1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Diana Vreeland – cesarzowa mody. Kim była poprzedniczka Anny Wintour?

Diana Vreeland – cesarzowa mody. Kim była poprzedniczka Anny Wintour?

Diana Vreeland w swoim gabinecie w redakcji „Vogue’a” (1966). (Fot. Getty Images)
Diana Vreeland w swoim gabinecie w redakcji „Vogue’a” (1966). (Fot. Getty Images)
Diana Vreeland dyktowała trendy, wskazywała nowe talenty, miała wpływ na to, co nosi ulica i… Jackie Kennedy. Z okazji 120. rocznicy urodzin wspominamy Dianę Vreeland – legendarną redaktorkę, która przez pół wieku była najważniejszą kobietą w branży mody.

Niewiele jest redaktorek, które miały tak wielki wpływ na historię mody. Obok nazwiska Anny Wintour, naczelnej amerykańskiej edycji „Vogue’a”, najczęściej wymienia się właśnie Dianę Vreeland, która w latach 1963-1971 piastowała to samo stanowisko, co dziś Wintour. Obie łączy o wiele więcej niż tylko kierowanie „biblią mody”.

Paryż – Nowy Jork – Londyn

Diana Vreeland urodziła się w 1903 roku w arystokratycznej rodzinie w Paryżu czasów belle époque. Gdy miała rok, rodzina przeprowadziła się do Nowego Jorku. W dzieciństwie niespecjalnie interesowała ją edukacja, zamiast się uczyć, wolała tańczyć i oglądać przedstawienia Ballets Russes. Diana Vreeland karierę w modzie zaczynała w latach 30. XX wieku w Londynie, do którego przeprowadziła się wraz z mężem, bankierem Thomasem Reedem Vreelandem. Podobnie jak jej koleżanki z towarzystwa postanowiła wtedy otworzyć butik. Pewnego razu jej sklepik z bielizną odwiedziła sama Wallis Simpson. Przyszła księżna Windsoru zamówiła koszule nocne na pierwsze weekendowe spotkanie z księciem Walii. Frederick, syn Diany, w 2011 roku na łamach „Vanity Fair” zażartował, że sklep mamy doprowadził do upadku imperium brytyjskiego.

Diana Vreeland twierdziła, że w Londynie najlepsze jest to, że leży blisko Paryża, który uważała za epicentrum wydarzeń modowych i towarzyskich. Podczas częstych podróży do stolicy Francji odwiedzała najważniejsze atelier haute couture: Jeana Patou, Elsy Schiaparelli, Madeleine Vionnet, a Coco Chanel przyjmowała ją osobiście na przymiarkach. Diana Vreeland nie była klasyczną pięknością, o czym już w dzieciństwie zapewniała ją matka, nazywając „brzydkim małym potworkiem”. Być może dlatego nie znosiła przeciętności, a ponad wszystko ceniła oryginalność. Uważała, że należy eksponować to, co czyni nas wyjątkowymi. By podkreślić charakterystyczne rysy twarzy, Diana Vreeland przez całe życie zaczesywała włosy do tyłu.

Diana Vreeland w redakcji Harper's Bazaar\ Diana Vreeland w redakcji Harper's Bazaar" 1963 (Fot. Getty Images)

Dlaczego by nie…?

Nietuzinkowy sposób ubierania się zapewnił jej nie tylko miejsce w kronikach towarzyskich magazynów dla kobiet, ale także posadę redaktorki mody. I znów wydarzyło się to dzięki jednemu spotkaniu. Pewnego wieczoru do tańczącej na dachu hotelu St. Regis Vreeland podeszła Carmel Snow, redaktorka naczelna amerykańskiego wydania „Harper’s Bazaar”, i zaproponowała jej pracę. Wystarczyło jedno spojrzenie, by Snow wiedziała, że Diana Vreeland zna się na modzie. Jej przyszła pracownica miała wtedy na sobie białą koronkową sukienkę od Chanel i różę wpiętą we włosy. Był rok 1936, Vreeland mieszkała znów w Nowym Jorku i z miejsca dostała własną rubrykę, zatytułowaną „Why Don’t You…?”. Była to strona nieco ekstrawaganckich porad dla nowoczesnych Amerykanek. „Dlaczego by nie… zamówić celofanowego paska Schiaparelli z nadrukowanym swoim imieniem i numerem telefonu? Płukać włosów szampanem, by miały złoty odcień blond z dzieciństwa, tak jak to robią Francuzki? Zamienić starego futra w szlafrok?” – brzmiały niektóre z sugestii. Vreeland miała wizję tego, jaką modę chce widzieć w magazynie, a rolą współpracowników było tę wizję urzeczywistniać. Nie chciała, by „Bazaar” opowiadał tylko o sukience, ale o życiu, jakie można w niej wieść. Dlatego wymyślała tematy sesji, dawała wskazówki fotografom, wybierała ubrania, przed lustrem wcielała się w rolę modelek, by te wiedziały, jak mają pozować. Richard Avedon, jeden z najważniejszych fotografów mody XX wieku, w dokumencie „Diana Vreeland: The Eye Has to Travel” z 2011 roku wspominał: „Podczas jednej z sesji w Egipcie z modelką Dovimą przesłała mi wiadomość: »Zanim zaplanujesz te zdjęcia, pomyśl o Kleopatrze, jak spaceruje po dachu podczas tych gorących nocy. Wszyscy są starzy, a ona piękna i młoda«. Dzięki swojej wyobraźni potrafiła zmienić twój sposób myślenia”.

Diana Vreeland miała nie tylko wyobraźnię, ale i wyczucie, potrafiła uchwycić ducha czasu, kreowała trendy i była zawsze krok przed resztą branży mody. Mawiała, że ludziom trzeba dać nie to, czego chcą, ale to, czego dopiero będą pragnąć. Jako pierwsza na łamach „Harper’s Bazaar” zaproponowała czytelniczkom dżinsy, bikini i skórzane japonki na płaskiej podeszwie, którymi zachwyciła się podczas letniego pobytu na Capri. Pomogła w karierze wielu projektantom. To ona zasugerowała Manolo Blahnikowi, aby skupił się na projektowaniu butów. Doradzała w sprawach stylu Jackie Kennedy, kiedy John Fitzgerald Kennedy został prezydentem. Dzięki tej przyjaźni „Harper’s Bazaar” jako pierwszy opublikował wspólne zdjęcie nowej pary prezydenckiej. Jackie napisała wtedy do Vreeland: „Wszyscy zastanawiali się, dlaczego wybraliśmy »Bazaar«. Wymyślali milion powodów, ale nikt nie wpadł na ten właściwy – ciebie”.

Fotograf Richard Avedon i Diana Vreeland podczas sesji biżuterii dla Tiffany'ego. (Fot. Getty Images) Fotograf Richard Avedon i Diana Vreeland podczas sesji biżuterii dla Tiffany'ego. (Fot. Getty Images)

Dusza towarzystwa

W 1963 roku, po 26 latach pracy dla „Harper’s Bazaar”, zdecydowała się przyjąć ofertę Sama Newhouse’a, właściciela Condé Nast, i objęła stanowisko redaktorki naczelnej amerykańskiej edycji „Vogue’a”. Uważała, że aby przyciągnąć czytelników, trzeba dać im coś, czego nie mają w domu, pozwolić ich umysłom podróżować. Wymyślała więc pełne fantazji sesje mody, które kazała realizować w najodleglejszych zakątkach świata. Lansowała nowe kanony kobiecego piękna. Na łamach „Vogue’a” regularnie pojawiały się materiały dotyczące tego, co aktualnie dzieje się w sztuce, filmie i muzyce. Vreeland doskonale wiedziała, jak wielki wpływ te dziedziny mają na modę. Jako pierwsza opublikowała materiał o Micku Jaggerze. Wtedy wokalista The Rolling Stones był na samym początku kariery, ale Vreeland to nie przeszkadzało. Bardzo podobało jej się zdjęcie, które zrobił mu brytyjski fotograf David Bailey, i postanowiła, że je pokaże.

W pomalowanym w całości na czerwono salonie jej apartamentu przy Park Avenue 550 częstymi gośćmi były osoby, które poznała dzięki pracy, między innymi: książę i księżna Windsoru, Truman Capote, Cecil Beaton, Gloria Guinness. Z artystami, o których pisał „Vogue”, spotykała się wieczorami w Studiu 54. Mówiono o niej, że jest królową nowojorskiego towarzystwa. Uwielbiała być tam, gdzie coś się dzieje. Niestety, cierpiała na tym rodzina. Kiedy pisarz George Plimpton, który pomagał Vreeland w przygotowaniu jej autobiografii, podczas jednej z rozmów zapytał o rodzinę, zasugerowała, by przeszli do bardziej ekscytujących tematów. W dokumencie „Diana Vreeland: The Eye Has to Travel” jej drugi syn Tim przyznał, że dorastając, marzył o tym, by mieć zwyczajną mamę. Powodem, dla którego Vreeland rzuciła się w wir pracy, mogły być zdrady męża, których starała się nie dostrzegać. Potrafiła miesiącami pracować siedem dni w tygodniu. Uwielbiała dreszczyk emocji, który towarzyszy realizacji nowych projektów. Dlatego, kiedy została zwolniona z „Vogue’a” w 1971 roku, załamała się. Przygniatała ją myśl o zwyczajnym życiu. Wtedy zadzwonił telefon z Metropolitan Museum of Art. Zaproponowano jej posadę konsultantki Instytutu Kostiumu, który wówczas był mało popularnym oddziałem muzeum, odwiedzanym głównie przez projektantów i badaczy. Diana Vreeland znów nabrała wiatru w żagle. Już pierwsza wystawa poświęcona twórczości Balenciagi, którą zorganizowała w 1973 roku, okazała się wielkim sukcesem. Chociaż osoby związane z muzeum wypominały jej brak odpowiedniego wykształcenia, tylko ona potrafiła przyciągnąć do muzeum młodych ludzi i darczyńców, dzięki którym instytut mógł organizować jedną wystawę modową rocznie. Każdej z nich towarzyszył wieczór otwierający, na który Vreeland osobiście układała listę gości. To te imprezy dały początek dzisiejszej Met Gali, najważniejszemu wydarzeniu w branży mody, którego gospodynią jest Anna Wintour.

Diana Vreeland w trakcie przygotowań wystawy \ Diana Vreeland w trakcie przygotowań wystawy "The world of Balenciaga" (Fot. Getty Images)

Piękno i brzydota

Choć kipiała pomysłami, kreatywnością i miała niezwykłe poczucie humoru, nie należała do najłatwiejszych we współpracy. Była perfekcjonistką i nie lubiła sprzeciwu. Od innych wymagała takiego samego zaangażowania w przygotowywanie magazynów czy wystaw. „Dajcie mi coś!” – zwykła mówić podniesionym tonem do swojego personelu. Diana Vreeland nie organizowała zebrań z zespołem, po prostu mówiła im, co mają robić. Potrafiła doprowadzić asystentki (których imion nigdy nie pamiętała) do płaczu. Większość z nich następnego dnia wracała jednak z uśmiechem. Bo jeśli zauważyła talent, nie dała mu się zmarnować. Grace Mirabella, która pracowała z Vreeland w „Vogue’u”, wspominała na łamach „Vanity Fair”: „Wszyscy mieliśmy wrażenie, że oddalibyśmy za nią życie. Od chwili, gdy cię zapragnęła, byłeś lojalny jak labrador”.

Historyk sztuki i kurator Carl Katz, Diana Vreeland i Jackie Onsassis podczas otwarcia wystawy \ Historyk sztuki i kurator Carl Katz, Diana Vreeland i Jackie Onsassis podczas otwarcia wystawy "The Treasures of Early Irish Art" w MET (Fot. Getty Images)

Diana Vreeland zmarła na atak serca w 1989 roku, mając 85 lat. Do dziś jej naturalnych rozmiarów podobizna stoi w biurze Instytutu Kostiumu, przypominając, jak znaczący miała wkład w jego rozwój. Julia Strużycka, trend hunterka i dyrektorka kreatywna współpracująca z agencją przewidywania i analizowania trendów WGSN, uważa, że współczesna branża mody powinna odważniej czerpać z dorobku Vreeland. „Miała wspaniały dar zestawiania ze sobą piękna i brzydoty, nie bała się tego – poszerzało to granice wyobraźni. I z tej wyobraźni i odwagi, szczególnie w dzisiejszym zalewie sterylnych, bezpiecznych treści, powinniśmy zacząć na nowo czerpać. Sama powtarzała, że trochę złego smaku jest jak odrobina dobrej papryki. Wszyscy tego potrzebujemy. Zły smak jest obfity, zdrowy i ciekawy. Myślę, że moglibyśmy wykorzystać go więcej” – podsumowuje Julia. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze