1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Nie pisał dla niej wierszy. Nie musiał. W ich spojrzeniach były najpiękniejsze liryki świata” – historia miłosna Jeremiego Przybory i Alicji Wirth

„Nie pisał dla niej wierszy. Nie musiał. W ich spojrzeniach były najpiękniejsze liryki świata” – historia miłosna Jeremiego Przybory i Alicji Wirth

Jeremi Przybora i Alicja Wirth (Fot. archiwum prywatne Agathy Wirth)
Jeremi Przybora i Alicja Wirth (Fot. archiwum prywatne Agathy Wirth)
Jeremi Przybora – synonim elegancji i dobrych manier, którego piosenki śpiewa cała Polska. Alicja Wirth – uznana scenografka telewizyjna i teatralna słynąca z urody i klasy. Wspólnie przeżyli szczęśliwe trzydzieści trzy lata, z dala od dramatów i burz. „Miłość mojego życia, trzecia, definitywna żona” – powie o żonie Przybora. Ich historię miłosną opisuje Julia Pańków w książce „Twórcze życie we dwoje”, której fragment publikujemy poniżej.

Ich historia zaczyna się tam, gdzie większość historii romantycznych się kończy. On ma pięćdziesiąt jeden lat i sporo szronu na głowie, a w sercu niekoniecznie maj. Jest popularny, podziwiany i lubiany jako współautor Kabaretu Starszych Panów, jedynego w swym rodzaju zjawiska, które promieniuje na cały kraj inteligentnym, nieco abstrakcyjnym humorem. Jego piosenki śpiewa cała Polska, a słowotwórcze żarciki i autorskie zdrobnienia trafiają do języka potocznego. Dla wielu Jeremi Przybora to synonim klasy, elegancji, dobrych manier. Wcielenie cnót poprzedniej epoki, która mimo swych wad wciąż stanowi mityczny punkt odniesienia. Prywatnie – wedle własnych słów – Przybora jest wciąż mężczyzną dzieckiem podszytym, który całe życie nie może dogonić własnej dojrzałości. Po dwóch rozwodach i licznych romansach, jest ojcem dorosłej córki i dziesięcioletniego syna, dziadkiem rocznej wnuczki.

Ona, Alicja Wirth, to uznana scenografka telewizyjna i teatralna, z wykształcenia architektka. Ma czterdzieści lat, ośmioletnią córkę i męża, który od kilku lat przebywa na Zachodzie jako emigrant polityczny. Przez znajomych nazywana niekiedy „piękną Wirthową”, słynie z urody i klasy.

Miłość mojego życia, trzecia, definitywna żona – powie o niej Jeremi Przybora. Wspólnie przeżyją szczęśliwe trzydzieści trzy lata, z dala od dramatów i burz. – Nie pisał dla niej wierszy, tak jak dla poprzednich żon czy Agnieszki Osieckiej – mówi przyjaciółka Magda Umer. – Nie musiał. W ich spojrzeniach były najpiękniejsze liryki świata. […]

Scenografia do reszty życia

Alicja Wirth i Jeremi Przybora spotykają się w połowie lat sześćdziesiątych w telewizji. Oboje są w szczytowym punkcie swoich karier. Natomiast życie prywatne obojga jest skomplikowane. Jeremi Przybora ma za sobą dwa rozwody i bolesne „znęcanie się nad jego wątrobą” przez Agnieszkę Osiecką, ma dwoje dzieci, pomieszkuje sam w mieszkaniu przyjaciół na osiedlu Praga II. Alicja – formalnie wciąż Wirthowa – mieszka na Piekarskiej z córką Agatą i teściową Ireną Wirth. Jej mąż, emigrant polityczny, jest w Stanach, właśnie zawiadomił ją, że nie wraca do Polski. Alicja rozważa wyjazd wraz z córką do Stanów, ale nie dostaje paszportu. Piękna i zawsze elegancka, chociaż nieprzystępna.

Z Przyborą poznają się w pracy. Alicja projektuje scenografię do spektaklu Jeremiego: „»Divertimento« miało oprawę scenograficzną, która wpłynęła nie tylko na jego kształt artystyczny, ale i na moje życie osobiste. Z początku, kiedy współpracowały ze mną przy pierwszych dwóch programach słynne siostry Wahl, a przy trzecim z kolei Daniel Mróz, jeszcze się na to nie zanosiło. Ale kiedy scenografię do »Divertimenta« Jesienne szelesty zaprojektowała Alicja Wirth, tak dalece zachwyciło mnie dzieło i jego twórca, że zwróciłem się do pani Alicji z prośbą o scenograficzny wystrój nie tylko do tego, co napiszę, ale i do całej reszty mojego życia. Prośba moja została potraktowana przychylnie, i jak to bywa w życiu, które jest często powiastką w sensie moralnym à rebours, nietrwałość moich uczuć do pierwszej i drugiej żony została mi wynagrodzona trzecią, i to w sposób równie hojny, jak niezasłużony (jeżeli już przyjąć, że na żonę można sobie zasłużyć)”.

Po latach Przybora przedstawi dzieje swojego życia jako zmierzanie do Alicji, dojrzewanie do dobrego związku: „Ten jedenastoletni dystans będzie nas bowiem dzielił konsekwentnie i w dalszym życiu; to ją uchroni od narażenia się, kiedy będzie już dorosłą dziewczyną, na spotkanie mnie jako mylący egzemplarz chłopaczka ukryty pod pozorami dojrzałego mężczyzny […]. A że wyrastanie z faceta »dzieckiem podszytego« zajmie mi wyjątkowo dużo czasu (bo aż do mniej więcej wieku lat pięćdziesięciu), ona przeczeka cierpliwie cały ten okres i dopiero wtedy uczyni pierwszy krok w moim kierunku, to znaczy wykona pierwszą scenografię do mojego spektaklu telewizyjnego Jesienne szelesty, nomen omen”.

Program „Divertimento” cieszył się znacznie mniejszą popularnością niż Kabaret Starszych Panów. Jednak to właśnie do tego programu Przybora napisał kilka piosenek, które wyjątkowo cenił. Choćby słynną kołysankę Dobranoc, już czas na sen, którą uważał za swój najlepszy utwór. Nie ma w nim już miejsca na zachwyt nad piciem herbaty, nie ma pewności, że piosenka jest dobra na wszystko, a życie staruszka nie jawi się jako wesołe. Są życzenia dla ojczyzny, by przyśnili się jej „pogodni, zamożni Polacy / Co luźnym zdążają tramwajem wytworną konfekcją okryci / I darzą uśmiechem się wzajem i wszyscy do czysta wymyci”.

Wszystko wskazuje na to, że Przybora całkowicie stracił głowę dla Alicji. Xymena Zaniewska tak to wspomina: „Miejscem, w którym, jak sądzę, »przeskoczyła iskra«, były schody w naszym domu na Pilickiej. Na parterowym podeście u stóp schodów na piętro stał wówczas telewizor kolorowy marki Rubin. Wbudowany był na schodach. Tam pewne popołudnie i wieczór spędzili Alusieńka i Jeremi. Od tego czasu Jeremi zaczął ją spektakularnie uwodzić. Podjął, na szczęście potem porzucił, próbę wejścia do jej mieszkania przez dach. Mieszkała na najwyższym piętrze domu na Piekarskiej 4 na Starym Mieście. Uwieńczone sukcesem zostało natomiast jego wejście na namydlony słup na plaży w Rumunii. […] Jeremi zaprzyjaźnił się z Mariuszem [Chwedczukiem, mężem Xymeny Zaniewskiej - przyp. red.]. W okresie starań o Alusieńkę udali się obaj do Krakowa, wymontowali z opuszczonej klatki schodowej witraż, który Jeremi złożył u stóp ukochanej. Była to pierwsza w ich życiu kradzież i wracając samolotem do Warszawy, używali pseudonimów. Alusieńka zrobiła z witraża okno do łazienki, jest tam do dziś”.

Zanim mogli wziąć ślub, Alicja musiała jednak spotkać się z mężem, by zdecydować o przyszłości. Ponieważ Wirth nie mógł wrócić do Polski, spotkali się w Jugosławii latem 1967 roku i tam podjęli decyzję. Alicja musiała także zdobyć akceptację córki dla przyszłego męża. Nie było to łatwe.

– Buntowałam się przeciwko Jeremiemu – wspomina Agata Wirth. – Wydawał mi się sztywny, zawsze nosił białe koszule, był nie dość cool. Kiedyś wycięłam z gazety reklamę marlboro, na której była taka idealna para ciesząca się papierosem i idealny mężczyzna z niebieskimi oczami i blond włosami, typ Roberta Redforda. Wręczyłam go mamie i powiedziałam: takiego mężczyznę chcę, żebyś miała, nie Jeremiego. Pamiętam, że powiesiła to zdjęcie nad łóżkiem i wisiało u niej przez wiele lat. Myślę, że był to typowy bunt nastolatki. Byłam przyzwyczajona, że mam mamę tylko dla siebie, każdy więc, kto zagrażał temu układowi, nie był mile widziany.

Na cichym ślubie Alicji i Jeremiego oprócz świadków – Xymeny Zaniewskiej i jej męża Mariusza Chwedczuka – byli obecni tylko: Magdalena i Marcin Stajewscy, Marta Przybora, Agata Wirth i ojciec Alicji, Leonard Tomaszewski.

Agata Wirth dość szybko przekonała się do nowego męża matki.

– Później kochałam każdy moment dorastania z Jeremim. Pamiętam, że gdziekolwiek poszliśmy, ludzie wszędzie go rozpoznawali, dostawał ser spod lady. Był znany i miał dzięki temu dostęp do rzeczy, które były bardzo limitowane. Był kimś w rodzaju gwiazdy, miał znajomości niezbędne do tego, by funkcjonować w Polsce tamtych czasów. Nie lubił sławy, ale występy w telewizji mu ją dawały. Pamiętam też, jak bardzo denerwował się, jakie będzie przyjęcie jego pracy. Jako dziecko uwielbiałam jego piosenki, ale nie zdawałam sobie sprawy z licznych aluzji. Uwielbiałam jego sposób mówienia, jego język i słownictwo na co dzień były niesamowite. Nikt już tak nie mówił.

Dom ulepiony przez Alicję

Lata siedemdziesiąte upływają małżonkom pod znakiem Pacewa. Choć oboje nadal pracują w telewizji, okazjonalnie w teatrze, wiejski domek nad Pilicą pochłania ich coraz bardziej. Szczególnie Alicję. Dom i ogród, który wszyscy bliscy wspominają jako niezwykły, to będą ostatnie – może najukochańsze – dzieła Alicji: „Przez wiosnę i lato 1973 Alicja niemal codziennie przemierzała naszym fiatem 127 bez mała stukilometrową trasę do Warszawy i z powrotem, by nadzorować budowę. Towarzyszyłem jej, na ile pozwalały mi na to moje zajęcia telewizyjne, ale i ona musiała synchronizować swoją pracę w TV i w teatrach z budową, która jednak mocno w tym okresie tę pierwszą zdominowała. W październiku 1973 dom nasz stał pod prowizorycznym, a właściwie niekompletnym dachem z desek pokrytych metalizowaną papą. Inauguracja domu nad rzeką nastąpiła w maju 1974”.

Dom jest prymitywny i pozbawiony wszelkich luksusów. Czasy są takie, że trzeba cudem zdobywać materiały budowlane, nie mówiąc o fachowcach. Ale Alicja poświęca mu każdą wolną chwilę, a małżonkowie spędzają w nim miesiące od wiosny do jesieni.

– Ona ten dom lepiła własnymi rączkami, zarówno z zewnątrz, jak i w środku – mówi Magdalena Zarachowicz. – Żeby móc uprawiać ogród, musiała mieć różne bumagi z pieczęciami, które ją do tego upoważniały. W związku z tym zapisuje się na kurs rolniczy, zdaje egzaminy i dostaje prawo do uprawiania własnego ogródka – to jest Polska Ludowa.

W ciągu kilku lat na nieurodzajnej ziemi wyrósł rajski ogród, stale dopieszczany przez Alicję. Wszystko w nim robiła osobiście.

– Ona w pewnym momencie uznała, że chce się poświęcić ogrodowi w Pacewie – mówi córka. – Jeremiemu to odpowiadało, bo on tam pisał i dobrze się czuł. Dla mnie to było dziwne, mówiłam jej: zawsze byłaś taka aktywna, jak możesz być nagle tak zrelaksowana. Dopiero teraz całkowicie ją rozumiem.

W tej pięknej, dopracowanej „scenografii” ich życia oboje tworzą, choć nie tak intensywnie jak dawniej. Alicja rozkwita jako artystka i rękodzielniczka tworząca dla siebie: kompozycje z kwiatów, patchworki, kilimy, szydełkowe lampy. Przybora pisze wiersze oraz trzy tomy swoich memuarów. Są szczęśliwi spokojnym szczęściem, którego wielu im zazdrości. Alicja bierze na siebie ciężar organizacji ich życia, zapewnia mężowi spokój do pracy. – Myślę, że podświadomie powiedziała sobie: w tym związku wielkim artystą jest Jeremi Przybora, zrezygnowała ze swojej wielkości artystycznej – mówi Magda Umer. – Ale jej talent się realizował we wszystkim, co robiła. Tworzyła dzieła sztuki z połączenia pokrywek na garnki, serwetek, wyplatanych koszy. Była wielką artystką.

– Oni mieli całkowicie odmienne osobowości, ale w jakiś sposób to razem działało. Jeremi był zawsze bardzo ciepły, nie pamiętam żadnych kłótni ani nieprzyjemnych scen między nimi, żadnych – wspomina córka. – On był niezwykle zabawny, a moja mama była też zabawna w taki cichy sposób. Nie była rozmowna, ale potrafiła być dowcipna. Jeżeli istnieje ideał małżeństwa, oni byli go najbliżej.

A Kot Przybora dodaje:

– Miałem poczucie, że tata jest całkowicie pod kuratelą Alicji, że ma całe życie ułożone, zadbane pod każdym względem. Dopóki żyła Alicja, tak naprawdę wszystko w jego życiu było dobre.

Chociaż dzieje się dużo złych rzeczy: w latach osiemdziesiątych umiera siostra Przybory Halina – „ostatni naoczny świadek mojego dzieciństwa”. W 1984 roku odchodzi Jerzy Wasowski – dla Jeremiego to cios. To dla przyjaciela pisze przejmujący Pejzaż bez ciebie. Na początku lat osiemdziesiątych dzieci – Agata i Kot – wyjeżdżają do Stanów, a po wprowadzeniu stanu wojennego nie wiadomo, czy kiedykolwiek się zobaczą.

– Ten okres był zupełnie tragiczny w Polsce, ale oni się z Alicją trzymali razem w tym całym bagnie stanu wojennego i schyłkowej komuny – mówi Kot Przybora. – Ich życie nie różniło się bardzo od życia innych ludzi, też musieli stać w kolejce po benzynę, też musieli kombinować z kartkami. To było życie wśród znajomych, chociaż ten krąg się trochę rozchodził.

Agata powie:

– Pojechałam na lato do mojego ojca, nie chciałam tam zostawać, tęskniłam za domem. Myślę, że za moimi plecami tata napisał do mamy telegram i ona napisała do mnie: myślę, że powinnaś zostać, nie wracaj do Polski. To było bardzo bolesne, ale ufałam jej. Nie wiedzieliśmy, jak długo to wszystko potrwa. Potem przez kilka lat nie widzieliśmy się, a w końcu spotkaliśmy się nawet nie w Polsce, tylko w Paryżu.

Pod koniec lat osiemdziesiątych piosenki Starszych Panów przypomniał spektakl Zimy żal w reżyserii Magdy Umer i Jeremiego Przybory. Przeboje sprzed lat zaśpiewali brawurowo młodzi aktorzy Teatru Rampa, a scenografię stworzyła Alicja Wirth. Wymyśliła, że w tle będą szare budynki z PRL, a pomiędzy nimi – tęcza. Była to ostatnia jej scenografia dla teatru.

– Alicja była w pracy wspaniała, konkretna i kreatywna, potrafiła zrobić coś z niczego. Ale jednocześnie rozczulające było obserwowanie, jak dba o Jeremiego, jak czuje każdą chwilę jego słabości. On miał niskie ciśnienie, ona zawsze stała z glukardiamidem, żeby mu dać. Obserwować tę młodą miłość starych ludzi było dla mnie niezwykłą radością, dawało wiarę, że takie uczucie jest możliwe – wspomina Magda Umer.

– Jak już minął stan wojenny i komunizm, jak zaczęły się różne niewyobrażalne wcześniej procesy geopolityczne i sądziliśmy, że się świat niby zmieni na lepsze, oni jeszcze zdążyli się wspólnie na to załapać – mówi Kot Przybora.

Zdążyli się załapać na nowe miejsca w Warszawie, zachwycić mostem Świętokrzyskim, pochodzić do nowo otwartych restauracji. Przybora pisał własne wersje klasycznych bajek i jeszcze jedno większe dzieło – libretto i piosenki do musicalu Piotruś Pan. Piosenki, do których muzykę skomponował Janusz Stokłosa, zachwyciły nowe pokolenie, które nie miało pojęcia, kim są Starsi Panowie.

W 2000 roku odeszła Alicja. Była od Jeremiego młodsza o jedenaście lat, nie spodziewali się takiej kolejności. Zaniewska wspominała: „Alicja zachorowała. W przeddzień jej operacji poszłam wieczorem do szpitala, gdzie zastałam Jeremiego. Potem zadzwoniłam do niej, powiedziała: »Ale mu wycięłam numer«”.

Mówi syn Jeremiego:

– Tata nie był nigdy człowiekiem wielkiego smutku. Ale jak odeszła Alicja, to było tak, jak komuś powiedział: „życie jako forma spędzania czasu przestało go interesować”. To była już wtedy jedyna prawda o tym, jak wyglądało jego życie. Moje tam chodzenie i spędzanie z nim czasu niewiele mogło zmienić, ale i tak żył jeszcze cztery lata.

Sam określił te cztery lata jako „niepotrzebny dodatek”. A Magda Umer dodaje: – Po śmierci Alicji wszyscy próbowali ratować to dzieło sztuki, jakim był jej ogród w Pacewie. Nie tylko Jeremi, ale także ci państwo, u których ona kupowała rośliny. Ale ogród nie chciał się uratować. Usychał z tęsknoty za swoją panią.

Więcej w książce: „Twórcze życie we dwoje”, Julia Pańków, wydawnictwo Muza

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

„Twórcze życie we dwoje” to barwny i pełen anegdot zbiór biografii pięciu niezwykłych małżeństw znanych ze świata sztuki wizualnej, literatury, filmu, muzyki, architektury. Wśród nich: Zofia Nasierowska i Janusz Majewski, Jeremi Przybora i Alicja Wirth, Hanna Gosławska (Ha-Ga) i Eryk Lipiński, Stefan i Franciszka Themersonowie oraz Hanna i Gabriel Rechowiczowie. Jego autorką jest dziennikarka i redaktorka Julia Pańków. Dodatkowym atutem książki są liczne archiwalne fotografie, które stanowią doskonałe uzupełnienie wciągającej narracji.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze