1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie

Budowanie odporności to proces. Rozmowa z Aną Krysiewicz, autorką bloga Matka Aptekarka

Ana Krysiewicz – w sieci znana jako Matka Aptekarka, farmaceutka z 13-letnim stażem (Fot. ForumGwiazd/Forum)
Ana Krysiewicz – w sieci znana jako Matka Aptekarka, farmaceutka z 13-letnim stażem (Fot. ForumGwiazd/Forum)
Nie trzeba specjalnych środków, drogich mikstur ani sprowadzania ziół z drugiego końca świata. Wystarczy zmiana stylu życia. Przestrzeganie kilku prostych zasad. Wtedy nie będziemy musieli „pamiętać o wspieraniu odporności”, bo to będzie się działo samo. Naturalnie. Mówi o tym farmaceutka Ana Krysiewicz, autorka bloga Matka Aptekarka.

Odporność. Co roku przypominamy sobie o niej dopiero jesienią…
No właśnie, a powinniśmy myśleć cały rok. Bo budowanie odporności to proces. Nie trwa on jednego dnia czy tygodnia. Potrzeba od kilku miesięcy do roku. Nie da się teraz, w sezonie infekcji, kiedy już dopadają nas katary, chrypki, kaszle, cudowną miksturą naprawić wieloletnich często zaniedbań. A kiedy zaczyna się infekcja, nie możemy się wzmacniać – bo organizm toczy walkę. Najpierw trzeba wyzdrowieć. W ubiegłym roku starałam się zrobić kampanię – żebyśmy zaczęli mówić o odporności w marcu, kwietniu. Ludzie pisali do mnie: „A dlaczego teraz, jak jesteśmy zdrowi, zaczyna się wiosna, dobrze się czujemy?”. Jest jesień i ci sami ludzie przychodzą do apteki po pomoc…

To po kolei. Czemu jedni chorują rzadko, a inni przy byle ochłodzeniu natychmiast coś łapią?
Żeby była dobra odporność, organizm musi mieć działania obronne na odpowiednim poziomie. Ale nie może też reagować nadmiernie, bo wtedy pojawiają się alergie, astmy. Jeśli utrzymujemy właściwą dietę, nie palimy papierosów, hartujemy się, nie przegrzewamy i, może rzecz najtrudniejsza, unikamy nadmiernego stresu, to będziemy raczej zdrowi. Jeśli palimy – albo my, albo osoby w naszym otoczeniu – to, według WHO, mamy o 50 proc. większe ryzyko chorób układu oddechowego.

A o co chodzi z przegrzewaniem?
Żyjemy na ogół w bardzo ciepłych mieszkaniach. Często ludzie utrzymują w nich temperaturę 26–27 stopni. To dla organizmu sauna! A jeśli mamy dzieci albo gorzej się czujemy, to szczelnie zamykamy wszystkie okna i myślimy, że się ochronimy, bo wirus przez to okno nam nie wpadnie. A prawda jest taka, że jeśli w organizmie są już wirusy, które chcą się namnażać, to my ciepełkiem stwarzamy im idealne do tego warunki. I infekcja rośnie w siłę.

Wirusy lubią ciepło?
Bardzo. Lubią, kiedy jest ciepło i sucho. A im wyższa temperatura w domu, tym niższa wilgotność.

To dlaczego latem, kiedy jest ciepło i sucho, chorujemy mniej, a jesienią, kiedy temperatura się obniża, łapiemy infekcje?
Organizm zahartowany jest przyzwyczajony i do zimna, i do zmian temperatur. Latem zwykle jest ciepło, ale nie ma gwałtownych skoków temperatury. Przychodzi wrzesień, rano chłodno, czasem zimno, w ciągu dnia robi się cieplej, potem znowu chłodniej, ubieramy się, rozbieramy – i jeśli nie jesteśmy zahartowani i przyzwyczajeni do zmian, organizm będzie chorował. A jeśli żyjemy w ciepłych mieszkaniach i wychodzimy na zimno, walczy, by mu było ciepło, bo do tego jest przyzwyczajony. I zamiast bronić nas przed patogenami, zajmuje się ogrzewaniem ciała. Mechanizm obronny jest w tym momencie niewydolny, bo żołnierze z frontu walki z wirusami przerzucani są na front ogrzewania…

Mówimy czasem, że dzieci mają słabą odporność, bo często chorują. Ale to nie tak. One właśnie zdobywają odporność, spotykając się z patogenami. Czasem chorują, czasem nie, ale układ immunologiczny zna już tego wirusa, grzyba czy tę bakterię, wytwarza przeciwciała i mówi: „Okej, jeśli kiedykolwiek cię spotkam, nie zachoruję”. I rzeczywiście większość dorosłych choruje od jednego do czterech razy w roku, czyli rzadko. Tak działa układ odpornościowy ogólnie zdrowego człowieka bez chorób przewlekłych.

Ale niektórzy chorują częściej.
Na stan zdrowia wpływa wiele czynników, między innymi: geny, środowisko, dieta, ruch, hartowanie, szczepienia. Jednak są sytuacje, w których sami prosimy się o to, żeby chorować częściej. Jedną z nich jest nieposyłanie dziecka do żłobka czy przedszkola z obawy, że będzie chorować. W ten sposób młody organizm zostaje pozbawiony szans „nawiązania znajomości” z wieloma patogenami i zbudowania własnej odporności.

Kolejna sprawa. Dziś coraz więcej osób cierpi na alergie i nietolerancje pokarmowe oraz choroby autoimmunologiczne. Wiele z nich powstaje z naszej winy, bo przestymulowujemy odporność.

W jaki sposób?
Stosujemy dużo różnych specyfików, suplementów, przez to „nakręcamy” nasz układ odpornościowy. I w końcu organizm zaczyna nieadekwatnie i nadmiernie reagować na pewne substancje w naszym otoczeniu, na przykład pyłki traw, kurz czy pokarmy.

Ale bierzemy te specyfiki dla zdrowia przecież.
Żyjemy w świecie, w którym najdroższą walutą jest czas. Nie mamy go. Wszystko musi być szybko, nie możemy pozwolić sobie na przerwę w biegu. I kiedy pojawiają się pierwsze objawy infekcji, nie dajemy sobie czasu na odpoczynek i regenerację. Gdybyśmy zostali w domu dwa, trzy dni, w spokoju, nie szli do innych ludzi, którzy dodatkowo mogą nas zainfekować, nie narażali się na zmienne warunki termiczne – prawdopodobnie organizm by się obronił. Tymczasem zwykle zamiast tego idziemy do apteki i prosimy o garść specyfików, najczęściej tych, które widzieliśmy w reklamach. Ludzie wychodzą z kilkoma preparatami, które tylko maskują objawy.

Na odporność wpływ ma też stres.
Zdecydowanie. Mamy w pracy arcyważny projekt, żyjemy w napięciu i nagle pyk – wyskakuje nam opryszczka albo zaczyna się przeziębienie. Nie ma tu prostego rozwiązania, bo nie jesteśmy w stanie zupełnie się nie stresować. Swoją drogą ktoś, kto wymyśli, jak unikać stresu, będzie bajecznie bogaty. Ale na pewno trzeba się starać obniżać napięcie.

A co z dietą?
Jest kluczowa. I wcale nie musi być droga ani wymyślna. Warzywa i owoce nie są może bardzo tanie, ale warto wydawać pieniądze na nie, a nie na suplementy. Ludzie zostawiają u nas bez problemu 100 złotych, i to na preparaty, które nie wpływają na odporność. Mamy objawy infekcji i idziemy do apteki po multiwitaminę. Wracamy do ciepłego domu, gdzie wysoka temperatura pomaga wirusowi się namnażać, podkarmiamy go witaminami i minerałami – i z przeziębienia robi się poważna infekcja.

Czyli efekt odwrotny do zamierzonego.
W dodatku wiele osób nie wie, gdzie robi błąd. My w aptece prosimy: nie stosujcie w czasie infekcji żadnych preparatów witaminowych. Nawet jeśli bierzecie je na stałe (choć jeśli dieta jest odpowiednia, to u większości osób nie są zupełnie potrzebne), to na czas infekcji należy je odstawić. Oczywiście są wyjątki – witaminy D, C, A czy E.

Nigdy nie spotkałam się w aptece z taką radą.
To bardzo mnie martwi. Powszechna jest wiara, że witamina C wspiera odporność. Tymczasem wiemy od dawna, że to nieprawda. Nie ma działania immunomodulującego, czyli nie ma sensu brać jej zapobiegawczo. A w trakcie infekcji? Z badań wynika, że skraca jej czas od 8 do 13 proc. Czyli… o pół dnia. A dodatkowo obciąża osłabiony organizm. Bo wątroba musi witaminę zmetabolizować, a nerki – wydalić.

Mówiła Pani, że próbowała wdrażać program budowania odporności. Na czym on polega?
To po prostu wyrabianie dobrych nawyków. Wtedy nie będziemy musieli „wspierać odporności”, to będzie się działo naturalnie. Zacznijmy od diety. Pojęcie „zbilansowana dieta” budzi strach. Ojej, to znaczy, że trzeba będzie robić tabelki, liczyć, ile białek, ile węglowodanów, męka! Nie, to nie na tym polega. Jedzmy jak najwięcej warzyw. W różnych kolorach. Czerwone, zielone, żółte, pomarańczowe, fioletowe. Zamieńmy białe pieczywo i makarony na pełnoziarniste. Wprowadźmy ryby. Ograniczmy mięso. Ale nie róbmy tego w jeden dzień, bo się szybko zniechęcimy. Rozłóżmy to na kilka tygodni. Co parę dni krok do przodu.

Następna rzecz – ruch. Są zegarki sportowe. Są aplikacje w telefonach. Mierzmy liczbę kroków, ustalmy cel: 6–10 tysięcy dziennie. To wspaniały motywator. Spacer, rower, bieganie, siłownia, co kto lubi. Oczywiście najlepszy czas to wiosna czy lato, bo słońce, dłużej jasno. Ale wyjść na spacer można zawsze. Nie ma złej pogody, przy tej gorszej dodatkowo hartujemy organizm. Ważne, by pobudzić mięśnie. Jeśli są wytrenowane, lepiej się kurczą, także mięśnie układu oddechowego, łatwiej się oddycha. No i wytwarzamy endorfiny, a im mniej stresu, tym i dla odporności lepiej.

A jak oduczyć się przegrzewania?
Też krok po kroku. Jeśli mamy w domu 26 stopni, to zmniejszajmy temperaturę na przykład co kilka tygodni o pół stopnia. 20–22 stopnie to już okej. A w nocy– między 16 a 19. Kolejna sprawa – hartowanie.

Tu mamy wprawę, panuje moda na morsowanie.
Nie, hartowanie to nie znaczy morsowanie. Morsowanie nie jest dla każdego, na przykład osoby z niestabilną chorobą nadciśnieniową morsować nie powinny! Można natomiast wziąć prysznic, na koniec o kilka stopni obniżyć temperaturę wody i tą chłodniejszą się ochlapać. Uczymy tak organizm przystosowania się do zimna i zmian temperatur. Kiedy nagle zaczynamy morsować i wystawiamy się na zmiany temperatur od razu o 20 czy 30 stopni, to może być szok.

Niezwykle ważne są też odpoczynek i regeneracja. Kiedyś mówiło się: trzeba się kłaść spać o 22, wstawać o 6 rano. To nie jest konieczne. Ważne, by spać sześć–siedem godzin regularnie, w dobrze wietrzonym pomieszczeniu. Niestety, nie umiemy odpoczywać. Dla wielu z nas to czas przed ekranem – czy to komputera, czy telewizora. Każdy musi znaleźć swój sposób. Dla mnie to ruch.

Wróćmy do suplementów. Bierzemy je chętnie, tymczasem często nie wiemy, co właściwie bierzemy.
Żeby w Polsce produkować suplementy, wystarczy mieć magazyn z dostępem do wody, czyli z kranem. I tyle. Kiedy suplementy produkuje uznana marka farmaceutyczna, możemy być spokojni. Są marki, które dobrowolnie kontrolują wszystkie partie swoich suplementów. To także dla nas znak, jakie preparaty wybierać. Ale pamiętajmy: lek ma zadanie leczyć. Suplement – uzupełniać niedobory. Trzeba więc wiedzieć, czy ma się te niedobory i jakie.

Wśród popularnych suplementów na szczycie jest inozyna. Wierzymy, że leczy ona wirusy przeziębienia, ale tak nie jest. Ona na nie nie działa. Są suplementy wspomagające odporność, tyle że zdrowy człowiek ich nie potrzebuje. Jeśli mamy niedobór odporności (stwierdzają go specjaliści – hematolog i immunolog), to możemy się nimi wspomóc, ale po konsultacji ze specjalistą.

A domowe sposoby, na przykład picie zakwasów, działają?
Kiszonki czy zakwasy to świetny dodatek do diety. Dobroczynny dla flory w jelitach. To żołnierze, którzy bronią nas przed patogenami. Ale to nie jest lekarstwo na niechorowanie. Nie wspomagają odporności bezpośrednio, ale przez budowanie prawidłowej flory bakteryjnej.

Co ma jelito do oskrzeli?
Jak mamy dobrą florę bakteryjną w jelitach, ona dzięki limfie krąży w całym organizmie, dociera do wszystkich błon śluzowych, także do nosa, ucha, oskrzeli – wspomaga więc układ oddechowy.

Jest infekcja. Sięgamy po środek na objawy i biegniemy do pracy.
Bierzemy go, kiedy tylko czujemy, że coś się zaczyna. To są środki na wiele objawów. Pytam: „Ma je pan?”. „No nie. Ale zaczyna mnie w gardle drapać”. Te preparaty między innymi zbijają temperaturę. Nie mamy gorączki, a już je łykamy. A zasada jest taka: nie zbijamy temperatury niższej niż 38–38,5 stopnia. Nie rozleniwiamy organizmu. Wtedy ci nasi żołnierze mówią: „Okej, to jedziemy na wakacje, przecież jest lek, który zrobi za nas całą robotę…”.

Kolejna rzecz – w takich środkach jest pseudoefedryna. I bierze je na przykład ktoś z nadciśnieniem. Ciśnienie skacze, idzie po mocniejsze leki – a to przez pseudoefedrynę, o której lekarzowi nie mówimy, bo nie wiemy, że to ważne. Zachęcam i proszę, żeby przy pierwszych objawach zostać w domu. Nie narażać się na pośpiech, stres, zmiany temperatur, na środowisko, gdzie mamy wiele obcych patogenów, które dla osłabionego organizmu mogą być wyzwaniem.

Co nam pomoże?

  • Olej z czarnuszki ma działanie immunomodulujące. Możemy używać go w kuchni, możemy aplikować sobie od kilku kropelek do łyżeczki dziennie.
  • Aloes, cebula, czosnek, burak, lipa, dziewanna, tymianek wspomagają organizm podczas infekcji, nie mają jednak działania immunomodulującego, więc nie ma sensu stosować ich zapobiegawczo. Przy infekcji natomiast możemy.
  • Syrop z cebuli. Nie stosujmy go dłużej niż dwa tygodnie, bo podrażnimy śluzówkę. W trakcie infekcji można brać dwa, trzy razy dziennie po łyżce stołowej. I uwaga: cebula i czosnek to naturalne antybiotyki, a one działają na bakterie, nie na wirusy.
  • Wyciąg z czarnego bzu. Świetna sprawa. Ważne: jeśli powstał z owoców, będzie wspomagał odporność. Jeśli z kwiatów – nie. Sprawdzajmy to!
  • Inhalacje. Najlepiej robić je na początku infekcji. Nawilżając drogi oddechowe, wypłukujemy patogeny – nie przyczepią się one do błony śluzowej i mamy szansę nie dopuścić do rozwoju infekcji.

Ana Krysiewicz: autorka bloga Matka Aptekarka, farmaceutka z 13-letnim stażem. Właśnie ukazała się jej książka „Naturalna odporność” (wyd. Muza).

Polecamy: Ana Krysiewicz, „Naturalna odporność”, wyd. Muza. (Fot. materiały prasowe) Polecamy: Ana Krysiewicz, „Naturalna odporność”, wyd. Muza. (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze