Ma opinię mistrzyni komedii romantycznych, ale potrafi zaskoczyć - choćby rolą w chwalonym przez recenzentów dramacie „Cake”.
Aktorka, o której świat usłyszał dzięki roli Rachel w serialu „Przyjaciele”, działa na rzecz środowisk LGBT, namawia do wprowadzenia testów psychologicznych dla kupujących broń, wspiera organizację Lekarze bez Granic. Do kin wchodzi właśnie „Dzień matki”, najnowszy film Garry’ego Marshalla, reżysera „Pretty Woman”, z Jennifer Aniston w jednej z głównych ról. Dla niej to dobry pretekst, żeby podkreślić, że choć przywykła do pytań, czy wreszcie zostanie mamą, nie znaczy to, że się na nie godzi.
Pani, Julia Roberts i Kate Hudson – trzy ikony amerykańskiej komedii romantycznej w jednym filmie. Trudno uwierzyć, że pierwszy raz gracie w jednej produkcji.
Tym bardziej że przyjaźnię się z Kate od dawna. A dokładnie, zaraz policzę... niemal od 20 lat. Prawie tyle samo znam prywatnie Julię. I faktycznie, sama się dziwię, że wcześniej nie miałyśmy okazji razem pracować.
Przyjęła pani rolę w tym filmie właśnie ze względu na obsadę?
To był jeden z głównych powodów. Tylko że realia naszej pracy są takie, że choć na ekranie z Julią i Kate stanowimy zespół, na planie się mijałyśmy. Miałam bodajże jeden wspólny dzień zdjęciowy z Julią i ledwie dwa z Kate. To tyle. Kręciliśmy bardzo szybko – scena za sceną, nie zostało dużo czasu na wygłupy.
Mówi się, że na planie komedii nastroje powinny być stonowane. Że im poważniej przed kamerą, tym śmieszniej później na ekranie.
Śmiech zawsze pomaga, jest naturalnym remedium na wszelkie konflikty na planie. Przecież to nieludzkie pracować po kilkanaście godzin i ani razu się nie roześmiać! Musiałaby też pani zobaczyć reżysera Garry’ego Marshalla w akcji! Pytała pani o główny powód, dla którego przyjęłam tę rolę. Jak sądzę, większość z nas, aktorów, zgodziła się na udział w tym filmie w pierwszej kolejności właśnie ze względu na Garry’ego. To legenda w tej branży, ktoś, komu spokojnie można powiedzieć „tak” w ciemno, nawet bez czytania scenariusza. Uwielbiałam jego filmy, doskonale pamiętam serial „Happy Days” (słynny amerykański sitcom nadawany w latach 70. i 80.), oglądałam go jako dzieciak pasjami. To ważna część mojego życia. Na planie Marshall jest mistrzem. Z jednej strony aktorzy mają u niego wolną rękę, mogą proponować coś od siebie. Kiedy przynosiliśmy mu zabawne dowcipy, wykazywał entuzjazm. Ale kiedy nie były one wystarczająco dobre… To stary wyga, wyczuwa słabe gagi na kilometr. Nie chciałaby pani widzieć jego miny, kiedy zaproponuje się mu coś poniżej pewnego poziomu.
Myśli pani, że człowiek rodzi się z poczuciem humoru? To sprawa genów czy cięty dowcip można wytrenować?
Moja mama potrafi być histerycznie zabawna. Lubię myśleć, że to nas łączy. Zresztą i tata ma świetne poczucie humoru. Wie pani, są też ciemne strony tego genetycznego podobieństwa. Najmocniej uwidaczniają się one, kiedy jedziemy razem samochodem. Kiedy prowadzę, a mama siedzi obok, to zawsze wydziera się wniebogłosy, nieustannie zgłasza nerwowo swoje uwagi na temat tego, jakim jestem kierowcą. Kurczę, może rzeczywiście niezbyt dobrze prowadzę? Nie powiedziałam tego! Oczywiście, że jestem świetnym kierowcą. I znacznie gorszym pasażerem, w tym też jestem podobna do mamy, bo moja nerwowość objawia się najpełniej właśnie na siedzeniu pasażera. Nie chciałaby pani prowadzić samochodu, kiedy siedzę obok.
W filmie jest pani nie do poznania. Nie mogę przestać myśleć o tych koszmarnych legginsach i koszulce do ćwiczeń. Przecież Jennifer Aniston kojarzy się z eleganckimi sukniami i czerwonym dywanem.
Błagam! Co prawda akurat w legginsach nie chodzę po ulicy, po siłowni zawsze się przebieram, ale moim codziennym mundurkiem są dżinsy i T-shirt. A w domu wersja: bokserki i T-shirt. Tak w ramach zwierzeń. Lubię ten zestaw, jest bardzo prosty, to klasyk. Nie mówiąc o tym, że kiedyś zdarzało mi się przerabiać ubrania, szczególnie bluzki. Tu coś wywinąć, tu coś obciąć [śmiech].
„Dzień matki” to komedia, w której nie zawsze jest superzabawnie. Zagrała pani samotną mamę dwóch chłopców, która musi poskładać dość skomplikowaną rodzinną układankę. Zresztą wszyscy bohaterowie „Dnia Matki” zmagają się z pytaniem o to, jak ma, czy jak może wyglądać udana rodzina.
Myślę, że w tym filmie udało się nam naprawdę pięknie dotknąć każdego z możliwych scenariuszy, jaki może przytrafić się dziś tej „podstawowej komórce społecznej”. Swoją drogą uważam, że poruszanie tego tematu jest niezwykle ważne. Kiedyś uniwersalnym punktem odniesienia była tak zwana rodzina nuklearna, dwa pokolenia pod jednym dachem – rodzice i dzieci. Tylko że w dzisiejszych czasach nie ma czegoś takiego jak norma. Są różne układy rodzinne i każdy jest normalny.
Świetnie gra pani bohaterkę w momentach kryzysowych.
Jest w filmie taka scena, kiedy Sandy dowiaduje się, że jej eks chce zabrać swoją nową żonę i dzieciaki do Paryża. Do miasta, gdzie kiedy byli jeszcze małżeństwem, nigdy nie dotarli. Bardzo podziałał na mnie ten obrazek, łatwo było mi zrozumieć upokorzenie mojej bohaterki. Bez trudu odegrałam tę emocję; siedzę sama w aucie i wrzeszczę wniebogłosy... Gram matki od lat. I wiele razy była to matka samotnie wychowująca dziecko. Ten temat nie jest mi obcy także prywanie. Podobnie jak wiele dzieciaków z mojego pokolenia miałam rodziców po rozwodzie. Dorastając, przyglądałam się mamie, która świetnie sobie radziła ze mną i w ogóle ze wszystkim innym. Miałam dla niej wiele szacunku, jej siła wzbudzała we mnie nieskrywany podziw. Może dlatego zawsze doceniałam kobiety, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Patrzę na moje przyjaciółki, mamy moich znajomych...
Macierzyństwo jest też formą opresji. Mówiła pani o tym w 2014 roku na konferencji Feminist Makers, gdzie przeprowadziła pani wywiad z ikoną amerykańskiego feminizmu Glorią Steinem [dziennikarką, założycielką feministycznego magazynu „Ms.”, Steinem pracowała niegdyś dla CIA jako szpieg – przyp. red.].
Przed konferencją sporo o tym rozmawiałyśmy z Glorią. To naprawdę jest palący temat.
Powiedziałam wtedy, że bycie kobietą jest mierzone naszym statusem matrymonialnym i tym, czy się rozmnożyłyśmy. To smutne, niesprawiedliwe, ale aktualne. „Czy wyszłaś już za mąż?”, „Czy masz dzieci? Ile?”. Tylko kobiety cały czas ktoś o to pyta.
Pani chyba coś na ten temat wie…
To prawda, na własnej skórze przekonałam się, że wywieranie takiej presji odbiera ci pewność siebie, topnieje twoje poczucie kobiecości.
W takim razie zamiast pytać o macierzyństwo, spytam o dzieciństwo. Czy „Dzień Matki” pani o nim nie przypomina? Te wszystkie „wielkie” sekrety, które mieliśmy przed rodzicami...
Pewnie, wszyscy coś ukrywaliśmy jako dzieciaki. Chociaż nie mam na koncie jakichś strasznych grzeszków. No dobrze, przyznaję, że zdarzało mi się podkradać mamie drobne, ale nigdy więcej niż dolara [śmiech]. Byłam przekonana, że to fortuna. Te wykradzione drobniaki przeznaczałam głównie na gry wideo na automatach.
Uchodzi pani za utalentowaną aktorkę komediową, tymczasem nie tak dawno zagrała pani poruszającą rolę w dramacie „Cake”, którą zresztą wyróżniono nominacją do Złotego Globu.
To kierunek, w którym chciałaby pani podążać?
Kiedyś pracowałam non stop, wpadałam z jednego projektu w następny. Dziś jestem bardziej wybredna. Muszę naprawdę się w czymś zakochać, żeby chcieć zostawić dom, psy i męża. Ale wciąż świetnie się bawię jako aktorka. Zaczęłam sięgać po bardziej różnorodne role, także bardziej mroczne. Ważna jest też dla mnie rola producentki, chcę inwestować w filmy opowiadające o kobietach, które coś osiągają. Chcę też grać takie właśnie role.
Na koniec zapytam o coś, co nie daje mi spokoju. W Polsce obchodzimy Dzień Matki 26 maja, w Stanach świętujecie trochę wcześniej. Jak spędza pani ten majowy dzień? Ogranicza się pani do zwyczajowych życzeń i kwiatka?
Nie wiem, jak to będzie w tym roku, nie mam jeszcze konkretnego pomysłu na prezent. Swoją drogą uważam, że każdy dzień powinien być świętem matki, ojca, walentynkami. Nie wystarczy przez jeden dzień w roku być dla kogoś dobrym. Dla mnie prawdziwe święto to na przykład Święto Dziękczynienia. Kojarzy się z bliskością, poczuciem bezpieczeństwa. Poza tym można zjeść podwójną porcję indyka i nikt nikogo nie wytyka palcem.
JENNIFER ANISTON rocznik 1969. Rola Rachel Green w serialu „Przyjaciele” przyniosła jej popularność, a także nagrodę Emmy i Złoty Glob. Aniston zagrała też m.in. w takich filmach, jak „Marley i ja”, „Bruce wszechmogący” czy „Szefowie wrogowie”. Prywatnie od roku jest żoną aktora i scenarzysty Justina Theroux; to jej drugie małżeństwo po tym, jak w 2005 roku rozstała się z Bradem Pittem.
Tekst pochodzi ze "Zwierciadła" 6/2016.