1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Współczuję, więc jestem. Natalię z Andrychowa mijało wiele osób…

Współczuję, więc jestem. Natalię z Andrychowa mijało wiele osób…

Ilustracja do baśni Hansa Andersena „Dziewczynka z zapałkami\
Ilustracja do baśni Hansa Andersena „Dziewczynka z zapałkami" (Fot. Mary Evans PICTURE LIBRARY/BEW)
W Andrychowie zmarła na mrozie dziewczynka. Dzwoniła do ojca po pomoc, ten zgłosił to na policję, policja nie zareagowała od razu. Natalię mijali ludzie. Nikt nie zorientował się, że jest poważny problem, że trzeba interweniować. Dlaczego mogło do tego dojść? Mówi o tym psychoterapeutka Iza Falkowska-Tyliszczak.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś zobaczyłam mężczyznę leżącego na ziemi obok przystanku. Ludzie przechodzili, nikt nie reagował. Ale kiedy ja się nad tym człowiekiem pochyliłam, zaraz podeszła do mnie para młodych ludzi z pytaniem: co robimy? Zatrzymała się też pani z propozycją, że zadzwoni po pogotowie. Czy ktoś, kto reaguje, ośmiela nas do działania?Na pewno kwestia przykładu to ważny czynnik. Jeśli ktoś pokaże, że warto człowiekowi pomóc, niezależnie od tego, czy jest pijany, czy chory, to jest większe prawdopodobieństwo, że kilka osób się do niego przyłączy. I wtedy jest łatwiej, bo kiedy jedna osoba się przyłączy, to już odpowiedzialność jest dzielona na dwoje, można się naradzić, pomyśleć, współpracować.

Znalazłam wypowiedź psycholożki profesor Krystyny Skarżyńskiej, która mówiła mniej więcej tak: dziewczynkę widziało kilkanaście osób, ludzie zadają sobie więc pytanie: dlaczego akurat ja mam pomagać? Jeśli jest więcej osób, to ta większość tworzy pewien wzór zachowań, za którymi idziemy. Gdyby więc choć jeden człowiek ruszył w kierunku Natalii, to być może znaleźliby się i inni.
Tak jest. Dlaczego by się znaleźli? Jeden powód to naśladowanie i myśl, że to działanie jest potrzebne. Druga sprawa to odpowiedzialność, która jest dzielona, ale nierozproszona. Bo istnieje też coś takiego jak rozproszenie odpowiedzialności. Czyli jeżeli ktoś, powiedzmy, jako jedyny stoi na brzegu i widzi tonącego, to jest duże bardzo prawdopodobieństwo, że skoczy albo wykona jakiś ruch, żeby temu człowiekowi pomóc. Jeśli na brzegu stoi wiele osób, to łatwo pomyśleć, że ktoś inny się tego podejmie. No i ostatecznie człowiek może utonąć.

14-letnią Natalię mijało wiele osób…
W tym przypadku, ale też pewnie i w innych, znaczenie może mieć między innymi pośpiech. Czytałam o dwóch chłopcach, którzy pomogli mężczyźnie leżącemu przy drodze. Drodze, dodam, uczęszczanej. Zaczepili przechodzącą kobietę, pytając, co mają robić, a ta poradziła, żeby dzwonili na 112, ona niestety nie może, bo się spieszy do kościoła.

To dość paradoksalne – mam na myśli cel jej wyprawy.
To prawda, ale myślę, że częstsze, niż mogłoby się wydawać. Biegniemy, mamy w głowie sprawy do załatwienia, musimy zrobić zakupy, konkretne i natychmiast, a po drodze gubimy to, że może ktoś potrzebuje pomocy.

W spieszeniu z pomocą ważna jest równowaga pomiędzy niedostatecznym zobowiązaniem do udzielenia pomocy a nadmiernym naciskiem, że to właśnie my musimy tej pomocy udzielić. Badając zjawisko reaktancji, czyli wrażliwości na nacisk społeczny, badacze odkryli, że jeśli ktoś dostał z banku szpiku kostnego informację, że jest jedynym dawcą, to zgadzał się na oddanie szpiku dużo rzadziej niż wtedy, kiedy okazywało się, że dawców jest dwóch.

Dlaczego?
Paradoks polega na tym, że kiedy tylko ty możesz pomóc, to ten nacisk jest za duży. Tylko od ciebie zależy, czy ktoś umrze na białaczkę, czy będzie żyć – to bywa nie do udźwignięcia. Mechanizmem, na którym pomoc innym się opiera, jest empatia, umiejętność postawienia się w czyjejś sytuacji – ważne jest więc pobudzenie empatii, ale często potrzebny jest nie najwyższy, a średni jej rejestr. Powyżej średniej, skłonność czy możliwość niesienia pomocy się zmniejsza.

Można tu dostrzec sprzeczność – poprzednio powiedziałam przecież, że jeśli jesteś jedyna na brzegu i ktoś woła ratunku, to prawdopodobieństwo, że skoczysz, jest większe. Ale tu, być może, znaczenie ma konieczność podjęcia decyzji w ułamku sekundy.

Mówisz, że najważniejsza jest empatia. Czy czynniki środowiskowe i wychowanie są mniej ważne? Stacja TVN24 przeprowadziła eksperyment. W centrum Warszawy w godzinach szczytu na mrozie siedział 9-letni chłopiec bez kurtki. Minęło go 800 osób, zatrzymało się 10. Ten sam eksperyment z marznącym chłopcem przeprowadzony w Oslo dał kompletnie inny rezultat. Ludzie się rozbierali, dawali swoje kurtki, szaliki, ratowali dziecko. Czy jesteśmy mniej empatyczni niż Norwegowie czy po prostu inaczej wychowani? Albo żyjący w innym świecie?
Podstawowym, najważniejszym mechanizmem jest tu empatia, czyli umiejętność postawienia się w czyjejś pozycji. Empatia pochodzi z wachlarza motywów biologicznych. Ale poza tym są też inne regulatory. Te, które wiążą się z wychowaniem i te, które wiążą się z środowiskiem. Na przykład z różnych badań widać, że kobiety są w dużo większym stopniu skłonne pomagać niż mężczyźni.

W eksperymencie TVN24 do chłopca na mrozie podeszło siedem kobiet i trzech mężczyzn.
Choćbyśmy były zaprzysięgłymi zwolenniczkami feminizmu i gender, musimy uznać, jest coś, co w większym stopniu wyczula kobiety na sytuację innych. Być może wiąże się to z instynktem macierzyńskim, ale na pewno istotna jest też kwestia wychowania, kobiety ciągle jeszcze uczone są, żeby się opiekować innymi, a mężczyźni – żeby walczyć i zdobywać. Do tego dochodzi to, co się działo w rodzinie, czy byłaś nauczona, że warto zwracać uwagę na potrzeby innych ludzi, czy nie.

Ale jest coś jeszcze. Tym, co często zakłóca taki mechanizm pomagania, jest nagroda. Szczególnie nagroda, która ma materialny charakter. Warkenen i Tomasello przeprowadzili badania: 20-miesięczne dzieci pomagały innemu dziecku. Te, które zostały za to nagrodzone, przestały to robić. To samo dotyczy nagradzania dzieci w szkole za dobrą pracę domową. Czyli jeśli coś nagradzasz, zwłaszcza materialnie, to potem dziecko nie jest skłonne, by to zrobić wyłącznie za nagrodę wewnętrzną. Oczekuje zapłaty. A mechanizm empatii jest niejako wrodzony – dzieci mające około roku odruchowo starają się pocieszyć płaczącą osobę.

I ten mechanizm może się albo rozwinąć, albo zwinąć?
Tak. To w dużej mierze zależy od wychowania. Myślę też, że w różnych sytuacjach dotyczących cierpienia innych rolę może grać niewiedza. Natalia z Andrychowa siedziała niedaleko przystanku, ludzie mogli myśleć, że ona czeka na autobus. I może trudno się było zorientować, czy siedzi tam trzy minuty, czy wiele godzin, jak ostatecznie się okazało. Mogła więc zadziałać niewiedza – ktoś się nie zorientował, że trzeba pomóc. Znalazłam badania przeprowadzone przez dr Bożenę Majchrowicz, dotyczące zgody ludzi na oddaniu po śmierci swoich organów do transplantacji. Okazuje się, że zdecydowanie większa liczba osób była skłonna taką deklarację złożyć, jeśli dokładnie wiedziała, jaki jest z tego pożytek. Czyli ważne jest, że po pierwsze, wiesz, jak pomóc, a po drugie masz jasność, jaka korzyść dla innych z tego wyniknie.

Ale jest też inny rodzaj niewiedzy – kiedy nie wiesz, co masz zrobić. Na przykład w sytuacji żałoby: wiele osób nie dzwoni do tego, kto stracił bliską osobę, nie dlatego, że o nim nie myśli i nie współczuje, tylko dlatego, że nie wie, jak się zachować. Podobna kwestia dotyczy różnego rodzaju niepełnosprawności. Bywa, że nie reagujemy nie tylko dlatego, że chcemy wyprzeć poza obszar swojego zainteresowania świadomego tę sytuację, ale też, że nie wiemy, jak reagować. I trochę się obawiamy, że urazimy, zaszkodzimy, a nie pomożemy.

No właśnie, jeden z mężczyzn, który w TVN-owym eksperymencie nie pomógł, nie zareagował, zapytany, dlaczego, powiedział: bo się bałem, że może ten chłopiec jest agresywny, może by się na mnie wydarł… Po czym dodał, że panuje znieczulica i chamstwo, w efekcie nie znając intencji drugiej osoby, podejrzewamy najgorsze – i się przed tym chronimy.
To moim zdaniem istotny czynnik. Boisz się, że się narazisz na nieprzyjemność. Że ktoś zareaguje niechętnie czy agresywnie.

Choć jeśli to jest dziecko, to jednak prawdopodobieństwo, że tak się stanie, nie jest wielkie.
Ale już inaczej wygląda to przy awanturze domowej u sąsiadów. Bywa, że słyszymy i podkręcamy dźwięk w naszym telewizorze.

Czy nieinterweniowanie w sąsiedzkiej awanturze to jest ten sam mechanizm? Myślimy, że się nie będziemy wtrącać, bo to nie nasza sprawa, czy nie reagujemy, bo się obawiamy reakcji i zwalniamy się z odpowiedzialności?
Nie do końca jestem pewna, czy chodzi zawsze o zwalnianie się z odpowiedzialności, czy o realne obawy i przekonanie, że to nie nasza sprawa. Mechanizmy, które powodują zaniechanie przyjścia z pomocą, mogą być różne. Na przykład, jeśli pójdziesz do sąsiadów, gdzie dzieje się awantura i zaczniesz na tych ludzi krzyczeć, krytykować to, co się dzieje, to prawdopodobnie pogorszysz jedynie sytuację. Jeśli nie masz fizycznie siły, żeby wyprowadzić mężczyznę, który jest agresywny wobec swojej rodziny, to właściwie włączenie się w to nie przyniesie wiele dobrego.

A czy nie jest tak, że myślimy: wolnoć Tomku w swoim domku, wtrącać się nie wolno. W krajach skandynawskich na przykład – nie do pomyślenia. Awantura domowa automatycznie oznacza interwencję sąsiadów czy zawiadomionych przez nich odpowiednich służb.
To się wiąże z systemem społeczno-politycznym i wydaje się, że jeśli chodzi o demokratyczne i lewicowe sposoby rządzenia, to w tym drugim wypadku nakaz, żeby interweniować, jest dużo większy.

Ale też chodzi nie tylko o nakazy, a o odruchowe działanie, które wiąże się z tym, jaki rodzaj zachęty otrzymujesz, a także o pewien rodzaj myślenia. Bo wiadomo, że sposób działania, obowiązujący w krajach skandynawskich jest za daleko posunięty. Jeśli zdenerwujesz się i krzykniesz, już masz na głowie opiekę społeczną i zabierają ci dziecko. Wiemy oczywiście, że krzyk to nie jest dobra metoda wychowawcza, jednak nie jest to taka sytuacja, która w rodzinie się nie zdarza i która jest dramatycznie niszcząca dla dziecka. Czyli to, co nas powstrzymuje, to też może być rachunek i nie zawsze taki głupi: czy pomogę, czy zaszkodzę. Jeśli widzisz kobietę, która krzyczy na dziecko i ty zaczniesz krzyczeć na nią, to właściwie pogarszasz sytuację. Trzeba rozwagi, zastanowienia, spokojnego podejścia do niej ze słowami: proszę pani, może ja pani w czymś pomogę. Bo być może jeśli zwrócisz jej uwagę w krytyczny sposób, to na chwilę powstrzyma jej agresję, ale jest ogromne prawdopodobieństwo, że ta kobieta poczuje się przez to jeszcze gorzej, wróci do domu i tam w czterech ścianach dziecko stłucze. Myślę, że czasami jest tak, że się nie wtrącamy, bo mamy wpojony taki, a nie inny sposób myślenia, „wolnoć Tomku w swoim domku” i tak dalej, ale może czasami to powstrzymanie wiąże się z jakimś sensownym rozrachunkiem, chociaż nie zawsze trafnym.

Wydaje się, że w społecznościach, w których jest rodzaj wspólnotowości, akcentowany i podkreślany, łatwiej o takie zachowanie jak w Norwegii. I że kiedy tej wspólnotowości nie ma, kiedy została ona jakoś naruszona, jest z tym gorzej. A u nas do takiego naruszenia doszło, przyczynił się do tego na pewno komunizm. Myślę, że ma tu też znaczenie kwestia zamożności. Kiedy masz pięć szalików, to łatwiej ci jest jeden oddać.

Poza tym komunizm znacznie podnosił poziom lęku. I mocne było w ludziach przekonanie, że „lepiej się w nic nie mieszać”. Czyli ta „znieczulica” ma wiele twarzy. Niekoniecznie tylko taką, że mam wszystko w nosie, nie obchodzi mnie, czy komuś dzieje się coś złego.

Jestem pewna, że wśród osób, które mijały dziewczynkę, większość nie urodziła się w PRL-u, tylko znacznie później. Ale być może reakcją na PRL i na wpychanie nas w sztuczną wspólnotę był indywidualizm. Słyszeliśmy, że teraz wreszcie każdy bierze odpowiedzialność za swoje życie, każdy jest ojcem sukcesu, możemy sięgnąć chmur – te wszystkie hasła, którymi jesteśmy karmieni, mówią: patrz na siebie, jesteś odpowiedzialny jedynie za swoje życie.

Tak, myślę, że coś w tym jest. Chociaż generalizowanie też do niczego nie prowadzi, ludzie się przecież różnią. Jeśli pomyślimy o naszych znajomych, to widzimy, że jedni wyrywają się do pomocy, a inni nie, nie potrafią, nie chcą, nie interesuje ich to. Różnimy się i ta różnica jest też na poziomie biologicznym. Temperament, siła centralnego układu nerwowego, konstrukcja emocjonalna i tak dalej.

To było widać, kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie – niektórzy zapraszali uchodźców: chodźcie do mnie, będziemy spać na podłodze, ale coś tam, a inni mówili: nie, mogę gotować zupę, wpłacać pieniądze, ale nikogo nie zaproszę do domu, to jest dla mnie za trudne.
No właśnie. Choć początek wojny to był jednak ogromny wybuch chęci pomagania innym i chyba powodowany niejedynie tym, że się baliśmy, że nas za chwilę dosięgnie ten sam los. Był rodzaj odpowiedzialności, ale też było w tym dużo swobody, ludzie chcieli to robić, byli skłonni się nawzajem wspierać. Ukształtowała się moda na pomaganie. A pomoc innym daje satysfakcję, daje przyjemność, pozwala poczuć się dobrym, co jest dla ludzi nagradzające.

Słuchałam rozmowy z panią z Fundacji Itaka, która wiąże sytuację w Andrychowie z naszym zanurzeniem w świat wirtualny, z przeniesieniem do sieci sporej części życia. Co powoduje realne niedostrzeganie świata rzeczywistego. Czyli na przykład przekazujemy sobie na mediach społecznościowych wizerunek osoby, która zaginęła. I może się zdarzyć, że tej zaginionej osoby nie zauważymy, nawet jeśli siedzi naprzeciwko nas w metrze czy autobusie, i w tym samym czasie będziemy udostępniać jej wizerunek na Instagramie, Facebooku, gdzie się da w przekonaniu, że robimy dobro. I pewnie jakieś dobro robimy. Ale jednocześnie nie do końca się kontaktujemy z rzeczywistością, która nas otacza.
Wydaje mi się, że to, niestety, jest trafne. Ale, żeby nie wylać dziecka z kąpielą, trzeba też powiedzieć, że dzięki mediom społecznościowym wiele zaginionych osób się odnalazło.

Dużo też przy okazji sprawy Natalii mówiono o niewystarczającej reakcji policji. O tym, że zmarnowano ponad dwie godziny, które mogły się okazać kluczowe, nie wiemy tego teraz na pewno, ale być może dałoby się uratować Natalię, gdyby pomoc przyszła szybciej.
Myślę w tym kontekście o bajce o niedźwiedziu, wilku i koguciku. Niedźwiedź z wilkiem idą do lasu, a kogucikowi się nudzi. Ponieważ mu się nudzi, pieje i wzywa ich pomocy. Oni ileś razy wracają i za każdym razem okazuje się, że kogucikowi się tylko nudziło. Tymczasem w pewnym momencie do kurnika zakrada się lis, kogucik pieje, ale wilk i niedźwiedź nie reagują, przekonani, że alarm znowu jest fałszywy. I lis kogucika zjada. Widzę tu możliwą analogię. Policjancie wiedzą, jak często różnego rodzaju alarmy okazują się fałszywe. Może właśnie taki mechanizm wtedy zadziałał. Oczywiście to nie zwalnia z odpowiedzialności, bo ich zadaniem jest reagować właściwie w każdej takiej sytuacji.

Iza Falkowska-Tyliszczak, psychoterapeutka, współzałożycielka Naukowego Towarzystwa Psychoterapii Psychodynamicznej, pracuje w Zespole Pomocy Psychoterapeutycznej w Warszawie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze