1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Myślenie boli? To znaczy, że działa – przekonuje psycholożka Marta Niedźwiecka

Myślenie boli? To znaczy, że działa – przekonuje psycholożka Marta Niedźwiecka

Marta Niedźwiecka (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Marta Niedźwiecka (Fot. Weronika Ławniczak/Papaya Films)
Z myśleniem jest jak z treningiem albo obcowaniem z ambitną sztuką – na początku zwykle męczy i frustruje, ale potem przychodzi satysfakcja, a nawet rozkosz. Poza tym nic tak nie trzyma nas w formie. I nic tak nie chroni przed pogubieniem się w życiu. Psycholożka Marta Niedźwiecka tłumaczy, jakie myślenie ma przyszłość, a co tylko je udaje.

W jednym z odcinków twojego podcastu „O zmierzchu”, zatytułowanym „Myśl jak detektyw”, mówisz, że myślenie boli. To trochę wbrew znanemu sloganowi...
Zacznijmy od tego, że myślenie to jest proces poznawczy i emocjonalny, który się toczy wcale nie automatycznie i polega na budowaniu skojarzeń, wnioskowaniu oraz łączeniu ze sobą różnych rzeczy, tak żeby pojawiło się nowe. A tymi rzeczami są nie tylko słowa, ale też symbole, pojęcia, obrazy, dźwięki, doświadczenia zmysłowe i emocje. To bardzo ważne, bo mam wrażenie, że dla wielu osób myślenie jest tożsame z budowaniem linearnego ciągu przyczynowo-skutkowego (skoro A, to B, a skoro B, to C, a skoro C, to D). Co więcej, często ten ciąg nie jest wcale prawdziwym dochodzeniem do jakiegoś wniosku (skoro mamy A,B i C, to powinno pojawić się D), tylko operowaniem przekonaniami i założeniami. Nie na darmo mówi się o zniekształceniach poznawczych, czyli drogach na skróty dla naszego umysłu, które pozornie ułatwiają radzenie sobie w świecie – bo umysł nie lubi się przemęczać – a tak naprawdę prowadzą nas donikąd.

To są m.in. uogólnienia, personalizacja, selektywna uwaga, etykietowanie. Jak w tej „życiowej mądrości”, że każdy rudy jest wredny albo każda otyła osoba jest leniwa i o siebie nie dba. Otóż nie, to nie jest myślenie! To raczej mielenie. Nie powstaje z tego nic twórczego ani oryginalnego, nie pojawiają się żadne wnioski.

Osoba myśląca, nawet jak jej się w głowie pojawi takie „myślenie”, to się zatrzyma i zaduma: „Zaraz, z jakiego powodu czuję do tej osoby – rudej czy otyłej – taką pogardę i wyższość? Skąd w mojej głowie się w ogóle wzięła taka myśl?”. Czyli podda to refleksji. Osoba niemyśląca pójdzie za uprzedzeniem czy zniekształceniem poznawczym w przekonaniu, że oto odbyło się myślenie. Prawda jest taka, że w naszych głowach mogą krążyć różne szumowiny, śmieci, osady, więc musimy dobrze je filtrować.

A czy myśleniem jest już samo wychwytywanie myśli, jakie pojawiają się w naszej głowie?
To jest akurat dyfuzja poznawcza, która bardzo przydaje się przy dojrzałym myśleniu i zaawansowanych procesach emocjonalnych. Zrozumienie, że „mam myśl”, oznacza, że oddzielam się od niej i patrzę na nią z boku. I następuje na przykład taki proces: „Miałam myśl, że otyła osoba jest leniwa. Wstydzę się tej myśli, ona mi się nie podoba i nic nie wnosi do rozumienia”. W prawdziwym, dobrym myśleniu nieustannie staramy się sobie zadawać ból poznawczy i znosić niewygodę emocjonalną. Rozpychać to, co było do tej pory zastałe.

Niczym na treningu.
Dokładnie tak! Powiedzmy, że wiele osób w moim otoczeniu uważa, że katastrofa klimatyczna to bujda, mająca na celu nas przestraszyć. Jako osoba myśląca przyglądam się więc argumentacji oraz wypowiedziom tych ludzi i zastanawiam się, co ich prowadzi w kierunku takiego wnioskowania. Następnie sprawdzam, jaki mam do tego stosunek, i w konsekwencji gromadzę dane na temat katastrofy klimatycznej, które pozwolą mi wypracować mój sposób myślenia i strukturę, do której będę dokładać nowe informacje. Czyli nieustannie poszerzam sobie wiedzę o świecie o nową porcję danych, w dodatku zdając sobie sprawę, że myślenie nie jest czysto intelektualnym konceptem. Dochodzi tam jeszcze cała sfera uczuć, idei i symboli – muszę więc rozpoznawać, co się ze mną dzieje w trakcie całego procesu myślenia i gdzie mnie to prowadzi. Właściwie praktykowane myślenie to przebywanie w nieustannym stanie niewygody i zwątpienia.

No nie brzmi to zachęcająco, powiem ci. Nie dziwię się, że chcemy z tego stanu jak najszybciej uciekać.
Bo też jako ludzie mamy różne przeciwne myśleniu skłonności; już wspomniałam o skąpstwie poznawczym, czyli tendencji naszego umysłu do nieprzemęczania się. Mamy też predyspozycję do domknięcia poznawczego, czyli szybkiego „wiedzenia, jak jest”. Tymczasem jak się człowiek uczy psychoterapii czy psychoanalizy, to na wszystkich szkoleniach słyszy w kółko to samo: „Nie wiedz, nim się dowiesz”. Czyli jak słyszysz jakiś przekaz od osoby, która siedzi naprzeciwko ciebie, obserwuj swoje reakcje na to, co do ciebie mówi, i wchodź w dyfuzję – nie bierz tego od razu za całą prawdę. To dopiero będziesz musiała czy musiał ustalić. Czyli zawieszasz sąd, dopóki nie pozyskasz określonej ilości danych, co umożliwi ci odrzucenie wszystkich nieprawdziwych rozwiązań, a wtedy te, co zostaną, będą musiały być prawdą, jak mawiał Sherlock Holmes.
Uleganie skłonności do szybkich rozwiązań (fajne – niefajne, plus – minus) jest łatwe. Przytrzymanie się w miejscu niewygody i braku domknięcia poznawczego – nieprzyjemne.

Przypomina mi to ćwiczenie o nazwie „krzesełko przy ścianie”. Czyli niby siedzisz, ale jednak tyłek masz w powietrzu.
Albo przysiady na jednej nodze z taśmą. Czyli wydaje ci się, że siadasz, a jednak wbrew twoim intencjom i wyobrażeniom wspomniany tyłek ląduje zupełnie gdzie indziej albo ty lądujesz na podłodze. Porządnemu myśleniu towarzyszy nie tylko niewygoda zbierania informacji, które trzeba posortować i uporządkować, ale też frustracja nierozumienia i ciągłej nauki. W dodatku non stop trzeba sprawdzać, kto tu właściwie myśli. Czy to na pewno ja czy jednak to jakaś kulturowa kalka albo rodzinny przekaz.

Niedawno – ku własnemu zaskoczeniu – powiedziałam do znajomej: „Podziwiam cię, że tak dobrze sobie radzisz, bo przecież każde rozstanie jest porażką”. Chwilę potem zatrzymałam się: „Zaraz, skąd ja to wzięłam?! Tę myśl, że rozstanie to porażka. Przecież to nie jest moje!”.
No właśnie, w naszej głowie bytują rzeczy, które są kompletnie nie nasze. Skąd to wzięłaś? Ano przylazło z kultury i zapuściło korzeń. Niestety, jako ludzie myślący nieraz będziemy musieli zawstydzić się swoich myśli, co gorsza, wypowiedzianych na głos, a już z pewnością regularnie obcować z własną głupotą i ignorancją.
Poza tym prawdziwe myślenie jest skrajnie niebezpieczną rzeczą, a my jednak mamy narodową predyspozycję do tego, by myśleć bezpiecznie, czyli operować pewnymi konwencjami i przekonaniami, które powodują, że słowa, które wydobywają się z naszych ust, nie są w żaden sposób kontrowersyjne, dziwne czy ekscentryczne. Po prostu wpisują się w ogólny klimat tego, co nasze środowisko dopuszcza i aprobuje. Tylko to jakby oddychać skąpo albo istnieć częściowo…

Albo jakby myśleć przysłowiami. „Idzie luty, podkuj buty”.
O, to dobre porównanie. W przysłowiach jest zawarta tradycja, czyli myślimy tak, jak było myślane przez wieki, ale nie zastanawiamy się, dlaczego tak było myślane, tylko odtwarzamy te – nazwijmy to roboczo – przekonania, wzorce i stereotypy, a cokolwiek pojawia się świeżego, nowego czy przełomowego – wyrywa nam z ust okrzyk zgrozy: „Ale jak tak można...?!”. To nie tylko konwenans towarzyski i konformizm, żeby się nie wychylać, to tak naprawę oddanie swojego umysłu pod zarząd zbiorowości. W Polsce myślenie indywidualne, w którym ktoś się zdobywa na oryginalność, narażając się na błąd czy śmieszność, jest wysoce niepopularne.

Ja się kiedyś pokusiłam o stworzenie nowego przysłowia: „Podróże szpecą”.
Ale to jest prawda! Każdy, kto kiedyś był w podróży, o tym wie. Podróże męczą, brudzą, powodują obrzęki, niestrawności, a jednocześnie są czymś niesamowicie rajcującym. To twoje „Podróże szpecą” jest dobrym przykładem na myślenie lateralne, które na świecie robi teraz wielką karierę.

Pierwszy raz tego określenia użył Edward de Bono w 1967 roku w znaczeniu nowego spojrzenia na tę samą sytuację, dostrzegania innych możliwości czy też tworzenia pozornie nieistniejących połączeń i świadomego rezygnowania z gotowych rozwiązań i wzorów. Myślenie lateralne to po prostu jazz myślowy. De Bono mówił na przykład: „Nie stosuj się do zasad, których nie ma”, „Uważaj na etykietki”, „Obserwuj szczegóły”. Oczywiście to myślenie nie stosuje się do każdej sytuacji w naszym życiu, bo czasem idziesz do urzędu i masz do załatwienia prostą sprawę. Chociaż nie, w urzędzie takie myślenie też się przyda. Bo urząd to miejsce, gdzie ludzie co da zasady zachowują się tak samo w punkcie frustracji, czyli dają za wygraną albo krzyczą na panią po drugiej stronie okienka. I teraz, stosując myślenie lateralne, będziemy starali się zrobić coś, co zadziała w tej sytuacji i rozwiąże problem, a jednocześnie będzie w jakiś sposób niekonwencjonalne. Może to nie będzie ani rezygnacja, ani wdawanie się w kłótnię, tylko szukanie punktów stycznych, wspólnych obszarów.
Ale chciałam powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, która jest już stanem chorobowym i towarzyszy bardzo wielu osobom przychodzącym na terapię, a mianowicie o pozornym myśleniu w stanie dysocjacji.

Co to takiego?
Jeżeli ktoś jest bardzo zestresowany – ale tak już na granicy awarii bezpieczników albo doświadczył w życiu traum czy z jakiegokolwiek powodu, który nazwałabym potężną dysregulacją, jest odcięty od swoich emocji – to będzie prezentował sposób myślenia, który roboczo nazywam „główkowaniem”, bo jest tylko „w główce”, zaś od szyi w dół jakby nic się nie działo. To może być zarówno neurotyczna gonitwa myśli, jak i bardzo ustrukturalizowane, pozornie logiczne i spokojne utrzymywanie się na powierzchni myślenia. Pozbawione komponentu emocjonalnego, za to pełne intelektualizacji, przemieszczeń afektów i racjonalizacji.

Podasz przykład takiej racjonalizacji?
Ktoś mówi: „Dobrze, że tak się stało, nie ma się czym przejmować”, podczas gdy wiemy, że doszło do czegoś, co ma znamiona tragedii lub naprawdę wielkiego kryzysu. Przykładem jest tu choćby myślenie à la Pollyanna, czyli przesadne dopatrywanie się plusów w trudnych sytuacjach, na zasadzie: „Urwało mi nogi, nie będę musiała kupować butów”.
Jeszcze inny ktoś wzrastał w domu alkoholowym i był ciągle terroryzowany przez otoczenie przemocą i niepewnością jutra. W efekcie mógł znaleźć się w takim miejscu, że nie ma dostępu do myślenia, które jest procesem łączącym ciało i emocje. Bardzo często takie osoby na pytanie: „Jak się pani (pan) czuje?” odpowiadają: „Ja myślę, że…”. Mają to też ludzie w głębokiej depresji i osoby w stanie bardzo głębokiego negatywnego pobudzenia, czyli chronicznego stresu. Nie od dziś wiadomo, że stres nas ogłupia. Jak człowiek walczy o życie, to nie duma nad triadą Hegla czy krytyką czystego rozumu, tylko chce przetrwać. Pamiętajmy, że mózg stara się zużywać jak najmniej zasobów, a jeśli jeszcze do tego dochodzi sytuacja zagrożenia, to ogranicza myślenie do minimum. Czyli zaciskamy zęby i jedziemy! Tylko jeśli nam się to utrwali, przeobrazi się to właśnie w takie główkowanie.

Powiedzmy jeszcze o myśleniu krytycznym – dziś to jedna z najbardziej cenionych i poszukiwanych kompetencji.
Myślenie krytyczne to takie trochę myślenie o myśleniu, czyli z jednej strony analizujemy informacje, oceniamy i rozpoznajemy stanowiska, argumenty i wnioski innych ludzi, z drugiej rozpoznajemy też różne techniki i manipulacje, które próbują stosować, by wywrzeć na nas wpływ, a z trzeciej – rozpoznajemy, skąd biorą się dane myśli i stanowiska w naszej głowie. Bez myślenia krytycznego nie obronimy się dziś przed zalewem fake newsów i popularnością pseudoautorytetów.

I tu warto wspomnieć teorię dwóch typów myślenia, opracowaną przez Daniela Kahnemana: szybkiego, czyli gorącego, i wolnego, czyli zimnego. Pierwsze było ewolucyjnie bardzo istotne, bo jak cię coś goni na sawannie, to nie tworzysz nowego kierunku w sztuce ani nie recytujesz „Ody do radości”, tylko bierzesz nogi za pas. Natomiast myślenie wolne to jest stan, w którym wprawdzie opadają emocje, takie jak na przykład strach, ale my się dalej z nimi łączymy i zaczynamy naprawdę krytycznie myśleć. I zastanawiamy się: „No dobrze, uciekałam, ale właściwie przed czym?”. Ono jest kosztowne i trudne, ale bez niego na dłuższą metę też nie przetrwamy. Komunikacja z ludźmi, wszelka kreacja czy refleksja nad własnym życiem bezpośrednio od niego zależą. Nasze codzienne funkcjonowanie – też.

Dużo tu mówimy o trudzie i znoju, ale myślenie może być też przyjemne. W podcaście, od którego zaczęłam, odwołujesz się do dwóch detektywów: Sherlocka Holmesa i Geralta z Rivii, co spodobało mi się o tyle, że jestem przekonana, że to właśnie czytane w młodości kryminały i powieści detektywistyczne nauczyły mnie myśleć. Pamiętam pierwszy raz, kiedy wydedukowałam, kto zabił, w jednej z książek Agathy Christie – a nie było to łatwe, bo Christie jest mistrzynią konstruowania skomplikowanych zagadek. To był moment olśnienia, spokojnej pewności, ale też ogromnej satysfakcji.
A to ciekawe, bo właśnie opisałaś rozkosz procesu intelektualnego osoby w typie intuicyjnym według Carla Gustava Junga. Takie osoby myślą obrazami, ideami, bardzo często bujają w obłokach, a ich wyobraźnia potrafi niekiedy przykrywać rzeczywistość – stąd powinny się często uziemiać, sprawdzać fakty i dane – ale jest tam też wielka predyspozycja do lateralności i kreatywności. Też się w tym typie odnajduję i jak się domyślasz, zaczytywałam się w Conanie Doyle’u, bo taki jest jego Sherlock Holmes. Wiele przyjemności przynosiło mi też oglądanie „Doktora House’a” – bardzo lubiłam to zwodzenie i wprowadzanie w błąd, które stosowano w serialu. Jak wspomniani bohaterowie, uwielbiam wyszukiwać wzorce w rzeczywistości, patrzeć, jak rzeczy się ze sobą łączą. Oczywiście myślenie asocjacyjne ma też ciemną stronę, bo źle użyte, prowadzi do newage’owego przekonania, że „wszystko się ze wszystkim łączy gdzieś na kosmicznym poziomie”. Ale typy intuicyjne uwielbiają moment wglądu, nas podnieca ten rozbłysk w głowie, moment „Wow!”.

Natomiast Geralt z Rivii i detektywi tacy jak Marlowe to typ obserwacyjny. Wnikliwie patrzą na rzeczywistość, widzą bardzo dużo detali, zbierają też sporo danych i są megawyczuleni zmysłowo, ale operują na body of evidence, czyli materiale dowodowym. To taki ktoś, kto przychodzi na miejsce zbrodni i na podstawie tego, co zauważa, już zaczyna kształtować wnioski. Obserwatorzy mają większą potrzebę domknięcia poznawczego, to z tego czerpią przyjemność – z ułożenia puzzli tak, żeby wszystko się zgadzało i do siebie pasowało. Podczas gdy typ intuicyjny ma rozbłysk, ale jeszcze nie wie, jak do niego doszedł, więc ważne jest, by na tej drodze, oprócz zastosowania intuicji, skupił się na faktach, żeby to nie okazało się wyssane z miętowych cukierków.

Nawiązując do tego, co powiedziałaś, mnie myślenia też nauczyły książki, w tym kryminały, ale jeszcze więcej dała mi analiza dzieł literackich na teorii literatury. A miałam zajęcia z wybitnym literaturoznawcą – prof. dr. hab. Markiem Prejsem, wtedy jeszcze doktorem, który niesamowicie stymulował studentów do myślenia poza schematami, a jednocześnie trzymania się faktów i logiki. Z myśleniem jest jak z ambitną literaturą, ambitnym filmem czy ambitną sztuką. Najpierw cię to męczy i wymaga wysiłku. Dopiero potem przychodzi przyjemność, satysfakcja, może nawet rozkosz.

I dlatego, aby przeżywać momenty eureka, potrzebne są nam te, w których dystansujemy się od tematu. Idziemy na spacer czy na rower, ucinamy sobie drzemkę – czyli nie myślimy intencjonalnie, tylko niejako w tle.
Bo wtedy właśnie następuje integracja tego, co wiesz i co dostrzegłaś. Podobno Mendelejewowi tablica pierwiastków, ta ostateczna struktura, objawiła się właśnie we śnie. Strukturę pierścienia benzenu też zawdzięczamy odpoczynkowi. W XIX wieku chemicy wiedzieli, jaki jest skład cząsteczki benzenu, ale nie wiedzieli, jak atomy są ze sobą powiązane. Friedrich August Kekulé chciał rozwiązać tę zagadkę i tak się przy niej umęczył, że zaczął mieć przywidzenia, w których ukazywały mu się tańczące diabły. Zmęczony poszedł spać i przyśniło mu się, że sześć diabłów podało sobie ręce, tworząc okrąg, i to właśnie było rozwiązanie.

Ja na przykład mam tak, że wracając samochodem z sesji, robię sobie notatki głosowe o jej przebiegu. Zauważyłam, że jak piszę, to robi się z tego raport, a na tych sesjach nie chodzi tylko o to, co kto powiedział, ale co się właściwie wydarzyło. Więc wracając do domu, włączam dyktafon i mówię tak, jakbym mówiła do mojego superwizora, i kiedy tego potem słucham, od razu widzę wzór czy rozwiązanie, którego poszukiwałam. Oczywiście już je miałam, kiedy to nagrywałam, ale wtedy jeszcze było ono poza granicą mojej świadomości. A kiedy słucham, mówię do siebie: „No przecież sama to przed chwilą powiedziałaś”. I wtedy przeżywam mój Sherlock moment. Wiesz, to uczucie, gdy umysł jaśnieje, kropki się łączą, a ja przeżywam głęboką satysfakcję po równie potężnym trudzie – postawiłabym w pierwszej piątce najważniejszych wewnętrznych doświadczeń mojego życia! 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze