1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Dlaczego Polacy pokochali „Dzień świra”? Fenomen filmu wyjaśniają autorzy książki „Podcastex. Polskie milenium”

Dlaczego Polacy pokochali „Dzień świra”? Fenomen filmu wyjaśniają autorzy książki „Podcastex. Polskie milenium”

Marek Kondrat na planie „Dnia świra” (Fot. Leon Kotowski/BEW Photo)
Marek Kondrat na planie „Dnia świra” (Fot. Leon Kotowski/BEW Photo)
Jak komediodramat o mężczyźnie w kryzysie wieku średniego, który żyje w kręgu swoich natręctw, nie potrafiąc wyrwać się z nudy i rutyny dnia codziennego, stał się najważniejszym polskim filmem? I za co Polacy pokochali Adasia Miauczyńskiego? Wyjaśniają Mateusz Witkowski i Bartek Przybyszewski, autorzy podcastu „Podcastex. Podcast o latach 90. i 00.” oraz książki „Podcastex. Polskie milenium”.

Fragment książki „Podcastex. Polskie milenium” Mateusza Witkowskiego i Bartka Przybyszewskiego, wyd. W.A.B.

To jest film o człowieku, który w sferze uczuć wyższych odczuwa bardzo prawidłowo. Natomiast w małych sprawach jest agresywnym gnojem – mówił o protagoniście „Dnia świra” reżyser i scenarzysta filmu, Marek Koterski. I dodawał: – Życie to najbliższe pięć minut, reszta to wyobraźnia. Trzeba wstać, wziąć coś do ręki, przestawić. I tych najbliższych pięć minut jest dla bohatera piekłem.

Tę ostatnią myśl pożyczył Koterski od Mrożka i oparł na niej najpierw spektakl teatralny, a później filmowy scenariusz „Dnia świra” – najważniejszego polskiego filmu XXI wieku (stan na rok 2023). Opowieści o sfrustrowanym inteligencie (w tej roli Marek Kondrat), który próbuje przetrwać najbliższych pięć minut w półtoragodzinnym filmie ukazującym kilkanaście godzin z jego doby: od pobudki do zaśnięcia.

Że to film najważniejszy – to nie opinia jakichś dwóch podcasterów, ale osób głosujących w przynajmniej kilku plebiscytach. „Dzień świra” zostawał najważniejszym filmem dwudziestolecia w roku 2020, najważniejszym filmem ćwierćwiecza w roku 2014 oraz najważniejszym filmem polskim wszech czasów w badaniu „Polacy o polskich filmach”, przebijając między innymi „Misia”, „Psy” czy „Samych swoich”.

Przy okazji tego ostatniego badania zapytano głosujących, za co „Dzień świra” cenią. Ci odpowiedzieli między innymi, że to film „bliski problemom dzisiejszym, można utożsamić się z głównym bohaterem”. Podobne opinie przewijały się i w okolicach premiery. „Fantastyczny, chwilami miałam wrażenie, że to film o mnie” – miał stwierdzić jeden z widzów, którego komentarz wydrukowano w „Gazecie Stołecznej” w czerwcu 2002 roku. Podczas jednego ze spotkań reżyser wspominał nawet, że spotkał w górach sześciolatka, który miał stwierdzić, że „Dzień świra” jest o nim.

No to jak to jest? Koterski pisze „sfrustrowanego gnoja”, mizogina, rasistę i homofoba, agresywnego gbura, który bije słabszych, robi na złość oraz (co w tym kontekście najciekawsze) wywyższa się ponad „zrozpaczone masy, które nie widzą dalej niż kawał kiełbasy” – i w odpowiedzi naród klepie otwartą dłonią w kolano i krzyczy: „TO O NAS!”.

Wydaje się, że tajemnica tkwi w kolejności ekranowych wydarzeń. Adaś przedstawia nam swoją najgorszą stronę i najobrzydliwsze zachowania dopiero po kilku kwadransach filmu. Natomiast w pierwszych dziesięciu minutach obserwujemy sytuacje, w których łatwo z Adasiem empatyzować.

Przecież niemal każdy budzi się czasem przytłoczony kolejnym dniem, z poczuciem bezsensu i kurwą na ustach. Każdemu zdarza się być zmęczonym dźwiękami pobliskiej budowy „napierdalającymi od bladego świtu”. Wielu z nas obudowuje swoje życie natręctwami, które tak absurdalnie muszą wyglądać z zewnątrz. No i każdy lubi sobie ponarzekać na polityków – a w tym temacie „Dzień świra” uderza w tony wręcz demagogiczne.

Już na samym początku dostajemy scenę z politykami kłócącymi się, czyja jest Polska. I to kłócącymi się po kibicowsku – na piłkarskim stadionie, w różnobarwnych szalikach klaszcząc swoim i wybuczając przeciwników. Zwaśnione strony zawierają chwilową koalicję, by obśmiać Adama wygarniającego z mównicy, co o nich wszystkich myśli. A po chwili wracają do awantury, tyle że już nie na stadionie, lecz na warszawskiej starówce, gdzie wyrywają sobie wzajemnie polską flagę. W końcu ją rozpruwają. Z podartej tkaniny kapie krew, a wszystkiemu przygląda się Zygmunt III Waza ze swej kolumny.

To nie tylko przyciężka metafora, ale też radykalnie okrągła satyra. Taka, która uderzając we wszystkich, w praktyce nie uderza w nikogo. Ilustracja popularnych w rozmowach codziennych haseł typu „ci wszyscy politycy to są siebie warci”. W sumie mógłby to być teledysk do singla późnego Kukiza.

Jednocześnie to wyraźny sygnał od Koterskiego, że tym razem nie ma zamiaru obśmiewać jedynie fragmentu rzeczywistości, jak w swoich poprzednich filmach. „Dzień świra” idzie szeroko i stara się złapać za ogon mrowie srok. Mamy tu koszmar transformacji i bohatera, któremu przemiany poszły w pięty. Inteligenta wyrażającego swój wkurw trzynastozgłoskowcem – przy czym w 2002 roku nie trzeba było być inteligentem, żeby z nim współodczuwać. Wystarczyło zarabiać te same marne grosze, które zarabiał on, żeby się z nim utożsamiać choćby w scenie poniżającego rytuału wypłacania pensji.

To także film o otaczającej nas architekturze – krytyczka Kaja Klimek zwracała uwagę, że Miauczyński to facet nieradzący sobie z otaczającą go przestrzenią, czyli z blokiem wymuszającym interakcje z ludźmi, których nie może ścierpieć. Adaś może też być postrzegany jako bohater w kryzysie zdrowia psychicznego – kryzysie, który Polska może mu jedynie pomóc pogłębić. „Dzień świra” mówi również o beznadziejnej sztafecie pokoleń przekazujących sobie od dekad te same traumy. I tak dalej: zakres tematyczny scenariusza jest niezwykle szeroki.

Dzięki temu jest to produkcja przewrotnie wspólnotowa: docenili ją nawet widzowie wywodzący się z grup społecznych czy zawodowych, którymi protagonista „Dnia świra” jawnie gardzi. Miauczyński nie jest everymanem, on co najwyżej nim bywa. Stajemy po jego stronie, choć nie robi tego Koterski – bohater Kondrata cierpi przez otaczających go dręczycieli, samemu będąc być może nawet gorszym degeneratem.

Mimo że od premiery „Dnia świra” Polska zmieniła się diametralnie, film nie traci na popularności. Duża w tym zasługa jego skeczowej formuły – niemal każda scena to osobna całość, którą łatwo wyciąć i wrzucić na YouTube’a jako żart z puentą. Większość aktorów i aktorek pojawia się tu na moment, góra dwa, żeby zagrać epizody typu „lekarz wymieniający nowotwory w telewizji” (Piotr Fronczewski), „baba w windzie z psem” (Zofia Merle) albo „baba ze srającym psem” (Bożena Dykiel). Nie u każdego reżysera tak duże nazwiska zgodziłyby się na zaledwie kilkudziesięciosekundowy udział. Koterski to jednak twórca jedyny w swoim rodzaju – przede wszystkim z absolutnie autorskim podejściem do języka. Te dialogi, z precyzyjnie umiejscowionymi błędami i natręctwami, musi się po prostu świetnie grać.

Koterski przejawiał też rzadkie w polskim kinie przełomu XX i XXI wieku przekonanie, że kino masowe wcale nie musi być głupie. „Staram się zbliżyć jak najbardziej do ideału kasy i klasy – mówił na planie „Dnia świra”. – Chcę, żeby film był z jednej strony istotny, a z drugiej oglądalny. Nie interesuje mnie robienie filmów dla garstki ludzi”.

Z „Dniem świra” trafił Koterski w dziesiątkę. Zrobił wtedy taki dzióbek, że do dziś nie ma na niego chuja.

„Dzień świra” obejrzeć można na platformach Canal+ online oraz Prime Video.

Polecamy książkę „Podcastex. Polskie milenium” Mateusza Witkowskiego i Bartka Przybyszewskiego, wyd. W.A.B. Polecamy książkę „Podcastex. Polskie milenium” Mateusza Witkowskiego i Bartka Przybyszewskiego, wyd. W.A.B.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze