1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Chcę dać ludziom odpocząć”. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem, autorem kryminałów

„Chcę dać ludziom odpocząć”. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem, autorem kryminałów

Wojciech Chmielarz (Fot. Dawid Grzelak)
Wojciech Chmielarz (Fot. Dawid Grzelak)
„Kryminał jest fajnym narzędziem, żeby opowiedzieć coś o świecie, ale dziś już nie chcę z tym przesadzać. Wydarzenia ostatnich trzech lat sprawiły, że doceniłem eskapistyczną funkcję literatury. Są książki, których głównym celem jest to, żebyśmy na kilka godzin zapomnieli o tym, co dzieje się dookoła” – mówi pisarz Wojciech Chmielarz.

Pan od wielu lat jest uznanym autorem kryminałów, zastanawiam się, czy przed napisaniem każdej kolejnej książki bardzo obciąża pana myśl o tym, że nie może być ona ani ciut gorsza od poprzedniej?
Rzeczywiście coś o presji wiem. Jednak zadziwiające jest to, że ona dopada mnie już po napisaniu książki. Kiedy oddam ją do wydawnictwa, do redakcji, wtedy przychodzą czarne myśli, a konkretnie myśl, czy to, co napisałem, jest wystarczająco dobre, czy uda się utrzymać poziom. Podczas pisania jestem na tyle skupiony na historii, że nie mam czasu, by myśleć, co będzie później. Niepokój mija mniej więcej pół roku po tym, jak książka się ukaże, kiedy jestem już po spotkaniach z czytelnikami, mam okazję usłyszeć bezpośrednio od nich, co sądzą.

A kto czyta książkę jako pierwszy i czy ma na nią jakiś wpływ?
Zwykle pierwsza czyta żona, czasem znajomi. Bywa, że pod ich wpływem coś zmieniam, ale zwykle niewiele, bo niewiele słyszę uwag. Mam ten komfort, że piszę prawie dobrze!

Prawie pan siebie skomplementował. To dopytam, co pan myśli o sobie jako o pisarzu? Jak pan ocenia swoje umiejętności?
Uważam, że jestem w tej chwili jednym z najlepszych autorów literatury kryminalnej w kraju i być może nie tylko w kraju. Chyba panią trochę teraz zaskoczyłem.

Nie! To bardzo przyjemne usłyszeć, że ktoś dobrze o sobie myśli i ma odwagę, by to powiedzieć otwarcie. Bo ludzie zwykle krygują się przy takich pytaniach.
Też się trochę kiedyś krygowałem. Ale nie, to nie był żart. To też nie jest opinia, która wzięła się znikąd. Wbrew temu, co przed chwilą pani o sobie powiedziałem, jestem bardzo krytyczny wobec siebie i swoich książek. Bardzo wnikliwie je analizuję, długo nad nimi pracuję i staram się uczciwie patrzeć na swoją pracę. Słyszę też, co mówią koleżanki i koledzy po fachu, a także czytelnicy. Widzę też, co piszą inni autorzy. I jak to wszystko zsumuję, to właśnie taką mam dziś opinię o sobie. Pytała pani o osoby, które czytają książkę jako pierwsze – tu nie można zapominać o redaktorze. Moją redaktorką już od sześciu lat jest Karolina Macios, taka osoba to skarb. Ktoś, kto może podnieść książkę o jeden poziom wyżej. Moja praca to jedno, ale efekt to także wkład Karoliny.

Praca zespołowa?
Zdecydowanie tak. I tu nie tylko mowa o redaktorce. Kiedy zaczynam pracę nad książką, to zbieram do niej materiały, a zbieranie materiałów to najczęściej spotkania z różnymi osobami. One poświęcają mi swój czas, dzielą się swoim doświadczeniem, opowiadają o kulisach swojej pracy po to, żebym ja w książce nie napisał jakiejś głupoty.

Żeby był pan wiarygodny.
Dokładnie, a nawet, kiedy coś zmyślam, to dzięki takim osobom wiem, że coś przekręcam. Bo czasem trzeba to zrobić. Czasem prawda zwyczajnie nie jest wystarczająco interesująca albo psuje dobrą historię. Do tego dochodzą potem spotkania w wydawnictwie z różnymi osobami, wspólnie myślimy o książce, potem jest jeszcze ważna korekta plus nieoceniona praca Karoliny. Dlatego tak, pisanie książek to zdecydowanie praca zespołowa. Za każdą książką stoi grupa ludzi.

O tym się raczej nie mówi.
A szkoda, bo sukces spija tylko autor. Niesłusznie. Nie doceniamy roli redaktora, a trzeba powiedzieć, że dobrych redaktorów na naszym rynku brakuje. Tym bardziej trzeba o nich mówić. Redaktor to nie jest ktoś, kto poprawia interpunkcję, on sprawdza, czy książka jest spójna, czy wywołuje takie emocje, jakie powinna. My z Karoliną bardzo dobrze się znamy, ona wie, co chcę osiągnąć, pisząc książki.

To niech wie to nie tylko pani Karolina – co chce pan osiągnąć, pisząc książki?
Przede wszystkim chcę powiedzieć, że zdaję sobie sprawę z tego, że piszę literaturę rozrywkową. Moje książki mają sprawić, że miło będzie podróżować nad morze czy w góry pociągiem, że droga szybko minie. Był taki moment, kiedy wydawało mi się, że kryminał jest fajnym narzędziem, żeby opowiedzieć coś o świecie, wskazać jakieś problemy, zjawiska społeczne, żeby pełnić funkcję uświadamiającą. Generalnie dalej tak mi się wydaje, ale dziś wiem już, że nie należy z tym przesadzać. Wydarzenia ostatnich trzech lat – od marca 2020, pandemia, potem wybuch wojny – były dla nas wszystkich potwornym obciążeniem psychicznym. Obciążeniem, którego nie przepracowaliśmy jako społeczeństwo. Tak na marginesie, jestem ciekawy, czy to się na nas kiedyś nie zemści.

Pewnie tak…
Też tak myślę. Nie zdążyliśmy przepracować pandemii – przecież był moment, kiedy dziennie umierało kilkaset osób, każdy z nas mógł umrzeć. Zmierzam do tego, że zacząłem doceniać eskapistyczną funkcję literatury, że są książki, których głównym celem jest to, żebyśmy na kilka godzin zapomnieli o tym, co dzieje się na świecie, w pracy, w związku. Być może za rok czy dwa powiem coś innego, ale na dziś moja główna „misja” to dać ludziom zapomnieć o tym, czego się boją, czym się martwią. Chcę dać możliwość zatopienia się w historii, chcę dać ludziom odpocząć.

I właśnie takie przede wszystkim było założenie, kiedy pisał pan ostatnią książkę „Za granicą”, kryminał, którego akcja toczy się w gorącej Chorwacji podczas urlopu pewnego małżeństwa?
Tak! Chciałem napisać fajny thriller wakacyjny z zabarwieniem erotycznym.

To pana debiut erotyczny. A język polski nie jest łaskawy, kiedy pisze się sceny namiętności. Wspomniał pan, że zwykle pierwsza czyta żona. Jaka była jej ocena?
Podobało jej się! Zdecydowanie polecam lekturę!

Często mówi się, że to, czego potrzebuje pisarz, poza umiejętnością pisania oczywiście, to wyobraźnia. Ona wystarczy, by tworzyć?
Nie. Mówię rzecz jasna o sobie. Po pierwsze, potrzeba mi spokoju, tego zewnętrznego, ale i wewnętrznego. Muszę mieć możliwość, by we względnej ciszy móc siedzieć codziennie kilka godzin przy komputerze. Ale muszę też mieć poczucie, że wszystko dookoła jest opanowane, toczy się swoim rytmem. Nie umiem pisać, kiedy trwa jakaś burza w moim życiu. Bo w moich książkach jest wystarczająco dużo napięcia, a ja głęboko wchodzę w fabułę, podczas pisania bardzo zbliżam się do moich bohaterów. To jedno, druga i chyba najważniejsza rzecz to empatia. Według mnie podstawowym narzędziem pisarskim nie jest wcale wyobraźnia, ale empatia właśnie.

Trzeba umieć postawić się w sytuacji innego człowieka, czasem zupełnie różnego ode mnie, który ma inne cele, inny światopogląd. Inny kręgosłup moralny…
Wiem, do czego pani zmierza – mogę się z nim nie zgadzać, ale muszę go zrozumieć. Dlatego bez empatii ani rusz. I w końcu trzecia bardzo ważna rzecz, bez której moje pisanie nie byłoby możliwe, to dyscyplina. Pisanie książek przez większość czasu jest koszmarnie nudne. O matko, jakie to jest nudne zajęcie! Wiem, że wokół pracy pisarza powstało bardzo wiele mitów, ludziom wydaje się, że to taka wymarzona praca – generalnie nic nie robisz, tylko piszesz, i to wtedy, kiedy chcesz.

Kiedy nadejdzie wena.
O tak, a czeka się na nią, paląc cygara i popijając whiskey czy robiąc jakieś inne równie przyjemne rzeczy… Nie! Nie ma żadnej weny! Mam stałe godziny pracy, od – do. Są dni, kiedy przez dwie pierwsze godziny pracy napiszę trzy zdania, tak długa danego dnia jest moja „rozbiegówka”, bo zawsze muszę się rozgrzać. I pisać trzeba codziennie, regularnie. Zatem rozczaruję wszystkich, którzy marzą o wspaniałej pisarskiej przyszłości – to jest praca biurowa! Każdego dnia siada się przy biurku i stuka w klawisze, w pozycji lekko pochylonej. Wie pani, co jest bardzo częstym tematem rozmów wśród pisarzy? Co sobie wzajemnie najczęściej polecamy? Nowe ćwiczenia na kręgosłup!

Czy chce pan teraz powiedzieć, że ta kryminalna akcja, która nas, czytelników, tak wciąga, pana podczas pisania może nudzić?!
Może. Są takie sceny, nie jest ich mało, które muszą się w książce pojawić, bo coś mówią o bohaterach albo są konieczne dla zachowania rytmu opowieści, a ja wiem, że ich pisanie nie sprawi mi żadnej, ale to żadnej przyjemności. Ale są oczywiście sceny, na których pisanie czekam z wypiekami na twarzy. Żeby mnie pani dobrze zrozumiała, ja od dziecka marzyłem, żeby być pisarzem, miałem kilka lat, kiedy pisałem sobie różne rzeczy i ta praca jest dla mnie wielkim szczęściem. Bardzo doceniam fakt, że mogę pisać i że mogę z pisania się utrzymać. Jednak to nadal jest po prostu praca – bywa męcząca, nudna, są dni, kiedy na myśl, że zaraz skończę pić kawę i muszę usiąść do komputera, mną wzdryga.

I bywa, że w takie dni nie napisze pan zupełnie nic, bo zwyczajnie tak bardzo nie idzie?
Nie mogę sobie na to pozwolić. William Faulkner powiedział kiedyś, że pracuje tylko wtedy, kiedy ma natchnienie, na szczęście ma je codziennie pomiędzy godziną 9 a 16! I tyle w tym temacie! Kiedy siadam i piszę, mam plan, co danego dnia ma powstać, o ile akcja musi się posunąć do przodu, i to po prostu musi powstać. Koniec kropka!

Wspomniał pan o kolegach po fachu i ćwiczeniach, które sobie wzajemnie polecacie, czy to oznacza, że jest między wami tylko serdeczność, bez rywalizacji?
Jest zdrowa rywalizacja. Nie widzę w środowisku autorów kryminałów dużej złości czy zawiści. Totalnie bezinteresownie polecamy swoje książki w mediach społecznościowych, kiedy ktoś coś fajnego napisze. Wiem, że jest kilka osób, do których mogę zadzwonić, kiedy mam problem ze swoją książką. Na przykład od paru lat jednym z pierwszych czytelników moich książek jest Kuba Ćwiek, to działa także w drugą stronę, Kuba też mi przesyła swoje prace. Gadamy sobie o nich.

Może pan zadzwonić, kiedy ma problem, czy to oznacza, że kiedy utknie pan w fabule, może się poradzić kolegi po fachu?
No nie, bez przesady! Poza tym ja siadam do pisania dopiero wtedy, kiedy mam wymyśloną fabułę. Mam opracowany plan powieści od A do Z, jasne, że podczas pisania ten plan może się zmienić. I tak mi się wielokrotnie zdarzyło.

No właśnie, bo mówi pan, że poznaje swoich bohaterów podczas pisania, na bieżąco.
Rzeczywiście, bohaterowie nie są wymyśleni od A do Z. Są pisarze, którzy przed rozpoczęciem pisania książki tworzą życiorysy swoich bohaterów, ostatnio usłyszałem radę pewnego redaktora, że przed przystąpieniem do pisania autor powinien znać swojego bohatera trzy pokolenia wstecz! OK, jak komuś to pasuje, ale mnie nie, ja tego nie potrafię robić. Gdybym tak miał budować postać, zanudziłbym się na śmierć. Moja metoda jest taka, że mam wymyśloną historię, ale dopiero kiedy zaczynam pisać i wrzucam moich bohaterów w kolejne sytuacje, patrzę, jak oni reagują, jak się zachowują, dopiero wtedy przekonuję się, jacy rzeczywiście są.

Opowiedział pan kiedyś, że czytał pewną książkę, w której bohater wszedł do Pizza Hut i zamówił coca-colę. To był dla pana koniec lektury, bo przecież wszyscy wiedzą, że w Pizza Hut jest tylko pepsi! To niesamowite, bo wydaje się, że taki drobiazg dla kryminalnej akcji nie ma najmniejszego znaczenia. Tymczasem z pana punktu widzenia dbałość o tego rodzaju detale jest bardzo ważna.
Kiedy czytamy książki, szalenie ważny, być może kluczowy dla przyjemności z lektury, jest ten stan zawieszenia niewiary. W momencie czytania wierzymy, że ta opowieść jest prawdziwa. Przed czytaniem i po nim możemy zdawać sobie sprawę, że to wszystko to jedna wielka bzdura, ale nie w trakcie. Bo jeśli nie wierzymy, to po co czytać! Jeśli nie wierzymy, to nie będziemy nic czuć! Moje doświadczenie jest takie, że czytelnicy potrafią dużo wybaczyć, ale jeśli damy im jakieś szczegóły dotyczące codziennego życia, które się nie zgadzają, tego nie wybaczą!

Czy w dbałości o szczegóły nabiera się wprawy?
Tak, oczywiście! Przede wszystkim czuje się, co można naskrobać samemu, a kiedy trzeba się kogoś poradzić. W przypadku ostatniej książki „Za granicą” pierwsza scena rozgrywa się na kutrze rybackim. Nigdy na nim nie byłem, więc wiedziałem od razu, że muszę zasięgnąć opinii rybaka. Szybko napisałem w mediach społecznościowych, że szukam rybaka. I znalazł się, opowiedział.

Kiedyś szukał pan kogoś, kto wie, jak rozkopać grób.
Oj, tak i zastanawiająco dużo osób się wtedy odezwało! To byli na szczęście przedsiębiorcy pogrzebowi, przynajmniej za takich się podawali…

I tu dochodzimy do zła! Czy kiedy obcuje pan z nim w swoich książkach na co dzień, sprawia to, że boi się pan o swoich bliskich jeszcze bardziej?
Udzielę wzajemnie sprzecznych odpowiedzi. Z jednej strony dzięki pisaniu kryminałów jestem spokojniejszy. Częścią mojej pracy jest czytanie o czasem bardzo brutalnych sprawach kryminalnych, są także spotkania z policjantami, rozmowy o tym, z czym się spotykają, śledzenie policyjnych statystyk. Dzięki temu wszystkiemu wiem, że Polska na tle Europy jest bardzo bezpiecznym krajem, a Europa na tle świata jest bardzo bezpiecznym kontynentem, i takie historie, które wymyślam, generalnie się nie zdarzają. Jednak z drugiej strony – nie zdarzają się generalnie, ale się zdarzają… I czasem ta świadomość mnie rzeczywiście dopada i budzi niepokój, kiedy bliscy oddalają się ode mnie.

Na co teraz czekamy? Co pan pisze?
Jesienią ukaże się kolejna część cyklu sensacyjnego o bezimiennym bohaterze, już powstała. Nad kolejną pracuję, właśnie skończyłem urlop i wracam do mojego biura, do klawiatury, będę pisać w pozycji lekko pochylonej…

Wojciech Chmielarz, pisarz i dziennikarz, dziesięciokrotnie nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru, w 2015 roku został jej laureatem za powieść „Przejęcie”. W 2019 roku uhonorowano go nagrodą Złoty Pocisk za książkę „Żmijowisko”, a w 2022 roku – Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa za „Dług honorowy”. Niedawno ukazała się jego powieść „Za granicą”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze