1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Hihi Kalisiak: „Najgorsze jest to, że my w świadomości społecznej nie istniejemy. Nie ma nas, choć jesteśmy. Niebinarność istnieje”

Hihi Kalisiak: „Najgorsze jest to, że my w świadomości społecznej nie istniejemy. Nie ma nas, choć jesteśmy. Niebinarność istnieje”

Hihi Kalisiak, fotograf, autor książki „Byłam Byłem” (Fot. Maciej Mucha)
Hihi Kalisiak, fotograf, autor książki „Byłam Byłem” (Fot. Maciej Mucha)
„To był najbardziej samotny moment w moim życiu. Myślałem, że jestem jedyny na świecie, że nikt nigdy wcześniej ani później w ten sposób się nie czuł, nie ma takich ludzi. Przecież nie może być tak, że nie czujesz się ani jednym, ani drugim. To jest jakiś błąd w matriksie. I to w najgorszym sensie: coś we mnie bardzo dramatycznie nie działa”. Tak o swoim doświadczeniu bycia osobą niebinarną mówi 27-letni Hihi Kalisiak, fotograf, autor książki fotograficznej „Byłam Byłem”.

Fragment książki „Pomiędzy. Historie osób niebinarnych” autorstwa Renaty Kim, wyd. Luna. Wybór i skrót pochodzą od redakcji.

Najgorsze jest to, że my w świadomości społecznej nie istniejemy. Nie ma nas, choć jesteśmy, byliśmy i będziemy. A niebinarność istnieje. Przerażające jest też to, że w Polsce samo bycie osobą niebinarną jest w pewnym sensie aktywizmem. Żyjąc, tak jak chcemy, mówiąc o sobie, za każdym razem dokonujemy aktu odwagi, robimy statement: patrzcie, my tu naprawdę jesteśmy.

Nie wiedziałem

Nazywam się Hihi Kalisiak, mam 27 lat, używam zaimków on/jego. Ludzie często mnie pytają, od czego takie zdrobnienie: Hihi. Odpowiadam, że od „Haha” i wtedy zwykle już nie drążą. Dobra, Hihi.

Już w przedszkolu nie wpisywałem się ani w grupę dziewczyn, ani w grupę chłopaków. We wczesnym dzieciństwie ten podział jest mocny: dziewczyny się trzymają z dziewczynami, a chłopaki z chłopakami. Ja nigdy w żadnej z tych grup nie umiałem się odnaleźć. Nigdy do końca nie czułem się częścią żadnej z tych paczek.

Później, kiedy zacząłem wchodzić w okres dojrzewania, stwierdziłem, że chyba jednak jestem chłopakiem. Pamiętam, kiedy pierwszy raz przyszło mi to do głowy: siedziałem na podwórku, było mi zimno, więc kolega pożyczył mi na chwilę swoją bluzę. Włożyłem ją, okazała się za duża, bo kolega był sporo wyższy ode mnie. A potem zobaczyłem swoje odbicie w drzwiach klatki schodowej. I to było pierwsze w życiu doświadczenie euforii płciowej. Zobaczyłem, że mogę tak wyglądać. To jestem ja, to jestem ja! To było niesamowite uczucie i przez następne trzy lata zacząłem je ścigać, chciałem znowu poczuć tę euforię. Problem polegał na tym, że te kilkanaście lat temu w Polsce nie znano pojęcia transpłciowości, przynajmniej nie w moim środowisku. Mówiło się już o homoseksualności, ale transpłciowość, nie wspominając już o niebinarności, to były zupełnie nieznane pojęcia. Co najwyżej w kabarecie chłop przebrany za babę się pojawiał.

Zacząłem się ubierać tylko w męskie ciuchy, rodzice mi na to pozwalali. Używałem męskich zaimków, większość ludzi nazywała mnie Wojtkiem. Nikt się temu specjalnie nie dziwił. Po prostu: Wojtek tak ma. Nie wiedziałem, że mogę być osobą niebinarną, więc po prostu stwierdziłem, że tak, jestem Wojtek.

Ktoś mnie kocha

Kiedy miałem 16 lat, nawróciłem się. Zacząłem chodzić na spotkania wspólnoty chrześcijańskiej w moim rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim. Pochodzę z rodziny katolickiej, ale moi rodzice nie są szczególnie wierzący. Po prostu tak jak większość Polaków: chrzest, komunia, ślub kościelny, bierzmowanie też wypada mieć, ale nic więcej.

Kiedy trafi łem do Kościoła, byłem w złym stanie psychicznym. Zdarzyła się w moim życiu straszna krzywda, a ja się za nią obwiniałem. A w tej wspólnocie usłyszałem, że jestem godny miłości mimo tego, co się stało. I że ktoś mnie kocha, ktoś mnie chce. Potrzebowałem takiego rozgrzeszenia.

Przyszedłem tam jako Wojtek i wszyscy tak do mnie mówili, szanowali moje zaimki. To się działo mniej więcej w 2012 roku, a nikt w tej katolickiej wspólnocie nie miał z tym problemu. Nie było żadnej trudności czy sztuczności. Nawet dziś wydaje mi się to niesamowite. Mam wrażenie, że akceptowali tę sytuację, chociaż zupełnie bez zrozumienia. Oni się nad tym po prostu nie zastanawiali, było im wszystko jedno, jak się do mnie zwracają. OK, skoro tak sobie życzę, mogą tak mówić. Nie czuli potrzeby, by to rozkminiać, nazywać, kategoryzować. Szanowali to, że chcę być Wojtkiem. To było o wiele więcej niż można by oczekiwać od katolików w dzisiejszej Polsce.

W tej wspólnocie ciągle słyszeliśmy, że Bóg wie najlepiej, kim jesteśmy. Obowiązywała narracja, że wszyscy jesteśmy piękni takimi, jakimi nas stworzył. Wiele osób miało kompleksy związane z ciałem, więc uczyliśmy się, jak je przepracowywać, jak akceptować i kochać w sobie te wszystkie niedoskonałości.

W końcu stwierdziłem: dobra, skoro Bóg mnie stworzył kobietą, to znaczy, że nią jestem. Powinienem się postarać, żeby nią być naprawdę. I wtedy zrobiłem wielki krok wstecz w mojej tranzycji. Żeby zadowolić Boga, zacząłem zaprzeczać temu, co już odkryłem i co zostało przecież zaakceptowane przez tę samą wspólnotę, tych samych ludzi. Nie kwestionowałem tego, miałem wtedy 16 lat, czy mogłem wiedzieć lepiej niż Bóg?

Po prostu byłem

Próbowałem wpisywać się w kanon kobiecego piękna: ubierałem się jak dziewczyna, malowałem się, żeby ładniej wyglądać. Zawsze lubiłem makijaż, ale taki bardziej artystyczny, sceniczny, ten delikatny i codzienny nie wychodził mi nigdy zbyt dobrze.

Czasem oglądam zdjęcia z tamtego okresu i się uśmiecham, bo moje stylizacje wołają o pomstę do nieba. Nie miałem pojęcia, jak ubierają się kobiety, miałem tylko jakieś dziwne wyobrażenie na ten temat. Więc nosiłem się tak, jak popkultura mówiła mi, że powinna wyglądać kobieta, ale niezdarnie: wszystko przegięte, przerysowane i niedopasowane, ciuchy jak zdjęte wprost z manekina sklepowego. Kupowałem je i próbowałem udawać, że jestem kobietą. I że pasuję, wpisuję się w schemat.

Seksualizowałem swoje ciało. Nosiłem spódniczki tak krótkie, że było mi widać wątrobę, do tego zakolanówki, bardzo wysokie obcasy, głębokie dekolty i staniki z push-upem. Uwaga, jaką dostawałem od mężczyzn, dawała mi poczucie, że robię to dobrze. Oni na mnie patrzą pożądliwie, a tak się przecież patrzy na kobiety. Jeśli ktoś na ulicy coś za mną krzyknął albo kierowca na mnie zatrąbił, traktowałem to jako komplement. Byłem z tego bardzo dumny, zachwycało mnie, że jestem obiektem seksualnym.

Wiem, że to brzmi rozpaczliwie, ale ja naprawdę nie miałem żadnego wyobrażenia, czym jest kobiecość. Podobają mi się przede wszystkim mężczyźni, choć nie tylko, więc starałem się być atrakcyjny dla mężczyzn.

Moja mama była zadowolona, że w końcu „wyglądam jak dziewczyna”. Dla taty też raczej było to w porządku. Mam wrażenie, że mało ich obchodziło, jak wyglądam. Liczyło się to, jakie oceny przynoszę ze szkoły, a nie jaka jest moja tożsamość. Po prostu sobie byłem.

W tym czasie zmieniłem środowisko: skończyłem gimnazjum i poszedłem do liceum. Dawni koledzy nadal mówili do mnie: Wojtek. Czasem prosiłem, żeby jednak używali mojego dead name, ale zwykle machałem na to ręką. Czułem pewien wstyd za ten „epizod”, który, jak teraz wiem, był bardzo ważną wskazówką, co stanie się później.

Ale wtedy byłem tylko zażenowany: co ja wymyśliłem z tym Wojtkiem? Przecież jestem laską.

Ja jestem Bogiem

Kiedy zacząłem studia na Uniwersytecie Wrocławskim, odszedłem od Kościoła. Bardzo lubię tę historię opowiadać tak: ludziom o wiele łatwiej jest uwierzyć, że istnieje jakaś istota wyższa, jakiś Pan Bóg, który nas kocha i akceptuje, który zna nas jak nikt inny i zawsze przy nas będzie, nawet jeśli wszyscy inni nas zostawią, i który wie, co jest dla nas dobre, niż uwierzyć, że my sami jesteśmy tym wszystkim dla siebie.

Doznałem objawienia, bo już stałem się na nie gotowy w drodze do samo akceptacji. Zrozumiałem, że tym Bogiem cały czas byłem ja. To nie jest tak, że Pan Jezus mnie kocha, a ja się nauczyłem przyjmować jego miłość. To ja siebie kocham i siebie akceptuję. I wiem, co jest dla mnie dobre.

Studiowałem na bardzo akceptującym kierunku, komunikacji wizerunkowej. Teraz zresztą prowadzę tam zajęcia. Związałem się wtedy ze znajomym jeszcze z czasów gimnazjum i on mi zaczął pokazywać, że kobiecość nie musi być jak u sklepowego manekina, na dodatek przeseksualizowanego. Można wyrażać siebie, ubierając się jakkolwiek, i nadal być kobietą.

Zacząłem eksperymentować, żeby wyglądać bardziej tak, jak się czuję. I żeby mój wygląd bardziej pasował do tego, kim jestem. I powoli szedłem z powrotem w stronę Wojtka.

Kiedy pięć lat później sam przed sobą zrobiłem coming out, wróciłem już do siebie, do tego trzynastoletniego mnie. To było dobre uczucie, bezpieczne. Mam wrażenie, że całkiem trafnie wtedy rozumiałem, co mi się podoba i w czym się dobrze czuję. Od czasu coming outu minęły już ponad trzy lata i nadal nie mam lepszego pomysłu na autoprezencję. Moje ciuchy to kolekcja czarnych T-shirtów, bojówki i ciężkie buty.

Zaraz po magisterce, to było w czasie pandemii, zaczęły się wakacje. I jakoś tak się stało, że w ciągu kilku tygodni doszło do nagromadzenia pojedynczych sytuacji, które dały mi do myślenia. Bardzo wiele osób, niezależnie od siebie, zaczęło nawiązywać do mojej płci. A ja mam dużo przyjaciół z bardzo różnych grup, więc tych sygnałów niezwiązanych ze sobą było naprawdę sporo. Wtedy jeszcze myślałem, że jestem kobietą, tylko taką niekonwencjonalną. Po prostu inaczej się ubieram, inaczej zachowuję i nie do końca umiem się odnaleźć, kiedy się mnie umieszcza w tej kategorii. Ale nagle rozmaite osoby z mojego otoczenia zaczęły żartować, że ta kobiecość jakoś mi nie wychodzi.

Jedyny na świecie

Akurat wtedy zacząłem oglądać fi lmiki youtubera Jamiego Rainesa, znanego jako Jammidodger. To jest transpłciowy chłopak z Wielkiej Brytanii, który opowiada o swojej tranzycji, o związku z dziewczyną i różne takie edukacyjne rzeczy.

Któregoś dnia wieczorem oglądałem odcinek, w którym Jamie tłumaczył, jak wygląda operacja tworzenia penisa. Pamiętam, że ten fi lmik trwał dwadzieścia minut, a ja po dziesięciu minutach musiałem go wyłączyć, bo czułem się tak rozżalony i zły. Jak to? Ktoś, kto nie urodził się z penisem, może mieć penisa, a ja nie? To uczucie było tak nieznośne, że nie mogłem obejrzeć głupiego fi lmiku na YouTubie do końca. Byłem wtedy sam w domu, poszedłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi. Wieczór, ciemno, a ja po prostu siedziałem i płakałem. Pytałem siebie, czy jestem mężczyzną. Jeśli tak, to OK. Ja tylko potrzebuję to wiedzieć, to przecież nic strasznego. Ale coś we mnie głośno krzyczało, że nie. Nie jestem mężczyzną.

I wtedy przyszło mi do głowy kolejne pytanie: ale czy jestem kobietą? Czy czuję się kobietą? I wykrzyczałem sobie w głowie: nie. A potem znów się rozpłakałem, strasznie ryczałem, bo to był najbardziej samotny moment w moim życiu. Pomyślałem, że jestem jedyny na świecie, że nikt nigdy wcześniej ani później w ten sposób się nie czuł, po prostu nie ma takich ludzi. Przecież nie może być tak, że nie czujesz się ani jednym, ani drugim. To jest jakiś błąd w matriksie, coś sobie wymyśliłem. I to w najgorszym sensie: coś we mnie bardzo dramatycznie nie działa.

Usiadłem do komputera i zacząłem googlować. Wciąż płacząc, napisałem: „Nie czuję się ani mężczyzną, ani kobietą. Co to znaczy?”. Trafiłem na artykuł o niebinarności. Jego autorka opowiadała, że przyjaciółka zapytała ją kiedyś, skąd wie, że jest kobietą. Wiedziała, że to podchwytliwe pytanie, bo ta przyjaciółka była trans. I wtedy zaczęła po raz pierwszy myśleć o swojej płci, a nie tylko po prostu w niej być. Przychodziły jej do głowy takie powody, jak: jestem kobietą, bo się tak ubieram, bo maluję paznokcie, bo lubię komedie romantyczne, bo jestem wrażliwa. Ale ponieważ jest feministką, wiedziała, że te wszystkie rzeczy nie świadczą o tym, czy jest kobietą, czy nie. I że genitalia też o tym nie świadczą. W końcu doszła do wniosku: jestem kobietą, bo czuję, że nią jestem.

A ja czuję, że nie jestem kobietą. Nie mam nic więcej do dodania. Po prostu to czuję i wiem, że nie jestem. Kropka.

Są, były i będą

Zacząłem z jakąś rozpaczliwą zaciętością przeglądać Internet, szukałem filmów, artykułów, wszystkiego, co by mnie zbliżyło do niebinarności, jakoś o niej opowiedziało. Bardzo mi pomógł filmik, w którym dorosłe osoby niebinarne w różnym wieku opowiadały o swoim doświadczeniu. O tym, że są, że były i będą. Że niebinarność istnieje i że można być dorosłą osobą niebinarną. Oglądałem to nagranie w kółko, bo musiałem zobaczyć inne osoby niebinarne, które tak żyją. Oczywiście nie w Polsce, bo u nas w 2020 roku wiedziałem tylko o niebinarnej Margot z Kolektywu Stop Bzdurom i o nikim więcej.

Jakie to uczucie zrozumieć wreszcie, kim się jest? Uczucie wolności. Szczęścia. I gigantycznej ulgi. Jakby ktoś mi zdjął z ramion coś bardzo, bardzo ciężkiego. Chomąto mi zabrał. W końcu przestałem siebie nienawidzić.

Zainstalowałem sobie TikToka, bo bardzo potrzebowałem obcować z innymi osobami niebinarnymi, a tam było dużo treści o tym. Mogłem wreszcie patrzeć na ludzi, którzy doświadczają tego samego, co ja. Mogłem ich słuchać i rozmawiać z nimi o tym, jak się czują. I w końcu mogłem poskromić tę wielką rozpacz i samotność, jakich doświadczałem przez całe życie.

Wtedy większość moich przyjaciół była cis i heteroseksualna. Wszyscy akceptujący i otwarci, ale przerażała mnie myśl, że mam im mówić, kim jestem. I nie jednej ekipie, z którą można usiąść, powiedzieć i mieć z głowy, tylko trzeba było umawiać się na spotkania z każdym po kolei.

Czułem gigantyczny stres. Wiedziałem, że jest irracjonalny, ale to wcale nie czyniło go mniejszym. A co, jeśli stracę osobę, której powiem, kim jestem? Co, jeśli pod wpływem tego, co powiedziałem, zmieni się nasza relacja? Co, jeśli ta osoba nie będzie w stanie zaakceptować tego, że jestem niebinarny? Na szczęście moje obawy się nie spełniły. Niektórym przestawienie się zajęło więcej czasu, innym mniej. Niektóre relacje zmieniły charakter, ale nie straciłem nikogo.

Tyle że to wcale nie jest koniec, bo nie ma jednego coming outu, ciągle trzeba decydować, czy mówisz prawdę o sobie, czy nie. Komu i co? Na pewno nie mówię lekarzom, nie warto. Gdybym brał testosteron, tobym mówił, ale skoro nie, to po co ten biedny lekarz ma wiedzieć? Żeby się ze stresu jąkać? A może powie, że sobie wymyślam i zacznie mnie gorzej traktować, bo jestem trans? W sytuacjach ofi cjalnych w ogóle macham na to ręką. Jestem w urzędzie, to niech do mnie mówią „proszę pani”, już mi wszystko jedno. O wiele więcej stresu kosztowałoby mnie domaganie się, by nazywano mnie tak, jak się czuję.

Odkąd mam zmienione dokumenty, jest o wiele lepiej, bo przynajmniej mówią do mnie tak, jak faktycznie mam na imię, a nie używają dead name. To bardzo podniosło jakość mojego życia. Już nie ma sytuacji, że siedzę w poczekalni i słyszę, że ktoś mnie wywołuje do gabinetu, używając starego imienia. A ja muszę na oczach wszystkich ludzi zareagować na to stare imię, którego nie używam i którego tak bardzo nie chcę, które sprawia mi taki dyskomfort. To było naprawdę straszne.

Kiedy jestem na poczcie, w banku albo ktoś mi sprawdza bilet w pociągu i mówi do mnie „Hilary”, jest super. Kiedy poznaję nowych ludzi, przedstawiam się jako Hihi, używam męskich zaimków. Jeśli ktoś zaczyna używać żeńskich, poprawiam go. O niebinarności mówię dopiero, kiedy zapyta albo temat naturalnie się pojawi.

Nowa rzeczywistość

Bardzo ważnym momentem w moim życiu był kurs fotograficzny w Ośrodku Postaw Twórczych we Wrocławiu. Przez pierwszy rok uczyliśmy się po prostu robić zdjęcia, a w drugim mieliśmy przygotować książkę fotograficzną na dowolny temat.

W czasie wakacji przed tym drugim rokiem, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem osobą niebinarną, weszło mi w nawyk fotografowanie praktycznie całego mojego życia. Chciałem pokazać innym to, jak widzę świat, no i sam proces robienia zdjęć ułatwiał mi przechodzenie przez różne trudne sytuacje. Bo jak robisz zdjęcie, to nie jesteś w środku tej sytuacji, tylko w pewnym sensie na zewnątrz. Dajesz sobie czas na przygotowanie się do przeżycia tego, co w tym momencie jest dla ciebie zbyt trudne.

Starałem się robić przynajmniej jedno zdjęcie dziennie, nawet najbłahsze, choćby niepościelonego łóżka. Żeby tylko wziąć aparat do ręki, a potem obrobić taką fotografię. Kiedy oglądasz ją po jakimś czasie, rozumiesz, co się wtedy z tobą działo, przez co przechodziłeś. A ja np. przechodziłem depresję, z której długo nie zdawałem sobie sprawy.

Z tych codziennych zdjęć powstała książka fotograficzna pt. „Byłam Byłem”, którą wydałem własnym sumptem w małym nakładzie. Pokazałem ją na kilku wystawach. Tak naprawdę jest to dziennik, w którym uwieczniałem to, co się dzieje naokoło mnie. Starałem się widzieć niezwykłość w codzienności, dokumentowałem proces odnajdywania się w nowej rzeczywistości i zderzenie się ze światem. Bo na tych zdjęciach nie pokazuję czasów tej ogromnej samotności i rozpaczy, tylko to, co stało się później, po tym, jak już odkryłem, że jestem niebinarny. Bardzo często nazywam to uwolnieniem, bo tak się wtedy czułem.

Na zdjęciach są ujęte te wszystkie moje coming outy, bardzo emocjonalne. Ogromny lęk, czy zostanę zaakceptowany przez rodzinę, praco dawców, przyjaciół, przez społeczeństwo. A przede wszystkim: jak mam dalej funkcjonować?

Bo kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem osobą niebinarną, nagle zacząłem bardzo mocno kwestionować praktycznie wszystkie struktury społeczne. Dopiero wtedy dotarło do mnie, ile jest w nas konstruktów. Na studiach uczyłem się o konstruktywizmie, więc niby wszystko to wiedziałem teoretycznie, ale tak zwana normalność jest niewidzialna. I dopiero kiedy zobaczyłem, że nie mieszczę się w tym „normalnym” schemacie i społeczeństwie, zacząłem widzieć „normalność” z perspektywy queerowości. Zobaczyłem, jak bardzo wszystko jest binarne, pruderyjne, zamknięte na to, co wymyka się schematom. Jak społeczeństwo na każdym kroku coś nam narzuca i oczekuje, że będziemy te wymagania spełniać, a czasem nawet próbuje nas do tego zmusić. Jak trudno jest być i kobietą, i mężczyzną w tym świecie. I jak trudno jest być osobą niebinarną.

Dla mnie osobiście nie jest źle. Ale mam bardzo dużo szczęścia. Moja rodzina jest akceptująca. Rodzice zareagowali na mój coming out wspaniale, powiedzieli, że przecież to było wiadomo od dawna. I w ogóle dlaczego im nie powiedziałem wcześniej? Mama ujęła to dosłownie tak: „Przecież zawsze byłaś bardziej chłopcem niż dziewczynką”.

Mam wielu wspaniałych przyjaciół, którzy mnie akceptują i wspierają, także niebinarnych. W pracy wszyscy mówią do mnie tak, jak chcę. Szanują to, kim jestem. Kiedy prowadzę zajęcia na uczelni, studenci mówią do mnie „proszę pana”, bo to akceptujący kierunek i studenci raczej też.

Po prostu jestem

Na początku, zaraz po coming oucie, mówiłem o sobie na zmianę w formach żeńskich i męskich. W jednym zdaniu potrafiłem użyć dwóch różnych. Ale to było upierdliwe, stwarzało problemy. Pamiętam, że co najmniej dwie osoby próbowały do mnie napisać i nie napisały, bo nie wiedziały, jakiej formy użyć. Bo jak powiedziałem, że obu, to nie rozumiały i bały się, że nie napiszą odpowiednio. Będzie mi przykro, może się obrażę.

Uznałem więc, że skoro ludzie mają się do mnie z tego powodu nie odzywać, to jest kontrproduktywne. Stwierdziłem: dobra, w takim razie niech będą męskie zaimki. Zacząłem ich używać, a przede wszystkim przedstawiając się, mówić, że używam męskich, żeby ludzie wiedzieli, jak się do mnie zwracać. Dopiero później poczułem, że w sumie przez osoby postronne wolę być postrzegany jako mężczyzna. I dopiero gdy mnie poznają, to się okazuje, że moja maniera mówienia, sposób bycia nie są męskie, tylko po prostu moje. Ale zwracanie się do mnie w rodzaju męskim jakoś bardziej mi odpowiada, mimo że się nie czuję mężczyzną. Tak jak w żaden sposób nie czuję się w kobietą. Po prostu jestem osobą apłciową.

Relacje romantyczne? Dramat. Mam straszny problem, bo najbardziej podobają mi się mężczyźni. Tylko że ci hetero nie są za bardzo zainteresowani typem, który wygląda jak Seba spod bloku i do tego jest łysy.

A równocześnie ja dobrze się z tym czuję. W końcu kiedy patrzę w lustro, to widzę siebie i uważam, że jestem atrakcyjny. I nie mam zamiaru zapuszczać włosów ani nosić sukienek. Wolę się czuć dobrze ze sobą niż być w związku, szczególnie takim, w którym ktoś nie akceptuje mnie w całości. Za to geje okazują mi zainteresowanie, ale nie chcą ze mną nic robić, ponieważ nie mam jednego wymaganego narządu. Jest ciężko, jest bardzo ciężko. No i tak sobie żyję w celibacie.

Pomimo to jestem bardzo zadowolony z mojego życia, z tego, że mogę być sobą i że wiem, kim jestem. Zdarzało mi się występować publicznie albo udzielać wywiadów na temat niebinarności. Zadano mi kiedyś pytanie, czy się cieszę, że jestem osobą niebinarną. Kompletnie niezrozumiałe, bo to było tak, jakby ktoś zapytał kobietę, czy się cieszy, że jest kobietą, albo mężczyznę, czy się cieszy, że jest mężczyzną. Jestem osobą niebinarną i to nie jest powód do radości ani do smutku. Po prostu jestem.

Obracam się w lewicowym, artystycznym i queerowym środowisku, więc żyję w bańce. Nie dotyka mnie dyskryminacja, czasem tylko spotykam się z ignorancją, z tekstami typu: jak cię poznałem, byłeś kobietą, więc dla mnie zawsze będziesz kobietą. Musisz się zdecydować: albo jesteś chłop, albo baba. Nie ma tak, że pomiędzy, to jest wymyślone.

Czasem próbuję takiej osobie wytłumaczyć, a czasem nie. Zależy od dnia, od nastroju. Jeśli to jest jakiś stary znajomy albo ktoś, kogo kiedyś bardzo lubiłem, próbuję porozmawiać. Ale jeśli usiłuje mnie przekrzyczeć i mi tłumaczy, na czym polega płeć i kim jestem, to mi się już nie podoba. Po prostu macham na to ręką i stwierdzam: „Fajnie, że się kiedyś lubiliśmy, ale teraz pa, pa”. A kiedy ktoś nowy próbuje ze mną w ten sposób rozmawiać, po prostu go olewam. Nie chce mi się nikogo namawiać do szanowania mnie.

Zdarza się, że dopiero co poznane osoby pytają, jakie mam genitalia i jakie genitalia ma moja osoba partnerska. I są zdziwione, że nie chcę się z nimi dzielić taką informacją. A ja z kolei nie mogę zrozumieć, skąd u nich poczucie, że w ogóle mogą zadać mi takie pytanie. Zresztą nawet dociekanie, jakie imię mam wpisane w dokumentach, jest niestosowne, zwłaszcza gdy spotkaliśmy się przypadkiem, bo mamy wspólnych znajomych i siedzimy właśnie w barze przy piwie.

Znaleźć zrozumienie

A przecież mam potrzebę edukowania ludzi o niebinarności. To była pierwsza forma aktywizmu, jaką podjąłem. Bo ta przerażająca samotność, której doświadczyłem, kiedy myślałem, że jestem jedyną taką osobą na świecie, sprawiła, że bardzo chcę, by ludzie kojarzyli niebinarność np. ze mną. Żeby wiedzieli, że tacy jak ja naprawdę istnieją. Hihi Kalisiak naprawdę żyje i funkcjonuje w społeczeństwie.

Tylko przez swoją widoczność możemy sprawić, żeby dla innych ta samotność nie była tak przytłaczająca. I żeby od razu było wiadomo, że jest taka opcja jak niebinarność, a dojście do tego nie zajmowało aż 24 lata. Żeby nie trzeba było się męczyć tak długo, nie rozumiejąc, dlaczego nie udają mi się relacje, dlaczego nie wychodzi mi relacja z samym sobą. Co mi się we mnie samym nie podoba? Dlaczego? Kim jestem? Dlaczego nie mogę siebie odnaleźć? Żeby nie było tego długiego błądzenia po omacku.

A właśnie przede wszystkim dzięki widoczności i byciu wyedukowanym łatwiej jest znaleźć inne osoby podobne do nas, nawiązać z nimi relacje, znaleźć pełne zrozumienie. Teraz mam wokół siebie bardzo wiele osób niebinarnych i queerowych, ale poznałem je dopiero po coming oucie. Bo wtedy chodziłem od znajomego do znajomego i pytałem: „Znasz kogoś takiego jak ja? Błagam, przedstaw mnie komukolwiek, bardzo potrzebuję takich znajomych. Proszę!”. Tak poznałem kilka osób, z którymi przyjaźnię się do dziś.

Smuci mnie natomiast to, jak społeczeństwo nas postrzega, a właściwie jak nas nie widzi. Bo my właściwie nie istniejemy w świadomości społecznej. Na szczęście ogromną robotę wykonuje młodzież. Przez to, że siedzą w Internecie, ogólnoświatowym, a nie tylko polskim, mają o wiele większą świadomość queerową. I dzięki nim coraz więcej pokoleń ich rodziców i nauczycieli czy dziadków jest w stanie się z tym zetknąć.

Więc w młodzieży nadzieja. Dzięki niej niebinarność ma szansę wejść do mainstreamu. Nasze doświadczenie jest zupełnie inne, bo kiedy mieliśmy po kilkanaście lat, brakowało jakiejkolwiek świadomości. Nie mieliśmy możliwości się tak identyfikować, bo nie istniały na to słowa. Więc można było się czuć jak osoba niebinarna, można było tak funkcjonować, ale to nie miało nawet nazwy. Fakt, że wreszcie się nazywa, to coś naprawdę dużego.

Tak da się żyć

Odkąd odszedłem z Kościoła, nie spotkałem nikogo z tej wspólnoty. Co jakiś czas dostaję tylko wiadomości od jej członków, zwykle wtedy, gdy udostępniam na Facebooku jakieś aktywistyczne albo edukacyjne rzeczy albo mówię o swojej niebinarności. I wtedy piszą: „Nie pamiętasz? Przecież tak super się modliłeś z nami. Co ty teraz robisz?”.

Zawsze im odpisuję, przypominam, że jak przyszedłem do tej wspólnoty, byłem Wojtkiem. „Po prostu wróciłem do tego momentu, w którym byłem, gdy do was dołączyłem”, piszę im. A oni wtedy: „Ale przecież miałeś chłopaka!”.

Oni chcą dobrze, modlą się za mnie i to jest urocze. Miło, że ktoś się za mnie modli. Ale czuję się przez nich niewidziany i nieszanowany. Ci sami ludzie, którzy kiedyś nie mieli ze mną żadnego problemu, teraz rwą szaty, uważając, że mam do nich wrócić. Pytają, co się ze mną stało? Kim ja teraz jestem? Nie widzą tego, że to jestem cały czas ja. I kiedyś umieli mnie zaakceptować, a teraz już po prostu nie chcą, bo nie wierzę, że nie umieją.

Czasem brakuje mi niektórych osób stamtąd, bo je po prostu bardzo lubiłem. Ale cóż? Czasem się zastanawiam, co się stało? Przecież ci sami ludzie akceptowali mnie, kiedy byliśmy nastolatkami.

I wtedy myślę, że stała się cała ta propaganda anty-LGBT, jaką uprawiali prawicowi politycy przez ostatnie lata. Stało się krzyczenie, że homoseksualiści gwałcą dzieci i je zjadają. A osoby trans to są typy przebrane za kobiety, żeby molestować kobiety i je gwałcić. I inne tego rodzaju bardzo krzywdzące rzeczy, które się słyszy o nas.

Dlatego dobrze jest iść w edukację, aktywizm i widoczność. Żeby osoby, które się identyfikują jako niebinarne, miały jakieś wzorce. I żeby zobaczyły, że da się tak żyć.

Hihi Kalisiak jest fotografem, autorem książki fotograficznej „Byłam Byłem” o doświadczeniu odkrywania, że jest osobą niebinarną. Współtworzy stronę niebinarnosc.pl. Pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego, ale mieszka i pracuje we Wrocławiu.

Polecamy książkę „Pomiędzy. Historie osób niebinarnych”, wyd. Luna. Polecamy książkę „Pomiędzy. Historie osób niebinarnych”, wyd. Luna.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze