Sebastian Fabijański o swoim debiucie teatralnym w ,,Księdzu Marku’’ – kulisach decyzji wystąpienia w teatrze, spektaklu oraz przygotowaniach do roli. „Ksiądz Marek” w reżyserii Jacka Raginisa to historia o niedających się poskromić namiętnościach, wojnie, zdradzie i przebaczeniu. To tragedia idei, namiętności, losów i opowieść o ogniu, który trawi jej bohaterów, ale ich nie spala. Premiera spektaklu miała miejsce 23 marca 2024 w Audytorium Muzeum Historii Polski. Kolejne wystawienia przewidziane są na 19 i 20 kwietnia.
AW: Akcja „Księdza Marka” rozgrywa się podczas oblężenia Baru przez Rosjan w trakcie Konfederacji. Bohaterem, w którego wcielasz się w inscenizacji Teatru Klasyki Polskiej jest Kosakowski, postać złożona. Zacznijmy może od jego relacji z Judytą, piękną żydówką. Czy on coś do niej czuje naprawdę? Czy pociąga go ona wyłącznie seksualnie?
F: Myślę, że mój bohater ma bardzo ambiwalentny stosunek do Judyty. Z jednej strony jest pożądanie, fascynacja. A z drugiej strony żal, złość, może nawet częściowo nienawiść. Takie klasyczne love-and-hate relationship. Relacja na pewno bardzo gorąca i iskrząca.
AW: Kosakowskiego poznajemy na początku jako hulakę, człowieka namiętnego, porywczego, nie cofającego się przed niczym, łącznie ze zbrodnią, aby osiągnąć swoje cele. W finale sztuki przeistacza się jednak w grzesznika, żałującego za swoje grzechy i starającego się za nie odpokutować. Które z tych wcieleń jest ci bliższe, które z nich będziesz się starał podkreślić w swojej interpretacji?
F: Nie faworyzuję żadnego z tych wcieleń. Każde z nich zasługuje na taką samą uwagę i na taki sam wydatek energetyczno-intelektualny. Tak się składa, że w swoim życiu dotknąłem obu tych stanów ducha. Wiem, co to znaczy po prostu lecieć bez opamiętania. Wiem też, co to znaczy być odrzuconym i zostać sam na sam ze sobą, żeby w efekcie stanąć w prawdzie. Oba te etapy w życiu Kosakowskiego są równoważne, oba są dla mnie bardzo istotne.
AW: Ale jak coś znamy, to trochę łatwiej nam to potem zrozumieć?
F: Chodzi tu przede wszystkim o to, że ja wiem, o czym mówię. To jest najważniejsze. Nie gram kogoś i nie opowiadam o momentach w życiu człowieka, których nigdy nie dotknąłem i mogę je sobie jedynie wyobrazić. Bukowski napisał kiedyś: „to prawda: ból i cierpienie sprzyja tak zwanej twórczości artystycznej. Gdybym miał decydować, nigdy bym sobie nie wybrał tego cholernego bólu i cierpienia, ale one jakoś same mnie znajdują, a honoraria wciąż wpływają”. I taka jest niestety dola artysty. Bez cierpienia trudno jest budować i tworzyć. To wszystko jest ze sobą połączone.
AW: Ksiądz Marek uważał, że uratować ojczyznę może ktoś szlachetny, dobry i nieskazitelny, czyli Kazimierz Pułaski. Jednak jego pojawienie się na końcu dramatu to jest już za późno, żeby ocalić Bar. Jak w tym kontekście rozumieć sztukę Słowackiego? Kosakowski zasłużył na potępienie, ale czy ceną za nie musiała być klęska Baru? Czy biorąc to wszystko pod uwagę, że „Ksiądz Marek” zaliczany do dramatów mistycznych Słowackiego, nie jest zarazem tragedią?
F: Jest oczywiście tragedią. Nie wyobrażam sobie zresztą tego dramatu bez tego ciężaru i upadku. Bo razem z upadającym Kosakowskim, upada też Bar. Potem przyszło jego opamiętanie, przed którym bardzo skutecznie uciekał wcześniej w hazard, pijaństwo, rozpustę… Ale wtedy okazuje się, że jest za późno na to, aby zawrócić bieg historii. A czy na pewno za późno? Nie byłbym tego taki pewien. Ksiądz Marek, skazuje bohatera na banicję, żeby jego serce ocalało. I ocalało. Pewnie tak ta droga do ocalenia wygląda – żeby człowiek mógł obrać odpowiedni kierunek, musi najpierw upaść.
AW: Niedawno wcieliłeś się w postać księdza generała Stanisława Brzóski w filmie „Powstaniec 1863”. Teraz grasz Kosakowskiego. Czy te dwie role jakoś ze sobą korespondują, wchodzą w konflikt, wykluczają się, może się uzupełniają? Czy masz wrażenie, że kreując je stajesz poniekąd po dwóch stronach barykady? Stanisław Brzózka, niekwestionowany bohater, Kosakowski – czarny charakter, ale z zadatkami na duchową przemianę. Czy będąc Kosakowskim patrzysz na siebie niekiedy oczyma Stanisława Brzóski? Czy Stanisław postąpiłby wobec Kosakowskiego jak ksiądz Marek?
F: Bardzo ciekawe pytanie, nie zestawiałem tych dwóch ról. Nie próbowałem szukać korespondencji i dialogu tych bohaterów. Natomiast rzeczywiście stoją oni po dwóch przeciwnych stronach barykady. Tym większa jest moja radość, że przechodząc z roli szlachetnego, bardzo dobrego, nieskazitelnego wręcz czasami bohatera, wchodzę w skórę faceta, który jest skażony, brudny i moralnie nieczysty. Kierowany namiętnościami, żądzami. Jawiący się nam jako oszust. Czy ksiądz Brzóska postąpiłby podobnie jak ksiądz Marek? Z jednej strony myślę, że nie, bo akurat ksiądz Brzóska był generałem w trakcie powstania styczniowego, więc takiego Kosakowskiego potrzebowałby na placu boju. Z resztą sam miał bardzo poważny dylemat moralny, ponieważ w toku wydarzeń zastrzelił z broni palnej człowieka. Po tym wydarzeniu myślę, ze dużo łatwiej byłoby postąpić zupełnie inaczej niż ksiądz Marek. Kosakowski wydaje się być czarnym charakterem, natomiast to jest po prostu pogubiony facet, który się zaplątał w swoich emocjach, żądzach, namiętnościach i po prostu nie może z tego wyjść. Dopiero los pomaga mu z tego wybrnąć, wręcz wyskoczyć.
AW: Jak przygotowywałeś się do roli Kosakowskiego?
F: Tak jak zawsze. Po prostu szukałem w sobie gotowości spotkania z tym materiałem i żerowania na swojej wrażliwości, licząc, że ona zadziała w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób, pomagając jednocześnie temu spektaklowi. Wydaje mi się, że to naprawdę ważne, aby wykazać się otwartością, a nie być od razu nastawionym na konkretny efekt artystyczny. Chodzi o to, aby oddać się sprawie i obserwować, co się dzieje. I ja takim obserwatorem samego siebie jestem.
AW: Jesteś kojarzony głównie z ról filmowych. Dlaczego teraz zdecydowałeś się wystąpić w teatrze?
F: Z różnych przyczyn. Po moich wygłupach w Internecie potrzebowałem zająć się sprawami poważnymi i przypomnieć sobie, po co tyle lat męczyłem się w szkole teatralnej (śmiech). I cieszę się bardzo, że coś takiego się wydarzyło, bo nie ukrywam, że czuję się w tym teatrze naprawdę jak w domu. Jeżeli ktoś myślał, że jestem aktorem filmowym i kiedy przyjdę na deski teatru, to będę coś bełkotał pod nosem, licząc na to, że za chwilę uratuje mnie zbliżenie… (śmiech) no to się może zaskoczyć, bo myślę, że jest przeciwnie. Wiesz, ja wcześniej w filmach zwykle operowałem na skrajnościach i grałem bardzo charakterystyczne role. Za jedną taką rolę nakreśloną jaskrawą kreską zostałem nominowany do Orła. To dla mnie sygnał, że warto w aktorstwie ryzykować, bo to się opłaca. Ale nie w kontekście materialnym czy ewentualnych nagród, ale pod kątem artystycznym, ponieważ to rezonuje z ludźmi.
AW: Czym różni się praca nad spektaklem od pracy na planie filmowym?
F: Film robi się w wielu lokacjach, teatr w jednej. Zasadniczo tym się różnią. Oczywiście też pewną konwencją, umownością. W filmie mniej operuje się symbolem i metaforą. Obraz ma być możliwie najbardziej rzeczywisty. W teatrze jest to bardziej ruchome i płynne. I takie są różnice. Z perspektywy aktora nie mają one jednak znaczenia, bo nadal jest to operowanie i szukanie prawdy bohatera i prawdy jego historii. W obu przypadkach dla mnie jest to też poszukiwanie ryzyka i ekscesów artystycznych. To one interesują mnie najbardziej, w przypadku ich braku bardzo bym się nudził.
AW: Czy twoje doświadczenie filmowe i fakt, że inscenizatorem „Księdza Marka” jest Jacek Reginis, a więc reżyser też kojarzony przede wszystkim z filmem, wpływa na kształt spektaklu? Czy to będzie Słowacki kinowy, dynamiczny i pełen akcji?
F: Na pewno jest sporo akcji. Natomiast myślę, że jeżeli ktoś od Jacka Raginisa i ode mnie oczekuje filmowego minimalizmu, to może bardzo się zdziwić. To jest teatr pełną gębą, a nie jakiś parafilmowy twór sceniczny.
AW: Czy twój Kosakowski w „Księdzu Marku” to dla ciebie tylko epizod teatralny? Jednorazowa przygoda? Czy planujesz częściej występować na scenie w kolejnych spektaklach?
F: Nie, to nie jest absolutnie jednorazowy wyskok. W trakcie tych prób zdarzyło się tak wiele pozytywnych rzeczy i sytuacji, że jestem wdzięczny z możliwości brania w tym wszystkim udziału. To niezwykle inspirujące doświadczenie, które przypomina mi, po co ten zawód w ogóle wykonuję. A wykonuję go, aby czuć się potrzebnym. A tutaj czuję się potrzebny. Jestem zresztą już po słowie z dyrektorem Jarosławem Gajewskim i wygląda na to, że przyszłość moja i Teatru Klasyki Polskiej w parze jest więcej niż prawdopodobna.
Autorem pytań jest Antoni Winch.