tego nie wyrzucił. Żałuję, że matce w tym pomogłem. Zatrzymałem tylko jedną z tych marynarek. Ale kiedyś tak się pokłóciłem z Dzidzią [Lidia Niedźwiedzka-Owsiak, żona], że z nerwów wziąłem nożyczki i ciąłem tę marynarkę. Dzidzia spokojnie: „A tnij, tnij”. W tej pociętej marynarce poszedłem na koncert do Stodoły. Ciągle ktoś pytał: „Pocięta, cała pocięta?”. No pocięta, kurwa. U nas były kiedyś takie kłótnie do podszewki.

Czujesz się ciągle organizatorem prywatek?
Cały czas! W szkole natychmiast podrywałem całą młodzież. Wiedziała, że ze mną nie zginie, jakieś wino będzie ukryte w pralce na samym dnie, że dobrą płytkę przyniosę. Byłem zabawowy, ale bez udawania. Szczera dusza. Lubię być z ludźmi. Często, kiedy uzbiera się obowiązków po korek, rozmawiamy z żoną: a może by znaleźć dom za granicą? Patrzymy na siebie: „No i co, byśmy wytrzymali?”. W ostatnich latach wyrosły w Polsce grzyby zła. Patrzysz na to swoje mieszkanie: „Kurwa, nigdy tego nie było! Jak wyczyścić tę pleśń?”.

Co byś powiedział młodemu sobie?
Nie pękaj, rób swoje! Daj sobie luz. Kiedyś Jacek Kleyff powiedział: „Panowie i panie, trzeba wziąć na przetrzymanie”. Mógłbym w życiu robić co innego, a przez zbieg okoliczności robię to, co robię. Zdawałem pięć razy na ASP, strasznie płakałem, że się nie dostałem. Musiałem pójść do wojska, przed którym uciekałem przez szpital psychiatryczny, największy w Polsce – w Choroszczy pod Białymstokiem. Ale z drugiej strony zawsze próbowałem jak najdłużej mieć frajdę, bo są wakacje i nie muszę iść do roboty. Sobie młodemu bym powiedział: nic nie zmieniaj, nawet nie próbuj kombinować. Jednego dnia bym nie zmienił. Może tylko bym się języków nauczył.

A ten młody był naiwny?
Zawsze próbował dawać ludziom siebie jako fajnego gościa. Nawet jak próbował cwaniaczyć, być groźny, to mu nie wychodziło.

Był ktoś taki uparty w Twojej rodzinie?
Nie. To była taka „włoska” rodzina. Mama miała siostrę i brata, wszyscy mieli dzieciaki w tym samym wieku. Spotykali się u nas na Czerniakowskiej, jeszcze z babcią Florcią, i grali w kanastę. Trzeba by film zrobić o kanaście, czyli kto wziął kupę – wszystkie karty, hurra! Wuj Heniek potrafił wyjść z mieszkania, a ojciec wołał: „Wróć, to jest tylko zabawa”. My, dzieciaki, w drugim pokoju oglądaliśmy bajki z projektora. „Och, wujek Heniek wyszedł”. Z bratem słuchamy w radiu z zielonym oczkiem „Zgaduj-zgadula”, taki program jeździł po Polsce, na końcu zawsze zespół bigbitowy. „A teraz kulę rzucam do tłumu, proszę bardzo, proszę bardzo, pani, pan i pani, proszę na scenę. Pan? Radek z Radomia. Pani nazywa się? – Podolska”. „Mamo, ciocia Buba w radiu” – krzyczymy! Żona wujka Heńka, siostra mamy. Ciocia Buba śpiewa „Que sera, sera”, wygrywa walizkę. Skórzaną, piękną, angielską. Ciocia Buba potrafiła przejechać maluchem trasę ze słojem dżemu na dachu, i dowieźć go. A dzięki wujkowi Heniowi mamy napis: „Nie odpowiadamy za rzeczy zostawione w szatni”. Był architektem, lokowane włosy, wszystkie baby w niego wpatrzone. Był w Zakopanem, lata 50., miał kożuch. Pali, kawkę pije, ale luka do szatni, czy ten kożuch jest. I któregoś dnia nie ma. Leci do szatni, a tam jak u Barei tłumaczą, że przyszedł gość z numerkiem i wziął. „Jaki numerek?! Ja mam numerek!” Dwa lata się sądził. Dostał odszkodowanie. Wtedy pojawiły się te napisy. Kolorowa rodzina. I oni wszyscy się spotykali u nas. Do tego wujek Jurek z ciocią Hanią. Siedzieliśmy przy stole, zimne nóżki, sałatka, wódeczka. 40 metrów kwadratowych. Rodzice skończyli żywot w tym mieszkaniu. To było całe ich bogactwo. Przeszczęśliwi byliśmy w tych dwóch pokojach. To też wraca.

Siedemdziesiątka, którą skończysz w październiku, ma znaczenie?
W ogóle. Żadnej celebracji, data przelatuje. Póki jestem w ruchu, nie jest istotne, ile mam lat. Trochę szkoda, że to już. Ale w ogóle wieku nie biorę pod uwagę. Wszystko ciągle przede mną.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze