Rozumienie shodo i siebie cały czas się zmienia – opowiada sensei (z jap. nauczycielka) Yoshimi Nakayasu. – Malujemy kreskę i obserwujemy ją. Jeśli wypełnia nas smutek, koniec kreski zamiast iść do góry, bezwiednie opada. Jeśli czujemy zdenerwowanie, kreska się trzęsie. To jest nasz wewnętrzny obraz. Obserwując go, uczymy się siebie.
Kreski maluje się wolno, z namaszczeniem, w tempie kilku centymetrów na sekundę. Gdy jesteśmy skoncentrowani, kreska jest pewna, prosta i zdecydowana. Czuć w niej siłę. Jeśli się tylko zawahamy, można z niej wyczytać pytanie: „Co dalej?”. – W Japonii na zajęciach shodo przez miesiąc ćwiczy się jeden znak – opowiada Mariusz Ochla, założyciel Centrum Kaligrafii Japońskiej „Murasaki”. – My zaadaptowaliśmy program do naszych europejskich możliwości. U nas na jednych zajęciach ćwiczy się kilka znaków, a potem powtarza się je w różnych układach.
„Biorę pędzel do ręki i wszystko znika. Wchodzę do sali i kłopoty zostawiam za drzwiami. To moja forma medytacji”.
Zajęcia zaczynają się od krótkiej medytacji. Każdy klęka przy swoim stoliku, wycisza się i skupia na oddechu. Sensei występuje w kimonie, w tle pobrzmiewa odpowiednia muzyka, wnętrze stylizowane jest na typowe japońskie dojo (jap. sala ćwiczeń). Potem uczestnicy otrzymują znaki do malowania i każdy samodzielnie kontynuuje swoją drogę. Zaglądanie przez ramię jest zabronione. Każdy ma swój stolik, swój świat. Każdy pracuje nad sobą i we własnym tempie. Zajęcia kończy tzw. egzamin – najtrudniejszy ćwiczony znak maluje się na czysto na specjalnym papierze ryżowym.
– Z zawodu jestem programistą, ale zawsze chciałem się uczyć japońskiego – opowiada Michał. – Fascynowałem się tą kulturą od podstawówki. Gdy trafiłem na artykuł o szkole języka i kaligrafii, postanowiłem spróbować. I teraz nie wyobrażam sobie, żebym na kaligrafię mógł nie chodzić. Ona daje mi wyciszenie. Biorę pędzel do ręki i wszystko znika. Wchodzę do dojo i wszystko zostawiam za drzwiami. To moja forma medytacji.
Stoliki, maty, na ścianie kaligrafia, muzyka, sensei w kimonie. – Kiedy przyszedłem po raz pierwszy, byłem zafascynowany i trochę zagubiony – wspomina. – Przede mną nowe przedmioty: pędzle, kamień do kaligrafii, tusz i tradycyjna czarna filcowa podkładka pod papier. Ale miałem jasne zadanie – ta kreska, ta kartka. Najpierw ćwiczyłem kilka podstawowych kresek i dwa znaki: dziesięć i kwiat. Pierwsze zajęcia są dla wszystkich takie same, a potem każdy idzie we własnym tempie swoją ścieżką. Do pierwszego stopnia uczniowskiego każdy poznaje ok. 40 znaków.
Wykonanie najprostszego znaku złożonego z dwóch kresek wcale nie jest łatwe. Każda kreska jest inna (różni się długością, szerokością, rozpoczęciem i zakończeniem). Każda wymaga innego prowadzenia pędzla. A na znak składają się kreski, które muszą zostać namalowane w odpowiedniej kolejności. To sekwencja prostych ruchów, których płynne wykonanie jest sztuką. – Każdy znak sensei rysuje pierwsza na wzór – tłumaczy Michał. – Potem ja, naśladując jej ruchy, próbuję namalować go jak najlepiej. Nie można przy tym myśleć o czymkolwiek poza kaligrafią. Bo kiedy prowadzisz linię i zaczniesz myśleć, jak ją zakręcić, nie wyjdzie.
Zajęcia odbywają się codziennie, z wyjątkiem niedziel, w godzinach 18–20 oraz w soboty od 10 do 12. Każdy przychodzi i wychodzi, kiedy chce. Dojo jest przygotowane dla sześciu uczniów. Ale zdarzają się cztery osoby albo dwie. I każdy rusza dalej swoją ścieżką.
Michał: – Teraz, gdy porównuję pracę sensei i swoją, widzę, co jest źle i jak to powinno być napisane. Że tu kreska wyszła za daleko, ta jest za mała albo brakuje równowagi. Na pewno z roku na rok to będzie mi wychodziło lepiej. Już wiem, że tu trzeba wykręcić pędzel i tak go pociągnąć. Ale mimo to nie zawsze mi wychodzi. No ale to dopiero trzy miesiące. Trzeba ćwiczyć. Aż ręka zacznie słuchać.
– Fascynuje mnie kultura japońska, kolekcjonuję azjatycką broń białą, a w liceum ćwiczyłam kendo (droga miecza) i kenjutsu (szermierka japońska) – opowiada Martyna. – Z wykształcenia jestem ekolożką. Po studiach poszłam na kurs japońskiego, w ramach którego odbyły się zajęcia z kaligrafii. Sensei zaprosiła nas na jeszcze jedne darmowe zajęcia do dojo. Przyszłam i zostałam. Teraz przygotowuję się na trzeci stopień uczniowski.
Gdy pierwszy raz klęknęła przed stolikiem w dojo, oczarowało ją to miejsce. Nigdy nie miała zdolności artystycznych. Okazały się niepotrzebne. Zaczęła od prostych znaków, takich jak dziesięć. Prosta kreska pozioma i druga pionowa, jakby znak krzyża. Potem znak wody, już nieco trudniejszy. – Proste do napisania długopisem w zeszycie – wspomina. – Ale pędzlem to już jest sztuka. Gdy mi nie wychodziło, sensei brała pędzel i prowadziła go wraz ze mną, żebym poczuła ten ruch. Pędzel ma się stać przedłużeniem mojej ręki.
Trzeba przy tym dbać o równowagę na kartce. Znak nie może być za bardzo na górze ani na dole. Ani z prawej, ani z lewej. A jeśli piszemy dwa znaki, też trzeba je zmieścić i odpowiednio zrównoważyć.
Martyna: – Na początku sensei często musiała mi pomagać. Dzisiaj jestem już trochę bardziej samodzielna przy kreskach, które znam. Często sama zauważam i poprawiam swoje błędy. Teraz ćwiczę już bardziej skomplikowane znaki i złożenia.
„Kreski maluje się wolno, w tempie kilku centymetrów na sekundę. Gdy jesteśmy skoncentrowani, kreska jest prosta i zdecydowana”.
Niektóre kreski należy prowadzić wolno, inne szybciej. Trzeba przy tym odpowiednio manewrować pędzlem. Ta sztuka staje się coraz trudniejsza. Przy stoliku się klęczy. Jeśli to okazuje się zbyt trudne, sensei pozwala siąść po turecku, ale wówczas rozpraszasz się, skupienie znika. Właściwa pozycja ciała i pewne trzymanie pędzla pozwalają nam lepiej przelać swoją energię na papier. Z czasem pędzel zaczyna tańczyć. – Bałam się, czy starczy mi cierpliwości i czy znajdę na to siłę po pracy – kontynuuje Martyna. – Ale kiedy siądę, pomedytuję i zacznę pisać, czuję nową energię. Zawsze potrzebowałam dużo ruchu i wciąż o czymś rozmyślałam. Wyciszyć udało mi się dopiero przy kaligrafii. I dzięki temu zrobiłam się ciut dokładniejsza we wszystkim, co robię. I spokojniejsza. W pracy może być różnie, ale myślę sobie: „I tak pójdę na kaligrafię”.
Yoshimi Nakayasu przyjechała do Polski na staż do Akademii Muzycznej. Ale oprócz fortepianu od ponad 20 lat ćwiczyła shodo i osiągnęła najwyższy stopień mistrzowski. Myślała o szkole kaligrafii w Polsce. Założyli ją razem z Mariuszem – Ja też zostałem jej uczniem. Obecnie mam trzeci stopień uczniowski – kontynuuje Mariusz. – Dopiero przy sensei zacząłem się rozwijać. Zrozumiałem, jak ważna jest koncentracja. Trzeba zapomnieć o wszystkim. Jeśli będziesz myślał o tym, że źle zaparkowałeś samochód, nie postawisz dobrej kreski. Ma to też ten dobry skutek, że potem wychodzisz z zajęć i zastawiasz się: „Zaraz, zaraz, jaki to ja miałem kłopot?”. A kiedy sobie przypomnisz – widzisz go już inaczej. Gdy się skoncentruję, widać to po prostych, pełnych energii liniach. To jest moje odbicie. Bo nie o samo pisanie tu chodzi. Sama technika wykonania to tylko środek do celu, którym jest dążenie do tego, żeby być lepszym.
Każdy znak (kanji) ma swoje znaczenie i swoją siłę. Bo każdy możesz namalować na tysiąc sposobów. Wszystko zależy od tego, jaką energię w to włożysz. – Dodatkowo są to znaki pozytywne, takie jak piękno, pokój, harmonia, dobroć, miłość. Samo skupianie się na takich pojęciach ma wpływ na to, jacy się stajemy. Najwyższy poziom to kaligrafowanie haiku i dłuższych poetyckich sentencji. Nikt poza sensei do takiego poziomu nie doszedł.
Na wyższym stopniu wtajemniczenia dochodzą dodatkowe niuanse, tj. style. Dają możliwość jeszcze większej inwencji. Gdy sensei wykaligrafowała dwa znaki – zachód słońca – to ten pierwszy opadał ku zachodowi, a słońce promieniowało swoją energią. Oddawały istotę, która jest w nich ukryta.
Mariusz: – Spróbujmy skupić się na jednej rzeczy, a zobaczymy, jak inne nabierają kolorów. Spróbujmy wybrać drogę i na niej wytrwać. Żeby poświęcić 20 lat dla jakiejś sztuki, trzeba wyplenić z siebie wszystko, co złe. To nieustająca praca nad sobą. Gdy porównuję siebie dziś i sprzed trzech lat, to czuję, że idę we właściwym kierunku. Mam w sobie energię i pasję. Chcę zmieniać świat na lepsze. A od czego zacząć, jeśli nie od siebie?