1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Orina Krajewska: „Czasem warto nauczyć się żyć od nowa”

Orina Krajewska: „Czasem warto nauczyć się żyć od nowa”

Orina Krajewska, aktorka, współzałożycielka i prezeska Fundacji Małgosi Braunek „Bądź” (Fot. Marek Szczepański)
Orina Krajewska, aktorka, współzałożycielka i prezeska Fundacji Małgosi Braunek „Bądź” (Fot. Marek Szczepański)
„Jak zdać sobie sprawę z tego, że zapomnieliśmy, jak się oddycha, zapomnieliśmy, jak się je, zapomnieliśmy, że trzeba się ruszać i że tego wszystkiego musimy się na nowo nauczyć – to z jednej strony jest to zdumiewające, ale z drugiej strony nadzieją napawa fakt, że zaczynamy to w ogóle dostrzegać, że zaczynamy rozumieć powagę sytuacji i wagi powrotu do swoich naturalnych zasobów” – mówi Orina Krajewska, założycielka Fundacji Bądź, tuż przed Kongresem Medycyny Integralnej.

Fundacja Bądź, którą założyłaś po śmierci mamy, działa od 2015 roku. Co przez te lata – bo zaraz będzie ich już 10 – zmieniło się, jeśli chodzi o nasze podejście do określenia „holistyczne patrzenie na człowieka”?
Właściwie można powiedzieć, że zmieniło się wszystko. W 2015 roku większości z nas słowo „holistyczne” kojarzyło się co najwyżej z mocno alternatywnym, a nawet podejrzanym podejściem do zdrowia, albo… zupełnie z niczym. Leczenie integralne, kompleksowe czy holistyczne podejście do zdrowia – bo można te określenia stosować wymiennie – to była taka biała, pusta karta. Kiedy fundacja zaczęła działalność, na pierwszy wykład, który zorganizowaliśmy, przyszło 5 osób, w tym 3 były od nas! I tak się cieszyliśmy, że ktoś się w ogóle pojawił. Dzisiaj organizujemy kongres na 700 osób! To są bardzo wiele mówiące dane. Dla mnie to informacja o tym, jak bardzo – na poziomie społecznym – potrzebujemy zmiany. Doszliśmy do ściany. Zobaczyliśmy, że to ciągłe fragmentaryzowanie, gdzie umysł nie ma nic wspólnego z ciałem, gdzie funkcjonuje tylko jednowymiarowe leczenie – po prostu nie działa. Zresztą świadczy już o tym sam fakt, że słowo „holistyczne” tak się spopularyzowało. Mówiąc „holistyczne”, mówimy o całości, mówimy o połączeniach, o tym, że wszystko wpływa na siebie wzajemnie. Dla mnie to bardzo głęboka filozofia życia. Umysł, ciało, emocje – te wszystkie aspekty są ściśle ze sobą połączone. Dzisiaj mamy już na to niezliczoną ilość dowodów naukowych. A jeszcze dodatkowo na zdrowie składają się takie elementy jak nasze relacje z innymi czy natura, której częścią jesteśmy – czy tego chcemy, czy nie. Kontakt z nią ma na nas ogromny wpływ. Przez te 10 lat potrzeba zmiany stała się tak paląca i tak widoczna, że naprawdę rzesze osób są tym tematem zainteresowane. Choroby przewlekłe, jak nowotwory, czy cywilizacyjne – depresja, otyłość – postępują, jesteśmy notorycznie zmęczeni, zestresowani. Żyjemy w pędzie, który nie bierze pod uwagę wspomnianych zależności. I jest jeszcze jeden aspekt – dostrzegam, że dzięki badaniom naukowym nareszcie medycyna integralna i całościowe podejście do zdrowia przestają być traktowane przez główny nurt jako alternatywa, czytaj: coś niepewnego, niebezpiecznego.

Dla wariatów albo desperatów.
A nie coś, co może wpisać się w bezpieczny, rzetelny nurt związany z budowaniem zdrowia lub leczeniem. Tymczasem tu chodzi właśnie o łączenie, czyli stosowanie wszystkich narzędzi i metod, które mogą zwiększyć szansę na wyleczenie, na wyzdrowienie czy na utrzymanie się w zdrowiu. Absolutnie nie ma tu mowy o rezygnowaniu z medycyny konwencjonalnej, zachodniej, ale o dodanie do niej wszystkiego tego, co ją w sposób zasadniczy, mądry i bezpieczny dopełnia. Stąd też kolejna nazwa – komplementarne podejście do zdrowia.

Ostatni raz rozmawiałyśmy kilka lat temu. Wtedy ukazała się Twoja pierwsza książka „Holistyczne ścieżki zdrowia”. Miałaś w sobie mnóstwo zapału, energii, nadziei i chęci brania jak najwięcej dla samej siebie, wprowadzania w swoje własne życie tego, o czym mówisz i piszesz. Coś się zmieniło w tej kwestii?
Nie! Jeszcze bardziej się na tej ścieżce osadziłam. Poczułam na własnej skórze, że to, jak jem czy ile się ruszam, jak samą siebie traktuję – wpływa na moją codzienność. Odkryłam, że mam na realny wpływ jakość swojego życia. Każde spotkanie z wykładowcą, specjalistką, terapeutą – kiedy zapraszamy ich na kongres czy przy okazji wywiadów, które mam okazję przeprowadzać do książek albo podcastu – w jakiś sposób mnie zmienia; staram się wdrażać w swoje życie kolejne wskazówki. Wciąż czegoś się uczę. Początkowy entuzjazm przerodził się w filozofię życia.

Na Kongres Medycyny Integralnej udaje nam się ściągać naprawdę wyjątkowe osoby. To jest najwyższa światowa półka. Na przykład w tym roku przyjeżdża do Polski wspaniały terapeuta, praktyk Somatic Experiencing Dave Berger, blisko związany z doktorem Peterem Levinem.

Chcecie edukować.
Edukować, tak, ale mam nadzieję, że udaje nam się przede wszystkim inspirować do tego, by zadbać o siebie, spojrzeć na siebie całościowo, żeby poczuć, że naprawdę mamy wpływ na swoje życie i na swoje zdrowie. Głęboko wierzę, że nasze zdrowie w ogromnej mierze leży w naszych rękach.

Czyli po pierwsze – profilaktyka.
Tak, dziś chyba przede wszystkim o nią nam chodzi. Zaczynaliśmy od wsparcia w leczeniu, to był początek. Podyktowany chorobą mojej mamy. Jej marzeniem było stworzenie centrum informacji o integralnym podejściu do leczenia onkologicznego. Do dzisiaj mamy w fundacji programy dla chorych na nowotwory i choroby przewlekłe. W marcu rusza na przykład kolejna grupa wsparcia prowadzona przez wspaniałe psycholożki – Klaudię Klimalę i Magdalenę Bąk-Powalską. Michał Piasecki regularnie prowadzi grupę oddechową według metody „poco a poco”. To technika związana z głębokim relaksem. Wspaniała jako metoda redukująca stres. Jednak znaczna część naszych działań jest teraz poświęcona wspomnianej przez ciebie profilaktyce. Moje rozumienie pojęcia „zdrowie” ewoluowało i wciąż ewoluuje. Dziś dla mnie zdrowe życie to ciągłe łapanie równowagi, przyglądanie się sobie, przyglądanie się swoim potrzebom, uczenie się odpowiadania na nie w mądry sposób. Zdrowie rozumiem jako codzienną pracę, ciągłą podróż.

Bo równowagi nie da się złapać raz na zawsze.
Wszyscy bardzo byśmy tego chcieli. Najchętniej za pomocą jakiejś jednej, raz zażytej tabletki. Byłoby wspaniałe. Ale oczywiście tak nie jest. I to zresztą ma swój głęboki sens – w życiu chodzi o to, żeby się do tej równowagi wciąż zbliżać. Fantastycznie mówi o tym Joanna Flis, która zresztą będzie naszą prelegentką na tegorocznym kongresie. Zdrowie – to szeroko pojęte – to nie jest stan, który możemy raz na zawsze osiągnąć, ale wokół którego krążymy – zbliżamy się, oddalamy, czasami popełniamy błędy, czasami coś starego się w nas odzywa, czasami poddajemy się dawnym nawykom. To znaczy: na przykład generalnie odżywiam się odpowiednio, staram się robić zakupy świadomie, czytam etykiety, sprawdzam, co mnie wzmacnia i jest odżywcze, ale – wiadomo – zdarzy mi czasem nawet nie jeden wieczór, ale wpadka całego tygodnia, kiedy jem byle jak i wszystko się sypie. Znowu muszę wrócić do tego, co wiem, że mi służy. Albo – inny przykład – mam dosyć nieregularną pracę, na co dzień gram w serialu, kiedy mam zdjęcia przez kilka dni z rzędu nie jestem w stanie regularnie ćwiczyć, wypadam więc z aktywności fizycznej, która dla mnie jest szalenie ważna, szczególnie jeśli mówimy o radzeniu sobie z emocjami i ogólnym poziomie energii życiowej. Zwyczajnie brakuje mi wtedy czasu na jogę czy boks. Powrót do rytmu wcale nie jest łatwy, ale wiem, jak jest ważny. Dlatego, kiedy intensywny zawodowo czas mija, mobilizuję się. Myślę, że najważniejsze to nauczyć się jakoś nawigować w tym wszystkim, nie bez pudła, ale jednak nawigować.

Jaka jest najważniejsza rzecz, którą Ty zyskałaś przez te 10 lat obcowania z tematem holistycznego podejścia do zdrowia?
Jestem o wiele bardziej czujna na tę zależność pomiędzy ciałem i umysłem. Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy z tego, w jak silny sposób te obszary są ze sobą połączone, jak bardzo stan psychiczny, emocjonalny przekłada się na kondycję ciała. No i te legendarne znaki, które ciało nam wysyła. Dziś zdecydowanie szybciej je rozpoznaję. Ale tu – znowu – ciągle się uczę, nie jestem wolna od wpadek.

W zeszłym roku dostałam diagnozę tężyczki. To duży niedobór wapnia i magnezu. Tężyczka jest nierozerwalnie związana z przewlekłym stresem. Mam tego świadomość. Musiałam więc wrócić do punktu zero, poważnie ze sobą pogadać: gdzie jestem? Dlaczego tak się stało? I co mogę w związku z tym zrobić, nad czym pracować, czemu się przyjrzeć, żeby wrócić do równowagi? Dla mnie takie momenty to lekcje. Wdrożyłam podwójną dawkę magnezu i zaprosiłam sporo wspierających metod. Wiem, że potrzebuję być w naturze i z naturą, bardzo służą mi regularne spacery po lesie, bez telefonu. Podczas kongresu swój warsztat będzie miała dr Katarzyna Simonienko, wspaniała psychiatrka, która opowie o lasoterapii i zielonych receptach. Sama chłonę jak gąbka jej wiedzę.

A relacje z ludźmi? Jak się im przyglądasz? Bo przecież czasem zatruwamy się, latami będąc w jakiejś niedobrej dla nas relacji. Z dbaniem o zdrowie nie ma to nic wspólnego.
To jest arcyważny temat i temat rzeka jednocześnie – czym jest toksyczny układ, toksyczna relacja. Jednak dla mnie to zawsze wiąże się z tym, w jaki sposób traktujemy samych siebie. Bo jeżeli traktujemy siebie jako niewystarczających, jako takich, którzy czy które nie zasługują na dobre traktowanie, to wciąż będziemy wchodzić, wikłać się w relacje, które nam nie służą. Wojtek Eichelberger, nasz kolejny kongresowy prelegent, właśnie to, jak traktujemy samych siebie, wskazuje jako bazę do budowania równowagi i zdrowia. Myślę, że zawsze przede wszystkim musimy mieć na uwadze swoje szczęście i swoje zdrowie.

Może zabrzmieć kontrowersyjnie…
Wiem, ale nie chodzi mi o taki egoistyczny czy wręcz narcystyczny sposób bycia, ale o to, żeby uznać siebie za osobę zasługującą na szczęście, wartą tego szczęścia. I nie ma to także nic wspólnego z tą promowaną do niedawna i niestety mocno już w nas zakorzenioną kulturą indywidualizmu: ja, ja, ja, moja kariera, moja przestrzeń itd. W mojej drugiej książce rozmawiam ze wspaniałą nauczycielką mindfulness i medytacji Loving Kindness – Sharon Salzberg. Opowiadała mi, że jeszcze przed pandemią zauważyła, że mierzymy się z epidemią samotności. Pandemia dodatkowo zaostrzyła ten stan, potem widoczny był zryw ku bliskości, bo doświadczyliśmy takiej skrajnej izolacji, ale ważne pytanie brzmi – czy udało nam się wyjść z pandemii, zachowując trochę więcej czujności na siebie nawzajem…?

Bo jednak relacje – to, co wymienimy z drugim człowiekiem – to treść życia. Nie istniejemy bez siebie wzajemnie. A w dzisiejszym świecie, gdzie nasi przyjaciele doświadczają wojen, gdzie skrajne, nacjonalistyczne nastroje dochodzą do głosu, tym bardziej ważne jest poczucie solidarności i budowanie wspólnoty opartej na dialogu, szacunku i niewkluczaniu. Myślę, że to dzisiaj sprawa absolutnie kluczowa.

Miałaś taki moment, taki czas w swoim życiu, kiedy dokonałaś czyszczenia relacji? Przyjrzałaś się im i sprawdziłaś, które Ci służą, a które nie?
Miałam.

To było trudne?
Bardzo. Bo to wymaga odwagi, trzeba przyjąć, że komuś nasze sprzątanie nie będzie się podobało. Trzeba po prostu przyjąć konsekwencje, które za tym idą, a one często nie są przyjemne. Bycie przy sobie, w zgodzie ze sobą, też ma swoją cenę. Ale wierzę, że w dłuższej perspektywie jest dobre. Oczywiście ważne, żeby odbywało się to z szacunkiem do drugiej osoby. Forma jest niezwykle ważna.

Choć po drodze i tak nie jest przyjemnie.
W ogóle mam wrażenie, że to jest trochę właśnie obraz zdrowego życia w pigułce – rezygnacja z natychmiastowej gratyfikacji, szybkiej przyjemności w imię systematycznej pracy, która niesie długofalowe korzyści, efekt w dłuższej perspektywie.
Super jest pójść na imprezę i korzystać z jej uroków bez limitu, ale potem następnego dnia płacimy cenę. Kac to nic przyjemnego, regeneracja zajmuje mi kilka dni. Więc, zazwyczaj, kiedy wychodzę na imprezę i myślę o następnym dniu, to tańczę, owszem, ale raczej na trzeźwo.

Ale my często pędzimy tak szybko i tak intensywnie, że pójście na imprezę bez myślenia o konsekwencjach nazywamy – dla samych siebie, przed samymi sobą – zasłużonym resetem…
Jeśli regularnie mamy potrzebę takiego resetu, to może oznaczać, że w naszym życiu bardzo brakuje równowagi. Pełno w nas skumulowanego napięcia, bo na przykład: przekraczamy swoje granice, ciśniemy, biegniemy, brakuje nam tchu. I potem łapczywie po niego sięgamy. Myślę, że nasz świat oparty jest na skrajnościach. Sama mam tendencję do popadania w nie, więc świadomie staram się trzymać środka. Ostatnio eksperymentuję z trenowaniem boksu – żeby się nie forsować, nie wymagać od siebie jak zazwyczaj 150, a 80 proc. I nie chodzi o to, by nie mieć w życiu miejsca na śmiech całą sobą, by w ogóle nie zbliżyć się do euforii, żeby nie zaliczyć doła. Ale chodzi o to, żeby zawsze starać się mieć dostęp do świadomości. Uważam, że bliżej środka jest zwyczajnie bezpieczniej, zdrowiej.

Nie jesteś odosobniona – jest cała grupa lekarzy psychiatrów, którzy są zdania, że skrajne emocje – te „złe”, ale i te „dobre” – nam nie służą.
Mogę mówić o moim doświadczeniu i z niego płynie dokładnie ten wniosek. Choć oczywiście cała moja terapeutyczna podróż to właśnie podróż po emocje i spotkanie z nimi, ale świadome. Wydaje mi się, że jesteśmy, jako ludzie Zachodu, w takim momencie przejścia. Od kartezjańskiego podejścia – tylko szkiełko, oko, rozum, emocje do kosza, ciało i umysł rozłączone do nowego paradygmatu – zaczynamy orientować się w połączeniach tych obszarów, orientować się też, że jesteśmy częścią większej całości. Że rządzą nami połączenia te wewnątrz nas i te na zewnątrz. Również z naturą. Dlatego na przykład dziś ruchy związane z kryzysem klimatycznym są tak dramatyczne – o tym też będziemy dużo mówić na kongresie. Młodzi ludzie są przerażeni, tak na poważnie przerażeni. I wcale się im nie dziwię, przecież to przede wszystkim ich przyszłość.

Bardzo ważny jest dziś dyskurs na temat tego, jak radzić sobie z emocjami, z lękiem związanym z klimatem. O tym będzie mówić prof. Christoph Nikendei z uniwersytetu w Heidelbergu. O aktywizmie społecznym na kongresie opowie dr Iris Dotan Katz. Przyjrzymy się, jak budować więzi i jak możemy uczestniczyć w życiu społecznym. Aktywizm to bardzo szerokie pojęcie i bardzo nośne. Tak jak pojęcie „holistycznie” bywa dzisiaj nadużywane. Tutaj pojawia się niebezpieczeństwo – takiego spłaszczenia pojęć czy opacznego ich rozumienia.

To samo stało się na przykład z rozwojem osobistym. U podstaw była idea fajna, natomiast dzisiaj mamy po prostu jakąś fabrykę pseudotrenerów, pseudocoachów, fabrykę nierzetelności.
To jest bardzo trudny temat. Bo myślę, że skoro jest wręcz taki wysyp trenerów, specjalistów i specjalistek, coachów, nauczycielek, przewodników, to znaczy, że jako społeczeństwo jesteśmy w ogromnej potrzebie zmiany. Niebezpieczne jest to, że nie ma wystarczających regulacji prawnych i zawodowych dotyczących tych obszarów.

I szerzy się szarlataństwo.
Szczególnie uważne powinny być osoby, które są w kryzysie – psychicznym, zdrowotnym. Kiedy jesteśmy w palącej potrzebie pomocy, nie mamy spokoju ani przestrzeni na weryfikację, jesteśmy też bardziej podatni na wszelkie obietnice. Każdy chciałby dostać gwarancję. Dla osób czynnie chorych jest to nawet bardziej niż niebezpieczne.

Może być wręcz zabójcze. I nie jest to przenośnia.
Absolutnie tak. I dlatego my w fundacji cały czas bardzo konsekwentnie stawiamy na rzetelną wiedzę. Jeżeli zapraszamy specjalistów czy specjalistki na kongres albo do współpracy, to tylko takich, za którymi stoją wiedza, wykształcenie i doświadczenie. Jestem ogromnie szczęśliwa, że w tym roku podczas kongresu będą z nami takie osoby, jak: Matthew Henson z Irlandii, prekursor ekoterapii, czy Nick Littlehales, światowej sławy trener snu. Będą neurobiolożka dr Joanna Podgórska i psycholożka Joanna Chmura.

I tego – rzetelnej wiedzy, a co za nią pójdzie: zmiany – dziś bardzo potrzebujemy w dziedzinie szeroko rozumianego zdrowia, bo – jak wcześniej powiedziałaś – doszliśmy do ściany.
Oddzieliliśmy się od natury, oddzieliliśmy się od siebie i wewnątrz siebie się porozdzielaliśmy. Jako fundacja chcemy mówić o konieczności powrotu do pełni.

No właśnie – powrotu, bo przecież my, jako ludzkość, to wszystko już kiedyś wiedzieliśmy.
W książce „Siła umysłu. Siła emocji. Duchowe ścieżki zdrowia” rozmawiam z Jamesem Nestorem, który jest niesamowitą postacią. Napisał wspaniałą książkę – „Oddech”. Pamiętam, że zadałam mu pytanie, czy my musimy nauczyć się na nowo oddychać. Odpowiedział, że absolutnie tak, bo… zapomnieliśmy nawet, jak oddychać prawidłowo. A przecież to powinno być naturalne. Tymczasem przez stres, współczesny styl życia, zaczęliśmy oddychać szybko, przez usta, co ma lawinowe zdrowotne konsekwencje.
I pomyśl, jak sobie tak zdać sprawę z tego, że zapomnieliśmy, jak się oddycha, zapomnieliśmy, jak się je, zapomnieliśmy o tym, że trzeba się ruszać i że tego wszystkiego musimy się na nowo nauczyć – to z jednej strony jest to zdumiewające, ale z drugiej strony nadzieją napawa fakt, że zaczynamy to w ogóle dostrzegać, że zaczynamy zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i wagi powrotu do swoich naturalnych zasobów.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze