1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Współczucie i życzliwość to nie dodatek do naszego życia, to jego podstawa. Rozmowa z dr Julią Wahl, psycholożką

Współczucie i życzliwość to nie dodatek do naszego życia, to jego podstawa. Rozmowa z dr Julią Wahl, psycholożką

(Fot. iStock)
(Fot. iStock)
Życzliwość jest wspierająca, ale to współczucie pomaga tworzyć i rozwijać nasze bliskie relacje. W każdej z nich pojawiają się w końcu trudności i właśnie dzięki współczuciu potrafimy przez nie przejść – mówi dr Julia Wahl, psycholożka.

Wydaje się, że to jasne: skoro dwie osoby się kochają, to są wobec siebie życzliwe. Mam rację?
Czyli zakładamy, że jak się kochamy, to automatycznie jesteśmy życzliwi, wspierający, współczujący, empatyczni itd. Tyle że nie możemy tak zakładać. To myślenie magiczne. Kultura sprzedaje nam taki wzorzec. Trochę też w tym winy nas, psychologów i terapeutów, którzy przedstawiają takie wizje, ale życie jest o wiele bardziej skomplikowane. Warto zacząć od tego, czym jest życzliwość, czym są współczucie i empatia. Nie możemy zakładać, że one „wydarzą się” same, bez naszego wysiłku. Tak nie jest.

Czym więc jest życzliwość?
Zanim o tym, muszę powiedzieć, że życzliwość w moim przekonaniu nie jest tak ważna jak współczucie. Rzecz jasna nie mam nic przeciwko życzliwości, jest istotna i potrzebna, ale zawsze najpierw jest współczucie. Założenie, że jeśli ludzie chcą ze sobą być i są zakochani, to uczucie w magiczny sposób sprawi, że wszystko będzie cudownie – jest bajką. Tak może myśleć dziecko albo ktoś zakochany, który jest właśnie w fazie psychozy miłosnej. Mamy wtedy zawężony poznawczo obraz świata, siebie i drugiego człowieka.

Na początku wszystko świetnie idzie, ale potem dogania nas życie. I pojawiają się trudności. Mogą wynikać z samego bycia w relacji, bo zaczynamy pokazywać siebie prawdziwych, inaczej też widzimy drugą osobę. Ale także poza relacją pojawiają się problemy. I teraz na scenę wchodzi współczucie. Jest ono – w dużym skrócie – odpowiedzią na trudności. Cytuję definicję, którą stworzyłyśmy z Agnieszką Wołyńską: to wrażliwość na cierpienie partnera i swoje oraz zaangażowanie związane ze zmniejszaniem tego cierpienia.

Co to znaczy w praktyce?
Cierpienie to oczywiście wielkie słowo. Chodzi nie tylko o cierpienie przez wielkie c, chodzi też o ból, o trudność, nawet o dyskomfort. Wrażliwość – czyli to zauważam. Umiem być z trudnością, która się pojawia, z bólem, z cierpieniem właśnie. Wrażliwość na cierpienie to odpowiedź na nieuchronne trudności płynące z bycia w relacji. Ale też ta druga część definicji jest tak ważna – bo nie wystarczy, żeby coś zauważyć, być z tym, trzeba też podjąć w związku z tym odpowiednie działania.

Relacje są w życiu kluczowe. Żeby dobrze funkcjonować, potrzebujemy nie tylko odpowiedniej diety i właściwego poziomu nawodnienia organizmu, potrzebujemy też znaczących relacji. Znaczących, czyli takich, w których będziemy zarówno brać, jak i dawać. Relacja bywa źródłem największej radości i największego cierpienia. W każdej nieuchronnie będą się pojawiać trudności. Czasem drobne, wynikające z tego, że mamy gorszy dzień, czasami poważniejsze. Ale nie chodzi tylko o to, żeby zauważyć, co się wydarza. Musimy umieć z tym być, nie uciekać przed tym i stawiać temu czoło z zaangażowaniem. Czyli inaczej to tłumacząc (jak to rozumiemy z Agnieszką Wołyńską), współczucie to odwaga bycia dla partnera i z partnerem w jego i naszych wspólnych zmaganiach. A także powracanie do intencji, jaką relację chcemy budować i gdzie na tej drodze jesteśmy. Odwaga zobaczenia, co się z nami dzieje. To jest coś ważniejszego niż życzliwość. Odwaga i mądrość to dwie pierwsze jakości współczucia, następne dwie to życzliwość i zaangażowanie.

Ale czemu dwie pierwsze są takie ważne?
Odwaga pozwala zobaczyć, co się dzieje w relacji. Przekładając to na życie: mam odwagę zapytać mojego partnera, jak się czuje w relacji, jak to, co robię czy mówię, na niego wpływa. To pytanie wydaje się proste, prawda? Ale to jest pytanie, którego wiele osób się boi, bo możemy nagle otworzyć temat tabu: moi rodzice, twoi rodzice, seks, pieniądze… Myślimy więc: „A może jeśli ich nie ruszymy, to jakoś to będzie?”. Może będzie, ale będzie właśnie „jakoś”.

Zadawanie ważnych pytań niesie za sobą dwa ryzyka. Pierwsze – że relacja się skończy, bo coś poruszy w partnerze, coś poruszy we mnie, dojdziemy do wniosku, że zbyt się różnimy w potrzebach czy pragnieniach. Ale drugim „ryzykiem” jest, że relacja się polepszy. Bycie w relacji to, jak powiedział terapeuta John Welwood, ryzykowna propozycja. Ryzykujemy siebie, ale bez tego ryzyka neurofizjologicznie trudno nam funkcjonować. Musimy więc mieć odwagę zobaczenia, co się z nami dzieje, odwagę zadawania pewnych pytań, dotknięcia tematów tabu oraz mądrość zrozumienia, dlaczego pewne procesy zachodzą, jak do nich podejść. To właśnie współczucie – nasza odpowiedź na niedoskonałą naturę ludzką, na to, co życie trudnego niesie. To nie jest uczucie, to nie jest emocja, to jest konkretna motywacja związana z trudnością. Współczucie jest definiowane przez działania. Banały, ale może czasem trzeba je powtórzyć. Choćbyśmy skolonizowali Marsa, zawsze, także na Marsie, znajdzie się jakiś problem.

Mówi pani, że to nie uczucie, nie emocja. Choć w wyrazie współczucie mamy „czucie”.
Ale w słowniku PWN znalazłam określenie „solidarność z osobą cierpiącą”. Solidarność wciąż jeszcze ma konotacje współpracy. Pamiętajmy, że współczucie to jest dziedzictwo ewolucji. Było nam potrzebne do przetrwania. Darwin mówił, że te populacje, w których jest najwięcej osobników współczujących, miały największe szanse na przetrwanie. Społeczności zaczęły się rozwijać, kiedy przestaliśmy wyrzucać z jaskiń tych, którzy wydawali się niepotrzebni. Byli słabi fizycznie, a jednak o nich dbaliśmy. Wspieramy więc słabszych, wspieramy niespokrewnionych. Często nas, kobiety, wzrusza mężczyzna, który potrafi się opiekować dziećmi. Czemu? Bo widzimy w nim zdolność do współczucia. Instynktownie szukamy partnera, który ma zachowania wspierające przyszłe potomstwo. Współczucie jest dziedzictwem ewolucyjnym.

Czy współczucia można się nauczyć?
Powiedziałabym, że można do niego powrócić. Jako że jest to dziedzictwo ewolucji, mamy je już w sobie, jest częścią naszej fizjologii,jest w obecne komórkach naszego ciała. Choć możliwe, że je z powodu różnych doświadczeń utraciliśmy czy też się w nas nie rozwinęło. Np. nie mieliśmy wspierających rodziców czy opiekunów, bo współczucia uczymy się dzięki poczuciu bezpieczeństwa i to nie tylko na poziomie fizycznym – kiedy jest nam ciepło, kiedy nikt nas nie bije – bo bywa, że dzieci wychowane w rodzinach, gdzie nie było przemocy czy nadużyć, ale była deprywacja emocjonalna, mają objawy PTSD. Ważne, żebyśmy byli widziani, żeby było miejsce na wyrażenie emocji. Współczucia uczymy się przez przeglądanie się w umysłach innych, nie ma nas bez siebie nawzajem. Współczesna psychologia sprzedała nam iluzję, kładąc taki nacisk na poczucie własnej wartości. Tymczasem ono na nic się nie przekłada, nie sprawia wcale, że jest nam łatwiej w trudnych sytuacjach. Czujemy się lepiej przez to, jak się czujemy w związku, w relacjach z innymi. Jesteśmy od siebie zależni, począwszy od poziomu neurofizjologii.

A jeśli na drodze wychowania czy własnych doświadczeń lekcji współczucia nie dostaliśmy?
Albo mieliśmy później doświadczenia, które nam to zablokowały, bo i tak bywa. Zawsze możemy do współczucia powrócić przez terapię czy treningi, ale też choćby poprzez kontakt z naturą. Często w terapii nie zaczynamy od razu od pracy ze współczuciem, odnosząc się do innych, bo skoro ci inni byli źródłem trudności, to stanowiłoby to zbyt duże wyzwanie. Zaczynamy od relacji z naturą albo ze zwierzętami i stopniowo przenosimy to doświadczenie na kontakt z innymi osobami. To da się zrobić. I warto.

Tylko musimy chcieć zobaczyć w jakimś momencie tę konieczność albo jakiś brak u siebie.
Oczywiście. Rolą nas, psychologów, jest to uświadamiać. W przypadku współczucia i życzliwości nie chodzi o wzbudzenie cukierkowych uczuć, w ogóle nie trzeba tego czuć, trzeba to robić. Dzwoni pani do kogoś, kto jest chory czy samotny, nawet jak się pani nie chce, wie pani jednak, że to ważne, że trzeba. Zawsze najpierw jest wysiłek. W sanskrycie wysiłek to energia, wkładam energię i wyciągam energię.

A jak do współczucia ma się ocenianie? Czy w ogóle możemy nie oceniać?
Nie możemy. Oceny pojawiają się w nas automatycznie. I to ważne, że oceniamy. W podejściu uważności pojawia się hasło nieoceniania. Problem w tym, że często źle je rozumiemy – w nieocenianiu nie chodzi o brak oceny, bo to niemożliwe, chodzi o to, by przyjrzeć się myślom, ocenom, które pojawiają się w naszych umysłach i umysłach innych, ale nie zawierzać im automatycznie. Są takie praktyki w różnych rodzajach treningów uważności: przyglądam się myślom i uczę się niewchodzenia w nie automatycznie, niezawierzania im, nieprzyklejania się do nich.
A kiedy pojawia się trudność czy cierpienie, musimy to w jakiś sposób ocenić. Jeśli nie lubimy słowa „ocena”, powiedzmy „rozróżnianie”. Stawiamy pytanie: „Co byłoby wspierające w obecnej sytuacji, po czym mogę to rozpoznać?”. Nieocenianie jest antytezą współczucia i życzliwości.

Nam ocena kojarzy się z krytyką.
Nie chodzi o krytykanctwo, ale o myślenie krytyczne. Czyli o przyjrzenie się swoim opiniom, sprawdzenie, trochę jak badacz, która jest trafna. Potrzebujemy myślenia krytycznego wobec siebie, wobec innych, potrzebujemy go w miłości i w przyjaźni. Ja bym nie chciała być czyjąś wyidealizowaną wersją, przez chwilę to miłe, ale na dłuższą metę ważne, żeby widziano nas w pełni, z lękami, neurozami, ładnymi stronami i tymi mniej ładnymi. Kiedy kogoś kochamy, widzimy go w pełni. Czasem powiemy: „Zastanów się, może to nie było dobre”. Czy to jest krytyka? Niekoniecznie. To jest właśnie wsparcie, współczucie, dzięki temu możemy wzrastać. Powiedzenie czegoś krytycznego i przyjęcie tego nie jest łatwe, dlatego potrzebujemy tej odwagi i mądrości, o których przy współczuciu mówimy.

Ale musimy mieć do tej drugiej osoby zaufanie, rozumieć, z czego ta ocena wynika.
Na przykład z chęci rywalizowania, czasem nawet wśród bliskich się to zdarza, wśród partnerów. Bywa, że i psychoterapeuci mówią: „To dobrze, jak partnerzy ze sobą rywalizują, bo związek idzie do przodu”. Taki pomysł wydaje mi się podejrzany, bo my mamy w sobie element obniżania czy podwyższania swojej wartości, konkurowania ze sobą i wiele zachowań nawet okrutnych. Tymczasem chodzi o wybór, o odpowiedź na pytanie, o co nam chodzi w relacjach bliższych i dalszych, jakiego świata chcemy. I to nie jest utopijne, odrealnione pytanie, tylko bardzo, myślę, urealniające rzeczywistość i przekładające się na to, jakie światy tworzymy, te mniejsze i te większe. A także na ile zapobiegamy różnym wojnom, tym mniejszym i większym.

Czy jest możliwa dobra relacja romantyczna bez współczucia?
Myślę, że nie. Potrzebujemy tych elementów, o których mówimy: od odwagi poprzez mądrość po zaangażowanie. Kiedy jest miło i łatwo, to wiem, co robić, ale zawsze w końcu pojawi się trudność, niewiele rzeczy w życiu mamy gwarantowanych. Nasze ciała i umysły są niedoskonałe i choćbyśmy nie wiem ile mądrych książek przeczytali, przez ile warsztatów przeszli, to dalej będą się pojawiać trudne myśli i emocje. To nie jest nasza wina, ale jest nasza odpowiedzialność.

My jesteśmy niedoskonali, życie też.
I właśnie dlatego potrzebujemy współczucia. To podstawa naszego przetrwania. Dzięki niemu kochamy i jesteśmy kochani – nie mówię o cukierkowej, disnejowskiej wersji miłości, ale o dojrzałym uczuciu.

Żeby działało, to współczucie powinno być po obu stronach relacji.
Byłoby idealnie. Ale często tak nie jest. Może nasz partner nie ma takiej wiedzy czy świadomości siebie samego. Zacznijmy praktykowanie współczucia od nas samych, nie oczekujmy, że inni będą mieć dokładnie taką samą intencję. Nie chcę powiedzieć, że wszystko zależy od nas, jesteśmy zależni od wielu czynników, od wielu innych osób, ale też bierzmy odpowiedzialność i róbmy przynajmniej to, co jesteśmy w stanie robić.

A gdzie w tym życzliwość?
Życzliwość nie musi być związana z trudnościami. Jest dobrze, jest miło i chcę, żeby tak pozostało. Wykonuję więc prosty gest, który w tym pomaga. W 2020 roku Mental Health Foundation w Wielkiej Brytanii przebadała ponad cztery tysiące osób. Okazało się, że większość, bo ponad 60 proc. badanych, uznała, że jest dla nich ważne, gdy ktoś jest wobec nich życzliwy. Przekłada się to na to, jak się czujemy i jak radzimy sobie z trudnościami, też natury psychicznej, przekłada się to na poczucie satysfakcji, zadowolenia, ogólnego dobrostanu, zwiększenie dobrego nastroju. Życzliwość jest wspierająca. A empatia, czy na poziomie emocjonalnym, czyli czuję czyjeś uczucia, czy na poziomie poznawczym, czyli rozumiem czyjś sposób rozumowania, pomaga w komunikacji. Lepiej cię czuję czy lepiej rozumiem, co myślisz, w jaki sposób się zachowujesz. Niekoniecznie jednak przekłada się to na działanie. Współczucie i życzliwość definiujemy poprzez zachowania, to intencja, która przekłada się na motywację i na działanie, czyli coś, co wspiera nasze przetrwanie. To nie dodatek do naszego życia, to jego podstawa. 

dr Julia Wahl psycholożka, trenerka podejścia uważności i współczucia, wykładowczyni, założycielka i dyrektorka The Mind Institute, autorka książki „Kochać (się) mądrze. Jak uważność i współczucie mogą wspierać relacje intymne” (Wydawnictwo Sensus).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze