1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. „Challengers” z Zendayą to mocny kandydat do miana najgorętszego dramatu tego roku. Recenzja filmu Luki Guadagnino

„Challengers” z Zendayą to mocny kandydat do miana najgorętszego dramatu tego roku. Recenzja filmu Luki Guadagnino

Zendaya, Mike Faist i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe)
Zendaya, Mike Faist i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe)
Gdy idziemy do kina na komedię romantyczną, dobrze jest mieć ze sobą chusteczki higieniczne. W przypadku „Challengers”, nowego filmu Luki Guadagnino, lepiej zabrać ze sobą ręcznik. Rozgrywający się w świecie tenisa obraz opowiada bowiem o trójkącie miłosnym, w którym o zwycięstwo na korcie i w miłości walczą Zendaya, Josh O’Connor i Mike Faist. Gwarantujemy, że spocicie się od samego oglądania.

Specjalizujący się w uwodzeniu publiczności Luca Guadagnino po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem budowania erotycznego napięcia na ekranie. „Challengers”, jego najnowszy projekt, to śmiały melodramat, w którym Zendaya, Josh O’Connor i Mike Faist wcielają się w przyjaciół, kochanków i wrogów, rywalizujących ze sobą na korcie tenisowym i poza nim. Przed wami dość pokrętna, ale niezwykle seksowna opowieść o trójkącie miłosnym, związkach, przyjaźni, ale też wielkiej pasji, ego, wygórowanych ambicjach i ciężkiej pracy. Jedno jest pewne: to jeden z najbardziej fascynujących filmów w karierze włoskiego reżysera, a przy okazji najbardziej wciągający i najgorętszy dramat sportowy ostatnich lat. Tak zaciekłej rozgrywki na ekranie dawno nie widzieliśmy.

Zendaya i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.) Zendaya i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.)

„Challengers”: ménage à trois na korcie tenisowym – o czym opowiada najgorętszy dramat tego roku?

Akcja „Challengers” zaczyna się i kończy na finale turnieju Challenger, w którym o zwycięstwo na korcie i w miłości walczą Art Donaldson (Mike Faist) i Patrick Zweig (Josh O’Connor), niegdyś bliscy przyjaciele, a dziś zaciekli rywale. Nie są to co prawda McEnroe i Borg, ale zachowują podobną równowagę yin do yang: Patrick jest porywczym pasjonatem, natomiast Art – typowym technikiem, metodycznie budującym swoją karierę. Jak dotarli do punktu, w którym są dzisiaj? Chronologicznie historia tytułowych Challengersów zaczyna się przeszło dekadę temu, gdy nastoletni wówczas zawodnicy grali w debla i byli nierozłącznymi kumplami, a może kimś więcej. Wtedy oboje zakochali się w Tashi Duncan (Zendaya), wschodzącej gwieździe tenisa. Uformowanie trójstronnej relacji wydawało się nieuniknione, jednak ostatecznie dziewczyna wybrała Patricka, lepszego gracza w obu tego słowa znaczeniach.

Mike Faist i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe) Mike Faist i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe)

Trzynaście lat później Tashi, ze względu na kontuzję, nie gra już w tenisa. Nie jest również dziewczyną Patricka, a żoną, trenerką i menadżerką Arta, mistrza Wielkiego Szlema. Mężczyzna nie ma jednak ani talentu Duncan, ani zuchwałego egoizmu Zweiga i ostatnio zmaga się z serią bolesnych porażek. Aby podbudować słabnącą pewność siebie Arta Tashi zgłasza go do turnieju niżej rangi, w którym nieoczekiwanie uczestniczy również Patrick. W finale mistrz tenisa pogrążony w kryzysie i zawadiacki czempion wędrujący od turnieju do turnieju będą musieli – pierwszy raz od lat – zmierzyć się nie tylko ze sobą, ale też demonami przeszłości. Konsekwencje zawodowe są niewielkie, ale stawka emocjonalna w grze nie może być wyższa. I chociaż kwestie zwycięstw i porażek wyglądają zupełnie inaczej u trzydziestolatków niż u nastolatków, nad bohaterami wciąż unosi się ten sam duch rywalizacji.

„Challengers”: mistrzowskie połączenie gry w tenisa i erotycznego napięcia. Recenzja filmu w reżyserii Luki Guadagnino

Pełen skomplikowanych relacji i intensywnych rozgrywek dramat „Challengers” plasuje się gdzieś pomiędzy filmem o dorastaniu i dysfunkcyjnych związkach, queerowym romansem a odlotową opowieścią sportową. Zamiast na kortowych zmaganiach, bardziej skupiamy się jednak na skomplikowanych relacjach między bohaterami, które na przestrzeni lat nieustannie ewoluują. Cała trójka, podniecona rywalizacją i wzajemnym pokonywaniem się, na zmianę kocha się i nienawidzi, drażni, prowokuje i manipuluje. W efekcie każdy dialog w filmie jest jak mecz tenisowy, a każdy mecz tenisowy jak scena seksu. To sprawia, że najbardziej emocjonalna gra odbywa się nie na korcie, a poza nim, natomiast my z zaciekawieniem i wypiekami na twarzach śledzimy, co dzieje się na ekranie.

Luca Guadagnino na planie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.) Luca Guadagnino na planie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.)

„Challengers” jest jednak nie tylko spojrzeniem na relacje uwikłanych w trójkąt miłosny młodych tenisistów, ale też studium seksualnej siły i frustracji. Najgorętsze momenty w filmie, takie jak chociażby scena z pokoju hotelowego, są bowiem tak elektryzujące i naładowane erotyzmem, że bohaterom niewiele brakuje do samozapłonu. I chociaż nastrój filmu jest zawrotnie cielesny, dopiero po chwili zdajemy sobie sprawę z tego, jak mało w filmie jest prawdziwego seksu. Nie brakuje za to jawnie dwuznacznych dialogów, pożądliwych spojrzeń i wibrujących gestów uchwyconych w slow-motion oraz zbliżeń kamery na muskularne spocone ciała. Tylko Guadagnino, spec od kina ociekającego zmysłowością, umie wprowadzić taką atmosferę i sprawić, że tenis na ekranie jest tak podniecający.

Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.) Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.)

Obraz pokazuje również, że tenis ma ogromną moc – może być sposobem wyrażania siebie, synonimem doskonałości, a nawet pewną formą sztuki. Tashi przyrównuje go w jednej scen do rozmowy, a nawet związku romantycznego. Dla niej jest on centrum życia, najwyższą wartością i wizją przyszłości. Nie tylko starciem fizycznym, ale też osobistą bitwą. Tenis nie funkcjonuje tu jednak jako metafora seksu – to seks jest metaforą tenisa. Tak czy siak, w obu przypadkach najważniejsze są oczekiwania. Guadagnino seks traktuje też jak rozmowę, czego najlepszym dowodem jest scena, w której Patrick i Tashi zaczynają się kochać, a następnie w ogniu kłótni odkrywają, że ich ciała są bardziej ze sobą zsynchronizowane niż ich sportowe aspiracje. W efekcie spotkanie się kończy, a ich związek wkrótce podąża jego śladem. Bo żadne uczucia nie są w stanie przebić ich miłości do gry.

Zendaya i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.) Zendaya i Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.)

To sprawia, że zarówno Tashi, jak i jej chłopcy, są w pewnym sensie antybohaterami. Chaotyczny Patrick to chłopak z poczuciem humoru, nabrzmiałymi mięśniami, czarującym uśmiechem i błyskiem w oku, ale też skłonnościami do sabotażu i niezdrowym apetytem na zwycięstwo. Rywalizujący z nim Art jest natomiast przemiłym i poukładanym gościem z pasją, ale gra wyłącznie dla swojej żony. Oboje chcą wygrać na korcie i w oczach Tashi, jednak dla niej zawsze najważniejszy był tenis. I chociaż bohaterka emanuje niezachwianą pewnością siebie, relacja z Artem i Patrickiem jest zdecydowanie jej słabym punktem. I właśnie dlatego rywalizacja w „Challengers” jest tak ekscytująca. Kwestia tego, kto ostatecznie zwycięży, nie ma jednak znaczenia. Liczy się przyjemność płynąca z samej walki.

Zendaya i Mike Faist w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe) Zendaya i Mike Faist w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe)

Przyjemnością jest również oglądanie, jak „Challengers” zwiastuje nadejście nowego pokolenia gwiazd filmowych. I chociaż Mike Faist („West Side Story”) i Josh O’Connor („The Crown”) znakomicie wcielają się w swoje postacie, nie zmienia to faktu, że „Challengers” jest przede wszystkim filmem Zendayi („Spider-Man”, „Diuna”), która jako Tashi, była zawodniczka i trenerka, która prowadzi swojego męża do zwycięstwa w US Open, jest naprawdę znakomita i niezaprzeczalnie magnetyczna. To chyba najlepszy występ w jej całej karierze. Jej bohaterka, w przeciwieństwie do postaci granych przez Faista i O’Connora, dobrze zna swoją wartość i wie jak wykorzystać swoją moc, aby osiągnąć zamierzony cel. I chociaż do roli tenisistki przygotowywała się przed trzy miesiące, trzeba przyznać, że bardziej przekonująca jest poza kortem, niż na nim. Nie ma jednak wątpliwości, że „Challengers” to dla całej trójki mocne wejście w zawodową dojrzałość.

Zendaya w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.) Zendaya w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.)

Minusy? Ramę historii stanowi ostateczna rozgrywka z 2019 roku (data ta może być ukłonem w stronę epickiego finału na Wimbledonie, w którym Novak Djokovic pokonał Rogera Federera), jednak fabuła przelatuje po różnych wydarzeniach z ostatniej dekady jak piłka nad siatką. Raz jesteśmy w teraźniejszości i widzimy trzydziestoletnich zawodników walczących przeciwko sobie finale Challengera, aby zaraz przeskoczyć do 2006 roku i nastoletnich czasów bohaterów. Taki zabieg można odebrać jako tani sposób na to, aby film wydawał się bardziej złożony niż jest w rzeczywistości, jednak tutaj pokazuje to, że upływające lata wbrew pozorom niewiele zmieniają w relacji całej trójki. I chociaż na początku liczne przeskoki czasowe nieco wytrącają z równowagi, do takiego stylu opowiadania historii łatwo przywyknąć. A wszystko to zasługa talentu reżysera oraz niesamowitej pracy montażysty. I kto wie – może gdyby nie retrospekcje „Challengers” byłby jedynie tandetnym romansem dla młodzieży?

Zendaya i Mike Faist w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe) Zendaya i Mike Faist w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe)

Idąc do kina, warto jednak widzieć, że „Challengers” to przede wszystkim komercyjna rozrywka skierowana do mainstreamowej publiczności. Zdjęcia wspomagane są CGI, a żeby podkreślić burzliwość uczuć bohaterów w jednej z kluczowych scen reżyser przywołuje prawdziwą burzę. Nie ma w tym jednak nic złego. Jedynie ostatnia część filmu ma w sobie posmak desperacji, a zakończenie wydaje się nieco przeciągnięte. To, co „Challengers” robi jednak najlepiej, to z pewnością wywoływanie dreszczyku emocji i podniecenia, ale nie spodziewajcie się, że zrobi coś więcej. Włoski twórca lepiej radzi sobie bowiem z błogim ślizganiem się po powierzchni życia, niż kopaniem głęboko pod nią. Nie jest to zatem kino, które stara się przekazać coś ważnego. To po prostu niezbyt poważny dramat, który chce przede wszystkim zaangażować i rozbawić widza, co wychodzi mu świetnie. I czasem to wystarczy, aby kino było satysfakcjonującą rozrywką.


Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze