Nawet gdy zagrożę żonie, że idę poszaleć, wracam po dwóch piwach o 22.30. Takie mi moja kochana stworzyła warunki domowe, że nie chce mi się odkrywać innych lądów. Ale taka miłość do czterech ścian ma swą ciemną stronę, która atakuje w najmniej oczekiwanym momencie.
Pracuję w domu. Coraz bardziej to lubię. Żona uwiła mi piękne gniazdko pracowe, nie chcę nazywać go gabinetem, bo musiałbym się poczuć dyrektorem. A nie jestem. Żona mnie złapała na tę pracownię, przykuła do domu, uzależniła. Postawiła mi piękne półki, zrobiła szuflady. Mam teraz wokół siebie pamiątki, obrazy dziadka, zdjęcie mamy, znaczki, albumy i piękny widok.
Wpadłem w to jak śliwka w kompot, pokochałem. Madzia wstawiła mi nawet kanapę, na której tnę co pewien czas komara. Doszło do tego, że czasami z zazdrością patrzę na tych, co siedzą w knajpach z laptopami, takich obieżyświatów z nowych światów i innych ulic. Oczywiście wiem, że oni pewnie zazdrościliby mi, że mam swój kąt i pracownię. A ja jak bumerang wracam do domu, zawsze. Nawet gdy zagrożę żonie, że idę poszaleć, wracam po dwóch piwach o 22.30. Takie mi moja kochana stworzyła warunki domowe, że nie chce mi się odkrywać innych lądów. Ale jest w tym haczyk, jest pułapka. Taka miłość do czterech ścian ma swą ciemną stronę, która atakuje w najmniej oczekiwanym momencie. Bo kiedy już zjem śniadanie, zaparzę kawę, ogarnę przyodziewek i swoje ADHD, zasiądę do komputera, wzniosę ręce nad klawiaturą, by przelać na nią symfonię pomysłów, wtedy nagle: „Bim-bom!”. Domofon! – Paczka dla pani Magdy!!!
I zawieszka, pomysł się cofa, dopada mnie życie, pędzę z mokrymi włosami, by odebrać... klapki, pilniczek albo etui do okularów. Rozumiem, o co chodzi: rozkochać żonkosia w domu, stworzyć mu cudowne pielesze po to, by ten odbierał paczki, listy i przesyłki. Znam wszystkich listonoszy i kurierów. Odbierałem już nie tylko drobnicę, ale też kuchenki i drzwi do lodówki. W międzyczasie tworzę i próbuję łapać ciszę. Poza kurierami wpadają przedstawiciele wodociągów i elektrowni.
Dopadają mnie, gdy mam na końcu języka genialny pomysł. Koncept na ten felieton to efekt pojawienia się kuriera z kranem o 8.11. Tak mnie to rozjuszyło, że zacząłem pisać tekst – zemstę, już skrzył się jak treny Kochanowskiemu, już miałem połowę, gdy nagle… Bim-bom! 9. 54. Przesyłka. Kurde!!! Ludzie! Odpadam od komputera, pędzę, otwieram i już mam być zły, gdy nagle się okazuje, że to prezent dla mnie na urodziny, komplet apaszek z firmy Apaszex, bo „ci w tym pięknie będzie”. I tak oto znów jestem bezbronny, bo jak tu się pieklić, skoro co któraś paczka jest dla mnie?
Czekajcie, a może to też część spisku, gry, żeby mnie rozmiękczyć? I tak tkwię zakochany w domu po uszy, próbując pracować w rytmie rwanym, z przerwami na odbieranie paczek. A co któraś paczka to element wystroju mojego słodkiego więzienia, nowy koc, firanki, kapa. Które potem będę prał, rozkładał i wieszał, w międzyczasie pisząc felieton, skecz do radia czy jakiś monolog. A jak tylko będę chciał lekko wychylić głowę, zaczerpnąć wolności, to zadzwoni telefon żony: – Szymon, jesteś w domu? Kurier ma przywieźć dwa krzesła.I jak tu się nie cofnąć i nie usiąść na krześle?
Bo oczywiście nieważne, że już ich osiem masz, bo właśnie te, co przyjdą, będą „niezbędne”.
Jest tylko jeden moment, kiedy kurierzy przestają do nas wpadać. Nazywa się wspólne wakacje. Wtedy przesyłki też odpoczywają, czekają na wrzesień, kiedy wrócimy do rytmu: Madzia – zamawiania, ja – odbierania. Wspólne wakacje są cudowne, ona przegląda magazyny, szukając inspiracji do zamawiania, ja nareszcie mogę popracować. Rok temu spotkałem na plaży kuriera. Podszedł opalony:
– Panie Szymonie, kiedy pan wraca?
– Dlaczego?
– Bo też będę musiał wtedy wrócić. Mam parę paczek dla pana.
Szymon Majewski, dziennikarz, showman, wodzirej. Wpada w Szał w Radiu Zet, monologuje w Och-Teatrze, prowadził
z Asią Kołaczkowską podcast „Mówi się”.