1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Cieszę się, że są dziarskie i harde” – mówi Agnieszka Sienkiewicz-Gauer w cyklu „Jak wychowuje”

„Cieszę się, że są dziarskie i harde” – mówi Agnieszka Sienkiewicz-Gauer w cyklu „Jak wychowuje”

Aktorka Agnieszka Sienkiewicz-Gauer z córką (Fot. Weronika Ławniczak/Papya Films)
Aktorka Agnieszka Sienkiewicz-Gauer z córką (Fot. Weronika Ławniczak/Papya Films)
„Mówię córkom, że są piękne, ale też, że nie to jest najważniejsze. Ponieważ całe życie słyszałam o sobie »ładna«, czułam się definiowana przez urodę i miałam z tego powodu duże deficyty w poczuciu wartości na innych polach” – opowiada aktorka Agnieszka Sienkiewicz-Gauer, mama 7-letniej Zosi i 4-letniej Marysi.

Jako dziewczynka zostałam mocno obudowana różnymi powinnościami, „wypadaśkami”, więc jako dorosła kobieta i mama próbuję to wszystko z siebie strzepać. Nie chcę przekazać córkom tych zaklęć, które dostałam, i wręcz z uporem – myślę, że czasem za wielkim – je odczarowuję. Kiedy wymskną mi się słowa: „Jesteś niegrzeczna”, staram się natychmiast powiedzieć to inaczej. To nie są złe słowa, tylko źle mi się kojarzą poprzez sens, który jako dziecko uwewnętrzniłam. „Bądź grzeczna” oznaczało: nie wychodź przed szereg, nie odzywaj się, nie za bardzo walcz o swoje, rób, o co proszą. A to, że pan od wuefu złapał za pupę, no cóż takiego się stało. Tak często wychowywano wtedy dziewczynki.

Rozmawiamy o emocjach

Nie rozumiem skupiania się na wyglądzie dziewczynek. Pamiętam, jak rodzice burzyli się, gdy zakładałam glany, rozciągnięte swetry. Nigdy nie chciałam być lalą w różach. Wymyśliłam sobie, że wychowam córki na harcerki, że nie będą się stroić w falbany, w każdym razie, że ja nie będę ich w nie stroić. I co? Obie uwielbiają się przebierać. Starsza już z tego trochę wyrosła, ale na pewnym etapie wybierała różowe falbanki. Cała kultura dziewczyńskości oparta jest na różu i falbankach i nie ma co z tym wojować. Próbowałam nakierować córki na inną estetykę, trochę z niej czerpią, a trochę wybierają same, i dobrze. Ja mogłabym chodzić w domu tylko w dresach, nie mam genu strojenia się, praktycznie się nie maluję. A młodsza córka? Siódma rano, maluje się swoimi kosmetykami, wkłada odświętną sukienkę i mówi: „Jestem piękna, mogę jeść śniadanie”. I to nie jest zachowanie, które podgląda u mnie! Jednak nie mogę im tego zabraniać, bo to też ważna strona kobiecości.

Cieszę się, że obie są dziarskie i harde. Młodsza, jak się przewróci, to woła: „Żyję, nic mi nie jest”. Staram się zbudować im inny obraz bycia kobietą, niż budowano mi 39 lat temu. Nienawidzę powiedzenia, że czegoś dziewczynce „nie wypada”. Pokolenie moich rodziców nie miało świadomości, że takie słowa mogą być krzywdzące, ale większość matek z mojego pokolenia już to wie.
Chciałabym, aby córki były niezależnymi, silnymi, samodzielnymi kobietami, ale też uczę je, że mają prawo być słabe, że mają prawo do emocji. Słuchałyśmy ostatnio słuchowiska Martyny Wojciechowskiej „Dziewczynki świata”, w którym jest mowa o emocjach. Wykorzystałam to jako pretekst do rozmowy na ten temat, że żadna emocja nie jest zła, nawet złość. Zła może być jedynie forma wyrażania emocji – krzywdząca kogoś. Tam padło fajne zdanie: „Łzy, jak woda, mają moc oczyszczającą”. Czasem łapię się na tym, że mówię do córek: „To nie jest powód do płaczu”, a potem myślę: „Dla mnie to nie powód do płaczu, ale dla nich tak”. Bardzo więc ważne, żeby stawiać się w sytuacji dziecka. Płacze, gdy wyłączam mu bajkę? A gdyby tak ktoś kazał mi wyjść z kina w najfajniejszym momencie? Też bym się wściekła.

Mają swoje obowiązki

Jestem zafiksowana na punkcie zdrowia emocjonalnego córek. Bo wiem, że to, co teraz zbuduję, nawet popełniając mnóstwo błędów, na pewno zaprocentuje w przyszłości. Czasami krzyknę, czasami się rozpłaczę, głupio zareaguję, bo zadziała odruch, ale najważniejsze, że potrafię przeprosić. I że daję im ogrom miłości, która pozwoli zbudować siłę do radzenia sobie z trudnościami. Ja tej siły w sobie nie miałam, więc wiele sytuacji w życiu mocno mnie poharatało.

Bardzo stawiamy z mężem na ich edukację. Chodzą do szkoły brytyjskiej, żeby jak będą chciały uczyć się w innych krajach, miały taką szansę. Ale to one wybiorą, my możemy tylko otworzyć im drzwi. Powtarzam im jak mantrę: „Możesz być, kim tylko zechcesz, jeżeli postanowisz być cukiernikiem, to OK”.

Od początku uczę ich obowiązków, jestem w tym względzie zasadnicza. Każda z nich musi pościelić swoje łóżko, nawet czterolatka, jak pościeli tak pościeli, ale to jej obowiązek. Nawet gdy się śpieszymy, nie odpuszczam. Nie ma też kolejnej zabawy, jeśli nie posprzątają po poprzedniej, pomagam im, jeśli trzeba, ale nie robię tego za nie. Każda odnosi po sobie talerz. Jak nie chcą, mam swój tekst, który powtarzam: „Zawołajcie naszą panią sprzątaczkę! Ojej, nie mamy takiej? No więc sprzątamy sami”. Myślę, że na początku trzeba uczyć porządku w formie zabawy. Mój mąż jest w tym jeszcze lepszy, bo ja, gdy robi się późno, wpadam w surowy ton. A mąż urządza zawody: „Raz, dwa, trzy, która posprząta pierwsza?”.

Nie jestem „helikopterową” mamą, która krąży wokół dzieci. Oceniam poziom ryzyka i na przykład pozwalam mojej siedmiolatce samej pojeździć na hulajnodze na zamkniętym osiedlu. Dla niej to największa frajda, podobnie jak spacer z psem na podwórku. Już rok temu wychodziła sama, choć wtedy zerkałam zza węgła, czyli tak, żeby nie widziała, że sprawdzam.

Kiedyś ustaliliśmy z mężem, że nie będzie smartfonów przy jedzeniu i jesteśmy w tym bardzo konsekwentni. To ułatwianie sobie życia, kuszące, nie powiem. Rodzice mają święty spokój, bo dzieci siedzą w telefonach, nie ma płaczu, awantur. Nigdy się na to nie skusiliśmy. Pamiętam wakacje na Seszelach, Zosia miała rok. Pierwsza kolacja w restauracji, wszyscy piją winko, a my animujemy córkę, choć wystarczyłoby dać jej smartfon. Zawsze brałam do restauracji jakieś pomoce: kredki, kartki. Teraz córki już chętnie rozmawiają, można z nimi podyskutować na różne tematy. W podróży świetnym rozwiązaniem są audiobooki, dziewczynki kochają książki, między innymi „Pippi Pończoszankę”. W moim odczuciu dzieci dziś mają zbyt łatwy i szybki dostęp do smartfonów, Internetu, często do treści dla nich nieodpowiednich. Bardzo jestem na tym punkcie wrażliwa, więc pilnuję też nas samych, bo to my jesteśmy dla nich wzorem. Staram się, żeby nie było używania telefonów przy stole, a kiedy się to zdarza, dziewczynki same zwracają nam na to uwagę.

Każdy zasypia w swoim łóżku

Kiedyś zasypiały przy kołysankach, teraz przy słuchaniu bajek. Nie siedzę jednak przy nich, aż usną, zasypiają same, w swoich łóżkach. Bo ja nie wyśpię się z dzieckiem, niektórzy rodzice mają z tym luz, ja nie. Staramy się dbać też o naszą przestrzeń, na zasadzie: jestem dla ciebie do 21., potem jest czas dla rodziców. Moje dzieci od szóstego miesiąca życia są więc na dobranoc całowane, przytulane i zostawiane. Kiedy potrzebują więcej przytulania, wracam, przytulam i wychodzę. Ale też jestem przeciwna metodzie nauki zasypiania, która polega na tym, że dziecko, choćby ryczało wniebogłosy, zostawia się, aż zaśnie. To okrutna metoda.
Uważam, że ważna jest konsekwencja – jak powtarzamy to samo zachowanie, dziecko nauczy się, że tak ma być. Tylko ta nauka nie może być okupiona płaczem. Dziecko może mieć gorszy dzień, bo jest chore, a wtedy potrzebuje więcej czułości. Kiedy w ubiegłym roku dużo pracowałam i czasem kilka dni z rzędu mnie nie było w domu, Marysia nie odstępowała mnie potem na krok, domagała się mojej obecności także przy zasypianiu. Przerobiłyśmy więc lekcję zasypiania jeszcze raz.

Z jedzeniem już nie idzie tak gładko. Kiedyś jadły wszystko, teraz nie chcą. Zosia powiedziała mi ostatnio: „Ludzie się zmieniają i właśnie ja się zmieniłam: nie lubię pomidorówki”. Może nie powinnam była wtedy odpuścić? Jak któraś z nich mówi: „Nie zjem tego”, to nie gotuję czegoś innego. Nie zjesz, trudno, zjesz za jakiś czas albo poczekasz do kolacji.

Daję im tyle siebie, ile mogę – miłości, atencji, uwagi, czasu, ale też chcę dbać o przestrzeń moją i męża. Bo co z tego, że będę im powtarzała, by zadbały o swoją przestrzeń, skoro one będą widziały, że podpieram się nosem, a tyram za wszystkich. Są dni, kiedy mówię: „Dziewczynki, jestem zmęczona”. Mogę godzinę leżeć na kanapie, one się same bawią, a nawet przykryją mnie kocem i zrobią mi herbatę.

Myślę, że najlepsze, co mi w życiu wyszło, to bycie mamą. Nie wiem, skąd to mam, bo nie czytam poradników, wierzę swojej intuicji. Może dlatego, że zostałam mamą w wieku 33 lat i już zdążyłam przepracować pewne schematy, w których wzrastałam. Nie byłabym taką mamą w wieku 25 lat, to na pewno. Nie będę i nie chcę być idealna. Jestem choleryczką, szybko się wkurzam, czasem krzyknę. Córki pytają mnie wtedy: „Dlaczego krzyknęłaś?”. Tłumaczę, że miałam ciężki dzień w pracy, że to nie one zrobiły coś źle, tylko ja straciłam cierpliwość, za co przepraszam.

Lubię blog „Psychomama_julia” Julii Izmalkowej, która powtarza, że najpierw są szczęśliwi rodzice, potem szczęśliwe dzieci. Jest w tym dużo racji, chociaż tego, żeby w naszej rodzinnej konstelacji dbać na równi o siebie, ciągle się uczę. Mobilizuję moje dziewczynki do samodzielności, adekwatnie do ich wieku.

Dzisiaj w wychowaniu idziemy w drugą stronę – chuchamy i dmuchamy na dzieci, pozwalamy im na wszystko, zarzucamy zabawkami. A ja uważam, że dziecko jest bezpieczne, kiedy zna granice. Nie dostaniesz słodyczy, jak nie zjesz obiadu, koniec kropka. To ja decyduję w ważnych sprawach, bo jestem odpowiedzialna za ciebie. W sprawach mniejszego kalibru mogą decydować same, na przykład mogą wybrać ubranie. Czasem wyglądają zabawnie, ale spoko, w ten sposób wyrażają siebie. Czuwam tylko, żeby ubrały się adekwatnie do pogody. Daję więc wolność, ale i stawiam granice. Jestem jak pilot Hołowczyca na rajdzie. Mogę mówić: „W prawo jest niebezpiecznie, zwolnij”, ale to córka jest tym Hołowczycem, który trzyma kierownicę swojego życia, ja jestem tylko jej nawigatorem.

Zero zawstydzania

Moje dzieci wychowują się wśród dzieci z wielu kultur. Zależy nam, żeby były tolerancyjne, otwarte, empatyczne, żeby darzyły szacunkiem innych, w tym osoby LGBT+. Mamy nieheteronormatywnych przyjaciół, razem wyjeżdżamy na wakacje. Zosia już wie, że każdy ma prawo kochać, kogo chce, jeśli nikogo nie krzywdzi. Nie muszę jej tego wpajać, bo ona widzi, że wujek jest w związku z drugim wujkiem od wielu lat, że się kochają. O tym rozmawiamy, uczulam je na krzywdę, jaką wyrządza się mniejszościom.

Wychowanie seksualne? Pierwsza rzecz, jaką moim zdaniem trzeba uczyć dzieci, to wytyczanie granic swojego ciała. Jeżeli nie chcecie być przytulane, gilgotane, nawet przez nas, macie prawo powiedzieć „nie”. Nikt nie może zrobić wam zdjęcia bez waszej zgody, dotknąć was, zmusić do czegokolwiek. Przez pewien czas chodziły na krav magę. Spotykałam się wtedy z uwagami, że uczymy dzieci przemocy. Nie przemocy, tylko obrony! Nauczyły się tam takiej niby prostej rzeczy, jak reagowanie krzykiem, gdy ktoś przekracza ich granice.

Mówię im, że są piękne, ale – przyznaję – mam z tym problem. Ponieważ całe życie słyszałam o sobie „ładna”, to czułam się definiowana przez urodę, a nie przez intelekt. Miałam z tego powodu duże deficyty w poczuciu wartości na różnych polach. A w momentach, kiedy nie byłam ładna, na przykład w ciąży i połogu, miałam wrażenie, że straciłam wszystko, co mam. Pracuję, żeby wyjść z tego schematu. Powtarzam im więc, że są piękne, ale to nie jest najważniejsze. Mówię: „Zobacz, dziewczynka nie ma nóżki, ale nie jest z tego powodu gorsza. Ważne, żebyś była mądra, żebyś miała dobre serce, była szczęśliwa, a piękna jesteś przy okazji”. Uczę ich tego, że są wystarczające, że nie muszę być inne. Mam do odrobienia jedną lekcję ze swoim ciałem – mało jem. Ostatnio córka powiedziała mi: „Mamo, ty jesteś na diecie”. A ja nie jestem na żadnej diecie, tylko nie dbam za bardzo o to, ile jem. Pomyślałam: „O kurde, pracuj nad tym, Sienkiewicz, żeby one cię nie naśladowały”.

Dziewczynki widzą naszą z mężem czułość, nie ukrywamy tego. Marysia woła do Zosi: „Oni znowu się całują!”. Zawstydzanie dziecka jest czymś złym. Całe życie słyszałam: „O, jak się wstydzi”, i czerwieniłam się trzy razy bardziej.

Jestem sercołamaczką

Działam charytatywne w Fundacji Dobra Fabryka, pomagam imigrantom na Lesbos, wyjeżdżam do Afryki. Córki wiedzą, co robię i dlaczego tam jeżdżę. Zabieram je do fundacji, im będą starsze, tym będę je bardziej angażować w pomaganie innym. Już teraz oddają zabawki potrzebującym dzieciom. Nie mają ich zresztą dużo. Gdy idziemy razem na zakupy do Smyka, mogą sprawić sobie jakiś drobiazg, ale muszą zmieścić się w pewnym cenowym limicie, wyciągają też swoje oszczędności z portfelików.

Moje sukcesy wychowawcze? Ostatnio pojechałyśmy z Zosią na lekcję baletu, a już na miejscu okazało się, że zapomniałyśmy kostiumu. Krzyknęłam przerażona, a moje dziecko mówi: „Mamuś, spokojnie, przecież to nie chodzi o kostium, tylko o radość z tańczenia”. I mówi to siedmioletnie dziecko! Albo: „Mamusiu, ty masz ogromną moc miłości, tylko musisz sobie przypomnieć, jak z niej korzystać”.

Czteroletnia Marysia natomiast, budząc mnie rano głaskaniem po twarzy, mawia: „Mamusiu, jesteś piękna i dobra”. Takie radości mam o poranku! Te wszystkie czułości, wzruszenia, świadczą o tym, że nasze córki są mądre, wrażliwe i empatyczne. Przychodzą do mnie z problemem, ufają mi, czują się przy mnie bezpiecznie. I to jest mój sukces.

Moją największą porażką natomiast jest to, co słyszę, gdy proszą o słodycze. Oczywiście mówię, że dostaną tylko wtedy, gdy zjedzą obiad. Na co one: „Przecież wiemy, że sama w nocy wyjadasz nutellę”. Totalna porażka! Mam na koncie kilka życiowych porażek, na przykład nieumiłowanie siebie samej, nad czym pracuję, ale jako mama większych wpadek nie mam. Poza tym, że nie jedzą tego, co bym chciała. Ale nie będę się z tego powodu biczować.

Czytam sporo o epigenetyce, która mówi, że dużo dziedziczymy, także traumy. Pytanie więc, na ile wystarczy to, co im daję, a na ile zdeterminuje je to, co im przekazałam w genach. Zosia jest nadwrażliwa, emocjonalna jak ja, ale też harda. Marysia jest typem luzaka, lubi być sama ze sobą. Zosia powiedziała do mnie ostatnio: „Mamo, jestem zazdrosna”. Nazwała emocję! A innym razem: „Jak wyjeżdżasz do Warszawy, to jesteś sercołamaczką, mamo, bo tęsknię”. Czy to nie piękne słyszeć coś takiego od dziecka?

Agnieszka Sienkiewicz-Gauer, aktorka teatralna, filmowa, serialowa. Związana z Teatrem Kwadrat w Warszawie. Urodziła się w Mrągowie, mieszka w Łodzi.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze