Mój najmłodszy syn dawno, dawno temu, jeszcze przed kryzysem, jeszcze kiedy wyspa północna była mlekiem i miodem płynąca, widząc mnie przed kompem, zapytał -Tato, piszesz książkę? Dzieci nie wypada okłamywać, więc odpowiedziałem, że tak. - A dla dzieci piszesz? Też nie wypadało kłamać.- Nie, dla dorosłych. Pamiętam jak dziś jego wyraz twarzy. Te rozczarowane oczy i usta w podkówkę...- A kiedy dla dzieci napiszesz? Myślę, że ten smutny, szary, deszczowy dzień, te pytania, stały się impulsem. Po kilku miesiącach napisałem historię o misiu polarnym, który z Grenlandii na krze lodowej przypłynął na Islandię. Tekst był gotowy i pewnego popołudnia przeczytałem go synowi. Nastała cisza. Nie wiedziałem, czy historia się spodobała, czy raczej mam pozbierać swoje zabawki.- Fajne, ale nie ma obrazków, powiedział.
Minął rok i postanowiliśmy wrócić na kontynent. - To, kiedy ta bajka wyjdzie? Piszesz nową? Tamta jest super, tylko nie ma obrazków, przypomniał. Bajkę trzeba było dokończyć. Poszukać plastyka, wydawcy. Dziecko czeka. Tak się złożyło, że w Wiedniu mieszka plastyk. Polski plastyk z wiedeńskim dyplomem. Więcej, tego plastyka poznałem kiedyś na Islandii. Przebywał na stypendium i mieliśmy wspólne zajście. Ja czytałem wierszyki, a Marcin rozwieszał swoje obrazki. Bingo! Przecież nikt nie mógłby lepiej zilustrować tej opowieści! Zadzwoniłem do niego. Nie musiałem długo tłumaczyć, bo on doskonale wiedział, że tam, na wyspie, trawa rośnie na dachach, że ludzie lubią jeść suszoną rybę, że jest pół roku ciemno,a potem pół roku jasno, że leje, że śnieg pada, że wikingowie, że kry, że owieczki, że, że, że. Marcin co pewien czas podsyłał ilustracje, a mój syn je komentował. Po kilku miesiącach książka była gotowa. Tekst i obrazki współgrały. Tylko nie było wydawcy. Ale na koniec i wydawca się znalazł.Prawdziwy wydawca książek dla dzieci.
Prawdziwy, to znaczy taki, który małego czytelnika traktuje jak partnera. Zadaje pytania i sam czeka na pytania. Selekcjonuje propozycje i kupuje rozwojowe licencje. Nie jest chciwy, bo jeśli byłby, musiałby pójść w inną tematykę i inną estetykę. Jeszcze trochę czasu minęło, zanim bajka została wydana. Czasami opłaca się czekać. Porządne rzeczy potrzebują czasu. Wino musi sobie w beczkach poleżeć zanim trafi na stół. A bajki muszą też odleżeć nim robota edytorska wszystkich zadowoli. Efekt był zaskakujący. Monochromatyczne ilustracje, matowa twarda okładka z wyciętymi literami, przez które pada śnieg. Zaokrąglone rogi,a wszystko w odcieniach bieli i szarości. Tak właśnie wygląda północ. Tak właśnie należało to wydać, pomyśleliśmy, kiedy gotowa książka trafiła do naszych rąk. Mojego syna zatkało z zachwytu, a potem nie rozstawał się z książką i czytał ją w kółko. Teraz zna ją na pamięć i pyta, kiedy napiszę następną bajkę? Nie wiem...Boję się trochę, bo pisanie poważnych bajek, to sprawa czasem karkołomna. Może kiedyś...
W ten piątek jedziemy razem w trasę. Syn jest bardzo podniecony, a ja, chyba jeszcze bardziej. Na tapecie Wrocław i spotkanie z przedszkolakami. Jedna rzecz przychodzi mi teraz do głowy. W zeszłym tygodniu ogłoszono dwudziestkę nominowanych do Nike. Nagroda idzie w kierunku eksperymentu. Nie mam nic przeciwko eksperymentom, a tym bardziej komiksom. Więcej, ja jestem fanem komiksów! Wśród nominacji jest jeden komiks, ale nie ma żadnej bajki. No to jak jechać po bandzie, to do końca, drogie Jury ! A czy bajka to nie jest gatunek literacki? Czy dobrze napisana i świetnie zilustrowana opowieść ustępuje w czymś poezji, powieści, dramatowi, scenariuszowi, komiksowi? Bo co? Bo tamte rzeczy są dla dorosłych? Argumentacja słaba. Wiem, że dorośli też czytają bajki i to nie dzieciom - sobie:). A w Bolonii prawie każdego roku bajki polskie wygrywają...
O bajce „Bangsi″ czytaj tutaj.